Akta bezpieki w atmosferze skandalu trafiają do Instytutu Pamięci Narodowej, a Maria Kiszczak, która je ujawnia, znajduje się w centrum zainteresowania. Kim jest wdowa po generale Czesławie Kiszczaku, która po latach wychodzi z cienia męża? Jakie ma motywacje? Do czego dąży? Materiał programu "Uwaga!" TVN.
Doktor nauk humanistycznych, magister ekonomi, była nauczycielka, autorka wielu publikacji naukowych, wierszy, żona jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci ostatnich lat. Od kilku dni o Marii Kiszczak znów zrobiło się głośno, po tym jak zgłosiła się do IPN z ofertą sprzedaży dokumentów, które znajdowały się w domu Kiszczaków na warszawskim Mokotowie.
- Mąż trzymał teczki w szafce tuż pod sufitem. Powiedział, że jaki będę mieć jakieś kłopoty, to mam iść do prezesa IPN-u - mówi.
"Ściskali i dziękowali za stan wojenny"
Pani Maria na każdym kroku pokazuje przywiązanie do męża Czesława, który zmarł 5 listopada ubiegłego roku. Traktuje go jak bohatera.
- Robił wszystko dla dobra Polski. Po wprowadzeniu stanu wojennego przyjechał do mnie do sanatorium w Kołobrzegu i spacerując po plaży obcy ludzie podchodzili do męża i ściskali go za rękę, dziękowali mu za stan wojenny. Prędzej czy później zostanie on uznany za bohatera. Ludzie mieli zaufanie do mojego męża, miał on bardzo dobre kontakty ze społeczeństwem, poza tym dużo robił dla kościoła - podkreśla.
Pytana o śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, gdy Kiszczak kierował MSW, odpowiada: - Mój mąż uważał, że nie powinno do tego dojść. To nie była jego inicjatywa. To była prowokacja wycelowana w męża i Jaruzelskiego - zarzeka się, mimo wyroku sądu o kierowaniu zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze zbrodni.
- Żadnych zbrodni nie popełnił. Nie wydał żadnego rozkazu użycia broni. To są kompletne bzdury. W tym wyraża się polska nienawiść. My jesteśmy przesiąknięci nienawiścią do siebie - podkreśla.
Pretensje wnuków
Ostatnio cała Polska żyje ujawnionymi przez nią dokumentami. - Zrobiłam to za wcześnie. Mój mąż specjalnie zabrał do swojego domu te dokumenty, żeby Wałęsa pozostał polskim bohaterem, żeby go nie zrzucać z piedestału, na który postawiło go społeczeństwo. Ja zawsze wykonywałam polecenia mojego męża. Dzieci o niczym nie wiedziały, nikt nie wiedział. Mąż pokazał mi te dokumenty jeszcze przed śmiercią - wyjawiła.
Dużo kontrowersji wzbudził też fakt, że wdowa chciała za dokumenty 90 tysięcy złotych. - Głupio wyszło. Nie wiedziałam, że tak się zachowa prezes IPN-u. Sam pogrzeb łącznie z grobem kosztował 40 tysięcy. Poza tym spalenie męża znacznie przekraczało 50 tysięcy, przyjęłam też Ukrainkę do opieki nad mężem, bo nie był w stanie się nawet odwrócić, a teraz muszę zająć się budową grobu męża, pomniku - wylicza.
Wnuki jednak nie są dumne z jej posunięcia. - Wstydzą się tego wydarzenia. Mają do mnie pretensje, że narobiłam tyle szumu, poza tym też się boją, że będą mieli kłopoty z pracą. Syn mówi: kto mnie teraz do pracy przyjmie? - mówi łamiącym się głosem.
Liczy, że zmieni się podejście do jej zmarłego męża. - Kochał Polskę. Wiem że nie wszyscy się z tym zgodzą, ale prędzej czy później musi do historyków, do świadomości społeczeństwa dotrzeć fakt, że wszystko co robił, to robił dla dobra Polaków. Proponowano mu wybór na prezesa i prezydenta kraju. W ogóle Wałęsa obiecywał 80 procent głosów poparcia Solidarności. Mąż bardzo żałował, że nie został prezydentem. Świetnie piastował by tę funkcję - zakończyła.
Autor: lukl/ja / Źródło: tvn24.pl, Uwaga TVN