Czytałam komentarze pod zbiórką, tam są wpisy dzieci o tym, że sobie nie wyobrażają, że telefonu mogłoby nie być i też coś wpłacą. Serce mi pękało, bo to nie jest rola dzieci, one w ogóle nie powinny się o to martwić, nie powinny słyszeć, że to jest niepewne, że mogą to stracić - mówi Paula Włodarczyk z Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę".
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałabyś/chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc.
Jak wynika z niepełnych jeszcze danych policji, prób samobójczych wśród ludzi, którzy nie ukończyli 18. roku życia było w ubiegłym roku 1339. To blisko cztery dziennie i o prawie pół tysiąca więcej niż przed rokiem. Psychiatria dziecięca od lat jest w kryzysie. Pandemia sprawiła, że wiele osób czuje, że straciło sens życia.
Mimo fatalnej sytuacji w obszarze ochrony zdrowia psychicznego, na początku roku Fundacja "Dajemy Dzieciom Siłę", prowadząca telefon zaufania dla dzieci i młodzieży 116 111, dowiedziała się, że stracił on rządowe dofinansowanie. Bez wsparcia państwa całodobowe działanie telefonu, na który mogą dzwonić dzieci w kryzysie, stanęło pod znakiem zapytania. W obliczu tej informacji Aleksander Twardowski, przedsiębiorca i aktywista, na portalu zrzutka.pl ogłosił zbiórkę na ratowanie telefonu zaufania. Kwota 350 tysięcy złotych, którą początkowo założył, została osiągnięta w ciągu kilku godzin. W momencie pisania tego artykułu Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę" już przekazano blisko 2 miliony złotych. Cały czas można też wpłacać na zbiórkę. Dzięki tym pieniądzom telefon będzie mógł działać tak jak to robił dotychczas, już od 14 lat - całodobowo.
O tym, dlaczego dalsze funkcjonowanie tego telefonu jest tak ważne, rozmawiamy z Paulą Włodarczyk, koordynatorką programu pomocy telefonicznej w Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę".
Katarzyna Gozdawa-Litwińska: Odetchnęła pani z ulgą?
Paula Włodarczyk, koordynatorka programu pomocy telefonicznej: Oczywiście! Chociaż na początku może nie tyle odetchnęłam, co byłam zaskoczona i wdzięczna, że ktoś w ogóle wpadł na ten pomysł, zajął się tym tematem. Przecież nie musiał. Jestem też zaskoczona tym, ile osób wzięło udział w zbiórce i nadal bierze. Nawet nie wiem, ile dokładnie pieniędzy jest teraz. Jak sprawdzałam wczoraj [rozmawiamy 24 stycznia - red.], to były prawie 2 miliony, ta kwota wciąż rośnie. Już przez pierwsze kilkanaście godzin uzbierała się ogromna suma, której nikt się nie spodziewał. To bardzo rozgrzewa, daje mnóstwo motywacji i chęci do działania. Pokazuje, że coś dobrego razem możemy zrobić, że los dzieci nie jest ludziom obojętny. To niezwykle pokrzepiające.
Krótko przed naszą rozmową do dwóch milionów brakowało niespełna 100 tysięcy złotych. To, zdaje się, przerosło oczekiwania nawet pana Twardowskiego, który początkowo założył sobie 350 tysięcy złotych.
Aż niesamowite, że w takim tempie to idzie i że taki duch się zrodził w ludziach, żeby uratować nasze działanie przez 24 godziny na dobę. Bez tego wsparcia to byłoby niemożliwe.
Okazuje się, że bardzo dużo ludzi dostrzega, że robicie ważną, dobrą rzecz.
Bardzo za to dziękuję. Cieszę się, że ktoś tę pracę docenia, to dla nas niezwykle ważne. Rozmawiamy z bardzo dużą liczbą dzieci, to nawet kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Poza tym odbieramy wiadomości - tych przychodzi około 10 tysięcy rocznie. Pomagamy codziennie, przez cały rok, 24 godziny na dobę. Udawało nam się to robić w ostatnich latach i chcemy to robić dalej, bo widzimy, jakie to jest potrzebne.
Okrojenie całodobowej pomocy byłoby katastrofalne?
Myślę, że przede wszystkim dla dzieci byłaby to ogromna zmiana i rozczarowanie. Bardzo się martwiliśmy, zwłaszcza że teraz jest trudny czas ciągłej niepewności, dlatego nie chcielibyśmy fundować dzieciom kolejnych zmian, ucinać im czegoś, czegoś zabierać. Bardzo wiele odebrała, ograniczyła pandemia, i myślę, że to jest już wystarczające. Dzieci miały utrudniony dostęp do specjalistów, z dnia na dzień okazywało się, że nie mogą się spotkać ze swoim psychologiem. Na samym początku pandemii tak było. Każda taka zmiana może wzbudzać lęk, niepokój, zachwianie bezpieczeństwa. Nam bardzo zależało na tym, żeby dzieci czuły się bezpiecznie, żeby wiedziały, że my jesteśmy cały czas, bez względu na wszystko. Numer 116 111 znają od 2008 roku, to jest kilkanaście lat działalności, zaczynamy 14. rok. Ogrom czasu, dzieci zdążyły się przyzwyczaić, wiedzą, jak działamy. Oczywiście ciągle dzwonią osoby, które robią to po raz pierwszy, ale łatwo jest im znaleźć numer w internecie, jesteśmy już rozpoznawalni. Dlatego brak całodobowego działania spowodowałby sporą dezorientację. Zresztą już tak było z numerem, który przez jakiś czas prowadziła fundacja Itaka - jak finansowanie się skończyło, numer przestał działać. My sobie takiej sytuacji nie możemy wyobrazić, że raptem przestaniemy istnieć, bo jesteśmy po to, żeby dzieci miały w nas oparcie. Żeby wiedziały, że jesteśmy, kiedy będą nas potrzebowały.
Dalej apelujecie do premiera, żeby przywrócił finansowanie? W tamtym roku dostaliście zaledwie 130 tysięcy złotych, to kropla w morzu potrzeb. Na funkcjonowanie potrzebujecie minimum 3,5 miliona.
Najlepiej, żeby to były 4 miliony. 3,5 miliona to nasz bezpieczny, ale bardzo zachowawczy budżet. Pokrywa podstawowe potrzeby i funkcjonowanie linii przez 24 godziny na dobę. Dofinansowanie rządowe to było tylko 130 tysięcy, ale też aż 130 tysięcy, bo to był nasz punkt stabilizacji. To były pieniądze, co do których mogliśmy zakładać, że będą w naszym budżecie. Myśleliśmy, że tak będzie i w tym roku, bo współpraca z MSWiA zawsze układała się dobrze, była wieloletnia. Natomiast to prawda, że ta kwota w porównaniu do potrzeb jest bardzo mała, to około 5 procent naszego budżetu. Braliśmy też udział w konkursie Ministerstwa Zdrowia i w tym pokładaliśmy nadzieje. Byłam prawie pewna, że uda nam się go wygrać, spełnialiśmy wszystkie oczekiwania, odpowiedzieliśmy na wszystkie dodatkowe pytania. Jeśli chodzi o telefon dla dzieci i młodzieży, to nasza oferta była jedyną. Dlatego bardzo nas zdziwiła informacja, że konkurs został unieważniony tylko w tej części. Bo były dwie - na telefon dla dorosłych oraz dla dzieci i młodzieży. Do tej pory nie wiemy, co było powodem takiej decyzji Ministra Zdrowia.
Pamiętam tę sytuację. Rozmawiałam wtedy z jedną z osób pracujących w fundacji, wtedy też wszyscy się zastanawiali, czy dacie radę. Ktoś mógłby spytać, dlaczego mimo tylu przeciwności ciągle chce wam się to robić?
Bo wiemy, po co to robimy i dla kogo to robimy. A te problemy to są tylko problemy finansowe. Mamy mnóstwo dobrych ludzi wokół siebie. Mamy świetny zespół, pracuje w nim około 70 specjalistów, wykwalifikowanych, wykształconych, którzy od wielu lat pracują w tym miejscu. To ludzie z ogromnym sercem i doświadczeniem. Wiemy też, ilu osobom pomagamy, ilu młodym ludziom ten telefon jest potrzebny, ile żyć udało się uratować. Nie obrażamy się i nie poddajemy, kiedy coś się nie udaje, ale nie ukrywam, że trudno jest się z tym wszystkim mierzyć. Doświadczać takiej myśli, że nie mamy wsparcia, że nasze państwo nie widzi potrzeby naszego istnienia, że nie docenia tego, co robimy. Tymczasem zupełnie inne sygnały mamy od dzieci i to właśnie ich słuchamy. Ich głos jest dla nas bardzo ważny, jest ponad tym, co słyszymy często od dorosłych. Chcemy istnieć i to nam się cały czas udaje.
Rzecznik Ministerstwa Zdrowia pytany o brak dofinansowania dla fundacji, odpowiedział, że funkcjonuje telefon u Rzecznika Praw Dziecka.
No tak, tylko to nie jest odpowiedź na pytanie. Wspaniale, że ten numer też jest. Ale my się tu rozmijamy w myśleniu. Bo w nas nie ma zawodu, że ktoś inny też stworzył telefon zaufania. Zresztą numer Rzecznika Praw Dziecka istniał już wcześniej, teraz jedynie rozszerzył swoje działanie na całodobowe, uruchomiono czat. My nie konkurujemy z żadnym z telefonów zaufania, dzieci w Polsce jest mnóstwo. Jesteśmy w stanie odebrać maksymalnie 30 procent wykonywanych do nas telefonów. Jest więc całe 70 procent osób, które próbują się do nas dodzwonić, które czekają na pomoc. Dlatego dobrze, że działają inne podobne miejsca. Natomiast frustrujące jest to, że nie jesteśmy w stanie jako państwo zadbać o instytucje już istniejące, doinwestować ich, zadbać o rozwój, o to, żeby się utrzymały. Zamiast tego robimy wiele rzeczy doraźnie. Ktoś wpadnie na pomysł, że otworzy telefon zaufania i otwiera go na kilka miesięcy, bo nie przewiduje, że kiedy skończy się projekt, to telefon przestanie działać. A tego nie można robić dzieciom, my musimy być odpowiedzialni, powinniśmy myśleć w przód. Jak podejmujemy taką decyzję i bierzemy na siebie tę odpowiedzialność, to bądźmy konsekwentni.
Rzecznik Praw Dziecka zaproponował ostatnio, że zrobi z wami wspólną kampanię w szkołach. Chodzi o wypromowanie numerów, na które mogą dzwonić dzieci i młodzież. Jesteście na tak?
Tak, oczywiście. Jesteśmy już nawet po rozmowie z Rzecznikiem Praw Dziecka. Nie mamy uprzedzeń co do tego, z kim podejmujemy wspólne inicjatywy, jeśli są to dobre rzeczy. Fundacja nie jest instytucją polityczną. My przeciwdziałamy krzywdzeniu dzieci, prowadzimy telefon zaufania, terapie dla osób, które są krzywdzone, wspieramy rodziców, nastolatków. Zajmujemy się też bezpieczeństwem dzieci i młodzieży w internecie, więc nasze działanie jest bardzo szerokie. Chcemy pomagać i jeśli ktoś chce to robić razem z nami, to go serdecznie do tego zapraszamy. Z Rzecznikiem Praw Dziecka mieliśmy dopiero jedno spotkanie, jeszcze nie wiemy, jak dokładnie ta kampania miałaby wyglądać, ale chodzi o to, żeby poinformować o wszystkich istniejących, ale też sprawdzonych telefonach, gdzie dzieci mogą dostać pomoc.
Małopolska kurator oświaty Barbara Nowak wpisała was na czarną listę.
Słyszałam o tym, ale z tego, co mi wiadomo, ta lista powstała już jakiś czas temu, a dopiero teraz zrobiło się o niej głośno. Słyszałam, że są na niej instytucje, które mogłyby czy raczej rzekomo mają działać demoralizująco… Pierwsze, co pomyślałam - to nie jest o nas, może ktoś się pomylił, nie doczytał czegoś. To po prostu nieprawda, więc nawet trudno jest mi to komentować.
Odbieracie około 60 tysięcy telefonów rocznie, to średnio 164 połączenia na dobę. Wcześniej wspomniała pani, że udaje się odebrać zaledwie 30 procent połączeń. Tak dużo dzieci w Polsce potrzebuje pomocy?
Odbieramy tyle telefonów, ile tylko dajemy radę. Faktycznie jest ich kilkadziesiąt tysięcy rocznie, dziennie nawet 200-300 połączeń w zależności od miesiąca. Śmiało mogę powiedzieć, że co dwie minuty odbieramy telefon od jakiegoś dziecka. A same rozmowy trwają od kilku do nawet kilkuset minut.
Czego dotyczą?
Dzieci głównie opowiadają nam o trudnościach psychicznych, depresji, trudnych emocjach, o samookaleczaniu, myślach samobójczych, próbach samobójczych. Bardzo dużo rozmów jest o samotności. Dzieci opowiadają nam też o relacjach z rodziną i rówieśnikami, o kłótniach, nieporozumieniach, niepowodzeniach w związkach czy w relacjach. Jeśli chodzi o rodzinę, to pojawiają się tematy dotyczące sytuacji okołorozwodowych, uzależnienia rodziców, przemocy. Ale też bardzo trudne doświadczenia przemocy fizycznej, psychicznej, zaniedbywania, wykorzystywania seksualnego. Rozmawiamy też o pomocy specjalistycznej. Wiele dzieci mówi nam, że albo rodzice nie wyrażają zgody na pomoc psychologa, pedagoga, psychiatry, albo bardzo długo trzeba na nią czekać, albo że ta pomoc jest niezadawalająca, niewystarczająca. Dużo jest rozmów dotyczących seksualności i dojrzewania. Dzieci pytają, jak wygląda pierwsza miesiączka, pytają o współżycie, o antykoncepcję, o wszystko, co związane z dojrzewaniem i zmianami w ciele. To kwestie ważne rozwojowo i często są trudnym tematem do poruszenia w otoczeniu, wiec młode osoby szukają tej wiedzy i informacji u nas.
Rozumiem, że łatwiej jest rozmawiać anonimowo, ale część z tych tematów wydaje się, że mogłaby być poruszona z rodzicami, bliskimi, w szkole. Dlaczego tak się nie dzieje?
W szkołach jest różnie, to zależy od kadry, pojedynczych osób, ale kuleje tak naprawdę cały system. Jeśli chodzi o oświatę, to potrzeba porządnej reformy. Często słyszymy, że w szkole nie ma takich informacji, że są niepraktycznie, niewystarczające. Są zawężone, zwłaszcza te dotyczące seksualności i dojrzewania. Natomiast jeśli chodzi o tematy związane ze zdrowiem psychicznym, to dzieci mają zajęcia w szkole z psychologiem, pedagogiem, ale są też szkoły, w których nie ma specjalisty, dzieci nie mogą uzyskać pomocy w szkole, a w domu wygląda to bardzo różnie. Często te osoby w pierwszym momencie nie widzą w swoim otoczeniu nikogo, z kim mogłyby porozmawiać. Mówią, że rodzice są zapracowani, zajęci, nieobecni, przemocowi, krzywdzący, uzależnieni, nie są bezpiecznymi dorosłymi. I wtedy szukają pomocy na zewnątrz. Łatwiej jest zadzwonić i porozmawiać z kimś, kogo się nie widzi, nie zna, kto nie będzie oceniał, tylko wysłucha, zaakceptuje. To prostsze niż zmierzenie się z reakcją swojego otoczenia. Poza tym u dzieci pojawia się mnóstwo obaw, że dołożą rodzicom problemów, że ci będą się martwić. A z drugiej strony jest tak, że problem, z którym dzwonią, zawęża im pole widzenia i dostrzeżenia możliwości różnych rozwiązań. Później, już w trakcie rozmowy, okazuje się, że wiele z tych dzieci ma w swoim otoczeniu przynajmniej jedną osobę, której mogłyby się zwierzyć.
Dajecie rozwiązania, pokazujecie drogę wyjścia z trudnej sytuacji?
Tej drogi szukamy zawsze z osobą, która dzwoni. Nie ma jednej drogi, nie chcemy mieć schematów, bo każdy jest inny i każdy problem jest inny. Wiec podążamy za tą konkretną osobą, badamy jej potrzeby, ale też sprawdzamy, ile jest w stanie zrobić, szukamy bliskich osób. Co jest niezwykle ważne, musimy się dowiedzieć, czy dziecko ma gotowość, żeby zwrócić się do dorosłej osoby ze swojego otoczenia. Pytamy, jak sobie wyobraża taką rozmowę, czy wcześniej były takie sytuacje, kiedy zwracało się do rodziców, jak rodzic zareagował, co było pomocne, a co nie, czego się obawia. Wspólnie planujemy, jakby to mogło wyglądać, tak żeby dziecko czuło się bezpiecznie, bo z nami ma warunki, żeby taką rozmowę przećwiczyć.
Czujecie, że pandemia przytłoczyła młodych ludzi?
Bardzo. Nie tylko zresztą młodych ludzi, nas wszystkich. Młodym ludziom w ogóle nie ma się co dziwić, to wszystko funduje im ogromną huśtawkę. Jest mnóstwo informacji, jedna zaprzecza drugiej. Te informacje nie są dla nich logiczne, brakuje konsekwencji. A my jednak potrzebujemy stabilizacji, żeby czuć się bezpiecznie. Ta zmienność sprawia, że dzieciom jest ciężko, że zastanawiają się, jaki jest sens życia. Zastanawiają się, czy coś dobrego je czeka i co je w ogóle czeka. Jaki jest sens tego, żeby tak ciężko pracowały, żeby się uczyły, miały osiągnięcia, dobre oceny, jak nie wiadomo, czy będą mogły pójść na studia, czy uczelnia będzie funkcjonowała, czy znajdą taką pracą, jaką by chciały. To ogromny kryzys dla nas wszystkich.
Dzieci czują, że przyszłość jest nieprzewidywalna, ale jak w tej sytuacji pomóc, skoro nawet my, dorośli, obecnie nie czujemy stabilizacji.
Nie jest to proste zadanie, ale to, co możemy robić i dla siebie i dla młodych osób, to uczyć się akceptować tę niepewność. W życiu nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć, skontrolować, zaplanować. Oczywiście to też nie jest tak, że mamy tego nie robić, ale trzeba się nauczyć dystansu i pewnego przyzwolenia na to, że wszystko może się zmienić. Dlatego uczymy się wspólnie elastyczności i sprawdzamy, na ile to jest możliwe. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć komuś, że już więcej mu się coś takiego nie przytrafi. Dobrze przecież pamiętam, jak mówiono, że lockdown będzie trwał dwa tygodnie, a potem będzie dobrze. Każdy "włączył" wtedy taki trochę urlop na te dwa tygodnie. Tymczasem minęły dwa lata i nie zapowiada się, żeby wszystko było po staremu. Być może to jest ta normalność, którą musimy zaakceptować.
Od dwóch lat jesteśmy zamknięci w domach, wszędzie słyszymy, żeby się nie spotykać, dystansować. Dzieci mogą czuć, że znalazły się w potrzasku, układ nerwowy jest wystawiony na ciągłe napięcia. Jak sobie z tym poradzić?
Bardzo dużo szkody społecznej robi nam to, co się teraz dzieje. Ludzie są przestymulowani, wszędzie otaczają nas ekrany. Rzeczywistość wymaga od nas szybkiego przystosowywania się. Brakuje kontaktów, a przecież wszyscy potrzebujemy innych ludzi, żeby funkcjonować. Ciągła izolacja sprawia, że jest nam trudno się na nowo odnaleźć w różnych rolach społecznych. To sytuacja dziwna, niekomfortowa, nie wiadomo, czy się zbliżać czy nie, czy trzymać dystans, czy niekoniecznie. Kiedy dzwonią do nas młode osoby, to opowiadają o tym, że są osamotnione, że pandemia zabrała im najlepsze lata życia. Mówią, że inaczej sobie wyobrażały czasy, na przykład licealne. Widziały je jako okres bardzo towarzyski, imprezowy, gdzie dużo się dzieje i gdzie oni budują swoją tożsamość. Czują się z tego okradzione. A już zwłaszcza trudny był okres całkowitych lockdownów, kiedy na przykład osoby będące w związkach nie mogły się ze sobą spotykać. Ale z drugiej strony są też osoby, którym jest tak dobrze - które mają trudności w relacjach i boją się powrotu do nich. To ludzie z trudnościami społecznymi, którzy mają na przykład fobie społeczne. Już wcześniej mierzenie się z tym było wyzwaniem, teraz jest to jeszcze trudniejsze, bo przez długi czas izolacji nie można było się konfrontować ze swoimi lękami. Więc powrót do normalnych relacji przeraża te młode osoby.
Mam poczucie, że te problemy znalazły odbicie w próbach samobójczych. Jak wynika z niepełnych jeszcze danych Komendy Głównej Policji, w ostatnim roku - od stycznia do końca listopada - wśród dzieci było ich 1339, to około pół tysiąca więcej niż w poprzednim roku. Odbieracie więcej telefonów, gdzie po drugiej stronie ktoś mówi: nie chcę już żyć?
Niestety, liczba takich telefonów wzrasta, liczba naszych interwencji w tych przypadkach jest coraz większa. To bardzo alarmujące, dla nas to sygnał, że w ochronie zdrowia psychicznego młodzieży jest bardzo źle, musimy się tym zacząć zajmować jak najszybciej i jak najszerzej. Nie ograniczać działań, tylko je potęgować. Jeśli mówimy o próbach samobójczych, to trzeba mieć świadomość, że wszystkie te statystyki są zaniżone, niedoszacowane. O większości prób nikt nie wie. Czasem jest tak, że sama rodzina dziecka nie wie, że ono podjęło taką próbę. Kontaktują się z nami dzieci, które miały ich po kilkanaście, kilkadziesiąt i nikt o tym nie ma pojęcia. To statystyki, których nigdzie nie ma. To, co raportuje policja, to sytuacje, w których podjęto interwencję, dziecko na przykład trafiło do szpitala. Ale zdarza się i tak, że rodzina chce zataić taką informację, prosi, żeby tak tego nie kwalifikować, bo to stygmatyzujące. Dlatego moglibyśmy te statystyki śmiało pomnożyć i dopisać kilka zer. W naszym przypadku z roku na rok liczba interwencji rośnie. W 2019 było ich 519, w 2020 - 747 i w ostatnim roku, 2021 - 823. Przez interwencje mam na myśli działania, kiedy ratowane jest życie lub zdrowie dziecka w sytuacjach zagrożenia. Podczas takiej rozmowy wzywamy do dziecka pomoc, pogotowie - albo kiedy nas samo o to poprosi, albo poda, gdzie jest. Kontaktujemy się też z kimś z otoczenia - psychologiem, rodzicem, pedagogiem. 823 przypadki to ponad dwie takie interwencje dziennie.
Ktoś dzwoni i mówi: "chcę popełnić samobójstwo"?
