A gdyby tak zajrzeć Chrobremu do szafy, biurka i kieszeni? A raczej do skrzyni, pod ławę i do kalety, bo z umeblowaniem we wczesnym średniowieczu było krucho, a i kieszeni nie znano. W tysięczną rocznicę koronacji pierwszego polskiego króla przyglądamy się mu przez pryzmat przedmiotów, którymi się otaczał i których używał.
Jeśli nie tych samych przedmiotów, to takich samych. Oto artefakty mające pewne datowanie i archeologiczny kontekst. Dlatego nie ma wśród nich korony i Szczerbca. Są za to grzebienie, ostrogi i… planszówka.
Posłuchaj też podcastu Sekcja Archeo. To cykliczna audycja, w której Aleksander Przybylski i jego goście zgłębiają sekrety historii i archeologii.
Made in Konstantynopol
W tym roku Bolesław Chrobry zdążył trafić już na murale, do smartfonów oraz na kubki i skarpetki. Kto nie chce ograniczać się do popkulturowych gadżetów, ten może skorzystać z wielu ofert, jakie w całej Polsce przygotowują muzealnicy. W poznańskim Muzeum Archeologicznym tuż przed Wielkanocą otwarto wystawę "Bolesław Chrobry z Poznania po władzę i koronę". Na tle dość oczywistych i efektownych zabytków z epoki - takich jak militaria, monety oraz biżuteria - łatwo przeoczyć pewną małą, szarą kuleczkę ukrytą pod szkłem gabloty.
- To kokon owada, który w latach 60. XX wieku uznano za kokon jedwabnika morwowego - mówi współtwórca wystawy mgr Mateusz Sikora. - Odkryto go podczas badań na placu katedralnym Ostrowa Tumskiego w Poznaniu w warstwie datowanej na pierwszą połowę XI wieku. Znalezisko interpretowano jako dowód na hodowlę tych owadów we wczesnośredniowiecznej Polsce oraz na produkcję drogocennego jedwabiu - wyjaśnia archeolog. Ale niemal od razu dodaje, że ówczesnych badaczy poniosła fantazja: - Pierwsze wątpliwości mieli eksperci z Instytutu Włókien Naturalnych, którzy doskonale wiedzieli, że nawet współcześnie hodowla jedwabników jest w naszym klimacie bardzo trudna. Gdy nad kokonem jeszcze raz pochylili się entomolodzy, doszli do wniosku, że to jakiś owad z rzędu błonkoskrzydłych - wyjaśnia Sikora.
Mimo wszystko kokon trafił do gabloty, bo jest świetnym pretekstem do opowieści o tym, w co mógł ubierać się Bolesław Chrobry. A że nosił jedwabne szaty, to niemal pewne. Skąd to wiemy? Przez analogię. Tak po prostu ubierali się ówcześni władcy, a strzępki jedwabnych tkanin znajdowane są w elitarnych pochówkach z XI wieku.
Jedwab do Polski piastowskiej importowano ze wschodu, ale na pewno nie z dalekich Chin. Nie było takiej potrzeby, świetne warsztaty jedwabnicze działały już wówczas w Konstantynopolu. Bizantyjskie jedwabie i brokaty z wizerunkami pawi, gryfów oraz lwów były nie tylko sprzedawane, ale też wręczane przez cesarzy innym władcom jako podarunki dyplomatyczne. Ceniono je wyżej niż złoto. Taka tkanina z wizerunkami orłów posłużyła jako całun, którym owinięto zwłoki św. Kanuta IV, króla Danii z końca XI wieku.
W państwie Bolesława jedwab nie był zarezerwowany wyłącznie dla księcia czy króla. Jego mniejsze fragmenty wszywano w lniane czy wełniane szaty noszone przez piastowskie elity. Wykonywano z nich między innymi tzw. czółka, czyli opaski na głowę, do których kobiety mocowały kabłączki skroniowe. Takie znaleziska znamy chociażby z cmentarzyska w Kałdusie (dzisiejsze woj. kujawsko-pomorskie). Z kolei w Pniu koło Bydgoszczy w grobie dwuletniego dziecka odkryto jedwabny pas. Tkanina dodatkowo była przetykana złotą nicią i zakończona pozłacanymi dzwoneczkami. Grób komorowy, w którym złożono ciało dziecka, datowany jest na przełom X i XI wieku, czyli właśnie na czasy Chrobrego.
