To rzecz zupełnie naturalna, że język się cały czas zmienia. Jeżeli się nie będzie zmieniał, to po prostu w pewien sposób umrze - powiedział w TVN24 Maciej Makselon, polonista i nauczyciel akademicki. Komentował zmiany w ortografii, które zdecydowała się wprowadzić Rada Języka Polskiego. Zaznaczył, że ma uwagę do jednej. Mówił o niej, że "to trochę tak, jak dać komuś w pysk, ale z wyrazami szacunku".
Rada Języka Polskiego zdecydowała o wprowadzeniu szeregu zmian zasad ortografii. Zakładają między innymi, że nazwy mieszkańców miast i wsi będziemy zapisywać wielką literą, podobnie wyrazy takie jak "aleja" czy "bulwar". Zmiany uchwalone przez RJP wejdą w życie 1 stycznia 2026 roku.
Polonista: bardzo dobre zmiany
Maciej Makselon, polonista, redaktor literacki, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, mówił w TVN24, że tym zmianom by "przyklasnął".
Powiedział, że są takie sytuacje, które "były trudne do uzasadnienia do tej pory". - To znaczy wielka litera obowiązywała w stosunku do mieszkańców i mieszkanek od regionów wzwyż dotychczas. A właściwie czemu? Czym mieszkaniec miasta ustępuje mieszkańcowi regionu, by tego drugiego honorować wielką literą, pierwszego z kolei nie. Ja na przykład z urodzenia byłbym Ślązakiem, wielką literą, ale knurowianinem już małą - zauważył.
Dodał, że "zostało dokonane pewnego rodzaju ujednolicenie, więc łatwiej też będzie zapamiętać tę zasadę".
- Ogólnie większość tych zasad, które zostały zmienione, a może właściwie nie zmienione, a dostosowane do praktyki, która i tak w języku się pojawiła, w mojej opinii są to bardzo dobre zmiany - powiedział.
"Trochę tak, jak dać komuś w pysk, ale z wyrazami szacunku"
Wskazał, że ma jedną uwagę. - Nie do końca rozumiem refleksję, która zaszła nad zapisem wielką lub małą literą tak zwanych nieoficjalnych nazw etnicznych, które są zwyczajnie pogardliwe lub obraźliwe. To znaczy, nie jestem przekonany, czy zmieni coś to, że żabojada, kitajca czy makaroniarza od teraz będziemy mogli zapisywać również wielką literą. Bo czy to sprawi, że one będą miały mniej pejoratywny wydźwięk? Mam takie wrażenie, choć podkreślę, że to jest tylko mój subiektywny odbiór, że pisanie żabojad czy makaroniarz wielką literą to jest trochę tak, jak dać komuś w pysk, ale z wyrazami szacunku - mówił.
Zaznaczył, że "to też nie jest tak, że zostało tutaj coś nam narzuconego, że my od teraz musimy pisać makaroniarz czy żabojad wielką literą". - Po prostu została dopuszczona taka opcja - dodał.
Zmiany w ortografii. Polonista: język musi być elastyczny
Pytany, czy nie ma wrażenia, że nowe propozycje to niejako obniżanie "językowej poprzeczki", gość TVN24 powiedział, że "ewolucja języka od zawsze była postrzegana przez środowiska purystyczne jako erozja tegoż języka - wyjaśniał.
- Nam się wydaje, że język powinien być taki, jakim my go poznaliśmy, nauczyliśmy się w szkole. A żeby on był takim, jakim my go się nauczyliśmy w szkole, to on wcześniej musiał zmienić się wielokrotnie. Gdybyśmy mieli się trzymać jakichś takich idealnych wzorców, to prawdopodobnie musielibyśmy się trzymać języka z czasów zygmuntowskich, panuje takie przekonanie, że to był złoty wiek języka polskiego. Tylko że ten język zupełnie nie przystawałby do dzisiejszych realiów - wyjaśnił.
- Używamy całej masy form, które kiedyś były uznawane za niepoprawne, a dzisiaj są poprawnymi i język w ten sposób nie zniszczył się. On się nie zdewaluował. On po prostu się odrobinę zmienił. I to jest rzecz zupełnie naturalna, że język się cały czas zmienia. Jeżeli się nie będzie zmieniał, to po prostu w pewien sposób umrze. Język musi być elastyczny i dostosowywać się do wymogów ciągle zmieniającej się rzeczywistości - podkreślał.
"Największa reforma języka od 88 lat
Makselon zaznaczył, że "to, co się wydarzyło parę dni temu, to jest największa reforma języka od 88 lat". - A właściwie w momencie, w którym ona wejdzie w życie, czyli za dwa lata, to będzie największą reformą od 90 lat. Bo taką ostatnią dużą reformę mieliśmy w roku 1936 - uściślił.
Zauważył przy tym, że mimo wszystko to 11 zmian na okres tych kilkudziesięciu lat. - To pokazuje nam, że po pierwsze nie mamy do czynienia z żadną rewolucją. Raczej z kosmetyką i to taką kosmetyką, która nie sprawia, że języka będziemy się musieli uczyć na nowo, ale raczej wychodzi naprzeciw naszym potrzebom, upraszcza, ujednolica pewne zasady lub dopuszcza po prostu większą dowolność tam, gdzie panowały wyjątki lub dotychczasowe zasady były na tyle niejasne, że społeczeństwo i tak ich nie realizowało - mówił.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Morakod1977/Shutterstock