Premier Mateusz Morawiecki mówił, że rząd Prawa i Sprawiedliwości po proteście zwiększył budżety rodzin osób niepełnosprawnych o 50 procent, do trzech tysięcy złotych. Reporter "Czarno na Białym" sprawdzał oficjalne wyliczenia i to, jak ułatwienia dla niepełnosprawnych wyglądają w praktyce.
Katarzyna Milewicz, matka dwóch niepełnosprawnych córek, która razem z rodziną protestowała przez 40 dni w Sejmie, próbowała umówić swoje dzieci na wizytę w poradni rehabilitacyjnej. Chciała skorzystać z tego, że od lipca w życie wchodzi ustawa, dzięki której niepełnosprawni mają zyskać prawo do takiej wizyty poza kolejką.
Jak ją poinformowano, dostępnych terminów nie ma do końca roku. Gdy powoływała się na nową ustawę, usłyszała pytanie: "Jaka ustawa?". Pracownica placówki medycznej skarżyła się, że o wchodzących w życie nowych przepisach dowiaduje się "tylko z mediów".
- Tak to właśnie wygląda - skomentowała pani Katarzyna.
"Panie premierze, niech pan nie kłamie"
Według przedstawicieli władz, rodziny osób niepełnosprawnych nigdy nie miały tak dobrze jak teraz. Wicemarszałek Sejmu i rzeczniczka PiS Beata Mazurek przekonywała, że "tak olbrzymich pieniędzy, które zostały skierowane bezpośrednio do polskich rodzin, jakie dał rząd Prawa i Sprawiedliwości, nikt po '89 roku ani wcześniej nie dał".
O hojności rządu mówił w Sejmie premier Mateusz Morawiecki. - Zwiększyliśmy ich (rodzin osób niepełnosprawnych - red.) budżety poprzez różnego rodzaju dodatki rehabilitacyjno-pielęgnacyjne, rentę socjalną, z około dwóch tysięcy złotych do około trzech tysięcy złotych, a więc o 50 procent. To są realne środki w budżetach rodzin z osobami niepełnosprawnymi - mówił szef rządu. Jeszcze w czasie parlamentarnej debaty usłyszał przez telefon odpowiedź niepełnosprawnego Kuby, jednego z uczestników protestu. - Panie premierze, niech pan nie kłamie. W dalszym ciągu mamy 900 złotych na życie, a nie trzy tysiące. Proszę przestać kłamać - mówił Kuba.
"To jest czysta manipulacja"
- To jest bzdura, to jest kłamstwo - zgodziła się Katarzyna Milewicz. - Rząd próbuje... nawet nie próbuje, rząd manipuluje społeczeństwem. Bo to jest czysta manipulacja. Jeżeli mówią, że tyle otrzymuje osoba niepełnosprawna, to niech wyliczą konkretnie, co to jest za świadczenie, co to jest za zasiłek i czy wszyscy niepełnosprawni to otrzymują - zaproponowała.
Matka dwóch niepełnosprawnych córek wyliczyła, że w jej przypadku po 40-dniach protestu w Sejmie na jedno dziecko dostanie do ręki o 62 złotych więcej. To efekt zwiększenia zasiłku pielęgnacyjnego, ale o tej zmianie mowa była od roku.
- Oni wszystkie te świadczenia, zasiłki, dodatki, oni to wszystko sumują, wrzucają do jednego worka, a często jest tak, że jeden zasiłek dyskwalifikuje drugi - tłumaczyła kobieta.
"Mówimy o wycinku"
Renta socjalna, o której nieraz mówił premier, to 3047 złotych i 12 groszy. Taką kwotę w oficjalnych komunikatach prezentuje rząd. Nie dodaje, że 539 złotych z tych pieniędzy, które mają trafić do niepełnosprawnych po zmianach, to składki, jakie państwo odprowadzi do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i Narodowego Funduszu Zdrowia. Czyli są to pieniądze wirtualne, których niepełnosprawni nie zobaczą.
- Mówimy więc o dwóch i pół tysiącach netto. Mówimy o kwocie na dwie osoby, na dodatek mówimy o kwocie, która w zdecydowanej większości nie jest zasługą tego rządu - ocenił doktor Paweł Kubicki z Centrum Badań nad Niepełnosprawnością.
To, co wywalczyły protestujące rodziny, to niewiele ponad 132 złotych na rękę. Taka jest różnica wynikająca z podwyższenia przez PiS renty socjalnej dla niepełnosprawnych z około 745 zł do około 878 złotych netto.
- Część działań jest efektem prowadzonego protestu. Ale powiedzmy sobie uczciwie, że część - mówiła Elżbieta Rafalska, minister pracy, rodziny i polityki społecznej. I miała rację. Bo największa część wspominanych przez premiera trzech tysięcy złotych - czyli prawie półtora tysiąca złotych netto świadczenia pielęgnacyjnego dla tych rodziców, którzy rezygnują z pracy, by poświęcić się opiece nad niepełnosprawnym dzieckiem - to efekt protestu sprzed czterech lat, z 2014 roku. Poprzedni rząd zdecydował - trzeba podkreślić, że też dopiero po proteście w Sejmie - o podniesieniu świadczenia pielęgnacyjnego i powiązaniu jego wysokości z rosnącymi wynagrodzeniami.
- Świadczenie pielęgnacyjne, które zastaliśmy przychodząc do rządu w kwocie 420 złotych, niedostępne też dla wszystkich, zostało podniesione po protestach do poziomu około 1300 złotych na rękę, plus składki. Połączone zostało z minimalnym wynagrodzeniem i jest zmieniane co roku - wyjaśnił Władysław Kosiniak-Kamysz, były minister pracy i polityki społecznej w rządach PO-PSL, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego.
"Użyję słowa: oszustwo"
Rządzący przekonują, że choć nie przyznali postulowanych przez protestujących 500 złotych dodatku rehabilitacyjnego w gotówce do ręki, to w zamian dali niepełnosprawnym dostęp bez kolejki do specjalistów czy ulgi na wyroby medyczne, między innymi pieluchomajtki.
Rzeczniczka rządu zapewniała, że to daje "oszczędność 520 złotych w budżecie domowym każdej rodziny, która ma w swoim domu osobę o znacznym stopniu niepełnosprawności".
- Nie wiem jakiego słowa użyć, ale użyję "oszustwo" - skomentował dr Kubicki. - Mówienie o 520 złotych wsparcia w rehabilitacjach i usługach, jest tak samo prawdziwe jak mówienie o kwocie 300, 400, 800 złotych, czy tysiącu. To znaczy nie ma żadnych wyliczeń za tym idących - dodał.
- "Talon na balon", te 520 złotych - ironizował Bartłomiej Skrzyński, rzecznik prezydenta Wrocławia do spraw osób niepełnosprawnych.
Autor: JZ//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24