Uciążliwe sąsiedztwo ferm norek i plagi much nie pozwala normalnie żyć mieszkańcom gminy Witnica koło Gorzowa Wielkopolskiego. Rok temu przedstawiciel gminy zapewniał, że problem much definitywnie zostanie rozwiązany. Reporterzy "Uwagi!" TVN wrócili do mieszkańców i sprawdzili, czy coś się zmieniło.
Pani Magdalena, mieszkanka Białczyka, małej wsi pod Gorzowem Wielkopolskim, od lat walczy z uciążliwymi plagami much pochodzącymi z pobliskich ferm norek, które oddalone są około 300 metrów od jej zabudowań.
- Od trzech tygodni mamy plagowe ilości much. Zamuszenie. Problem nie został rozwiązany. W maju przez dwa tygodnie nie było much. Mogliśmy funkcjonować. Problem nie został rozwiązany wobec tych mieszkańców, którzy mieszkają najbliżej – mówi Magdalena Pyka i zaznacza: - Kto to widział, żeby przez większość czasu przesiadywać w domu, albo uciekać?
Problem od lat
Problem mieszkańców z uciążliwymi owadami był już poruszany w "Uwadze!" TVN. Nie dotyczy jedynie pani Magdaleny. Mieszkańcy Białczyka i Pyrzan przez wiele lat zmagali się z insektami, z prośbą o pomoc pisali do wszystkich możliwych instytucji: Sanepidu, weterynarii, Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Bezskutecznie. - Zawieszam 10-12 lepów dziennie – mówił jeden z mieszkańców i pokazuje, że pułapki po chwili są pełne much.
Rok temu burmistrz Witnicy, aby rozwiązać problem, zamówił ekspertyzę, która miała określić skąd pochodzą muchy i jak się ich pozbyć. Badania przeprowadziła entomolog dr Agata Piekarska. Ustaliła, że obornik, który pochodzi z ferm, jest siedliskiem wylęgania larw. Kobieta przedstawiła, jak skutecznie zwalczać owady, jednak fermy nie chciały z nią współpracować.
- Liczyłam na to, że wszyscy hodowcy wpuszczą mnie pod klatki ze zwierzętami i będę mogła ze spokojem wskazać im, jakie błędy popełniają i co należy zrobić – mówi Piekarska.
Zdaniem Piekarskiej hodowcy są przekonani, że wszystko robią dobrze. - Zatrudnili pana z Uniwersytetu Rolniczego imienia Hugo Kołłątaja, który jest zobligowany do nadzorowania. Ale jak widzimy, nie jest wykonywany monitoring na tych wszystkich fermach. Są to okazjonalne wizyty, więc w taki sposób nie można kontrolować tych ferm pod kątem likwidacji plagi much – uważa entomolożka.
Spotkanie z mieszkańcami
Dr Piekarska regularnie przyjeżdża do mieszkańców i sprawdza ilość owadów w ich domostwach. Zauważa, że w tym roku much jest mniej. Fermy stosują opryski, ale ich działania nie są wystarczające - muchy nadal są w gospodarstwach położonych najbliżej ferm.
Ponieważ muchy nadal nie dają żyć osobom mieszkającym najbliżej ferm, burmistrz gminy zorganizował zebranie. Podczas spotkania przedstawiciele ferm twierdzili, że robią opryski. Nie podali jednak szczegółów. Nadal nie chcą współpracować z doktor Piekarską i nie wpuszczają jej na swój teren, by mogła przeprowadzić audyt i wskazać, co robią źle.
Na zebraniu był także przedstawiciel Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych, który w ubiegłym roku zobowiązał się do tego, że problem much zniknie. - Dlaczego nadal mam problem z muchami? – pytała Magdalena Pyka.
- Mieszkańcy nie mają problemu. Problem jest u pani. Należy się zastanowić, dlaczego? Może są stosowane opryski środkiem, który wabi muchy – mówił Daniel Żurek, wiceprezes Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych. - Ale ja nie wykonuję żadnych oprysków – odpowiadała Pyka.
Problem mieszkańców Broniowic
Problem much da się rozwiązać. Mieszkańcy Broniowic przez 14 lat walczyli z plagami much, pochodzącymi z pobliskiej fermy norek. Jednak tam właściciele fermy chcieli współpracować, przyznali się do błędów i wpuścili dr Piekarską na swój teren, by pokazała im, jak działać. Problem much rozwiązano.
- Teraz raj na ziemi. Można moskitiery likwidować. A ferma znajduje się około 130 metrów od naszych zabudowań – mówi Barbara Skubiszewska, mieszkanka Bronowic.
- W tamtym roku przedstawiłam im ekspertyzę, jak zwalczać muchy. Ale to był wyjątek. Ferma wpuściła mnie na teren swojej posesji. To był pewien przełom, ze strony fermy była chęć współpracy – mówi Piekarska i podkreśla: - Tak nie może być, żeby od dobrej woli gospodarza zależało, jak współżyje z sąsiadami w danej gminie. To musi być nadzór ze strony państwa. Rozwiązania prawne powinny być opracowane przez ministerstwo, ponieważ problem much w ogóle nie jest poruszany w raportach oddziaływania na środowisko.
"Moja córka choruje latem"
Mieszkańcy Białczyka nie wierzą w to, że hodowcy zaczną współpracować. Nawet ludzie mieszkający w znacznej odległości od ferm, u których muchy tymczasowo zniknęły, boją się, że problem wróci.
- Jest strach przed tym, czy się to nie powtórzy. Przez 20 lat dręczyli tu ludzi, można powiedzieć z premedytacją. Sam jestem od czterech lat. Uciekliśmy z Gorzowa, żeby mieć swój azyl. Okazało się, że trafiliśmy w piekło. Boję się, że co roku będziemy was wzywać jako pomoc ostateczną w tym momencie i boję się bytowania tutaj – mówi Jarosław Mirosław Michalski, mieszkaniec Pyrzan. - Powinni dawno zrobić coś, żeby much nie było. Część ludzi ucieka stąd, bo nie mogą żyć – dodaje.
- Moja córka choruje latem, nie zimą. Wiążę to z muchami. Z tego, co czytałam, to mucha przenosi paciorkowca. Paciorkowiec wywołuje u dzieci na przykład anginę. Dziecko jest sześć tygodni na antybiotyku – mówi Magdalena Pyka.
Jeżeli problem much nie zostanie rozwiązany, mieszkańcy zapowiadają złożenie pozwu cywilnego przeciwko hodowcom.
Więcej materiałów na stronie magazynu "UWAGA!" TVN.
Źródło: UWAGA! TVN