Byłam na granicy polsko-niemieckiej, gdzie patrole Ruchu Obrony Granic mówią w niewybrednych słowach o zalewie migrantów i konieczności obrony kraju. Z drugiej strony wielu mieszkańców przygranicznych miasteczek podkreśla, że są zmęczeni nieprawdziwymi informacjami, bo nie widzą na co dzień problemu z uchodźcami.
Iga Dzieciuchowicz: Czy żyjemy, jak powiedziała jedna z bohaterek mojego reportażu, w dwóch Polskach?
Prof. Przemysław Sadura, socjolog: Nie mamy jednego społeczeństwa, mamy dwa subspołeczeństwa. I to takie mniej więcej równo podzielone, co pokazały wybory prezydenckie.
Obawiam się jednak, że nie da się tak łatwo powiedzieć: "Aha, to mamy tutaj to złe społeczeństwo i tam ludzie wierzą w fakty, które wymyślą prawicowe media. Oraz mamy resztę, która wie, jak jest".
To bardziej skomplikowane?
Dużo bardziej. Bo gdyby było tak, że mamy podział na te dwa społeczeństwa i jedno jest skażone fałszywą wiedzą, to drugie, które zna prawdę, byłoby zabezpieczone. Wtedy przynajmniej moglibyśmy wierzyć, że sytuacja mniej więcej się równoważy. Natomiast wiemy, że jest inaczej, prawda?
Zdecydowanie. Nie ma prostych podziałów.
Od początku kryzysu uchodźczego na granicy z Białorusią bardzo zmienił się dyskurs, debata i - jak sama pani zauważyła - język dotyczący kwestii uchodźstwa oraz polityki migracyjnej. My, mówię tutaj o stronie liberalnej, lewicowej czy demokratycznej, przegraliśmy wojnę o język.
Mówiliśmy zbyt miękko?
Zbyt twardo. Chodzi o to, że początkowo duża część opinii publicznej stanęła na takim najbardziej pryncypialnym stanowisku, odwołującym się do praw człowieka. Tamta strona stosuje brutalne, kłamliwe uproszczenia, ale my - może nie w sposób od początku zaplanowany, lecz by nieco ułatwić sobie życie - również zastosowaliśmy pewne uproszczenia.
Że my jesteśmy ci lepsi, okazujemy miłosierdzie, a tamci są źli, bo pozwalają migrantom umierać w lasach?