"Kolejna śmierć dziecka, z której nic nie wyniknie" - napisała na swoim Facebooku Anna Krawczak, specjalistka od wspierania dzieci, a potem - cytując jej własne słowa - dopiła kawę, zgasiła papierosa i wróciła do pracy. Osoby siedzące w szeroko rozumianej tematyce pomocy społecznej podzielają to przekonanie. Każdy sypie przykładami, co można zrobić, by było lepiej. Skoro wiadomo, to dlaczego przed najbliższymi wakacjami przeczytamy o kolejnym dziecku, które trafi do szpitala po pobiciu, a za rok wrócimy do dyskusji, co można zrobić, by taki przypadek się nie powtórzył? Odpowiadam na to pytanie: dlatego że karanie sprawców się politycznie opłaca, a systemowe zapobieganie przemocy wobec dzieci niespecjalnie.
Dla tvn24.pl pisze dr hab. Paweł Kubicki, ekonomista i socjolog specjalizujący się w polityce społecznej, profesor Szkoły Głównej Handlowej, kierownik Katedry Polityki Społecznej tej uczelni.
Widzę dziś na niezliczonych stronach informację o śmierci Kamila, który po ponad miesiącu utrzymywania go w stanie...
Posted by Anna Krawczak on Monday, May 8, 2023
Gdybym chciał wyliczyć wszystkie "medialne" przypadki dzieci, które były katowane przez rodziców, a były objęte jakąś formą wsparcia instytucji publicznych bądź przemoc trwała na tyle długo, by mogła być przez odpowiednie instytucje dostrzeżona - to mógłbym na tym zakończyć artykuł. Ograniczając się tylko do ostatniego okresu, przypomnę:
- dziewięciomiesięczny Nikodem trafił z licznymi siniakami do szpitala. Szóstka innych dzieci z tej rodziny już wcześniej znalazła się w pieczy zastępczej;
- dziewięciomiesięczna Blanka, która przebywała czasowo w rodzinie zastępczej, ale wróciła do biologicznej matki, a przed śmiercią była długotrwale maltretowana;
- roczna Martynka, w przypadku której pracownicy socjalni informowali sąd o tym, że dziecko jest zagrożone, a rodzina była monitorowana przez odpowiednie służby;
- sześciotygodniowa Zuza, która tuż przed śmiercią została wypisana ze szpitala, gdzie trafiła na skutek zaniedbania rodziców;
- trzyletnia Zuzia, która przebywała czasowo w rodzinie zastępczej, ale wróciła do matki, a rodzina dostała wsparcie asystenta rodziny;
- trzyletnia Antosia, której matka dostała wyrok w zawieszeniu za znęcanie się nad dziećmi i była regularnie odwiedzana przez pracowników służb społecznych;
- dwumiesięczna Maja, dziewczynka posiadała liczne obrażenia, które powstały na długo przed hospitalizacją, a rodzice znęcali się także nad pozostałą dwójką dzieci w wieku 4 i 2 lat.
Do tej puli można doliczyć starsze dzieci, które ze względu na doznawaną przemoc popełniły samobójstwo, jak w głośnej sprawie wykorzystywanej seksualnie Kingi, którą nagłośnił Michał Janczura z TOK FM.
Po każdej tragedii padały deklaracje polityczne i obietnice wyciągnięcia konsekwencji. W wielu sprawach dopatrzono się zaniedbań instytucji publicznych, ale często ich nie dostrzeżono i uznano, że MOPS, szkoła, kurator, policja, personel medyczny, itp. zrobili wszystko, co w ich mocy. Pada też zdanie o zwyrodnialcach, karze śmierci i tym, że "tragedii nie można było zapobiec", a sprawca powinien ponieść najsurowsze konsekwencje. Dokładnie to samo, co w przypadku ostatniej ofiary, choć tu większe wzmożenie i zaangażowanie polityków można wiązać ze zbliżającymi się wyborami.
Trzeba jednak jasno powiedzieć, że przemoc wobec dzieci to nie jest sytuacja wyjątkowa, kat nie jest jednostkowym przypadkiem zwyrodnialca, ale raczej jednym z całej grupy stosujących przemoc rodziców i opiekunów. Owszem - przypadkiem skrajnym, ale jako element szerszego zjawiska i procesu. Co więcej, nie znalazł się tam nagle i z zaskoczenia, ale latami, często od własnego dzieciństwa i bycia samemu ofiarą przemocy stopniowo przesuwał się do krawędzi, tracił kontrolę, na przykład dlatego, że się zdenerwował, traktował to jako sposób dyscyplinowania i wychowania, raczej zaczynał od przemocy psychicznej i tak zwanych klapsów, a nie od razu od uderzania główką dziecka o meble. O szerszej skali zjawiska świadczą statystyki policyjne, w tym - pomimo niedoskonałości narzędzia - liczba niebieskich kart, ale też będące poza urzędowymi statystykami i deklarowane w badaniach społecznych przypadki stosowania przemocy.
Przykładowo dane z Raportu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę "Dzieci się liczą" (str. 241-243) zestawione ze statystykami publicznymi wskazują, że w roku 2021 było 11129 małoletnich, wobec których istniało podejrzenie, że były dotknięte przemocą w rodzinie (niebieska karta), 1335 dzieci odebranych przez pracownika socjalnego i 3597 pokrzywdzonych z art. 207 Kodeksu karnego, czyli będących ofiarami fizycznego lub psychicznego znęcania się.
Natomiast według danych tej samej fundacji z badania postaw wobec kar fizycznych wynika, że w 2021 roku 39 proc. badanych było świadkiem "fizycznego dyscyplinowania" dzieci, więcej niż jednokrotnie kary cielesne, w tym 36 proc. karcenie klapsem. Warto też zwrócić uwagę na najczęstsze uzasadnienia stosowania kar fizycznych, czyli silne zdenerwowanie (38 proc.), chęć uczenia dyscypliny 18 proc., uważanie tej metody za skuteczną 17 proc.
Nie oznacza to zatem, że przemoc jest zjawiskiem stosowanym przez wszystkich czy nawet większość. Nadal jednak w uproszczeniu można powiedzieć, że w przeciętnej polskiej klasie szkolnej mamy 1-2 uczniów, którzy są regularnymi ofiarami przemocy, a znaczna część styka się z przemocą w życiu codziennym. Co więcej, wiele przypadków przemocy nie jest za nią uważane przez część ludzi, w szczególności w odniesieniu do przemocy słownej i "drobnych" kar fizycznych.
Piszę to wszystko, by przechodząc do rozwiązań, od razu odrzucić kwestię kary śmierci i innych najsurowszych kar jako skuteczne rozwiązanie problemu przemocy wobec dzieci. Skoro przyczyną przemocy/karania dzieci jest często zdenerwowanie i po części bezradność wychowawcza, to sytuacja, w której ktoś powstrzyma rękę, bo grozi mu dożywocie, nigdy nie nastąpi. Wynika to z tego, że sprawca w danej chwili się nie kontroluje, chce "tylko" zdyscyplinować i ukarać dziecko, a nie je zabić, wreszcie niekoniecznie nawet myśli o sobie jako o sprawcy przemocy.
Politycy umywają ręce po raz pierwszy, po raz drugi...
Kara śmierci, kolokwialnie mówiąc, najlepiej służy politykom i dlatego najczęściej pada z ich ust jako pierwsza w politycznej debacie. W Polsce, respektującej europejskie i unijne standardy praw człowieka, nie można jej wprowadzić, więc mówiąc o chęci jej wprowadzania, politycy umywają ręce po raz pierwszy. Koncentrując się nie tyle na karze śmierci, ale na jak najsurowszym ukaraniu sprawcy, umywają ręce po raz drugi, bo nie odpowiadają za zachowania osób fizycznych. Znowu cytując "nie dało się temu zapobiec", ale mogą pokazać sprawczość i skuteczną interwencję w postaci surowszego wyroku. To, czego władze i politycy nie lubią robić, to przyznanie się, że zawiodły procedury i podległe im instytucje, czyli system.
Mówiąc bardzo wprost, śmierć dziecka jest porażką dziecka, ale może być politycznym sukcesem, a przynajmniej nie być polityczną porażką i wiązać się z polityczną odpowiedzialnością.
Problemy polityczne pojawiają się, gdy przestaje się mówić o ukaraniu sprawców, ewentualnie winnych zaniedbań, które sprawiły, że system nie zadziałał. Krótko mówiąc, przestaje się ścigać winnych, a zaczyna szukać wyjaśnień oraz rozwiązań w oparciu o dowody. I tu dochodzimy do istoty problemu, czyli skoro jest tak dobrze, to dlaczego prawie dosłownie na oczach służb społecznych są katowane kolejne dzieci. Dlaczego też rozwiązania, o których mówi się od lat, jak analiza śmiertelnych przypadków krzywdzenia dzieci, czyli odpowiednik Serious Case Review (SCR) nie mogą wejść w życie.
Nie mogą, bo są nieopłacalne politycznie. Bo rozwiązania, choć są pod ręką, wymagają wymuszenia na społeczeństwie zmiany postaw, co oznacza, że koszty polityczne płaci się od razu, a efekty zmian są odłożone w czasie na kolejne kadencje. Po prostu - koszt polityczny jest większy i z perspektywy rządzących ważniejszy niż dobrostan i życie dzieci.
Dlaczego to ważne?
Skupmy się na wyżej wspomnianym SCR. Wprowadzenie niezależnego podmiotu analizującego przypadki przemocy wobec dzieci dostarczyłoby danych i mogłoby otworzyć cały szereg kolejnych wątków wskazujących na poważne ograniczenia systemowe związane choćby z:
- wypaleniem pracowników służb społecznych, co jest związane między innymi ze stresującymi warunkami pracy, często zbyt dużą liczbą rodzin/przypadków czy niewielkimi wynagrodzeniami;
- ograniczonym poziomem współpracy i koordynacji działań różnych instytucji, ale też przewlekłością wielu postępowań w przypadku tejże współpracy;
- brakiem kwalifikacji i standardów postępowania tzw. biurokracji pierwszego kontaktu, czyli wszystkich pracowników instytucji edukacyjnych, pomocowych i zdrowotnych, które nie tylko pozwalałyby lepiej diagnozować przemoc, ale przede wszystkim wymuszałyby określone działania/reakcje;
- możliwością wdrażania rekomendowanych rozwiązań, np. przekazania dziecka do pieczy zastępczej w sytuacji, kiedy rodzin zastępczych brakuje.
Krótko mówiąc, SCR mógłby wykryć to, do czego powstał. Przytoczmy stanowisko Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych:
Wprowadzenie tego narzędzia ma służyć wykryciu luk w systemie ochrony dzieci. Do luk tych zaliczyć można w szczególności brak odpowiednich przepisów prawnych i procedur formalnych, brak odpowiedniego przygotowania merytorycznego personelu, brak współpracy służb i wymiany informacji, przydzielenie niedoświadczonych pracowników do trudnych spraw.
Istnienie SCR oznaczałoby zatem jednoznacznie, że tragedii można było zapobiec, a co za tym idzie - politycy muszą wziąć na siebie część odpowiedzialności.
Pułapki
To jest tylko pierwsza i organizacyjna warstwa problemów. Nie jest to jednak bariera nie do przejścia, bowiem wszystkie powyższe wyzwania da się rozwiązać poprzez żmudne, długotrwałe, ale dosyć standardowe, mało widowiskowe i rozłożone na lata prace o charakterze technicznym. Co więcej, te działania powoli się dzieją, choć nie na skutek systematycznego monitoringu, jak w przypadku nowelizacji z 1 lutego 2023 roku o pieczy zastępczej wprowadzającej między innymi powstanie jej centralnego rejestru.
Druga warstwa wiąże się ze wspomnianymi działaniami wobec rodziny. Nawet jeślibyśmy mieli odpowiednie kadry i procedury do częstszego i szybszego zabezpieczania dzieci przed krzywdzeniem w rodzinach biologicznych, to pozostaje kwestia akceptacji społecznej.
Jeśli chcemy działań profilaktycznych i "na wszelki wypadek", musielibyśmy się zgodzić z większą możliwością ingerencji instytucji publicznych w życie rodziny. Można dyskutować nad procedurami i zabezpieczeniami, ale nie samym zjawiskiem, że "instytucje odbierałyby dzieci rodzicom", co i tak okazjonalnie robią, ale zazwyczaj czekając do przypadków możliwie jak najbardziej ewidentnych, a tym samym wliczając w koszty poczekanie przykładowo na widoczne ślady przemocy fizycznej. Co więcej, należałoby tę konieczność komunikować wprost i promować jako działanie niezbędne w sytuacji kryzysowej. Ładnie, choć moim zdaniem błędnie obawy te podsumowuje Anna Byrska z Klubu Jagiellońskiego: "Przykłady z norweskiego Barnevernetu czy niemieckich Jugendamtów pokazują, że wychodząc z jednej pułapki, łatwo wpaść w inną - uznaniowe odbieranie dzieci w przypadkach drobnych uchybień lub nawet na podstawie niepotwierdzonych oskarżeń".
Jeśli chcemy przede wszystkim chronić dzieci i to je traktować podmiotowo, nie możemy stawiać równości między oboma "pułapkami": potrzebami dziecka z jednej, a rodziny z drugiej strony. Przede wszystkim musimy ograniczyć prześladowanie dzieci w rodzinach, a dopiero w drugiej kolejności minimalizować koszty ponoszone przez rodziców.
Podobnie pisze też o tym Galopujący Major w Oko.press, pytając, co możemy poświęcić, by ratować dzieci takie jak Kamil. Na koniec swojego tekstu pyta i jednocześnie odpowiada:
Czy jesteśmy gotowi dać urzędnikom i sądom prawo do pomyłki, złego osądu, gdzie dla dobra dziecka lepiej na kilka miesięcy dziecko odseparować od podejrzanych rodziców, nawet jeśli podejrzenia te później okażą się jednak niesłuszne? Nie, myślę, że nie jesteśmy.Galopujący Major
Kto nie jest gotowy ponieść konsekwencji?
Tyle że to nie my jako społeczeństwo, ale politycy/władze nie są gotowi ponieść konsekwencji. Tym bardziej że to obecna władza mówiła i mówi o atakach na rodzinę i "odbieraniu dzieci" przez bezduszne instytucje. Warto jednak podkreślić, że to, jak kompetentne i empatyczne są instytucje, to kwestia odpowiedniej polityki publicznej, podobnie od polityki zależą standardy reagowania na podejrzenie o krzywdzenie dzieci z jednej i zabezpieczenia przed nadużyciami instytucji pomocowych z drugiej, również polityka odpowiada za organizację pieczy zastępczej czy organizację pracy sądów i przewlekłość postępowania.
Wszystkie czynniki wpływające na akceptację społeczną zmian chroniących dzieci przed przemocą zależą więc od władz. Władz, które jednak od razu poniosłyby polityczne konsekwencje swoich decyzji w postaci niechęci części opinii publicznej. Za to z dużym prawdopodobieństwem nie doczekałyby najbardziej pozytywnych efektów swoich programów w okresie jednej kadencji, bo choćby rozbudowa pieczy zastępczej, przygotowanie i wdrożenie standardów postępowania oraz wyszkolenie kadr musi trwać.
Podsumowując, Morawiecki i Ziobro robią to, co się najbardziej opłaca, czyli mówią o karze śmierci. Przemysław Czarnek też zbija kapitał polityczny, odwołując się do ataków na rodzinę, która to rodzina, a raczej to, co się w niej dzieje, jest jednak istotą problemu, a chronienie jej przed "zagrożeniem" z zewnątrz ogranicza chęć interwencji:
Na litość boską, ja rozumiem emocje, natomiast to nie nauczyciele zmaltretowali Kamilka, tylko patologiczny ojczym (...). Może trzeba zadbać o to, żeby wrócić do wartości rodziny, nie walczyć z rodziną, trzeba naprawiać rodzinę, trzeba odeprzeć atak na rodzinę. Pierwszym czynnikiem, który doprowadził do tej katastrofalnej sytuacji, jest patologia tej rodziny. Dlaczego trwa atak na rodzinę i wartości chrześcijańskie, dlaczego jest zohydzanie religii i systemu wartości chrześcijańskich?Przemysław Czarnek
Każdy z ministrów może zarządzić także monitoring podległych służb i procedur oraz ukaranie winnych zaniedbań. Wszyscy solidarnie dołożą się do budowania narracji, by ta i kolejne śmierci dzieci, a tym samym systemowe porażki możliwie się politycznie opłaciły i przełożyły na jednostkowe wyborcze sukcesy. Koszty porażki poniosą zaś pracownicy "frontowi", którzy z przemocą wobec dzieci stykają się w codziennej pracy. Prawie codziennie stoją też przed decyzją, czy to może już, czy jeszcze nie pora na interwencję, i którzy mogą, a raczej zostaną skrytykowani niezależnie od przyjętego rozwiązania. Największe, ale politycznie akceptowalne koszty poniosą katowane dzieci. Zapłacą jednorazowo swoją śmiercią albo w ratach, żyjąc resztę życia z traumą, być może przekazując ją swoim dzieciom. Jako przed laty, niedawno, teraz i w kolejnych latach.
Autorka/Autor: dr hab. Paweł Kubicki - ekonomista i socjolog, od dwudziestu lat zajmuje się badaniami z zakresu szeroko rozumianej polityki publicznej. Zrealizował kilkadziesiąt projektów badawczych o charakterze jakościowym i ilościowym. Od lat angażuje się w działania organizacji pozarządowych zajmujących się problematyką społeczną, w szczególności w obszarze niepełnosprawności, starości i wykluczenia społecznego. Od kilku lat interesuje się tematyką porażki w polityce publicznej, współpracując z kierowanym przez dr hab. Adrianę Mica Failure Lab Uniwersytetu Warszawskiego. W 2023 roku ukazała się współredagowana przez niego książka Routledge International Handbook of Failure https://www.routledge.com/Routledge-International-Handbook-of-Failure/Mica-Pawlak-Horolets-Kubicki/p/book/9780367404048
Źródło: tvn24.pl