Do wsi Suchy Bór trafiła grupa kilkudziesięciu osób, ewakuowanych z Afganistanu przez polski rząd. - Zobaczyliśmy nagle, w środku wsi, dwa autokary ludzi ubranych zdecydowanie nie po europejsku, otulonych w koce, bez toreb i bagaży, z dziećmi na rękach - relacjonowała w "Faktach po Faktach" Joanna Kasprzak-Dżyberti, prezes Stowarzyszenia Na Rzecz Rozwoju Wsi Suchy Bór. - Reakcja była taka, że będziemy pomagać - dodał Andrzej Nowak, sołtys wsi.
Hostel w Suchym Borze od piątkowego poranka wypełniają dary dla uchodźców z Afganistanu. To właśnie do Suchego Boru trafiła grupa 70 ewakuowanych przez polski rząd osób. Na razie wszyscy przechodzą dziesięciodniową kwarantannę. Ewakuowani to głównie osoby młode, prawie połowa z nich to dzieci.
O Afgańczykach z Suchego Boru opowiadali w "Faktach po Faktach" Andrzej Nowak, sołtys wsi oraz Joanna Kasprzak-Dżyberti, prezes Stowarzyszenia Na Rzecz Rozwoju Wsi Suchy Bór.
Na pomoc przybyszom
- Zobaczyliśmy nagle w środku wsi dwa autokary ludzi ubranych zdecydowanie nie po europejsku, otulonych w koce, bo zrobiło się naprawdę bardzo zimno, bez żadnych toreb i bagaży, z dziećmi na rękach. Akurat w tym dniu skończyły się ewakuacje z Afganistanu. Pojawiło się jedno proste skojarzenie, że są to po prostu uchodźcy - wspominała Kasprzak-Dżyberti.
Sołtys Suchego Boru, zapytany, jak na przyjazd uchodźców zareagowali mieszkańcy wsi, odparł: - Reakcja była taka, że będziemy pomagać.
- Nie słyszałem żadnych złych i krytycznych głosów, że przyjechali, że my ich nie chcemy. Mieszańcy Suchego Boru byli za tym, żeby pomagać - powtórzył. Dodał, że "było to widać następnego dnia rano, kiedy pani Joanna (Kasprzak-Dżyberti - red.) ogłosiła zbiórkę ubrań i innych rzeczy dla uchodźców i mieszkańcy to podłapali". - Była propozycja pracy z Opola, nawet była propozycja, że ktoś ma wolny dom i uchodźcy mogliby tam zamieszkać - mówił sołtys.
Kulturowy tygiel
Kasprzak-Dżyberti powiedziała, że Suchy Bór jest "specyficzną miejscowością". - Rodzina pana sołtysa mieszkała tu od wielu pokoleń, moja rodzina tu przyjechała, moi dziadkowie są repatriantami ze wschodu, są tutaj ludzie napływowi z zewnątrz, jest mniejszość niemiecka, są Ślązacy. Jesteśmy taką mieszanką - mówiła.
- Kilku (uchodźców - red.) powiedziało, że chciałoby tutaj zostać. Czują się dobrze, czują się bezpieczni przede wszystkim, oddychają z ulgą, że żadnych wybuchów nie mają za plecami, że nie muszą uciekać - mówiła. Dodała jednak, że bardzo się martwią o swoje rodziny, które zostały w Afganistanie. - Ta sytuacja wojenna na pewno ich przerosła, jest to dla nich olbrzymi kryzys i moment zwrotny w życiu. Cieszymy się, że możemy im chociaż pomóc w sposób materialny, że ubraliśmy ich, daliśmy im podstawowe wyposażenie i że czują się u nas po prostu dobrze - stwierdziła.
Łamanie konwencji genewskiej
Gościem kolejnej części programu była Agnieszka Kosowicz, prezes zarządu Fundacji Polskie Forum Migracyjne. Komentowała m.in. wprowadzenie stanu wyjątkowego w 115 miejscowościach w województwie podlaskim i 68 w województwie lubelskim. Na wysokości miejscowości Usnarz Górny, po białoruskiej stronie, od wielu dni koczuje grupa cudzoziemców.
- Przykro mi to powiedzieć, ale dzisiaj, kiedy akurat przypada 30. rocznica podpisania przez prezydeta Wałęsę dokumentu akcesyjnego do konwencji genewskiej, czyli dokumentu o ochronie uchodźców, spodziewam się, że w dalszym ciągu nie będziemy zabiegać o tę ochronę - powiedziała Kosowicz.
W jej ocenie "to, co dzieje się w Usnarzu, wprost jest łamaniem tej konwencji i praw ludzi do szukania ochrony". - Już teraz wiemy, że regularnie migranci są łapani w lasach, wywożeni w pobliże białoruskiej granicy - mówiła. Prezes fundacji spodziewa się, że po wprowadzeniu stanu wyjątkowego to zjawisko przybierze na sile.
"Nasi uchodźcy"
Odniosła się także do sytuacji uchodźców w Suchym Borze oraz postawy mieszkańców wsi. - Każdy człowiek jest inny. Ludzie, którzy do nas przyjeżdżają, reprezentują bardzo różne postawy. Cieszę się z tych przyjaźni, o których państwo z Suchego Boru opowiadają - przyznała.
Zwróciła uwagę, że "to jest często doświadczenie niewielkich miejscowości, że po takiej pierwszej obawie, co będzie, kiedy ci ludzie przyjadą, kto to w ogóle jest, że reprezentują obcą kulturę czy inne środowisko, budują się te relacje i zaczynają ludzie mówić, że to są "nasi uchodźcy", "nasi ludzie", że stają się znajomymi i sąsiadami". - Natomiast cały nasz system przyjmowania uchodźców nie bardzo temu sprzyja - oceniła.
Źródło: TVN24