|

Spowiedź po latach. "To był zastrzyk testosteronu. Moja głupota"

Bartłomiej Bonk podczas mistrzostw świata w 2013 roku
Bartłomiej Bonk podczas mistrzostw świata w 2013 roku
Źródło: Janek Skarżyński / East News
Jest o zmarłej córce i o batalii sądowej zakończonej wygraną, która wygraną nie jest. Jest o olimpijskiej emeryturze, której mu odmówiono. Musi być o dopingu. Bartłomiej Bonk mówi, jak było i jak będzie.Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
  • W rozmowie dla TVN24+ Bartłomiej Bonk mówi o kulisach swoich wpadek dopingowych.
  • Wyjaśnia też, dlaczego stara się o przyznanie tak zwanej emerytury olimpijskiej i dlaczego Ministerstwo Sportu odrzuciło jego wniosek, choć jest wicemistrzem olimpijskim.
  • W rozmowie wraca też do batalii sądowej, jaką z żoną stoczyli po śmierci córki.
  • Więcej o sporcie czytaj na stronach eurosport.pl.

Rozmawialiśmy pierwszy raz 11 lat temu, gdy zmarła jego córka, jedna z bliźniaczek. Maja urodziła się zdrowa, Julia przyszła na świat z niedotlenieniem mózgu. Wewnętrzna komisja szpitala uznała, że lekarze popełnili błąd przy porodzie, bo nie podjęli decyzji o cesarskim cięciu. Płakał, ja też płakałem.

Później chciał medalu, gdy jechał na swoje ostatnie igrzyska. To był rok 2016 i Rio de Janeiro. Miał zadedykować go Julci. Obiecał, że po zakończeniu kariery opowie o dopingu. Zatem teraz opowiada. Bartłomiej Bonk, mistrz Europy, wicemistrz olimpijski i brązowy medalista mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów. Mówi o sobie, że więcej miał kontuzji niż medali. Złamać go nie sposób.

Tomasz Wiśniowski: Liczył pan, ile stracił olimpijskiej emerytury?

Bartłomiej Bonk: Nie liczyłem. Złożyłem wniosek w tym roku. Odpowiedź z Ministerstwa Sportu dostałem 7 października.

Jest kilka warunków, które trzeba spełnić, żeby otrzymać świadczenie olimpijskie. Pan nie spełnia tego dotyczącego dopingu. Osoba nie może być zdyskwalifikowana za doping na więcej niż 24 miesiące i może wpaść tylko raz. Pan miał dwie wpadki.

Tak, za drugą dostałem karę trzech lat, którą skrócono do półtora roku. Za pierwszym razem pojechaliśmy na mistrzostwa świata juniorów, był rok 2003. Zająłem czwarte miejsce, ale mnie złapali. A złapali, bo byłem w pokoju z kolegą, który wrócił po starcie pijany. Włączył klimatyzację na maksa, rano wstałem przeziębiony. Polecił mi kropelki z kofeiną. Seniorzy je brali na mistrzostwach Europy, on też je brał. Miały być legalne, czyste.

Bartłomiej Bonk na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku
Bartłomiej Bonk na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku
Źródło: Bartłomiej Zborowski / PAP

Co miała dać ta kofeina?

Miałem się lepiej poczuć. Kilka kropelek wlałem sobie do kawy, żeby była mocniejsza. Poszedłem na kontrolę dopingową i mnie złapali.

I co wykryto? Bo chyba nie kofeinę?

Nie wiem, jakiś Niketamid. Nawet nie wiem, co to takiego. W tych kropelkach było coś takiego, co znajdowało się na liście substancji zabronionych.

W sporcie zasada jest prosta: zawodnik jest odpowiedzialny za to, co dostaje się do jego organizmu.

Wiem. Moja głupota.

A jak było z tym drugim przypadkiem? Kiedyś powiedział mi pan, że to nie do końca z pana winy, że zaufał pan nieodpowiednim ludziom. O szczegółach miał pan powiedzieć po zakończeniu kariery. To słucham.

Gdyby mi się dobrze przypomniało, to mogłoby się okazać, że zastrzyk zrobił mi ktoś, kto się dobrze ustawił na sporcie.

Czytaj także: