Pokusa, żeby to przesunąć na wiosnę, oddalić to przykre doświadczenie od siebie, okazała się zbyt silna - powiedział w TVN24 socjolog Jarosław Flis, komentując decyzję Sejmu o przedłużeniu kadencji samorządów do 2024 roku. Jak stwierdził, "teraz partia rządząca ma doły sondażowe, opozycja szykuje się do władzy, stąd takie wybory". Zaznaczył jednak, że do ostatecznej zmiany daty wyborów "droga jeszcze daleka".
Sejm przyjął w czwartek ustawę o wydłużeniu kadencji samorządów do wiosny 2024 roku, a tym samym o przesunięciu wyborów samorządowych.
Zgodnie z pierwotnym kalendarzem wyborczym wybory samorządowe wypadały jesienią 2023 roku. Było to efektem wydłużenia w 2018 roku kadencji samorządów z 4 do 5 lat (ostatnie wybory samorządowe odbyły się 21 października 2018 r.). Jesienią 2023 roku wypada jednocześnie konstytucyjny termin wyborów parlamentarnych. Na wiosnę 2024 roku wypadają natomiast wybory do Parlamentu Europejskiego.
"Pokusa okazała się zbyt silna"
Ustawa przyjęta w czwartek przez Sejm przewiduje, że kadencja rad gmin, rad powiatów oraz sejmików województw, rad dzielnic miasta stołecznego Warszawy, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, która upływa w 2023 roku, ulega przedłużeniu do dnia 30 kwietnia 2024 roku.
Pytany o przyczyny takiego kroku ze strony partii rządzącej Jarosław Flis odparł, że "była to wielka pokusa, dlatego że (PiS - red.) spodziewa się w tych wyborach porażki". Przypomniał, że za zamieszanie z kalendarzem wyborczym odpowiedzialne jest Prawo i Sprawiedliwość, które przedłużyło w 2018 roku kadencję samorządów z czterech do pięciu lat. Już wtedy ostrzegano przed kumulacją wyborów.
- Kiedy w 2018 roku to prawo było uchwalane i wiele osób wskazywało na taką niebezpieczną kolizję, do której nieuchronnie dojdzie w 2023 roku, to wtedy Prawo i Sprawiedliwość było przekonane, że jest na fali, że partie opozycyjne są w rozsypce i to w ogóle nie będzie żaden problem. Sytuacja się odwróciła, teraz partia rządząca ma doły sondażowe, opozycja szykuje się do władzy, stąd takie wybory - mówił socjolog.
Podkreślił, że "jest to wielki problem organizacyjnych", który jednak dało się rozwiązać na "wiele innych sposobów". - Pokusa, żeby to przesunąć na wiosnę, oddalić to przykre doświadczenie od siebie, okazała się zbyt silna - ocenił Flis.
Na uwagę, że przełożone wybory samorządowe będą kolidowały z wyborami do Parlamentu Europejskiego, gość TVN24 odparł, że to "będzie połowa problemów". - Wysypka byłaby na rękach i nogach, a teraz będzie tylko na nogach. Nie byłoby problemów może z komisjami, bo to najmniejszy problem, ale będzie problem z ciszą wyborczą, bo kampania do Parlamentu Europejskiego jest dłuższa niż wszystkie pozostałe, więc nieuchronnie nałoży się na kampanię w wyborach samorządowych - wyjaśnił socjolog.
"Jeszcze daleka droga"
Teraz ustawa o wydłużeniu kadencji samorządów trafi do Senatu, który najprawdopodobniej ją odrzuci. Wówczas projekt wróci ponownie do Sejmu.
- To jest jeszcze daleka droga, bo zobaczymy, czy prezydent się zadowoli głową Kurskiego i czy przekonają go te argumenty, że to jednak nie jest najlepsze rozwiązanie tego problemu, że w zasadzie dużo prostsze rozwiązanie jest takie, żeby Sejm się odrobinę wcześniej przed końcem kadencji samorozwiązał, tak żeby wybory parlamentarne były w czerwcu. Skraca się raptem o miesiące kadencję sejmową i wtedy te wszystkie problemy znikają - tłumaczył Flis.
W jego ocenie "dodatkowo z punktu widzenia partii rządzącej jest to rozwiązanie lepsze". - Bo jak będą to wybory w odstępie pół roku, to jak partia rządząca przegra wybory sejmowe to zdąży się tam jeszcze nieźle posypać przed odległymi o pół roku wyborami samorządowymi i to będzie wtedy na prawdę bolesny upadek, nie będzie wyborów samorządowych jako amortyzatora - podkreślił socjolog.
Źródło: TVN24