Lech Wałęsa nie postępuje w sprawie dokumentów racjonalnie, ale nie byłby Lechem Wałęsą, gdyby postępował - powiedział w programie "Świat" komentator TVN24 Biznes i Świat Jan Rokita.
Jan Rokita komentował sprawę dokumentów znalezionych w domu gen. Czesława Kiszczaka. IPN udostępnił w poniedziałek zabezpieczoną tam teczkę personalną i teczkę pracy agenta "Bolka". Są tam m.in. odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy, podpisane: Lech Wałęsa "Bolek" z 21 grudnia 1970 r., doniesienia "Bolka" oraz notatki funkcjonariuszy SB ze spotkań z nim oraz oceny SB okresu jego współpracy. We wtorek na swoim mikroblogu b. prezydent kolejny raz oświadczył, że nie współpracował z SB, nigdy na nikogo nie donosił, nie brał żadnych pieniędzy i nie dał się złamać.
- Wałęsa zawsze opowiadał takie rzeczy jak opowiada. Lech Wałęsa nigdy nie umiał się bronić. Popełnił w tej sprawie mnóstwo rzeczy absurdalnych i teraz też nie postępuje racjonalnie, ale nie byłby Lechem Wałęsą, gdyby postępował racjonalnie. Wałęsa to jest w polskiej najnowszej historii kłębowisko wielkości i nonsensu. Tu nie ma nic racjonalnego, tu wszystko jest dziwaczne, pokręcone, a jednocześnie w jakiś sposób wielkie - podkreślił Rokita.
Rokita: dokumenty nie robią na mnie wrażenia
Komentator TVN24 Biznes i Świat przyznał, że dokumenty dotyczące Wałęsy nie zrobiły na nim wrażenia. - To była pewnego rodzaju niespodzianka i zaskoczenie w 1993 roku. Informacje jakie powtarzają się przez ćwierć wieku i teraz się potwierdzają, nie robią już na człowieku wrażenia. Ta informacja zrobiła na mnie wrażenie ponad dwadzieścia lat temu. To było tak dawno, że już tego nie pamiętam - powiedział.
- Gdyby te dokumenty zostały upublicznione w czasie prezydentury Lecha Wałęsy lub kiedy bił się w drugiej turze wyborów prezydenckich ze Stanem Tymińskim, to mogły wpłynąć decydująco na bieg historii. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że Kiszczak upubliczniłby te informacje w 1990 roku, prezydentem zostałby Tymiński i historia Polski potoczyłaby się zupełnie inaczej - mówił komentator TVN24 Biznes i Świat.
- Dzisiaj oczywiście już nie mają takiego znaczenia jak w tamtych latach, ale to nie znaczy, że są bez żadnego politycznego znaczenia. Wystarczy popatrzeć na polityków PiS i ich satysfakcję z wypłynięcia tych dokumentów, żeby zdawać sobie sprawę, że w sposób oczywisty ta afera, która wybuchła w tej chwili, leży w politycznym interesie obozu rządzącego. Obóz rządzący będzie z tego korzystał - ocenił Rokita.
Dokumenty wzmocnią PiS?
Były poseł PO przyznał, że retoryka polityków PiS w sprawie Wałęsy nie zmienia się od lat. Zaznaczył, że obecnie upublicznione dokumenty będą służyły Prawu i Sprawiedliwości, wzmacnianiu polityki historycznej partii, która ma przekonać jak największą liczbę Polaków, że ostatnie 25 lat było "plugawe".
- Jeśli ostatnie 25 lat jest plugawe, to w żadnym wypadku polityków związanych z tym 25-leciem nie można dopuścić do władzy. Utrwalenie tego typu przekonania pozwalałoby na poszerzenie elektoratu. W moim przekonaniu to jest kalkulacja racjonalna. Oni uprawiają tę wewnętrzną politykę historyczną, aby umocnić swoją pozycję polityczną - tłumaczył.
Rokita przyznał, że nie potępiałby PiS za takie działanie. Wskazał, że młodzi ludzie nie są "dziećmi niepodległości 1989 roku". - Ja tej narracji PiS nie podzielam. Ta narracja nie jest nakierowana na takich ludzi jak ja. Jest skierowana do młodych Polaków, którzy nie są dziećmi niepodległości 1989 roku, którzy urodzili się i wychowali w całkowicie innym państwie. Łatwo można ich przekonać, że na samym początku zdarzyły się rzeczy nikczemne, które zdezawuowały to państwo - skomentował.
Dokumenty znalezione po latach
Jan Rokita wspominał pierwsze lata po 1989 roku, kiedy przewodniczył sejmowej komisji, która badała działania MSW PRL. Docierały do niego wtedy informacje o dokumentach niszczonych przez służby bezpieczeństwa.
- Do mnie zgłaszały się dziesiątki funkcjonariuszy z Rakowieckiej z informacjami, gdzie i jak są niszczone akta. W akcie desperacji, nie wiedząc, co z tym zrobić, zwróciłem się do premiera Tadeusza Mazowieckiego. To była dla mnie wstrząsająca rozmowa. Potraktował mnie bardzo uprzejmie i poprosił, bym zwrócił się z tym problemem do ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka. To był pewien moment przełomowy dla mnie, w którym zmieniłem swój stosunek do rządu Mazowieckiego na coraz bardziej ostrożny i pesymistyczny - mówił.
- Wszystkie te papiery, które były istotne dla wybitnych postaci opozycji i Kościoła, to z pewnością w jakiś sposób ocalały i są w IPN albo są w rękach ludzi dawnych służb bezpieczeństwa. Ten przypadek obecny pokazuje, że te najważniejsze akta mimo niszczenia ocalały, bo ocalili je sami funkcjonariusze i na pewno jeszcze kolejne akta będą się znajdować. Jest jasne, że te najważniejsze akta, a przynajmniej ich kopie, są też na Łubiance w Moskwie - stwierdził.
Autor: kło/tr / Źródło: TVN24 Biznes i Świat
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Biznes i Świat