Tak. Albo już jest w trakcie - połknął jakieś leki - albo stoi na dachu budynku, albo jest na torach i czeka na nadjeżdżający pociąg. Ale są też takie telefony, że dziecko mówi, że ma myśli samobójcze, ma plan, jak to zrobić, gdzie, kiedy, i jest zdecydowane. Celem takiej rozmowy kryzysowej jest zapewnienie bezpieczeństwa osobie, która jest po drugiej stronie. Każda rozmowa wygląda inaczej, jest dostosowana do osoby, która dzwoni. Od tego, czy jest z nią kontakt, czy nas słyszy, czy może spokojnie rozmawiać. Ale też pytamy, od jak dawna tak się czuje, kiedy pojawiły się te myśli, czy zdarzyło się coś w ostatnim czasie, że taka decyzja została podjęta. Musimy oszacować ryzyko, żeby udzielić adekwatnej pomocy.
A zdarza się, że kogoś tracicie?
Nie, na szczęście jeszcze nie było takiej sytuacji. Mamy jedną informację, że pomoc dotarła za późno, ale to dotyczyło osoby dorosłej. Jeśli chodzi o dzieci, we wszystkich przypadkach pomoc była skuteczna. Często czekamy z dzieckiem do przyjazdu karetki czy zaalarmowanej osoby i zawsze udaje się zdążyć na czas. I tego nam życzę - żeby docierać na czas. Zawsze.
Skoro te osoby są zdecydowane, żeby odebrać sobie życie, to dlaczego dzwonią?
Bo bardzo często takiej decyzji towarzyszy ogromny lęk i ambiwalencja. Słyszymy od tych osób, że nie chcą być wtedy same, że chcą, żeby ktokolwiek o tym usłyszał, wiedział, co robią, z jakiego powodu to robią. Trudno też mówić o stuprocentowej pewności, bo kiedy pojawiają się myśli samobójcze, kiedy są podejmowane próby samobójcze, to zawsze te osoby są gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. I to naprawdę nie jest tak, że one wszystkie nie chcą żyć. One po prostu w tym momencie nie widzą lepszego wyjścia z danej sytuacji. Trzeba sobie zdawać sprawę, że to też jest domena tego stanu. Pojawia się wtedy tak zwane myślenie tunelowe i osoba w kryzysie widzi tylko jedno wyjście. Wtedy bardzo dużą rolę odgrywają osoby z otoczenia, muszą mówić, że takie myślenie jest normalne w tej sytuacji, ale to nie znaczy, że tak jest naprawdę i tak już zostanie. To typowy objaw tego stanu, ale nie utrzymuje się cały czas, więc trzeba pozwolić sobie pomóc. Być z osobą, która jest p o z a t y m, która wie, że da się z tego wyjść, że to mija.
To 14. rok waszej działalności, zmieniły się problemy, z którymi dzwonią młodzi ludzie?
Kategorie tematów są te same, pojawiają się z różnym nasileniem. To, co się zmieniło to długość rozmów - teraz są dłuższe, dzieci opowiadają o trudniejszych sytuacjach. Mniej dzieci też żartuje, co nas wprowadza w smutną refleksje. Jeszcze kilka lat temu młodzież dzwoniła do nas w grupach, ze szkoły, poruszali tematy na przykład dotyczące seksualności czy dojrzewania, trochę je przy tym obśmiewając. I to jest naturalne, młode osoby, kiedy nie wiedzą, jak zacząć jakiś temat, to żart pozwala im na rozładowanie napięcia, które często jest ogromne. Teraz głośnych rozmów z żartami jest bardzo mało, teraz rozmowy są poważne, dotyczą dużych trudności. Tak samo jest z wiadomościami - piszą osoby w depresji, mierzące się od dawna z obniżonym nastrojem, z zaburzeniami odżywiania, myślami samobójczymi. Nie skłamię, jeśli powiem, że w co drugiej wiadomości są takie tematy.
Dlaczego nie żartują?
To tylko moje przypuszczenia, ale mam wrażenie, że zabrakło grup, przerw w szkole, bo ostatnio nie było tej szkoły. Albo te problemy już się tak nawarstwiły, że dzieci czują, że doszły do ściany, że nie mają już siły na żarty.
Jaki jest wasz zespół, kim są tworzący go ludzie?
Przede wszystkim to ludzie dobrzy, z misją. Jestem dumna z tego, z kim i jak pracuję. Działają u nas głównie psycholodzy i pedagodzy, teraz tych osób jest około 70. Wszystkie osoby, które u nas pracują, są specjalnie do tego przeszkolone, pracujące pod stałą superwizją. Te osoby też dbają o swoje zdrowie psychiczne, to dla nas ważne, żeby dbać o ludzi, którzy u nas pracują. To oni mają dawać siłę dzieciom, więc zależy nam na tym, żeby sami byli w dobrej formie. To ważne, kiedy się pomaga innym. Większość ludzi u nas pracujących jest związana z fundacją albo telefonem zaufania od lat, dlatego jest to dla nich miejsce bardzo ważne, które cały czas starają się udoskonalać, o które walczą i w którym czekają cały czas, całą dobę na osoby, które potrzebują pomocy. Są gotowe usłyszeć, co się dzieje po drugiej stronie słuchawki.
Taka praca daje satysfakcję?
Ogromną. Sama liczba uratowanych żyć, ponad 800 w poprzednim roku, kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie, które zostały usłyszane, od których my też usłyszeliśmy "dziękuję". Dostajemy wiadomości od osób, które piszą nam, co się u nich w życiu zadziało, co się udało. To jest niesamowicie wzruszające. Jak dostajemy takie wiadomości, to za każdym razem rośniemy w siłę.
Ktoś patrząc z boku pomyślałby, że to zwykła rozmowa. I faktycznie, my nie robimy tak naprawdę nic niezwykłego. Ale to pokazuje, jak bardzo samotne są dzieci w Polsce i jak bardzo potrzebują porozmawiać. Są dzieci, które nie mają komu powiedzieć, że dostały dobrą ocenę, że się zakochały, więc dzwonią do nas. A my trzymamy za nie wszystkie mocno kciuki.
Zaczęłyśmy od problemów, które na was spadły, może pani dzisiaj obiecać, że nie przestaniecie pomagać?
Ja bardzo się boję obietnic, bo to wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. To, co mogę powiedzieć, to to, że my nie zamierzamy przestawać, bardzo nie chcemy przestać działać i robimy, co w naszej mocy, żeby tak się nie stało. W tym roku, dzięki zbiórce, będziemy na pewno działać całodobowo. A co przyniosą kolejne lata, to już my się tym będziemy martwić. Dzieci niech tego nie robią, to nie jest ich zadanie. Czytałam komentarze pod zbiórką, tam są wpisy dzieci o tym, że sobie nie wyobrażają, że telefonu mogłoby nie być i też coś wpłacą. Serce mi pękało, bo to nie jest rola dzieci, one w ogóle nie powinny się o to martwić, nie powinny słyszeć, że to jest niepewne, że mogą to stracić. Telefon to jest coś, co powinno być im zagwarantowane, dostępne. Tak jak prawo do edukacji czy wyrażania własnych poglądów. Tu mogą to robić bez obaw. Bardzo bym chciała powiedzieć, że obiecuję, ale nie mogę tego zrobić, mając świadomość tego, w jakim kraju żyjemy. Mogę zapewnić w imieniu osób, które pracują w telefonie, ze jesteśmy gotowi działać i zamierzamy walczyć o to miejsce. Takie sytuacje jak ta ze zbiórką sprawiają, że ta wiara i chęć nie gaśnie, że nawet w bardzo trudnych sytuacjach jesteśmy w stanie to uratować. Chociaż oczywiście chciałabym, żeby w przyszłości nie trzeba było organizować takich zbiórek. Żeby dzieci wiedziały, że jesteśmy zawsze, dla wszystkich i mimo wszystko.
Autorka/Autor: Katarzyna Gozdawa-Litwińska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock