Eksplozje, pożary, a nawet niekontrolowane reakcje chemiczne. Tak przez ostatnie lata wyglądała działalność jednej z największych firm utylizujących toksyczne odpady poprzemysłowe na Śląsku. "Superwizjer" TVN publikuje szokujące zapisy z kamer przemysłowych, które pokazują ciemną stronę utylizacji.
Do śląskiej firmy R. trafiają śmiertelnie trujące kwasy i metale ciężkie z zakładów chemicznych, hut i fabryk. Aby utylizować toksyczne odpady zgodnie z przepisami, należy posiadać specjalistyczne urządzenie, zatrudnić fachowców i spełnić szereg restrykcyjnych wymogów. Na nagraniach z kamer monitoringu widać, że legalna utylizacja to fikcja.
Sygnały
Kilka miesięcy temu "Superwizjer" wyemitował reportaż o ludziach, którzy stoją za śmieciowym biznesem. Dziennikarze ujawnili wówczas, że szefem katowickiej firmy utylizującej toksyczne odpady jest wielokrotnie karany Marek K. Według informacji "Superwizjera", współpracują z nim byli agencji CBA. Na odpadach robią dobre interesy. Jeden z agentów zaoferował dziennikarzom sfałszowane dokumenty potwierdzające recycling. Dzięki nim można uniknąć milionowych kar za wprowadzanie na rynek opakowań. Reportaż wywołał ogromny odzew. Do redakcji zgłosili się ludzie, którzy przekazali materiały pokazujące, czym tak naprawdę zajmowała się firma, której szefem był Marek K.
Katowicka firma, której prezesem był Marek K., stała się jednym z największych odbiorców toksycznych odpadów na Śląsku. Trujące substancje mieszano ze zwykłymi śmieciami i wywożono do wcześniej ustalonych miejsc. W czasie tych prac dochodziło do niebezpiecznych incydentów. Zdarzało się, że odpady zaczynały się palić w jadącej ciężarówce. Zarejestrowały to kamery monitoringu.
Miejsca, w których były składowane odpad, pomagali wyszukiwać kryminaliści. Tak było w Dąbrowie Górniczej, gdzie skazany m. in. za handel narkotykami przestępca zorganizował nielegalne składowisko 200 metrów od ujęcia wody pitnej. Firma Marka K. dysponowała urzędowymi pozwoleniami na utylizowanie niebezpiecznych odpadów. Przez kilka lat jej działalność nie wzbudzała niczyich podejrzeń.
Do likwidacji
Kilka lat temu katowicką firmę przejęli przedsiębiorcy spod Warszawy, którzy również zajmują się utylizacją odpadów. Przedstawicielom firmy reporter "Superwizjera" pokazał nagrania z monitoringu. Próbowali tłumaczyć to, co na nagraniach widać.
- Pan pokazuje, że się coś zapaliło na ciężarówce. Fikcją jest stwierdzenie, że to nie jest utylizacja. Na terenie takich zakładów takie rzeczy się dzieją. Jeżeli one są wewnętrznie unieszkodliwiane, to nie widzę problemu - mówi przedstawiciel firmy.
Z fotografii, do których dotarli dziennikarze wynika, że do katowickiej firmy trafiały bardzo toksyczne substancje, oklejone trupimi czaszkami. Na niektórych były nawet oznaczenia wskazujące na obecność substancji radioaktywnych.
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Katowicach swoje kontrole - zgodnie z prawem - musi zapowiedzieć wcześniej.
Zakopane beczki z odpadami
Dziennikarzom "Superwizjera" udało się uzyskać od informatora dokładne wskazówki, gdzie kilka tygodni temu zostały zakopane beczki z toksycznymi odpadami. Dziennikarze zdecydowali się przekazać je inspektorom ochrony środowiska, którzy zajmują się likwidacją takich składowisk. Wspólnie z inspektorami i policjantami dziennikarze ruszyli na akcję poszukiwania beczek zakopanych na terenie zlikwidowanej huty Szopienice. Teren ten sąsiadował z katowicką spółką, której szefował Marek K. Inspektorom udało się ujawnić zakopane beczki.
Jednak pomimo tego pojawiły się wątpliwości, czy kopać dalej. Oponował likwidator majątku po byłej hucie Szopienice, obecny administrator terenu. Inspektorzy ochrony środowiska nie mieli wątpliwości, że natrafili na toksyczne odpady. Późniejsza analiza wykazała, że były to najprawdopodobniej pozostałości po produkcji lub stosowaniu farb lub lakierów.
Co ciekawe, choć po ostatnim reportażu Marek K. stracił stanowisko prezesa, okazuje się, że wciąż pracuje dla firmy. "Superwizjer" dotarł do dokumentu, z którego wynika, że został jej pełnomocnikiem.
Kto ma to robić?
Obecnie w Polsce nie ma instytucji, która potrafi skutecznie walczyć z firmami utylizacyjnymi łamiącymi prawo. Doniesienia trafiają do prokuratur rejonowych, a te zazwyczaj umarzają sprawy. Tak było w przypadku wysypania odpadów w Dąbrowie Górniczej. Prokurator umorzył sprawę z powodu niewykrycia sprawcy mimo że jego nazwisko znajdowało się w aktach sprawy. Zauważył to sąd, który nakazał podjąć śledztwo na nowo.
Od kilku miesięcy obowiązują nowe przepisy, które miały uporządkować gospodarkę odpadami. Wiadomo już, że nowe prawo nie działa. Przetargi na odbiór odpadów wygrywają najtańsze firmy, a śmieci trafiają na dzikie wysypiska.
Autor: mn/jk / Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN