Paweł Deresz, Małgorzata Szmajdzińska, Zuzanna Kurtyka i inni, razem 10 osób, wszystkich ich łączą dwie rzeczy. Ich bliscy zginęli tragicznie w katastrofie smoleńskiej i zdecydowali się wystartować w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Dlaczego to robią i jakie mają szanse?
Do tej pory zawsze byli w cieniu swoich bliskich, na których skupiały się reflektory i flesze. Teraz po przeżytej tragedii wychodzą na pierwszy plan i deklarują, że chcą kontynuować dzieło tragicznie zmarłych małżonków.
Dotyczy to przede wszystkim bliskich ofiar polityków związanych z lewicą i PiS-em. Platforma Obywatelska nieoficjalnie uznała, że nie przyjmie na swoje listy rodzin polityków, którzy zginęli w katastrofie. I rzeczywiście w tych wyborach nikt z nich z poparciem PO nie startuje.
Pamięć i kontynuacja
Dlaczego po przejściu ciężkiej traumy związanej z utratą najbliższych ludzie decydują się na zaangażowanie w walkę polityczną? - Robię to z szacunku dla żony, jak i jej wyborców - tłumaczy Paweł Deresz. - Wiele osób zawsze mówiło, jakby Jurek nie był w polityce, to na pewno Małgośka by była. Po prostu jest mi to bliskie - mówi natomiast Małgorzata Szmajdzińska.
Zuzanna Kurtyka wyjaśnia natomiast, że po śmierci swojego męża właśnie poprzez zaangażowanie w politykę postanowiła "zrealizować swoje dalsze życie". Niektórzy mają jednak motywację znacznie bardziej polityczną. - Dla mnie tym głównym impulsem była chęć naprawiania państwa. Państwo dla mnie, mojej żony i przyjaciół było czymś podstawowym - Mówi Jacek Świat, kandydujący z list PiS-u.
Jednocześnie bliscy ofiar katastrofy zapewniają, że nie chcą wejść do Sejmu lub Senatu tylko dzięki znanemu nazwisku. - To są ludzie, którzy mają jakieś doświadczenia w sprawach charytatywnych czy publicznych. Nie ma osób, które na nazwisku męża czy żony chciałyby wjechać do parlamentu - zapewnia Świat.
Żałoba publiczna
Jednak jak mówi psycholog, to właśnie nazwisko i tragiczny los najbliższych jest największym atutem w walce o wyborców. - Jeżeli głosowałam na pana x czy y, który zginął tragicznie, a jego syn czy córka kandydują i chcą w tym dziele brać udział i je kontynuować, to naturalne, że oddaję na niego glos. Jestem wierny dziełu - mówi Andrzej Komorowski, psycholog i terapeuta rodzinny.
Jak przekonała się w zeszłorocznych wyborach samorządowych Małgorzata Szmajdzińska, nazwisko może rzeczywiście istotnie pomóc. Gdy kandydowała pięć lat wcześniej do Rady Warszawy, otrzymała tylko 2,5 tysiąca głosów. W wyborach po śmierci męża uzyskała natomiast świetny wynik, 11 tysięcy głosów. - My jesteśmy publicznymi żałobnikami i to jest bardzo trudne. Na pewno trzeba sobie znaleźć takie rejony aktywności, które pomogą człowiekowi tak żyć, żeby to życie miało sens - mówi Szmajdzińska.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24