|

"Wychodzę po pięciu latach i dostaję 50 złotych. No to wiadomo, że idę i coś ukradnę"

Cela więzienna
Cela więzienna
Źródło: Leszek Szymański / PAP

W Polsce praca readaptacyjna opiera się na mitach. Na przykład takim, że człowiek po zakładzie karnym powinien być zresocjalizowany. Od 10 lat próbuję przekonać polityków, że warto w tych ludzi zainwestować - mówi szef fundacji Pomost pomagającej więźniom po wyjściu zza krat. - Czasem mam takie wrażenie, jakbym był jedyną osobą w Polsce, której zależy na tym, żeby było mniej przestępstw - dodaje.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Marcin: - W wieku 16 lat miałem znajomych, którzy mówili: pójdziesz siedzieć, to masz grypsować. Ku..., wtedy mi to imponowało.

Adam: - Jest ciche przyzwolenie na telefony, na dopalacze, sterydy.

Kuba o programie resocjalizacyjnym dla przestępców drogowych: - Filmem dla programu Bezpieczna Droga był film "Szybcy i wściekli 9".

Mariusz: - Wychodzę po pięciu i pół roku i dostaję 50 złotych. Jak mam sobie poradzić? No to wiadomo, że idę i coś ukradnę.

- Czy z więzienia wychodzi się lepszym człowiekiem?

- Nie. Sto razy gorszym - odpowiada Michał.

Jak trafić za kraty

Kuba. Wzrost: średni. Włosy: jasne. Oczy w kolorze nocy, chociaż znajomi porównują Kubę do ciepłego, letniego dnia. Dusza towarzystwa. Ma pracę, dziewczynę i wyższe wykształcenie. Kilka lat temu wsiadł do samochodu, jak setki razy wcześniej. Podróż zaczęła się pod domem, skończyła w więzieniu. Wyprzedzał i zderzył się czołowo z innym samochodem. Zginęła jedna osoba. Aż do tego pochmurnego dnia wymiar sprawiedliwości nie miał pojęcia o istnieniu Kuby. Wyrok - trzy lata bezwzględnego więzienia.

Jedna z wielu nierozpatrzonych próśb o wpisanie bliskich osób na listę odwiedzających
Jedna z wielu nierozpatrzonych próśb o wpisanie bliskich osób na listę odwiedzających
Źródło: Filip Folczak

Jeśli życie to film, to tego dnia pogoda pasuje idealnie do tej sceny. Kuba z torbą przerzuconą przez ramię stoi przed murami więzienia. Jest zimno, pada, a o zobaczeniu słońca na niebie można tylko pomarzyć. Jest druga po południu. Przy bramie spotyka innego skazanego, który do więzienia zgłasza się już trzeci dzień z rzędu. Dwa razy został odprawiony z kwitkiem, bo brakowało miejsc w celach. Za trzecim razem się udaje. Drzwi zakładu się zatrzaskują. Kuba dołącza do grona ponad 70 tysięcy osób, które w Polsce trafiły za więzienne mury. Ma jeden cel. Przetrwać. I wyjść jak najszybciej.

- Kto to w ogóle słyszał, żeby mieć telefon w zakładzie karnym? - śmieją się strażnicy w trakcie pierwszego przeszukania, tuż po przekroczeniu bramy. Oprócz telefonu konfiskują maszynkę do golenia i nożyczki do paznokci.

Kuba jako więzienny debiutant skazany za przestępstwo nieumyślne powinien trafić na oddział półotwarty lub otwarty. Więzienne oddziały są jak klasy dla podróżnych w samolotach. Oddział zamknięty jest jak luk bagażowy, cele zamknięte są przez całe dnie, a prawa więźniów są ograniczone do minimum. Na oddziale półotwartym osadzeni mogą w ciągu dnia np. wyjść na korytarz. Wolności jest więcej. Oddział otwarty to klasa biznes. Cele są teoretycznie otwarte przez całą dobę, a więźniowie mogą m.in. korzystać z długich przepustek, uczyć się i uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych poza więzieniem.

Ale zanim trafi się na wskazany przez komisję penitencjarną oddział, trzeba przejść przez sieczkarnik, magazyn, gabinet pielęgniarki i przejściówkę.

Sieczkarnik jest jak kontrola na lotnisku, ale zamiast celników są klawisze, czyli więzienni strażnicy. Osadzony rozbiera się do naga, kuca i kaszle, żeby sprawdzić, czy nie schował nic w miejscu, gdzie bardzo trudno jest coś schować. Później strzela migawka aparatu. Skazany ma robione zdjęcia, które trafiają do celówki, czyli do więziennego dowodu osobistego, którym dysponuje administracja.

Przeszukany i obfotografowany więzień idzie do ambulatorium. Tam spowiada się z chorób i przyjmowanych leków. Wywiad medyczny skończony? To szybko do magazynu, bo minęły już jakieś cztery godziny, odkąd minął bramę zakładu.

W magazynie zostawia rzeczy osobiste, których nie zabiera do celi. Odbiera tzw. mandżur czyli więzienną wyprawkę. To dwie dery, czyli koce, dwa prześcieradła i poduszka. Do zestawu dochodzą też dwa ręczniki, które jeśli są nowe, to będą świetną walutą za kratami. Jest też szmatka nazywana platerką do wycierania naczyń po jedzeniu. Tak objuczony więzień wyrusza do przejściówki, czyli celi, gdzie będzie czekać na wskazanie właściwego oddziału.

Kuba trafia do przejściówki dla palących. Chociaż nie pali. Spotyka się też z wychowawcą i psychologiem. Wtedy pada najważniejsze pytanie: grypsuje pan? Grypsera to zakazana przez przepisy subkultura więzienna, która polega na negowaniu przyjętych przez władze więzienia zasad. Kuba nie grypsuje, chce po prostu przetrwać. Po 10 dniach trafia na oddział zamknięty, czyli tzw. zamek. Cela jest szeroka na 2,6 metra i długa na 4,9. Kuba ma ze sobą krótką linijkę, którą mierzy całe pomieszczenie. W celi mieszka już m.in. dożywotka. Czyli więzień skazany na dożywocie. To również cela dla palących, chociaż Kuba nadal nie pali. Powietrze w takich celach można często ciąć nożem i smarować nim kanapki. Klapa, czyli drzwi, jest zamknięta całe dnie. Przez lipo, czyli okno, nawet świeże powietrze nie chce wejść do celi.

Plan celi z więziennego dziennika jednego z bohaterów reportażu
Plan celi z więziennego dziennika jednego z bohaterów reportażu
Źródło: Filip Folczak

Cela to całe życie więźnia. W niej je, śpi, pierze, masturbuje się i załatwia swoje potrzeby fizjologiczne. Dla wielu więźniów szkiełko to jedyna droga ucieczki od rzeczywistości. Szkiełko to telewizor, który jest przywilejem. Przysyła je rodzina, trzeba zasłużyć i dostać na nie zgodę. Zresztą jak na wszystko za kratami.

Większość wraca

Według oficjalnych statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości 38,8 procent więźniów popełnia przestępstwa w ciągu pięciu lat od opuszczenia aresztu. Są to dane z lata 2022 roku. Ale zdaniem prof. dr hab. Małgorzaty Michel z Uniwersytetu Jagiellońskiego na ten moment nie wiadomo dokładnie, ile osób wraca na przestępczą drogę, bo od kilku lat część statystyk nie jest publikowana przez organy państwowe.

Nazwa ulicy w tym przypadku to prawdziwy chichot losu. Wolności 276, Zabrze. Na trzecim piętrze obdrapanej kamienicy poznaję człowieka, który od 12 lat walczy z systemem. Wzrost średni, oczy zmęczone i pali szluga za szlugiem. Edward Szeliga jest byłym więźniem i założycielem fundacji Pomost, która pomaga wyjść na prostą po opuszczeniu więziennych murów.

- Od 10 lat próbuję przekonać polityków, że warto w tych ludzi zainwestować. W Polsce praca readaptacyjna opiera się na mitach. Na przykład, że człowiek po zakładzie karnym powinien być zresocjalizowany - to jest mit. Bo zakład karny to nie jest prawdziwe życie - mówi Szeliga.

W kamienicy działa ośrodek, który uczy życia na nowo. 32 miejsca, dwa piętra i setki trudnych historii.

Edward Szeliga, założyciel i prezes fundacji Pomost
Edward Szeliga, założyciel i prezes fundacji Pomost
Źródło: Filip Folczak

- Byłem wychowany w środowisku, gdzie kradzieże, włamania, napady były codziennością. I mój pierwszy raz w zakładzie karnym był taki, że mój brat już siedział. Czyli miałem takie poczucie bezpieczeństwa, że brat się mną zaopiekuje. Imponowali mi ludzie, którzy mieli dużo odsiedziane, jakieś napady. To jest błędne koło - zaczyna swoją opowieść Mariusz, z fundacją związany od kilku lat.

- Po pierwszym wyroku byłem na wolności cztery miesiące. Po drugim byłem dwa miesiące. Cały czas naćpany i nachlany - przyznaje Marcin. Kawał chłopa. Ma wytatuowane ręce i łysą głowę, ale bardzo dużo się uśmiecha. - Nigdy nie byłem trzeźwy na wolności. Problem z tym, że w więzieniu też ćpałem. Przedostatni wyrok, dwa i pół roku, ćpałem praktycznie codziennie. Z więzienia wyszedłem, ku..., w gorszym stanie, niż do niego przyszedłem. Łącznie dwanaście lat i dziewięć miesięcy odsiedziałem.

Na korytarzu czeka prawie dziesięciu mężczyzn w różnym wieku. Każdy z nich chce opowiedzieć swoją historię. Każda z nich to historia uratowania życia przez fundację Pomost. Opowiadając, wracają wspomnieniami za kraty. Rozmawiamy na poddaszu kamienicy, za oknem sypie śnieg.

Prawo to ja, pomyślał klawisz

W każdej celi znajdziemy regulamin więzienia. Jego najważniejszy punkt jest niewidzialny, ale zna go każdy osadzony. Każda wątpliwość będzie rozstrzygana na niekorzyść więźnia.

- To, co jest najważniejsze i na czym jest oparty polski system penitencjarny, to to, żeby, broń Boże, nie przeszkadzać administracji w niczym - opowiada Kuba. - Jeżeli jesteś w więzieniu i niczego się nie domagasz, to jest w porządku. Jeżeli zaczynasz się domagać swoich praw, to zostajesz uznany za roszczeniowca albo czekają cię inne nieprzyjemne zdarzenia.

Roszczeniowiec. To bardzo zła łatka. Piszesz pisma do urzędów? Lepiej tego nie rób, bo ktoś z urzędu zadzwoni do więzienia i zostaniesz roszczeniowcem. Taką łatkę dostał dwudziestokilkuletni Adam, który z więzienia wyszedł pięć miesięcy temu. Po sześciu latach.

- W zakładzie karnym nie ma za bardzo gdzie się poskarżyć. Jest bezsilność - mówi Adam. Po odsiadce nie wrócił do rodzinnego miasta. Nie chciał trafić do tego samego towarzystwa, a później znów za kraty. Biuro fundacji Pomost było jedynym miejscem, gdzie ktoś odebrał od niego telefon. Nie miał nic, wsiadł w pociąg i przyjechał do Zabrza. Wspominając więzienie, mocno zaciska dłonie. - Pewnego dnia zostałem umieszczony w izolatce. Warunki były tragiczne. Wielokrotnie informowałem o tym oddziałowego, ale olewali mnie. Żeby wymusić normalne warunki, to się pociąłem. Zaprowadzili mnie do ambulatorium, tam tak mnie oprawili, że zemdlałem. Jak wróciłem, to zlał mnie jeszcze dowódca zmiany.

Jeśli nie możemy poskarżyć się strażnikowi, to jest szansa, żeby chociaż wygadać się rodzinie. Najłatwiej zrobić to przez telefon. We wrześniu 2022 roku zmieniło się jednak prawo dotyczące telefonowania z więzienia. Na gorsze. W teorii Ministerstwo Sprawiedliwości chciało zagwarantować każdemu skazanemu minimum jedno połączenie telefoniczne w tygodniu. W praktyce w wielu zakładach karnych został wprowadzony maksymalnie jeden telefon tygodniowo.

- Nie rozumiem, w czym to miało pomóc - mówi Edward Szeliga, prezes fundacji Pomost. - Co to miało zmienić u tych ludzi oprócz tego, że rodziny częściej będą się rozpadać.

Wcześniej osadzeni mogli dzwonić nawet codziennie. Po zmianach w wielu więzieniach telefon do prawnika zabrał możliwość zadzwonienia do rodziny. Telefon to telefon. Nieważne, do kogo, a jak już ustaliliśmy, to więzienny strażnik stanowi prawo na oddziale.

Resocjalizacja to puste słowo

- Jak wychowawca w zakładzie karnym może obsłużyć 120 osób? - pyta Marcin, który odsiedział prawie 10 lat. - Jest trzech psychologów na 700 więźniów. Trzech psychologów.

- Resocjalizacja to jest puste słowo - mówi Mariusz.

Plan więziennego spacerniaka. Nad głowami więźniów rozpięta jest siatka i druty kolczaste
Plan więziennego spacerniaka. Nad głowami więźniów rozpięta jest siatka i druty kolczaste
Źródło: Filip Folczak

W trakcie odsiadki Kuba, który dostał wyrok za spowodowanie wypadku samochodowego, został skierowany na zajęcia dla przestępców drogowych pt. Bezpieczna Droga.

- Jedno spotkanie polegało na oglądaniu filmu. I filmem dla programu Bezpieczna Droga, który miał przeciwdziałać właśnie wypadkom samochodowym, nadużyciom ze strony kierowców i łamaniem prawa, był film "Szybcy i wściekli 9".

Film był odtwarzany z pendrive'a. Po filmie nie było dyskusji. Seans się skończył, a więźniowie wrócili pod cele.

Kuba uczestniczył też w programie o przeciwdziałaniu agresji. Na pierwszym spotkaniu wszyscy osadzeni podpisali listę obecności, z góry za wszystkie zajęcia.

O kształceniu przyszłych pracowników więzień mówi dr hab. Małgorzata Michel: - Od kilku lat Ministerstwo Sprawiedliwości odcięło kształcenie pedagogów resocjalizacyjnych ze służby więziennej od studiów wyższych i stworzyło wyższe szkoły kształcenia służby więziennej. Te szkoły sprowadzają szkolenie kadr więziennych do kontroli i dyscypliny.

- Czyli zrobili po prostu więzienną policję?

- Policję sobie zrobili i tam rzeczywiście nie ma mowy o resocjalizacji - odpowiada dr hab. Michel.

Adam w trakcie kilku lat odwiedził blisko 10 różnych aresztów i zakładów karnych. Wspomina, że wielokrotnie spotkała go przemoc: - Wielu funkcjonariuszy ma nierówno pod sufitem. Są sadystami. Wyginanie rąk to się czasami kończyło urazami, połamanymi rękami. Później jest, że sam się szarpałeś, że byłeś agresywny, że musieli.

Na początku 2023 roku Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich ujawnia, że w Zakładzie Karnym w Barczewie były stosowane tortury. Dzieje się to po niezapowiedzianej kontroli na jesieni 2022 roku. To więzienie, które od lat sieje postrach wśród więźniów. Funkcjonariusze tego zakładu mieli znęcać się psychicznie i fizycznie nad więźniami. Osadzeni mieli być podtapiani i podduszani. Prokuratura prowadzi śledztwo w tej sprawie.

- Ja sam byłem w takiej akcji, gdzie wychowawca dyktował nam oświadczenia, żeby nie było żadnej prokuratury, po co robić z tego jakiś rozgłos - mówi Adam.

- I wszyscy siedzą i piszą?

- Wszyscy siedzą i piszą. Co mają zrobić? Nie napiszą, to będą mieli pod górę. Są wtedy przerzutki na inne cele, właśnie z osobami grypsującymi. W pewnym momencie to człowiekowi psychika pęka.

18 sprzątaczy i 1 korytarz

- Praca to most między rzeczywistością a marzeniami - przemawiał w 2022 roku wiceminister sprawiedliwości Michał Woś. Rząd Zjednoczonej Prawicy chwalił się, że za jego sprawą pracuje najwięcej więźniów w historii. Według statystyk z 2023 roku pracuje 95,95 procent więźniów zdolnych do pracy.

Rzeczywistość jest mniej kolorowa niż rządowe statystyki.

- Na oddziale było 18 osób sprzątających w pewnym momencie, co stanowiło około jednej piątej osadzonych. Natomiast oczywiście nie miało to żadnego sensu. Do wysprzątania była tylko jedna prosta, czyli korytarz, i zmycie podłogi u wychowawców. Według dokumentacji codziennie wychodziłem na co najmniej godzinę do pracy. A według rzeczywistości to wychodziłem czasem na pięć minut, a potem przez trzy dni nie wyszedłem - relacjonuje Kuba. Według oficjalnych statystyk zaliczał się do więźniów pracujących.

Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Źródło: Filip Folczak

Po pewnym czasie Kuba dostał pracę w zakładowym radiowęźle. Miejsce pracy to pokoik z szafą zawaloną papierami i dwa biurka ze starymi komputerami. Pecety są odłączone od internetu.

Kuba redagował w tamtym czasie gazetkę więzienną, która była wydawana w wersji elektronicznej. Czyli nie wychodziła z komputera, na którym była pisana. Nikt gazetek nie drukował i nie przekazywał osadzonym, ale Kuba dostał wpis w aktach, że był aktywnym więźniem. To dobrze.

Praca to ważny argument przy rozpatrywaniu wniosku o warunkowe przedterminowe zwolnienie z zakładu karnego. Za pracę więzień może otrzymać też zapłatę, najczęściej w wysokości minimalnego wynagrodzenia. Ale praca płatna to przywilej, na który trzeba zasłużyć. Mariusz za kratami spędził 15 lat swojego życia podzielone na kilka wyroków. - Wjeżdżam do więzienia. Mam alimenty, zaległości alimentacyjne, a oni mnie kierują na pracę bezpłatną. A mi cały czas alimenty idą. To jest farsa, nie? Przez dwa lata jesteś na bezpłatnej pracy w więzieniu. Siedzę pięć lat. I jaką możesz mieć nadzieję po wyjściu, kiedy wychodzisz jeszcze bardziej ugotowany, niż wchodziłeś? - pyta.

Od lutego zeszłego roku więźniowie muszą płacić za prąd, jeśli korzystają w celi np. z telewizora, radia lub czajnika. To, czy za prąd płaci właściciel sprzętu, czy każdy mieszkaniec celi, zależy od zakładu karnego.

Nawet jeśli więzień pracuje, to większość jego zarobków zjadają podatki, składki i przymusowe zrzutki na więzienne fundusze. Część zarobionych pieniędzy trafia do tzw. kasy żelaznej. To specjalne więzienne konto, które posiada każdy osadzony. Zgromadzone na nim środki mają pomóc więźniowi po opuszczeniu zakładu karnego. Reszta pieniędzy trafia na konto wypiskowe.

Nie masz kasy, walczysz o przetrwanie

W każdym więzieniu działa zakładowy supermarket oferujący jedzenie, napoje i środki czystości. W więziennym supermarkecie nie ma wózków i koszyków. Jest za to kartka, na której więzień zapisuje listę produktów, które później są dostarczane do celi.

- Bez pomocy z zewnątrz, jeżeli ktoś nie pracuje w zakładzie karnym, to jest ciężko - mówi Tomek, który ma na koncie trzy wyroki. W sumie pięć lat odsiadki.

Więzienna lista zakupów. Osadzeni muszą kalkulować wagę zamówienia, żeby nie przekroczyć maksymalnej dopuszczalnej gramatury
Więzienna lista zakupów. Osadzeni muszą kalkulować wagę zamówienia, żeby nie przekroczyć maksymalnej dopuszczalnej gramatury
Źródło: Filip Folczak

- Tam tak naprawdę masz, ku..., 2600 kalorii wyliczone na dzień na głowę i to jest takie, ku..., żeby przeżyć. Jedzenie na przetrwanie i ono wcale nie jest, ku..., smaczne. Jak wiesz, że jest środa, to będzie fasolka czy tam, kur..., kaszanka, czy beton, czy nie wiadomo co. W kółko to samo - wspomina Marcin.

- Źle się czujesz po tym jedzeniu - mówi cicho Kuba i dodaje, że więzienne zakupy to nie spełnianie fanaberii, tylko walka o witaminy i składniki odżywcze. Wydawał na zakupy w więzieniu średnio prawie tysiąc złotych miesięcznie. W większości na jedzenie. Mógł sobie na to pozwolić dzięki wsparciu finansowemu rodziny. Według nieoficjalnych informacji dzienny koszt wyżywienia osadzonego w jednym z zakładów to pięć złotych i 20 groszy.

- Jest ciężko i trzeba kombinować - mówi Adam - Takie kombinowanie to się kończy później handlowaniem dopalaczami.

Ćpanie za murami

- To jak jest z narkotykami? - pytam Adama, który zaczął temat narkotyków.

- Jest mnóstwo. Najwięcej dopalaczy. Byłem w zakładzie karnym w Czarnym, słynie jako Meksyk. Jest ciche przyzwolenie na telefony, na dopalacze, sterydy.

W ciągu ostatnich kilku lat media kilkukrotnie informowały o narkotykach przemycanych do Zakładu Karnego w Czarnem na Pomorzu. Z narkotykami zetknął się niemal każdy więzień, z którym rozmawiam.

- Pięć dych. Za pasek. To dopalacz - mówi Michał.

- To jest popularne?

- No… To nie wychodzi na testach. Po prostu trzeba znać odpowiednie osoby. Albo trzeba się przepucować z lipa do lipa [krzyknąć przez okno - red.] albo nawet na kominie [przez wentylację - red.]. Strażnicy doskonale muszą o tym wiedzieć. Jeśli siedzisz kupę lat i nie siejesz przypału, to oni nie będą tobie utrudniać.

- Było na to przyzwolenie tak naprawdę - mówi Marcin. - Możesz sobie kupić, możesz sobie przynieść swoje. Mi na przykład przenosiła siostra, która sobie wkładała w biustonosz. Sposobów jest wiele. Kumple, którzy pracowali na wolności, przynosili. Taka akcja też była, że na spacer przez mur przerzucali. Są też tacy poukładani, że, ku..., klawisze przynoszą.

Jeden z pokoi mieszkalnych w ośrodku readaptacyjnym fundacji Pomost
Jeden z pokoi mieszkalnych w ośrodku readaptacyjnym fundacji Pomost
Źródło: Filip Folczak

Grypsera już nie ma sensu

"- A co jest u grypsujących? - Jesteś gitem. Kultura. Elita więzienna".

To cytat z filmu "Symetria" z 2003 roku, w którym młody mężczyzna niespodziewanie trafia do więzienia. Grypsera to zakazana subkultura więzienna, której początki znajdziemy już w XIX wieku.

- Nie jest tak, że stajesz się grypsującym od razu. Grypsowanie to jest po prostu zbiór zasad. Na przykład osoby grypsujące mają zakaz jedzenia i picia, gdy ktoś idzie na kąt [do ubikacji - red.] - opowiada Kuba. - Osoba grypsująca nie poda też ręki osobie nienależącej do subkultury. Nie może sprzątać dla administracji, wykonywać remontów, nie może też wyjść na pas śmierci [ostatnia przestrzeń, która oddziela więzienne budynki od murów i zasieków - red.]. Grypsujący nie może kłamać, to też jest jedna z zasad.

Tylko inny grypsujący może namaścić nowego grypsującego. Ten nie do końca określony proces nazywa się "podniesieniem" lub "zjechaniem z bajery". Ale nic nie jest dane raz na zawsze, bo kiedy inni grypsujący uznają, że ktoś powinien zostać "spakowany do wora", to taki delikwent może zostać wykluczony z grona grypsujących.

- Niedawno słyszałam rozmowę z osobą grypsującą, której dorosłe dziecko również jest osadzone w innym zakładzie karnym - opowiada Małgorzata Michel. - I to dorosłe dziecko ma wątpliwości, czy grypsować, czy podpisać program oddziaływania resocjalizacyjnego. O wspomnianych wątpliwościach miał usłyszeć grypsujący ojciec, który również odsiaduje wyrok. I ojciec odpowiedział: proszę mu przekazać, że program to osobie może podpisać, ale telewizyjny. On ma grypsować.

- Kiedyś, żeby być grypsującym, trzeba było też mieć artykuł, który ci to umożliwiał - kontynuuje swoją opowieść Kuba. - Alimenciarz nie może być grypsującym. Peżot...

- Peżot?

- Pobił żonę. Artykuł 207 [Kodeksu karnego, znęcanie się]. Przemoc domowa - też nie mógł być. A teraz nawet ja widziałem jedną osobę, która grypsowała, będąc skazanym właśnie za artykuł 207.

- A wiadomo, kto za co siedzi?

- I tak, i nie. Kiedyś, jak wchodziłeś na celę, to musiałeś pokazać białko. Czyli dokument, gdzie miałeś spisany artykuł, za który jesteś skazany.

Skazani bardzo często zabierają ze sobą do więzienia dokumenty związane z procesem. Zwłaszcza wtedy, kiedy toczą się przeciwko nim kolejne sądowe rozprawy.

- Na celi powiedziałem, za co jestem, i inne osoby też mówiły - przyznaje Kuba.

Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Źródło: Filip Folczak

Sztywne więzienne zasady kierują się często pokrętną logiką. Kiedy do radomskiego więzienia trafił polityk PiS Mariusz Kamiński, miał zostać "przywitany" przez więźniów wulgarnymi okrzykami. Takie głośne i wulgarne przywitanie nazywane jest "jeb...em na lipach".

- Raz kogoś jeb... na lipach - wspomina Kuba. - Zapewne jakaś korona [świadek koronny - red.]. I nagle po 20 minutach jakiś ziomek, który mocno się angażował, krzyczy "ej, a kogo w ogóle je...my?".

Pozdrowienia do więzienia

Robert siedział dwa razy. W sumie pięć i pół roku. Pytam go o kontakty z bliskimi, wtedy natychmiast się ożywia. - Ludzie nie mają pojęcia, naprawdę, ku..., nie mają świadomości, jak wiele znaczy głupi list od kogoś. Nie macie o tym kompletnie pojęcia, ile znaczy jedna taka kartka zapisana z pozdrowieniami, z byle czym.

W trakcie pierwszego wyroku Robertowi pomagała mama.

- A za tym drugim razem te listy przychodziły do ciebie?

- Nie. Zero odzewu. Miałem też kumpla, który mieszkał około 200 metrów od zakładu karnego. Wiedział, że idę siedzieć, zarzekał się: Przyjdę do ciebie na widzenie. Spoko, będę pisał listy, przyniosę ci czajnik, dzwoń. Raz tylko zadzwoniłem. Miał przyjść na widzenie kolejnego dnia. Cisza. Napisałem list. Nie dostałem z powrotem listu żadnego. No i doszło do mnie, jaki to kumpel.

Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Źródło: Filip Folczak

Czy były Zbigniew Ziobro coś na dobre zmienił?

- Nic nie zmienił na dobre - mówi Michał. - Utrudnił kontakty z rodziną, widzenia są ograniczone. Telefony zabrane, chociaż to było za nasze pieniądze. Jak ktoś ma żonę, to się psuje, bo się nie trzyma kontaktu.

- A czy tak systemowo ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości w ciągu ostatnich kilku lat zrobiono cokolwiek dobrego, jeśli chodzi o osadzonych? - pytam Małgorzatę Michel.

- Nie. To była jedna wielka fikcja.

- Mam córkę i chciałem ją wpisać na listę widzeń - wspomina Mariusz. - Tylko że ona nie miała mojego nazwiska. No i wychowawca mi tego odmówił. Napisałem do Ce-Zetu [Centralny Zarząd Służby Więziennej - red.]. Dostałem odmowę, bo po prostu nie ma mojego nazwiska.

Wokanda

Magiczne słowo w więzieniu. To wielka nadzieja, ale też obawa. To przedterminowe warunkowe zwolnienie z więzienia. Udziela go sąd penitencjarny na specjalnej rozprawie. Jeśli siedzimy po raz pierwszy, to mamy szansę na wokandę po połowie kary. Jak po raz kolejny, to po dwóch trzecich wyroku.

- Im byłem bliżej wokandy, tym ten czas wolniej leciał - opowiada Kuba. Według statystyk niecałe 24 procent wniosków o warunkowe zwolnienie jest rozpatrywanych pozytywnie. To dane z 2022 roku, nowszych nie ma.

- Na pierwszej wokandzie sędzia dała mi nadzieję - wspomina Adam. - Że proszę się starać, to pomoże panu na następnej [wokandzie - red.]. Wychodziłem cały w skowronkach. Pokończyłem wszystkie kursy, co się dało. Pół roku później poszedłem na drugą wokandę. Blacha [odmowa warunkowego zwolnienia - red.]. Byłem w ciężkim szoku.

O warunkowe zwolnienie starał się także Marcin, bezskutecznie. - To jest takie w ch... poczucie niesprawiedliwości. Byłem po terapii, ukończyłem szkołę, pracowałem na wolności, chodziłem na przepustki i mi sędzia, wiesz, co powiedział? Pan już nie jest w stanie nic dla siebie zrobić. Pan już zrobił wszystko, ale ja panu nie udzielam, bo pan jest recydywistą. Zapier...ałem tak naprawdę... I ch..., nie? I usłyszeć coś takiego...

Wyjście

- Pobyt w więzieniu nie sprawił, że byłem lepszym człowiekiem - opowiada Robert, który za murami spędził ponad pięć lat. - Już w pierwszym dniu [po wyjściu - red.] zacząłem popełniać te same błędy. Głównie kradzieże.

Naukowczyni z Uniwersytetu Jagiellońskiego jasno wskazuje, że potrzebna jest opieka nad osadzonym w więzieniu i po wyjściu z więzienia. - Jest zima, ta osoba wychodzi w klapkach plastikowych, bo została osadzona w lecie. I ta osoba nie wie, co ma ze sobą zrobić - mówi dr hab. Małgorzata Michel. - Idzie na dworzec albo idzie do swoich starych kolegów. Powrót do przestępstwa jest bardzo blisko.

Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Źródło: Filip Folczak

Opowieści wszystkich skazanych brzmią podobnie. Po więzieniu nie ma perspektyw i możliwości. - Wychodzę po pięciu i pół roku i dostaję 50 złotych. Jak ja mam sobie poradzić? - pyta Mariusz. - No to wiadomo, że idę i coś ukradnę. Do pracy nie pójdę, bo nie byłem nauczony pracować. Powielam ten stary schemat. A minister rozdaje garnki. Albo kupuje wozy strażackie. To jest dla mnie, ku..., jakaś masakra.

Garnki dla kół gospodyń wiejskich i wozy strażackie dla jednostek Ochotniczych Straży Pożarnych to część wydatków Ministerstwa Sprawiedliwości w ramach Funduszu Sprawiedliwości. Fundusz w założeniu miał wspierać ofiary przestępstw i zapobiegać łamaniu prawa w przyszłości. Dziś wiemy, że pieniądze trafiały m.in. do organizacji powiązanych z politykami Zjednoczonej Prawicy i do fundacji, które działały przez kilka miesięcy i o których nikt nie słyszał. Roczny budżet funduszu wynosił około 400 milionów złotych.

Adam wyszedł z więzienia po sześciu latach. I nie miał dokąd pójść. Ośrodek fundacji Pomost był jedynym miejscem, gdzie ktoś odebrał od niego telefon. Fundacja od miesięcy walczy o przetrwanie. Straciła jakiekolwiek wsparcie ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości, chociaż każdego dnia pomaga byłym więźniom.

- W zakładzie karnym przemoc jest głównym narzędziem do zdobywania celów - opowiada Edward Szeliga, prezes Pomostu. - Jeżeli ktoś jest pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia lat w takim systemie i przyjął taki model, to on z tym wychodzi na wolność. I nagle się zderza z tym, że na wolności to nie działa, że na wolności przynosi mu to kłopoty i straty. Więc łatwiej jest wrócić tam, gdzie człowiek już wie, jak funkcjonować. Ktoś wychodzi z zakładu karnego i pracownik socjalny mówi takiej osobie: niech pan przyjdzie do mnie z dowodem osobistym i jak będzie miał pan dowód, to dostanie pan zasiłek. A pójść do urzędu miasta, spotkać się z inną osobą to jest nieosiągalne dla tego człowieka. Bo on nauczył się, że jak wejdzie do tego pokoju i ta pani się na niego krzywo spojrzy, to on ją zwyzywa od ku.... I wyjdzie stamtąd. Nie dlatego, że on jest taki zły, tylko dlatego, że on tak się nauczył w zakładzie karnym - opowiada.

Robert od kilku miesięcy mieszka na swoim. Znaczy na wynajmowanym. Wcześniej mieszkał w ośrodku prowadzonym przez fundację. - Odpowiedzialność jest kur...nie ciężka. Ja się tu uczyłem mówienia wprost, mówienia o tym, co mnie boli, jak się czuję, czego nie toleruję. Zawsze jak jestem tutaj, to ładuję baterie.

Nauka życia

Żeby mieszkać w ośrodku prowadzonym przez fundację Pomost, trzeba przestrzegać zasad. Jedną z nich jest podjęcie pracy i uczestniczenie w programie readaptacyjnym. To trwająca minimum dziewięć miesięcy szkoła życia. Prezes, szef ochrony, gospodarz domu, skarbnik, ogrodnik i szef remontu. To funkcje, które obejmują podopieczni fundacji Pomost w ramach programu.

- Tak naprawdę te funkcje to jest imitacja ról społecznych - opowiada Edward Szeliga, szef Pomostu. Dodaje, że to podopieczni fundacji zarządzają funkcjonowaniem ośrodka. - Teraz wyobraź sobie, co tu się czasem dzieje, jak siedmiu przemocowców zaczyna zarządzać tym miejscem. Tu jest, ku..., Meksyk. Wtedy my na zajęciach grupowych jesteśmy w stanie z nimi zacząć pracować nad tym, co oni mają do skorygowania.

Tablice informacyjne z podziałem obowiązków w ośrodku readaptacyjnym fundacji Pomost
Tablice informacyjne z podziałem obowiązków w ośrodku readaptacyjnym fundacji Pomost
Źródło: Filip Folczak

Ale powięzienne przysposobienie do życia polega często na nauce najzwyklejszych czynności, o czym mówi Małgorzata Michel. - Czasami te osoby mają problem ze skorzystaniem z karty do bankomatu. Nie potrafią biletu skasować w nowym urządzeniu. To są tego rodzaju problemy.

- Teraz pierwszy raz w życiu wynajmuję mieszkanie. To już trzy miesiące - mówi z dumą Mariusz, który ukończył już program fundacji.

- Czujesz satysfakcję?

- Tak.

Zbiór zasad uczestników programu readaptacyjnego fundacji Pomost
Zbiór zasad uczestników programu readaptacyjnego fundacji Pomost
Źródło: Filip Folczak

- Więzienie uczy bezradności? - pytam Kubę po kilkudziesięciu minutach rozmowy. Chwilę się zastanawia.

- Nie. Akceptacji bezradności. To była godzina piąta, chyba trzydzieści. I spadająca kropla na moją twarz. Znajdujesz się w miejscu, którego nienawidzisz, denerwuje cię na wielu płaszczyznach, a do tego budzisz się o godzinie piątej trzydzieści kroplą na twarz. Jestem osobą, która nie nadwyręża swoich emocji, ale wtedy, no to dosyć mocno byłem wku...ony. Od razu wstałem, przerzuciłem łóżko na środek.

Kuba robi to wszystko po ciemku, bo światła mogą zapalić tylko strażnicy. Po pobudce przestawia łóżko pod kapiący sufit, bo przestawienie czegokolwiek bez zgody to proszenie się o problemy. Na porannym apelu zgłasza, że z sufitu zaczęła kapać woda. Strażnik zgadza się na przestawienie łóżka.

- Następnego dnia rano zgoda na przestawienie łóżka została cofnięta. Później nocami przesuwałem łóżko tak, żeby ewentualnie nie kapało mi na twarz, tylko na klatkę piersiową czy na brzuch. Jeżeli były jakiekolwiek mocniejsze deszcze, to w trakcie dnia stawiałem sobie miskę na łóżko, do której kapała woda.

Nie doczekał się naprawienia kapiącego sufitu, ale po kilku miesiącach zmienił celę.

Edward Szeliga oprowadza mnie po siedzibie fundacji. Jeden z korytarzy niknie w ciemności, bo elektrownia odcięła licznik prądu. - Dwa lata temu płaciłem 25-30 tysięcy złotych rocznie za prąd. A teraz płacę 50 tysięcy. Poszło do góry ogrzewanie. Płaciłem 10 tysięcy, teraz płacę 40 tysięcy.

Elektrownia odcięła już jeden liczników prądu w ośrodku readaptacyjnym. Korytarz tonie w ciemności
Elektrownia odcięła już jeden liczników prądu w ośrodku readaptacyjnym. Korytarz tonie w ciemności
Źródło: Filip Folczak

Na początku zimy fundacja uruchomiła zbiórkę internetową, żeby opłacić rachunki. Nie ma już psychologów na etacie. Są studentki psychologii na wolontariacie, które pomagają podopiecznym Pomostu.

- Ja trzynasty rok muszę, ku..., cały rok wojować, żeby móc utrzymać to miejsce, a jest 300 milionów rocznie, ku..., na to - mówi prezes Pomostu, mając na myśli środki z Funduszu Sprawiedliwości.

Od lat współpracuje z dr hab. Iwoną Niewiadomską, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, która jest jedną z najbardziej cenionych specjalistek od resocjalizacji w Polsce. - Myśmy wypracowali z zespołem profesor Niewiadomskiej standardy readaptacji, standardy szkolenia, standardy do tego, jak takie placówki zakładać, ale nikt tego nie chce. Jak rozmawiam z politykami na różnej płaszczyźnie, bardzo często słyszę, że to nie jest sexy temat - wzdycha.

Spotkanie z władzą

Gabinet wiceministry sprawiedliwości Marii Ejchart. Zabytkowy budynek przy alei Róż w samym sercu Warszawy. Na wyglądających równie zabytkowo meblach leżą stosy papierów.

- Pierwsze co zrobiłam, to wprowadziłam prawo do co najmniej dwóch telefonów tygodniowo. Kontakt z rodziną jest superważny - mówi Maria Ejchart, która pracę w ministerstwie zaczęła kilka tygodni temu. - Więźniowie muszą mieć możliwość pracowania.

- Według oficjalnych danych Służby Więziennej 96 procent więźniów pracuje - zwracam uwagę.

- To nie są prawdziwe statystyki - odpowiada. - Chcę wiedzieć dokładnie, ile więźniów pracuje na jakichś cząstkach etatu, czy pracują odpłatnie, nieodpłatnie, gdzie pracują i ile zarabiają. Ile dostają do ręki, ile z tego idzie na inne cele.

W trakcie spotkania opowiadam minister o kłopotach finansowych fundacji Pomost. Także o tym, że pod koniec zeszłego roku fundacja straciła jakiekolwiek finansowanie ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości.

- Uważam, że takie organizacje trzeba jak najbardziej wspierać - mówi ministra Ejchart. - Wszystkie inicjatywy postpenitencjarne to są inicjatywy prywatne. Państwo nie ma na to żadnego pomysłu.

Palarnia w ośrodku fundacji Pomost
Palarnia w ośrodku fundacji Pomost
Źródło: Filip Folczak

Żeby utrzymać ośrodek fundacji Pomost przez okrągły rok, potrzebny jest milion złotych. W tym czasie fundacja ma szansę pomóc kilkudziesięciu osobom, ale państwo nie gwarantuje takich pieniędzy.

- Średnio, zanim przestępca zostanie złapany, popełni około 20 przestępstw - mówi Edward Szeliga. Zaznacza, że to nieoficjalne informacje, które uzyskał od funkcjonariuszy ze śląskiej policji, z którą stale współpracuje fundacja. - Powiedzmy, że jest tu 70 osób, z czego 80 procent nie wraca do więzienia. To jest 50 osób. Czyli tysiąc przestępstw mniej w jednym województwie. Pomnożysz to przez 16 województw, to jest 16 tysięcy. Każde przestępstwo to jest postępowanie, praca prokuratora, policjanta, sędziego, obrońcy z urzędu. No i szkody tej pokrzywdzonej osoby. Ta osoba często musi przepracować sobie tę szkodę, jakoś leczyć się z tego wszystkiego. To jest za milion rocznie. To nie jest jakiś koszt, którego ministerstwo nie jest w stanie udźwignąć. Czasem mam takie wrażenie, jakbym był jedyną osobą w Polsce, której zależałoby na tym, żeby było mniej przestępstw w kraju, żeby rzeczywiście powstała sensowna readaptacja.

Marzenie

- O czym marzysz? - pytam każdego z byłych więźniów. Są w różnym wieku i na różnym etapie życia, ale każdy z nich nie wybiera się już za kraty.

- Chciałbym polecieć balonem - mówi bez chwili zastanowienia Robert.

- Dużo marzeń zrealizowałem. Nie piję, nie ćpam. Mam swoje mieszkanie, mam pracę, kobietę, wszystko - odpowiada Marcin.

- Chciałbym wyjechać na tydzień. Gdzieś, gdzie jest ciepło, i po prostu odpocząć - odpowiada Mariusz.

- A kiedy ostatni raz byłeś na wakacjach?

- Nigdy. Ja nigdy w ogóle za granicą nie byłem.

Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Dłonie jednego z bohaterów reportażu
Źródło: Filip Folczak

- Na wybory kopertowe wydali 70 baniek i, ku..., nikomu nie było żal tych pieniędzy - wścieka się Edward Szeliga. - Sorry, że klnę, ale jak mówię o tym, to mnie po prostu krew zalewa, bo ja mam cały program, cały system gotowy. Mamy wszystko gotowe. Ludzie z całej Polski dzwonią: Edek, kiedy będzie zielone światło, żeby u nas otworzyć ten ośrodek? Ludzie chcą to robić i ludzie widzą, że to ma sens, tylko z jakiegoś poziomu na poziomie politycznym nikt nie potrafi takiej decyzji podjąć.

W trakcie rozmowy ministra Maria Ejchart deklaruje, że spotka się z prezesem fundacji Edwardem Szeligą. Założyciel Pomostu dzwoni do ministerstwa kilkanaście minut po tej deklaracji i umawia się na spotkanie, na 29 stycznia.

Szeliga marzy o tym, żeby były pieniądze na readaptację. Mówi, że jest biedny, bo jeśli fundacja jest biedna, to on też. A kiedyś, jak się uda, to chciałby mieć dom na zadupiu, gdzie mógłby po prostu odpocząć.

- A co byś powiedział 18-letniemu sobie? - pytam na koniec rozmowy Marcina, który w więzieniu spędził prawie 13 lat życia.

- Szkoda czasu.

Czytaj także: