Czynny funkcjonariusz Służby Kontrwywiadu Wojskowego i trzech emerytów z tej formacji zostało zatrzymanych w operacji Żandarmerii Wojskowej prowadzonej pod nadzorem Prokuratury Regionalnej w Lublinie - dowiedzieli się reporterzy tvn24.pl i "Superwizjera" TVN. Prokurator zarzucił zatrzymanym, że siedem lat temu popełnili tak zwane przestępstwo urzędnicze, czyli przekroczyli swoje uprawnienia bądź nie dopełnili obowiązków.
Skoordynowane działania Żandarmerii Wojskowej rozpoczęły się w czwartek, przed dwoma tygodniami o godzinie 6 rano.
Głośne zatrzymania
Zatrzymany został były szef inspektoratu Służby Kontrwywiadu Wojskowego z siedzibą w Lublinie, a także jego zastępca. Komórka wojskowej "kontry", którą zarządzali do 2016 roku, odpowiada za bezpieczeństwo żołnierzy rozlokowanych na całej długości wschodniej granicy.
- Po byłego szefa inspektoratu SKW w Lublinie przyjechały cztery samochody, z dwunastoma żołnierzami Żandarmerii Wojskowej - relacjonuje nam jeden z funkcjonariuszy wojskowego kontrwywiadu.
- Żołnierze otrzymali polecenie doprowadzenia mnie do prokuratury z użyciem środków przymusu bezpośredniego (np. kajdanek - przyp. red.). Ostatecznie zrezygnowali, gdy zapowiedziałem, że zaskarżę taką decyzję - relacjonuje tvn24.pl jeden z zatrzymanych.
Podobne sceny towarzyszyły zatrzymaniu pozostałych funkcjonariuszy, w tym jednego w czynnej służbie. Śledczy z Żandarmerii Wojskowej skrupulatnie przeszukali nie tylko mieszkania zatrzymanych, ale także te należące do ich rodziców. Żołnierze zabezpieczyli wszelkie znalezione twarde dyski, pendrive'y - przesiewali nawet proszek do prania w poszukiwaniu dowodów przestępstw.
- Informacje obiegły całe nasze środowisko, poruszając równie emerytów, jak aktualnie służących. Wszyscy (zatrzymani - przyp. red.) są doskonale znani, bo najpierw służyli w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a następnie przenieśli się do Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Żaden nigdy się nie ukrywał - pojawiliby się na każde wezwanie prokuratora - mówią funkcjonariusze, z którymi rozmawiali dziennikarze tvn24.pl.
- Przeszukania miały na celu znalezienie czegokolwiek, co byłoby niezgodne z prawem, np. jakieś archiwalne dokumenty czy amunicja. Skonfiskowano akty notarialne, telefony rodziny, laptopy, które nie mają nic wspólnego ze sprawą sprzed siedmiu lat. Stawilibyśmy się na każde wezwanie prokuratora - dodaje jeden z zatrzymanych.
"Przekroczenie uprawnień"
Jak ustaliliśmy, Żandarmeria Wojskowa działała na polecenie prokuratora Marcina Kołodziejczyka z Prokuratury Regionalnej w Lublinie. Prowadzi on śledztwo dotyczące podejrzenia, że czterej funkcjonariusze Służby Kontrwywiadu Wojskowego na początku 2015 roku złamali artykuł 231 Kodeksu karnego.
Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3
Zawiadomienie w tej sprawie trafiło do prokuratury ze Służby Kontrwywiadu Wojskowego, gdy jego szefem był bliski współpracownik Antoniego Macierewicza, Piotr Bączek. On sam opuścił gabinet w ślad za Macierewiczem, którego nagłą dymisję w 2018 roku prezydent Andrzej Duda tłumaczył stosowaniem "ubeckich metod".
Jeszcze w poniedziałek przesłaliśmy rzecznikowi prasowemu lubelskiej prokuratury serię pytań o działania Żandarmerii Wojskowej i stawiane mężczyznom zarzuty, ale nie odpowiedział do momentu publikacji tego artykułu.
Sprawa sprzed siedmiu lat
Według naszych informacji prokurator Marcin Kołodziejczyk w swoim śledztwie bada wydarzenia sprzed ponad siedmiu lat.
Chodzi o wielokrotnie opisywaną na naszych łamach historię polskiego żołnierza, który wiosną 2015 roku został zatrzymany na Białorusi pod zarzutem szpiegostwa.
- To była prywatna wizyta. Tylko dlatego był w Brześciu - mówili nam w 2016 r. bliscy mężczyzny.
- Dobry żołnierz, służył w 18 Pułku Rozpoznawczym w Białymstoku. Jest wyznania prawosławnego, posługiwał się językiem białoruskim, miał za granicą część swojej rodziny. Przygotowywał się już do emerytury, na której chciał założyć firmę handlującą częściami do samochodów i maszyn między Polską a Białorusią - mówią rozmówcy tvn24.pl.
Już w dwie doby po zatrzymaniu kapitan usłyszał wyrok - siedem lat więzienia za szpiegowanie na terenie Białorusi.
Wkrótce potem rozpoczęła się skomplikowana gra polskich służb specjalnych, dyplomatów i polityków, by uratować i sprowadzić do Polski żołnierza, która kilkanaście miesięcy później zakończyła się sukcesem. Jej kulisy opisaliśmy na łamach tvn24.pl jeszcze w marcu 2016 roku.
"Nie rozpoznali zagrożeń"
Jak dowiedzieliśmy się, w ocenie prokuratora Kołodziejczyka czterech teraz zatrzymanych funkcjonariuszy SKW miało złamać prawo właśnie w tej sprawie. W jaki sposób?
- Przed wyjazdem na Białoruś żołnierz pojawił się w lubelskim inspektoracie SKW. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w wojsku poinformował o swoich planach wyjazdu do Brześcia. Wina zatrzymanych ma polegać na tym, że nie rozpoznali czyhających na mężczyznę zagrożeń na Białorusi - mówią źródła tvn24.pl związane z wojskowym kontrwywiadem, zastrzegając anonimowość.
Groźba zatrzymania miała być realna, gdyż od początku 2015 roku w polskim więzieniu siedział osadzony za szpiegostwo Siergiej H., który oficjalnie pełnił funkcję wicekonsula Białorusi.
- Funkcjonariusze z lubelskiego inspektoratu SKW powinni przewidzieć, że Białorusinom zależało na odzyskaniu wicekonsula, który był spowinowacony z wpływowym rosyjskim generałem. Polowali na kogoś, aby zaproponować wymianę - mówi oficer służb.
Zatrzymani z hukiem, cicho zwolnieni
Czwórka zatrzymanych nie przyznała się do winy w lubelskiej prokuraturze. Po przedstawieniu im zarzutów zostali zwolnieni.
O komentarz poprosiliśmy mecenasa Antoniego Kanię-Sieniawskiego, który jest obrońcą jednego z zatrzymanych oficerów.
- Nie mogę powiedzieć nic więcej poza tym, że po siedmiu latach od uwolnienia polskiego żołnierza z białoruskich rąk zasłużeni funkcjonariusze, ludzie byłego szefa SKW generała Piotra Pytla i pani major Magdaleny Ejsmont, która bezpośrednio zajmowała się uwolnieniem mężczyzny, są szarpani o świcie przez Żandarmerię Wojskową, a następnie w prokuraturze traktowani jak pospolici przestępcy - mówi mecenas.
Polacy w łagrach
Jeszcze mocniejszymi słowami sytuację opisuje poseł Marek Biernacki, który jako koordynator służb angażował się w uwolnienie polskiego żołnierza.
- Za naszą granicą trwa brutalna, napastnicza wojna. Nie pojmuję, że w takim czasie Żandarmeria Wojskowa, prokuratura i Służba Kontrwywiadu Wojskowego zajmują się sprawą sprzed siedmiu lat i ścigają świetnych funkcjonariuszy polskiego państwa. Dla mnie to absolutna kompromitacja tych instytucji, które zarazem nie potrafią pomóc w odzyskaniu wolności tym rodakom, których ostatnio zatrzymano na Białorusi czy w Rosji i gniją w tamtejszych łagrach - komentuje Biernacki (Koalicja Polska-PSL).
Polityk, który aktualnie pracuje w sejmowej komisji do spraw służb specjalnych, wskazuje historię przedsiębiorcy z Białegostoku Mariana Radzajewskiego, który trzy lata temu usłyszał w Rosji wyrok 14 lat kolonii karnej. Rosyjskie służby pokazały wcześniej film z zatrzymania Polaka, który w ich ocenie miał dowodzić, że przyjechał on do Kaliningradu, by kupić elementy systemu przeciwlotniczego S-300.
W białoruskim więzieniu osadzony jest także od marca ubiegłego roku dziennikarz "Gazety Wyborczej" i działacz polonijny Andrzej Poczobut.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24