- "Smoking" Chrobrego zakładany na ważne okazje to była właśnie tunika z delikatnej wełny lamowana pasami kolorowego jedwabiu - przekonuje odtwórca historyczny Igor Górewicz, który sam kopie takich strojów nosi. - Natomiast w upalny dzień, zwłaszcza podczas wysiłku fizycznego, nawet ta najcieńsza wełna mocno grzeje. Sądzę, że wówczas nawet król mógł wdziewać len! - mówi odtwórca historyczny. I dodaje, że książęce giezło mogło być bielone lub barwione.
Na głowie kwietny ma szyszak
Co jest lepsze niż Chrobry? Trzech Chrobrych. Z takiego założenia wychodzą w Gnieźnie, bo mają tam aż trzy pomniki króla Bolesława. Ten najnowszy, autorstwa rzeźbiarza Rafała Nowaka, jest zdecydowanie najbardziej sugestywny. Chrobry o urodzie podstarzałego harleyowca siedzi rozwalony na tronie. Współczesne feministki powiedziałyby, że uprawia "manspreading". Gnieźnieński Bolesław zdecydowanie sprawia wrażenie gościa, któremu nie chcielibyśmy nadepnąć na Grody Czerwieńskie.
- To były czasy, gdy autorytet władcy budowała nie tylko jego pobożność czy troska o dobrobyt poddanych, ale też siła fizyczna i umiejętności walki - mówi Mateusz Sikora z Muzeum Archeologicznego w Poznaniu. - Zwłaszcza w początkowym okresie Chrobry był wodzem stojącym na czele zbrojnych drużyn. Musiał mieć wielkie poważanie, skoro startując z pozycji gorszej pod względem militarnym i gospodarczym, był w stanie w krótkim czasie wypędzić swoich braci i sięgnąć po władzę - podkreśla archeolog.
Warto przypomnieć, że na polu bitwy z bronią w ręku poległo dwóch stryjów Bolesława. Również Chrobry, nawet gdy był już panem w średnim wieku i z wyraźną nadwagą, dosiadał konia i stawał do boju. Być może miał wówczas na głowie pewien szczególny rodzaj hełmu, jakim jest szyszak z Giecza. Hełm został w połowie XIX wieku wydobyty z bagna otaczającego potężne gieckie grodzisko. Beztlenowe warunki sprawiły, że zachował się w zaskakująco dobrym stanie. Żelazny dzwon pokrywają miedziane blachy, które były srebrzone i złocone, a na jego czubku pierwotnie w specjalnej tulei mocowano ptasie pióra lub końską kitę. Dodatkową ozdobę stanowiły znajdujące się na bocznych blachach rozety, które - jak sama nazwa wskazuje - przypominać miały kwiaty róż.
- Początkowo takie szyszaki nazywano wielkopolskimi, bo faktycznie kilka podobnych egzemplarzy znaleziono w Wielkopolsce i to pasowało do kronikarskich zapisków o zbrojnej drużynie Mieszka i Chrobrego - mówi archeolożka dr Magdalena Poklewska-Koziełł, która jest współautorką artykułu naukowego na temat szyszaka. - Najnowsze odkrycia dowodzą jednak niezbicie wschodniego pochodzenia tych szyszaków i istnienia na terenie Rusi Kijowskiej warsztatów płatnerskich wyspecjalizowanych w wyrobie złoconych hełmów segmentowych. Sama zaś estetyka tego hełmu, na przykład charakterystyczne rozety czy możliwość mocowania ozdobnej kity, kształtowała się pod wpływem gustów ludów koczowniczych, takich jak Chazarowie czy Madziarzy.
Znalezisk o koczowniczej proweniencji mamy w Wielkopolsce całkiem sporo. To bijaki od groźnej broni obuchowej, jaką były kiścienie, okucia nahajek, aplikacje stroju, zawieszki końskich uprzęży czy strzemiona.
- Tak zwanym pytaniem za milion dolarów jest to, jak te przedmioty tutaj trafiły - mówi dr Magdalena Poklewska-Koziełł. - Czy drużynnicy Bolesława używali tego wyposażenia na takiej zasadzie jak dzisiejsze polskie wojsko używa czołgów z USA i Korei, czy może jednak koczownicy byli na naszych ziemiach obecni osobiście jako najemnicy Piastów? - zastanawia się badaczka.
Hełmy w typie tego z Giecza był wyrobem niezwykle prestiżowym. Dodatkowo do hełmu przynitowana była dookolna obręcz z umieszczoną nad czołem aplikacją w kształcie trójzęba. Całość przypominała koronę lub diadem. W tym kontekście niesamowity wydaje się pewien epizod zjazdu w Gnieźnie w roku 1000. Oto jak pisał o nim Wincenty Kadłubek w przekładzie Brygidy Kürbis:
Otto zdejmuje tedy z siebie diadem cesarski i z wielkim uszanowaniem wkłada na głowę Bolesława, jego szłomem [hełmem - red.] nawzajem swoją zdobiąc głowę.
Być może ten monarszy "bruderszaft" odbył się przy użyciu gieckiego szyszaka, stanowiącego substytut korony. Swoją drogą nie wiadomo, jak wyglądała korona, którą w 1025 roku Chrobremu włożono w Gnieźnie lub Poznaniu na skronie. Oryginalne regalia wywiozła do Kolonii królowa Rycheza i ich dalszy los jest nieznany. Z kolei zabytek, który nazywany był koroną Chrobrego, został wykonany w XIV wieku na zlecenie Władysława Łokietka. Dziś znamy tylko jej replikę i wizerunki malarskie, bo pod koniec XVIII wieku zrabowali i przetopili ją Prusacy.
Alfa dla samca alfa
Na poznańskiej wystawie oprócz szyszaka prezentowany jest bogato zdobiony miecz wyłowiony z Noteci w Morzewie koło Bydgoszczy. Należy on do typu S, który jest szeroko datowany na przełom X i XI wieku i był używany także w państwie Piastów. Jednak Chrobry nie mógłby podpisać się pod słowami innego polskiego króla, że "mieczów ci u nas dostatek".
- Miecze we wczesnym średniowieczu były bronią elitarną. Archeolodzy znajdują je stosunkowo rzadko, dużo popularniejsze były topory i włócznie - mówi Mateusz Sikora. - Gdy odkrywamy w czyimś grobie miecz i do tego jeszcze ostrogi, to wiemy, że mieliśmy do czynienia z osobą o wysokim statusie. Dodatkowo egzemplarz z Morzewa posiada na jelcu [część oddzielająca głownię od rękojeści - red.] symetryczny plecionkowy ornament wykonany z miedzianego i srebrnego drutu. Takie ornamenty wiąże się ze Skandynawią, ale były one rozpowszechnione w całej Europie. Sama głownia wykuta została natomiast w Nadrenii - wyjaśnia archeolog.
Dziś, kupując luksusowy samochód, klient decyduje o kolorze lakieru, rodzaju tapicerki czy gatunku drewna na desce rozdzielczej. Podobnie było z wczesnośredniowiecznymi mieczami. Najlepszej jakości głownie, jak już wspomniano, wykuwano w państwie Franków. Taki "goły" miecz trafiał w ręce Skandynawa albo Słowianina, który oprawę rękojeści czy okucia pochew wykonywał już podług własnego gustu i w rodzimym stylu. Stąd wielka różnorodność zdobień pokrywających głowice i jelce. Ten ostatni w mieczach typu S nie był przesadnie szeroki, ale też technika ówczesnej walki była taka, że mieczem raczej rąbano, niż wyprowadzano pchnięcia, a do parowania ciosów służyła tarcza. Tym samym dodatkowa ochrona dłoni nie była tak istotna.
- Dawna estetyka była inna niż dzisiejsza - mówi Bartłomiej Paśnik, który na zamówienie muzeum wykonał replikę miecza z Morzewa. - To, co nam wydaje się błędem, wówczas było w pełni akceptowalne, nawet na najbogatszych mieczach. Dlatego tworząc replikę, najtrudniejsze okazało się właśnie wierne przeniesienie tych nieregularności. Dodatkowym utrudnieniem była skala. Jelec był bardzo mały, a każdy milimetr miał ogromne znaczenie. Na odcinku 2 mm musiało zmieścić się aż sześć drucików, każdy o grubości około 0,3 mm, co wymagało dużej precyzji i skupienia - wspomina swoją pracę nad mieczem rzemieślnik.
Gdybyśmy szukali jakiejś alternatywy dla miecza, którym mógł posługiwać się Chrobry, to poza typem S byłby to "nowocześniejszy" typ alfa. Cechuje go długi jelec, migdałowata głowica, kończysty sztych oraz brak zdobień. Cała jego sylwetka przypomina łaciński krzyż.
- Nie ma w nim pogańskiej ostentacji, bo to już zwiastun nowej ery chrześcijańskich rycerzy - mówi odtwórca historyczny i znawca wczesnośredniowiecznej broni Igor Górewicz. - Jeśli przyjąć, że Chrobry był gorliwym chrześcijaninem, który poddanym za łamanie postu wybijał zęby, to mógłby wybrać właśnie ten oręż. A jeśli nawet nie był, to doceniłby bojowe walory tej broni. Na pewno w jego otoczeniu alfami się posługiwano, bo taki miecz wyłowiono z jeziora Lednica - podsumowuje Górewicz.
Bolesław złożywszy ręce oddał hołd lenny i po wzajemnej wymianie przysiąg niósł miecz przed królem [Henrykiem II - red.], gdy ten kroczył w uroczystym stroju do kościoła.
Ta scena wedle biskupa Thietmara rozegrała się w 1013 roku w Merseburgu. Kto wie, czy mieczem tym nie była wspomniana alfa, tym bardziej że taki właśnie miecz pojawia się w rękach anonimowego dostojnika stojącego obok cesarza Ottona III na iluminacji w jego słynnym ewangeliarzu.
Ponad wszelką wątpliwość wiemy natomiast, że Chrobry nigdy nie dzierżył słynnego Szczerbca, który miał rzekomo wyszczerbić na bramie Kijowa. Przechowywany w wawelskim skarbcu oręż wykuto bowiem jakieś 150 lat po śmierci pierwszego polskiego króla.
Książę buty wiąże
A w zasadzie chodaki. Ale nie drewniane, jak można by sądzić. To po prostu przyjęta w literaturze naukowej nazwa na skórzane buty do kostki. W swej budowie były proste, bo składały się z dwóch płatów skóry, ale bywały zdobione kolorową lnianą nicią. Najbardziej znany ich egzemplarz pochodzi z miejsca, gdzie tryumfy święciła Maryla Rodowicz, czyli z Opola. Zanim wybudowano Amfiteatr Tysiąclecia, teren został dokładnie przebadany przez archeologów, bo kiedyś wznosił się tam potężny gród. W nawarstwieniach z przełomu X i XI wieku znaleziono wspomniane buty.
- Buty z Opola posiadają ornament w postaci spiral, pętli i esowatych linii - mówi odtwórca historyczny i autor wystaw muzealnych Sławomir Uta. - Z pewnością nie był to abstrakcyjny wzór, ale coś symbolizował. Niektórzy dopatrują się w nim wyobrażeń węży, które pojawiają się na innych elitarnych zabytkach z czasów pierwszych Piastów. Chodaki w typie opolskim mogły być codziennym obuwiem godnym książęcej stopy - przekonuje Uta, który jako konsultant i współprojektant gnieźnieńskiego pomnika zasugerował rzeźbiarzowi, by wdziać je Chrobremu na nogi.
Odtwórcy historyczni, którzy wcielają się we wczesnośredniowiecznych wojów, przyznają, że chodaki w tym typie są bardzo wygodne. Gdy rymarz dobrze je wyprawi i dopasuje, to dają poczucie, że chodzimy w domowych pantoflach. Albo raczej laczkach. W końcu Chrobry, choć w połowie Czech, był Wielkopolaninem.
Diabłu ostrogę
Pozostańmy jeszcze na trochę w okolicach królewskich stóp. Chrobry, a wiemy to ze źródeł pisanych, jeździł konno. Skoro tak, to musiał używać ostróg. Kto wie, czy nie były to niezwykłe ostrogi zoomorficzne, zwane od miejsca znalezienia pierwszego egzemplarza ostrogami lutomierskimi. Na tych wykonanych ze stopu miedzi zabytkach można z łatwością rozpoznać wyobrażenia krów, koni i węży. Pojawiają się także ptaki oraz fantastyczne hybrydy. Ich estetyka wykazuje powinowactwo z okuciami pochew noży, elementami końskich uprzęży i figurkami koni. Zabytki te znajdowane są głównie w północno-zachodniej Polsce oraz na terenie Niemiec, gdzie przed tysiącem lat rządzili Słowianie połabscy. Ale w domenie piastowskiej też się pojawiają.
Pancerni jeźdźcy stanowili w czasach Mieszka i Bolesława militarną elitę. Coś jak połączenie brygady zmechanizowanej z desantem. Chociaż konie, których dosiadali, były dość niskie, to na ich grzbietach mogli szybko się przemieszczać, a ciężkie uzbrojenie ofensywne i defensywne dawało im przewagę nad większością przeciwników. Elitarna drużyna, tak jak współczesne jednostki komandosów czy piechoty morskiej, musiała wypracować własną subkulturę. Składały się nań strój, slang, pieśni, rytuały i obyczaje, a także szczególny "szpej", jak w wojskowym slangu określa się indywidualne wyposażenie żołnierza. Ostrogi były tego jaskrawym przykładem. I to dosłownie jaskrawym. Wypolerowany stop miedzi lśnił w słońcu, a do tego jeszcze wydawał dźwięki, bo do ostróg przyczepione były dzwoneczki. Symbolikę zwierzęcych przedstawień na bodźcach i kabłąkach ostróg uczeni wiążą z pogańskimi wierzeniami . Archeolog dr hab. Leszek Gardeła uważa, że zawierają one przedstawienie słowiańskiego mitu o stworzeniu świata.
Panu Bogu relikwiarz
Ktoś mógłby zadać słuszne pytanie, dlaczego chrześcijański władca i dobrodziej Kościoła, jakim niewątpliwie był Chrobry, tolerował w swoim państwie pogańskie przeżytki. Niewykluczone, że na przełomie X i XI wieku mieliśmy do czynienia z daleko posuniętym synkretyzmem. Być może ówcześni ludzie nie widzieli sprzeczności w tym, że można być wyznawcą Chrystusa, a jednocześnie oddawać cześć dawnym bogom? Archeolodzy znają groby, w których zmarłego na ostatnią drogę wyposażano w krzyżyk, a jednocześnie składano mu dary grobowe w postaci przedmiotów nasyconych symboliką interpretowaną jako pogańska.
Nie sposób dociec, czy Chrobry był prywatnie głęboko wierzący, czy raczej traktował religię chrześcijańską jako instrument polityczny. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo liczą się czyny władcy. A to właśnie Bolesław "wyprosił" u papieża powołanie nowych diecezji, wykupił ciało zamordowanego przez Prusów biskupa Wojciecha, fundował kościoły oraz ich wyposażenie.
Podczas badań prowadzonych na Ostrowie Lednickim w latach 60. archeolodzy odkryli w pobliżu grodowego kościoła niewielką metalową puszkę w kształcie greckiego krzyża. Pod warstwą korozji ujawniono złotą powierzchnię, a na niej cztery rozetki i chrystogram XC. Dla współczesnych króla Bolesława ważniejsza była jednak zawartość tej puszki, bo wewnątrz znajdowała się drzazga z Drzewa Krzyża Świętego. Ten szczególny rodzaj relikwiarza nazywano stauroteką. Są przynajmniej trzy teorie dotyczące tego, w jaki sposób trafiła ona na Lednicę.
- Po pierwsze - mógł być to dar z okazji chrztu Mieszka, po drugie - Chrobry mógł otrzymać relikwiarz podczas zjazdu gnieźnieńskiego i wreszcie nie można wykluczyć, że przywiózł go z wyprawy kijowskiej, bo stauroteka wygląda na dzieło bizantyjskiego rzemieślnika - wylicza możliwości dr Andrzej Kowalczyk, dyrektor Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy. - Tak czy inaczej jest prawie pewne, że mamy do czynienia z jedynym oprócz włóczni św. Maurycego przedmiotem, który oglądał, a być może także dotykał Bolesław Chrobry i który dotrwał do naszych czasów - przekonuje.
Stauroteka została odkryta w warstwie spalenizny datowanej na 1038/1039 rok i związanej z najazdem księcia czeskiego Brzetysława, który spustoszył wielkopolskie grody. Rabując lednicki kościół, jego drużynnicy musieli przeoczyć lub zgubić cenną puszkę. Dla nauki to szczęście. Zwykle bowiem naczynia liturgiczne, relikwiarze czy inne precjoza datuje się na podstawie typologii, czyli cech ich wyglądu. A to datowanie zazwyczaj nie jest tak precyzyjne.
Wyczesany władca
W sąsiedztwie stauroteki znaleziono także niezwykły grzebień z kości słoniowej pokryty roślinnym ornamentem. Uczeni interpretują go jako grzebień liturgiczny, który służył kapłanowi do oczyszczania swoich włosów i brody przed ofiarą mszy świętej. Ale grzebieni używali powszechnie również świeccy, o czym świadczy duża liczba tych zabytków odkrywana przez archeologów. Utensylia z czasów Chrobrego często miały dwa rozstawy zębów. Węższe służyły do wyczesywania pasożytów, przede wszystkim wszy.
- Gdy średniowieczny Arab albo Żyd odwiedzał Germanów i Słowian, to często z niedowierzaniem opisywał nasz brak higieny oraz brud. Znamy to chociażby z relacji Ibrahima ibn Jakuba i Ahmada ibn Fadlana - mówi Igor Górewicz. - Ale patrząc na to bez uprzedzeń, należy uznać, że z higieną nie było w państwie Bolesława tak źle. Z terenów słowiańskich z tego czasu znamy znaleziska metalowych zestawów kosmetycznych w postaci łyżeczek do czyszczenia uszu, wykałaczek i haczyków do podważania skórek. Ibn Jakub wspominał o słowiańskich łaźniach zwanych al-istba. U Galla znajdziemy zaś wzmianki o łaźniach książęcych, a nawet scenę, w której Bolesław miał rzekomo w łaźni chłostać witkami krnąbrnych poddanych - opowiada odtwórca historyczny.
Skoro król korzystał z łaźni, to i pielęgnował grzebieniem… no właśnie, co właściwie? To kolejne pytanie za milion dolarów. Czy Chrobry miał włosy długie, czy krótkie? Nosił brodę, golił się, czy może miał wąsy niczym Asterix, jak chciałby Jan Matejko?
- Długie włosy jako źródło mocy były na pewno ważne dla Germanów - mówi Igor Górewicz. - Na przykład królem z dynastii Merowingów nie mógłby zostać jej przedstawiciel, który był łysy albo miał krótkie włosy. Czy były one ważne także dla Słowian? Duński kronikarz Saxo Gramatyk pisał, że słowiańscy kapłani mają bardzo długie włosy, dłuższe niż reszta populacji - które w domyśle i tak miały być długie - przypomina odtwórca.
Z drugiej strony Chrobry dobrze rozumiał kody kulturowe chrześcijańskiego świata Europy Zachodniej, gdzie nawet długie włosy i brody starano się trzymać w ryzach. Otto III, jeśli wierzyć miniaturom w manuskryptach, golił zarost na twarzy, chociaż towarzyszący mu dostojnicy niekoniecznie.
- Portretów Chrobrego z epoki nie mamy - mówi Igor Górewicz. - Są, co prawda, monety takie jak denar ruski czy denar Genzdun Civitas, gdzie widzimy władcę z zarostem. Ale to przedstawienia wysoce konwencjonalne i nie są to realistyczne wizerunki - podkreśla odtwórca historyczny.
Jednak założenie, że Bolesław miał nieco dłuższe włosy i jakąś formę zarostu, wydaje się uprawdopodobnione. A skoro tak, to zapewne korzystał z takiego grzebienia, jak na przykład ten odkryty w Gnieźnie na wzgórzu Lecha w latach 30. XX wieku przez zespół prof. Józefa Kostrzewskiego.
Piastowskie Navy One
Słowianie po Bałtyku potrafili żeglować nie gorzej od Skandynawów. Nie rzeźbili jednak swoich łodzi w fantazyjne smocze głowy, a ich statki były nieco krótsze od tych wikińskich, bo mierzyły do 14 metrów. Pełnomorskie łodzie słowiańscy szkutnicy wykonywali z klepek dębowych łączonych drewnianymi kołkami, bez użycia gwoździ. Nieco inaczej sytuacja wyglądała w przypadku żeglugi śródlądowej.
- Tu królowały dłubanki wykonywane z jednego pnia lipy lub dębu - mówi archeolog podwodny dr Mateusz Popek z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. - Te gospodarcze, używane na co dzień, miały około 3 metrów długości. Ale znanych jest kilka egzemplarzy blisko 11-metrowych łodzi, które zwane są bojowymi lub, nieco na wyrost i metaforycznie, królewskimi. Ostatnią taką majestatyczną dłubankę wydobyliśmy w 2016 roku z dna jeziora Lednica - wyjaśnia toruński archeolog. I podkreśla, że podczas swego życia Chrobry musiał często podróżować takimi łodziami.
Dzisiaj zapominamy o bardzo istotnej roli, jaką rzeki odgrywały w ówczesnej komunikacji. Akurat za czasów Chrobrego postępowało wylesianie pierwotnej puszczy, bo drewno było potrzebne do budowy grodów i wałów, ale sieć drożna nadal była skromna i w złym stanie. A książę musiał dużo podróżować, nie tylko w związku z wyprawami wojennymi, ale po prostu by zarządzać państwem. Starożytna idea jednej stolicy i centralnego ośrodka władzy powróci dopiero w dojrzałym średniowieczu. Między Gnieznem a Poznaniem Bolesław zapewne podróżował lądem, ale już na osi północ-południe łatwiej było korzystać z rzek. Taka długa dłubanka pozwalała zabrać na pokład kilkanaście osób i sporo bagażu. Do tego jej niewielkie zanurzenie ułatwiało pływanie przy niskim stanie wody na płytkich akwenach. Mogła zatem z powodzeniem stanowić wodny odpowiednik naszej współczesnej prezydenckiej limuzyny.
Stoliczku, nakryj się
Na wystawie w poznańskim Muzeum Archeologicznym można podziwiać fragmenty bizantyjskiej amfory, które odkryto na Ostrowie Tumskim. Jak to często w archeologii bywa, podziwu godny jest raczej kontekst znaleziska, niż sam przedmiot. Bo takich naczyń nad Bosforem wyprodukowano miliony. Jednak fakt, że amfora przebyła ponad dwa tysiące kilometrów, świadczy o dalekosiężnych kontaktach handlowych państwa pierwszych Piastów oraz o tym, że w Poznaniu tysiąc lat temu spożywano wino, a być może także oliwę.
W kronice Galla przeczytamy o złotych i srebrnych naczyniach, na których podawano potrawy podczas uczt wydanych przez Chrobrego. Anonim nie był oczywiście obiektywnym historykiem, lecz wyrafinowanym propagandystą, jednak nie mamy podstaw, by w tym akurat wypadku mu nie wierzyć.
- Od święta Chrobry mógł jadać z pozłacanych misek albo pić z importowanych szklanych pucharów - mówi dr Andrzej Kowalczyk, dyrektor Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy, a przy okazji znawca dawnej ceramiki. - Takie zabytki są znane, chociażby z Lednicy. Jednak pierwszemu polskiemu królowi nie były też obce swojskie naczynia gliniane. Tych z lednickiego grodu, z warstw dobrze datowanych na jego panowanie, mamy bardzo dużo - mówi archeolog.
Naczynia Chrobrego różniły się od tych z epoki jego ojca. Prawie wszystkie były już wykonywane przy pomocy koła garncarskiego i - w porównaniu z ręcznie lepionymi garami z czasów Mieszka - można je nazwać wręcz delikatnymi. Zdobiono je równoległymi żłobkami i seriami nakłuć wykonywanymi w miękkiej glinie ostrym patykiem lub kościanym rylcem. Pojawiły się też znaki garncarskie na dnach, takie jak krzyże, koła, swastyki i wieloboki.
- One oczywiście mogły mieć znaczenie magiczne czy religijne, ale wiążemy je także z konkretnymi rzemieślnikami. W ten sposób starali się oni wyróżnić na coraz bardziej konkurencyjnym rynku, bo w dużych grodach powstawały wówczas profesjonalne warsztaty - wyjaśnia dr Andrzej Kowalczyk.
Ciekawostką są naczynia dwustożkowe. Swoją formą nawiązywały do bardzo archaicznych garnków z czasów plemiennych, ale były starannie wykonane w nowej technologii. Czyżby już we wczesnym średniowieczu znano styl retro?
Wbrew stereotypom w garnkach Chrobrego częściej od dziczyzny lądowały zwierzęta hodowlane, a oprócz tych lądowych także ryby. Królem wód, godnym podniebienia króla Polan, był wówczas bezapelacyjnie jesiotr, co wiemy dzięki analizie szczątków kostnych z wczesnopiastowskich grodów.
Człowieku, nie irytuj się
Trzy niepozorne krążki wykonane z poroża jelenia łatwo byłoby przeoczyć na wystawie w poznańskim Muzeum Archeologicznym; tymczasem to bardzo ciekawe eksponaty. Jeden jest gładki, a dwa pokryte oczkowym ornamentem. Dla laika wyglądają jak guziki. To jednak piony do gry w backgammona. A raczej jego średniowiecznego poprzednika, czyli tryktraka. Zabytki znaleziono przed drugą wojną światową w warstwie datowanej na początek XI wieku. Piony mogły mieć związek z Bolesławem Chrobrym i jego synem Mieszkiem II, a na pewno z osobami z ich otoczenia.
- Chrobry jako dziecko przebywał na dworze cesarskim w Niemczech, w charakterze zakładnika, co miało wówczas formę gwarancji w stosunkach dyplomatycznych i z pewnością traktowany był z należnymi mu honorami - opowiada dr Agnieszka Stempin, kierowniczka Rezerwatu Archeologicznego "Genius Loci" i ekspertka od średniowiecznych gier. - Powiedzieć o ówczesnym dworze cesarskim, że była to jaskinia hazardu, jest pewną przesadą, ale ponad wszelką wątpliwość tamtejsza złota młodzież szalała na punkcie gier tablicowych, więc prawdopodobnie zetknął się z nimi także Chrobry - wyjaśnia archeolożka.
Istnieje przekaz, wedle którego nastoletni Otton III przegrał w jedną z takich gier swoją siostrę. Tym samym córka cesarska Ottona II i Teofany - Matylda poślubiła zwycięzcę rozgrywki, czyli niżej postawionego w arystokratycznej hierarchii hrabiego Ezzona-Erenfrieda, palatyna Dolnej Lotaryngii. Wygląda na to, że nie miała ona jednak nic przeciwko takiemu mezaliansowi, a para doczekała się licznego potomstwa. Z tego związku urodziła się m.in. Rycheza, późniejsza synowa Bolesława. Ezzon i Otto grali w grę nazwaną tabula alearum i do dziś trwają spory, czy bliżej było jej do dzisiejszego chińczyka, czy tryktraka. Nawet jeśli kronikarski przekaz jest tylko legendą (a są badacze, którzy tak sądzą), to z jakiegoś powodu przy tworzeniu anegdoty sięgnięto po wątek gier tablicowych, co może dowodzić ich wyjątkowej roli w tym środowisku.
- Tryktrak i szachy to były gry godne królów - mówi dr Agnieszka Stempin. - Łączyły w sobie element losowy z intelektualnym. Władca mógł udowodnić, że z jednej strony, poprzez rzuty kośćmi, sprzyja mu los i bóstwo, z drugiej jednak to od obranej strategii, a tym samym jego przymiotów umysłu, zależało ostateczne powodzenie rozgrywki - wyjaśnia badaczka.
Jeśli Chrobry w planszówki grywał, to raczej nie afiszował się tym przed biskupami Radzimem i Ungerem. Był to bowiem czas, gdy Kościół prezentował dość ambiwalentną postawę wobec gier. Z jednej strony dostrzegano ich elitarny i intelektualny charakter, z drugiej zaś zaczynano potępiać tego typu rozrywki. Nawet jeśli nie towarzyszył im hazard, to uznawano, że są to czcze zabawy, które odciągają wiernego od myśli o zbawieniu. XI-wieczny kardynał i święty Piotr Damiani doniósł nawet papieżowi na swego kolegę biskupa, który w karczmie oddawał się grze w szachy!
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: Aleksander Przybylski