|

Z plaży na cmentarz. Jak Polacy toną każdego lata

Zdjęcie z sierpnia 2024 roku
Plaża miejska w Gdyni
Źródło: Jakub Porzycki / Forum
Polacy nad wodą umierają w ciszy. Często kilka metrów od brzegu. Nad wodą stajemy się inni. Mniej czujni, a bardziej brawurowi. Dlaczego nad morzem czy jeziorem działa inna logika? Na przykład taka, która podpowiada, że kąpiel w ciemności i po alkoholu jest dobrym pomysłem? - Zbieramy żniwo zaniechania edukacji - mówi Sebastian Kluska, dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa. Artykuł dostępny w subskrypcji

Weszli do wody, choć wcześniej usłyszeli gwizdek i zauważyli machnięcie ratownika w kierunku czerwonej flagi. To nic, niedaleko kąpielisko nie było strzeżone. Przecież nie odpłyną daleko, a szkoda nie skorzystać z pogody.

Z terenu, którego nie nadzorował ratownik, wrócił tylko ojciec. Choć w środku umarł razem z córką. Mój rozmówca patrzył mu w oczy i choć minęło kilka lat, emocje są nadal gorące - w ratownictwie wodnym taka rana wciąż jest rozdrapywana. Bo mimo dobrego wyszkolenia nic nie przygotuje człowieka na spojrzenie w oczy rodzica, któremu właśnie utonęło dziecko.

W czwartek, 10 lipca, plażowicz z województwa łódzkiego wszedł do morza na niestrzeżonym kąpielisku w Łebie. Zniknął pod powierzchnią wody. Na pomoc rzuciła się duża grupa ratowników wodnych, w tym z Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa, i policjantów. 29-latek w stanie krytycznym trafił do szpitala.

Każdego lata toną dziesiątki Polaków. I nie dlatego, że nie umieją pływać, tylko dlatego, że myślą, że wiedzą lepiej. Albo że im się to nie przydarzy.

Nad polskim morzem (i nie tylko, bo najczęściej toniemy w jeziorach) co rusz dochodzi do tragedii albo wydarzeń, gdzie niewiele do niej zabrakło. Statystyki utonięć w Polsce należą do jednych z najwyższych w Europie, a główne przyczyny pozostają niezmienne - alkohol, brawura, ignorancja.

Rozmawiamy z Sebastianem Kluską, dyrektorem Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa, o tym, czy Polacy naprawdę nie potrafią wypoczywać odpowiedzialnie.

Anna Kwaśny: Co sprawia, że ludzie nad wodą przestają myśleć logicznie? Gubią instynkt samozachowawczy? Czy to ułańska fantazja, presja tłumu, chęć popisu, alkohol? Czy wszystko razem? 

Sebastian Kluska: Zdecydowanie to miks tych wszystkich czynników. Przede wszystkim na te tragiczne, złe wydarzenia nad morzem, na akwenach, zdecydowany wpływ ma alkohol, który jest coraz łatwiej dostępny w tamtych miejscach. To też chęć relaksu i uwolnienia głowy od wszystkiego powoduje, że tracimy instynkt samozachowawczy, zapominamy o podstawowych, elementarnych zasadach bezpieczeństwa, co się przekłada niestety na tę tragiczną, z dnia na dzień coraz większą liczbę utonięć.

Sebastian Kluska: to, że zapominamy o elementarnych zasadach bezpieczeństwa przykłada na tragiczną liczbę utonięć
Źródło: TVN24+

Można powiedzieć, że te osoby z reguły same "proszą się o tragedię"?

Nikt nie idzie na wodę po to, żeby zginąć. Wiadomo, że idziemy tam odpocząć, zrelaksować się i przy tym, w myśl "tradycji polskiej", wybieramy do tego alkohol. Idziemy, bawimy się, w pewnym momencie ktoś rzuca głupi pomysł: chodźmy się kąpać. I to jest gotowy przepis na to, żeby wydarzyła się tragedia. Wiele z tych tragedii ludzkich właśnie w taki sposób się zakończyło - po alkoholu, w nocy, czyli wtedy, kiedy łatwo jest stracić orientację, punkt widzenia z brzegu. A alkohol powoduje, że nie odczuwamy strachu, nie odczuwamy temperatury wody, wszystko wydaje nam się łatwiejsze do pokonania. 

Czytaj także: