Przyjechali na hulajnogach i na rowerze. Przebrani za dostawców jedzenia zrabowali zegarki warte ponad dwa miliony złotych. Reporterka tvn24.pl dotarła do zapisów z kamer monitoringu, dzięki którym, sekunda po sekundzie, odtwarzamy przebieg głośnego napadu na salon jubilerski w warszawskiej Galerii Mokotów.
30 grudnia, poniedziałek, kwadrans przed 11. Na dworze zimno, ledwie 1 stopień Celsjusza. Pochmurnie, choć akurat nie pada. Ruch w warszawskiej Galerii Mokotów dopiero się rozkręca, ale w salonie z biżuterią na pierwszym piętrze są już klienci.
Za chwilę dojdzie tu do jednego z najbardziej zuchwałych napadów ostatnich lat.
Dokona go trzech mężczyzn przebranych za dostawców jedzenia. W charakterystycznych niebieskich kurtkach i z plecakami termicznymi z logo znanej firmy nie wzbudzą podejrzeń do czasu, aż dwóch z nich wyciągnie ciężkie młoty, a trzeci - przedmiot przypominający pistolet.
Napad potrwa dokładnie minutę i 26 sekund. Po kolejnej minucie i 10 sekundach wszyscy trzej znikną między budynkami Mordoru, czyli warszawskiej dzielnicy biurowej.
Dotarliśmy do zapisów z 20 kamer, które zarejestrowały te wydarzenia. Na ich podstawie, sekunda po sekundzie, odtwarzamy przebieg napadu. Pokazujemy przyjazd bandytów, rabunek w sklepie i ucieczkę na hulajnogach.
Rozpoznanie
W Galerii Mokotów są dwa sklepy tej sieci. Na parterze można kupić kosztowości ze średniej półki, na piętrze zaś te dla najbardziej zamożnych klientów, na przykład bardzo drogie zegarki. Napastnicy wybierają ten drugi.
Jest 10.46. I pięć sekund.
Dwóch z trójki przestępców pojawia się w oku kamery. Jeden na hulajnodze i w białym rowerowym kasku, drugi na rowerze i w szarej czapce z pomponem. Skręcają do wejścia przy wjeździe do garażu od strony ulicy Rodziny Hiszpańskich, naprzeciw budynku Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych.
Ich kolega jest w tym czasie po drugiej stronie galerii, od ulicy Wołoskiej. Kamera uchwyci go po raz pierwszy przy kładce dla pieszych. Też jest na hulajnodze, też ma kask, ale czarny. Objedzie cały budynek centrum handlowego, wzdłuż Wołoskiej, alei Wilanowskiej i Rodziny Hiszpańskich. Wjedzie tym samym wjazdem do garażu, ale minutę później.
Jest 10.47. I siedem sekund.
Wszyscy przechodzą obok drogerii i schodami ruchomymi wjeżdżają na pierwsze piętro. Kamera rejestruje, że robią rozpoznanie - przechodzą obok sklepu, który za chwilę obrabują. Być może czekają, aż salon jubilerski opuszczą klienci. To para z małym psem. Oglądają asortyment, rozmawiają z obsługą.
Jest 10.49. I trzydzieści dwie sekundy.
Po drugiej stronie szyby wystawowej nikt nie zwraca uwagi na "dostawców" z niebieskimi plecakami. Bo dlaczego miałby to robić?
Dwa kaski i czapka z pomponem
W lokalu jest osiem kamer. Pokazują niemal cały sklep: wejście, kasę, zaplecze i przede wszystkim gabloty z biżuterią.
Jest dokładnie 10.51.
Do salonu wchodzi pierwszy z mężczyzn (w czarnym kasku), od razu pryska ochroniarzowi gazem w twarz. Dochodzi do szarpaniny. Strażnik upada, "dostawca" go kopie. Wyjmuje przedmiot, który wygląda jak pistolet. Nie wiadomo, czy prawdziwy.
Kilka sekund później do sklepu wbiegają dwaj inni mężczyźni z niebieskimi plecakami - ten w białym kasku i ten w czapce z pomponem. W ogóle nie zwracają uwagi na sprzedawców. Dwie osoby uciekają w stronę zaplecza, trzecia podbiega jeszcze do lady z kasą i włącza przycisk alarmu. I też ucieka na zaplecze. W nerwach nie potrafi wstukać prawidłowego kodu.
Syrena wyje, ale napastnicy nic sobie z tego nie robią.
Jeden z nich wali młotem w szyby, jeszcze zanim uruchomiony zostanie alarm. Drugi krótko po tym też wyciąga młot i dołącza do wspólnika.
Tymczasem "czarny kask" spokojnie zamyka drzwi, a potem przez cały czas trwania napadu pilnuje ochroniarza, który leży z twarzą przy podłodze.
Po drugiej stronie szyby przechodzą kolejne osoby. Patrzą na witrynę, ale na ich twarzach nie widać żadnej reakcji. Być może nie widzą pistoletu w dłoni "dostawcy". Być może nie wiedzą, że właśnie trwa napad.
15 uderzeń młotem
Mężczyźni z młotami próbują dostać się do gablot, w których wyeksponowane są drogie zegarki. Ale to nie są zwykłe szyby.
"Biały kask" uderza w pierwszą z gablot 15 razy, zanim zrobi w niej dziurę, przez którą będzie mógł sięgnąć po zegarki. W drugą - 12 razy, w trzecią - 11. "Czapka z pomponem" ze swoimi szybami też musi się mocować.
Na zewnątrz, po drugiej stronie witryny, pojedyncze osoby jednak zwracają uwagę, że coś jest nie tak. Wyje syrena - to budzi podejrzenia.
Kamera zamontowana w pasażu rejestruje kobietę z wózkiem, która najpierw podchodzi do sklepu, a po chwili rzuca się do ucieczki. Rejestruje też mężczyznę, który wycofuje się, wyraźnie zaniepokojony. Potem wraca. Wydaje się, że nie do końca wie, jak zareagować.
W sklepie cały czas trwa plądrowanie.
Jest 10.52. I 26 sekund.
Przestępcy wychodzą. To nie pomyłka. Nie wybiegają, spokojnie wychodzą. W drzwiach niemal zderzają się z innym ochroniarzem, który nadbiega z krótkofalówką w ręku zaalarmowany wyciem syreny. I gwałtownie przystaje, gdy "czarny kask" kieruje w jego stronę pistolet.
Dopiero wtedy napastnicy puszczają się biegiem, a ochroniarz rusza za nimi. W sklepie zamykają się drzwi i gaśnie światło.
Ucieczka
Zbiegają piętro niżej, tam, gdzie zostawili hulajnogi i rower.
Jest 10.52. I pięćdziesiąt trzy sekundy.
Do garażu pierwszy wpada "czarny kask", potem "biały", na końcu "czapka z pomponem". Za nimi jeszcze inny ochroniarz. Oba "kaski" chwytają hulajnogi, ochroniarz zrywa plecak z ramienia bandyty w czapce. "Czarny kask" przychodzi mu z pomocą, hulajnoga upada, ale strażnik utrzymuje plecak z częścią łupu. "Czapka z pomponem" musi uciekać pieszo. Nie zdąży już wziąć roweru ani plecaka z drogimi zegarkami.
Oba "kaski" odjeżdżają na hulajnogach. Na nagraniu z kolejnej kamery widać, jak lawirują między samochodami na ulicy Rodziny Hiszpańskich. Przez środek ulicy biegnie też "czapka z pomponem" i dołącza do jednego z kolegów. Potem wszyscy znikają między budynkami.
Jest 10.53. I trzydzieści sześć sekund.
Tygodnie przygotowań
Od napadu minęły ponad trzy miesiące, sprawców wciąż nie udało się zatrzymać.
- Postępowanie w tej sprawie nadzoruje Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Na podstawie zgromadzonego dotychczas materiału dowodowego, przede wszystkim monitoringu z miejsca zdarzenia i zeznań świadków, ustaliliśmy, że mamy do czynienia z międzynarodową grupą przestępczą zajmującą się dokonywaniem napadów na sklepy jubilerskie na terenie całej Europy - mówi Piotr Antoni Skiba, rzecznik prokuratury.
Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że przestępcy przyjechali do Polski kilka tygodni przed popełnieniem przestępstwa i dokładnie się do niego przygotowali. Młoty, hulajnogi elektryczne i rower kupili w sklepach w okolicy Warszawy, między innymi w Piasecznie.
- Wiemy na pewno, że sprawcy tego przestępstwa bardzo długo planowali popełnienie napadu. Przybyli do Polski zza zachodniej granicy. Wysłaliśmy do różnych prokuratur w Europie Zachodniej wnioski o przeprowadzenie czynności procesowych, o nadesłanie materiałów. Na tym etapie szerszych informacji nie możemy podawać - dodaje prok. Skiba.
Jak nieoficjalnie ustaliliśmy, jednym z krajów, w którym doszło do podobnego napadu, jest Dania.
Prokurator Skiba: - Biorąc pod uwagę formę rozplanowania, możemy z całą pewnością powiedzieć, że mamy do czynienia ze specjalistami, nie z prymitywnymi osobami dokonującymi napadu, bo na to mogło początkowo wskazywać zachowanie sprawców w sklepie. Natomiast biorąc pod uwagę sposób zorganizowania, bardzo długie planowanie, typowanie sklepu, możemy powiedzieć, że rzeczywiście mamy do czynienia z profesorami w swoim fachu.
Straty oszacowano na ponad dwa miliony złotych.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl