|

Już nie będzie pierwszych razów. Język ma nie ranić

Język dotyczący seksualności stale się zmienia
Język dotyczący seksualności stale się zmienia
Źródło: Shutterstock

Za wieloma wyrażeniami opisującymi seksualność kryje się lęk, wstyd, niewiedza i uprzedzenia. Dlatego eksperci i ekspertki proponują małą rewolucję w tym zakresie. Czas pożegnać się z quasi-biblijnymi określeniami czy zwrotami jak "utrata dziewictwa" lub "tam na dole". Nadchodzi nowe.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Płcenie, łechtaczenie, chudziny, małorozkosz, wnetszczytliwości. Już samo przeczytanie tych wyrażeń sprawia trudność. Człowiek, który chciał je wprowadzić do języka polskiego, nie miał jednak zamiaru niczego komplikować. Wręcz odwrotnie. Seksuolog (czy jak się wtedy mówiło "lekarz-płciownik") Stanisław Kurkiewicz stworzył w 1913 roku "Słownik płciowy". Zaprezentował w nim swoje wersje łacińskich lub wulgarnych określeń odnoszących się do seksu i seksualności. W przedmowie pisał: "Chętniej szukalibyście rady lekarskiej, czy dla siebie, czy dla drogich wam osób (…), gdybyście mieli pod ręką wyraz i wyrażenia dla tych spraw jasne, a łagodnie brzmiące, a więc możliwe do używania z osobami światłemi i ułożonemi".

Kurkiewicz był przekonany, że ukute przez niego nazwy zmniejszą wstyd towarzyszący rozmowom o intymności i ułatwią mu porozumiewanie się z osobami odwiedzającymi jego krakowski gabinet. Jak można się domyślać, ta misja pioniera polskiej seksuologii zakończyła się fiaskiem.

"Słownik płciowy" Stanisława Kurkiewicza
"Słownik płciowy" Stanisława Kurkiewicza
Źródło: Polona

Chociaż minęło ponad sto lat i rozwojowo, kulturowo czy technologicznie jesteśmy w zupełnie innym miejscu, to jednak pruderia ma się dobrze. Stwierdzenie, że "seks się uprawia, a nie o nim mówi", cieszy się niesłabnącą popularnością. To skutkuje nie tylko nieumiejętnością dyskusji na ten temat, ale i myleniem pojęć czy używaniem wykluczającego, dyskryminującego języka. Niczym Kurkiewicz, chociaż z większym wyczuciem, współczesne seksuolożki, lekarze, językoznawczynie starają się zmieniać to, jak wyrażamy się o ciałach i seksualności.

Mężczyzna siewcą, kobieta glebą

W teorii szkoła powinna nas wyposażyć w sformułowania przystępnie opisujące intymność. W praktyce daleko jej do tego. Doktorantka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, lingwistka Martyna F. Zachorska wskazuje, że nawet dedykowany tej tematyce przedmiot nie odgrywa takiej roli. W podstawie programowej wychowania do życia w rodzinie słowo "seks" pada zaledwie dwa razy. Ba, w akcie, który odnosi się do edukacji licealnej nie znajdziemy go w ogóle! Dla porównania w podstawie do analogicznego przedmiotu w Wielkiej Brytanii pojawia się 154 razy. Oczywiście należy mieć na uwadze fakt, że w języku angielskim słowo "seks" oznacza także "płeć przypisaną przy urodzeniu", jednakże wyniki pokazują pewną tendencję. 

- W podręcznikach zaś widoczny jest brak naukowej terminologii - prym wiedzie potoczny, wręcz pompatyczny język. Możemy na przykład przeczytać, że mężczyzna jest siewcą, a kobieta glebą przyjmującą nasienie. Zamiast medycznego "zapłodnienia" mamy potoczne "poczęcie". Brakuje fachowych, medycznych terminów - punktuje Zachorska.

Aktualnie czytasz: Już nie będzie pierwszych razów. Język ma nie ranić

Te kojarzące się biblijnie czy staroświeckie opisy nie dziwią, kiedy weźmie się pod uwagę, kto decyduje o treściach, jakie serwowane są młodzieży podczas lekcji wychowania do życia w rodzinie. Wielu ministerialnych recenzentów podręczników pełni swoje funkcje od lat. Dokładnie: od czasów, gdy ministrem edukacji był Roman Giertych, który przydzielił im to zadanie. Co jednak istotniejsze, to osoby, które zasłynęły kontrowersyjnymi wypowiedziami i skrajnie konserwatywnymi poglądami.

W gronie rzeczoznawców z ramienia MEiN znajdziemy zadeklarowanego przeciwnika aborcji profesora Bogdana Chazana czy profesora Aleksandra Nalaskowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który w rozmowie z portalem wPolityce.pl stwierdził, że edukacja seksualna to "zbiorowe molestowanie młodzieży". Kolejną ekspertką jest prof. Urszula Dudziak związana z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, która uważa, że takie lekcje demoralizują.

Z kolei prawą ręką ministra Przemysława Czarnka w kwestii ustalania treści podręczników i podstaw programowych został dr Artur Górecki. To publicysta kwartalnika "Christianitas" związany z Ordo Iuris. Organizacja zaprasza go regularnie na wykłady. Podczas jednego z nich, dotyczącego edukacji, powiedział, że "wszelka prawda pochodzi od Pana Boga". To krótkie zdanie dobrze oddaje jego nastawienie. To pewnie jeden z powodów, dlaczego jedyną książką dopuszczoną do użytku w ramach WDŻ pozostaje "Wędrując ku dorosłości" autorstwa Teresy Król. Można się z niej dowiedzieć, że "stosowanie środków antykoncepcyjnych to rodzaj uzależnienia", a "ginekolog to nie dentysta - regularne kontrole nie są konieczne".

Przez to, że w trakcie edukacji istnieje niewielka szansa, by zapoznać się z określeniami opisującymi doznania czy narządy seksualne, zostajemy zdani sami na siebie. Szukamy zwrotów, które mają nam pomóc wypełnić tę lukę. Uciekamy się do wulgaryzmów. Nawet jeśli znamy język medyczny - ten wydaje nam się zbyt "zimny".

W książce "Wagina" Naomi Wolf czytamy więc o przemocowych zwrotach, którymi posługują się młodzi: "picza", "futerał na parówkę", "szpara". Z kolei penis zyskał takie nazwy, jak "pała", "trzepak", "spermochlap".

Aktualnie czytasz: Już nie będzie pierwszych razów. Język ma nie ranić

Lekarzowi nie mówimy, że "boli nas rąsia"

Podobne obserwacje poczynili polscy badacze. Kinga Filipek i Marek Marcyniak z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego sprawdzili, jakie sformułowania dotyczące seksu królowały wśród młodego pokolenia na początku XXI wieku. Najczęściej używane seksualizmy to "kurwa" i "dupa". O męskich narządach płciowych badani mówili zazwyczaj "on", a o damskich "cipa" lub "cipka". Wśród zwrotów opisujących stosunek płciowy ewidentnie królują natomiast te trzy: "kochanie się", "bzykanie się" oraz "bara-bara".

Aktualnie czytasz: Już nie będzie pierwszych razów. Język ma nie ranić

Z badań wynika, że bardzo popularne jest też infantylizowanie. - Nie chcę demonizować rodzinnych lub pieszczotliwych określeń. Sformułowania potoczne mają swoje miejsce w języku, jednak powinniśmy też znać terminologię medyczną. Użycie danego słowa zależy od kontekstu. W końcu będąc u lekarza nie mówimy, że "boli nas rąsia". To dlaczego stwierdzamy, że w porządku jest powiedzieć o "bólu tam na dole" zamiast o "bólu w okolicach pochwy"? - komentuje Zachorska.

Aktualnie czytasz: Już nie będzie pierwszych razów. Język ma nie ranić

Jeżeli nie potrafimy prawidłowo nazwać swoich narządów, tracimy możliwość wyjaśnienia lekarzowi, co dokładnie nam dolega. Mówienie o "dyskomforcie między nogami" czy że "coś się dzieje z moją pupą z przodu" nie pomoże w diagnozie.

Na popularnym instagramowym profilu "Psycholog.seksuolog" pisze o tym seksuolożka i psycholożka Olga Woźna. Wyjaśnia ponad 12 tysiącom obserwujących zawiłości związane z seksualnością i doradza, jak o niej rozmawiać. W rozmowie z Magazynem TVN24 podkreśla, że oswojenie z tym tematem jest też czynnikiem, który pomaga chronić dzieci przed wykorzystaniem.

- To nie jest tak, jak w tych broszurkach Ordo Iuris, że edukacja seksualna równa się seksualizowanie dzieci i odbieranie im rozsądku. To pokazywanie najmłodszym, gdzie są ich granice. Wyjaśnianie, że jeśli ktoś dotyka je po pupie czy cipce wbrew ich woli, to nie jest w porządku. Niezależnie od tego, czy to dziadek, pani w przedszkolu czy kolega z podwórka. Dziecko dowiaduje się, że może powiedzieć "przestań" i zgłosić nieodpowiednie zachowanie dorosłym. Jeśli jednak o seksualności się milczy, to uznaje - skoro nie ma tematu, widocznie tak to działa, że inni mogą naruszać moją cielesność - podkreśla ekspertka.

Nie "pierwszy raz", a "debiut seksualny"

Rzecz nie tylko w tym, by o seksie mówić. Chodzi też o to, by wiedzieć, jak to robić, pamiętając, że seksualność ma wiele odcieni. I że niektóre określenia mogą hierarchizować ważność doświadczeń, wprowadzać w błąd czy piętnować. Proponowane jest odejście od zwrotów "utrata dziewictwa" czy "pierwszy raz". Wydaje się, że wyeliminowanie tego drugiego zwrotu z języka jest próbą rewolucji na miarę Kurkiewicza.

Olga Woźna przekonuje jednak, że jeśli ktoś czuje dobrze się z tym zwrotem, nie będzie go na siłę powstrzymywać przed jego używaniem. Przy tym podkreśla, że lepiej zastąpić je "debiutem seksualnym". - To mniej oceniające, bardziej neutralne. W "utracie" pojawia się walor emocjonalny. Ktoś dopuścił do tego, że miała miejsce strata. Z kolei dziewictwo jest konstruktem społecznym, mocno osadzonym w religii, konserwatyzmie i de facto nie istnieje. W medycynie również odchodzi się od sformułowania błona dziewicza. Właściwe określenie to hymen. Ma on różny wygląd, czasem penetracja zupełnie go nie uszkadza, w innych przypadkach już samo użycie tamponu może go przerwać. Niektóre osoby w ogóle hymenu nie mają. Czy to ma znaczyć, że ktoś już przy urodzeniu "stracił dziewictwo"? Oczywiście, że nie. Dlatego to określenie traci rację bytu - wyjaśnia seksuolożka.

W Polsce seksualność często wiązana jest z religią
W Polsce seksualność często wiązana jest z religią
Źródło: Fotokon/shutterstock.com

Ekspertka uważa, że ile osób, tyle sposobów definiowania debiutu seksualnego. Są tacy, którzy uznają, że ich życie intymne rozpoczęło się wraz z masturbacją. Tymczasem termin "utrata dziewictwa" zakłada, że musiało dojść do stosunku intrawaginalnego. - Przecież są osoby w związkach jednopłciowych, które całkowicie rezygnują z penetracji. Lub posiadające zespół MRKH (Mayera-Rokitansky’ego-Küstera-Hausera), a więc wrodzony brak pochwy. Gdyby trzymać się ściśle koncepcji dziewictwa, wyszłoby na to, że seks nigdy nie będzie ich udziałem - tłumaczy Woźna.

Z kolei "pierwszy raz" kładzie nacisk na niepowtarzalność i wyjątkowość zdarzenia. Dla wielu osób to doświadczenie było niestety nieudane lub, co gorsza, przemocowe. Chcą o tym zapomnieć i bronią się przed zrównywaniem tego momentu z rozpoczęciem życia seksualnego. 

Woźna podkreśla, że rozpowszechnienie się terminu "debiut seksualny" będzie korzystne także dla mężczyzn. - Bycie prawiczkiem jest wyśmiewane przez społeczeństwo. Traktowane jak ujma na honorze. Dziewictwo też może być tak zresztą postrzegane. Chociaż częściej traktuje się je jako wyznacznik tego, że "kobieta się szanuje". W każdym razie zmieniając nazewnictwo, zostawiamy w tyle stereotypy i społeczną presję, że mężczyźni muszą uprawiać seks, by być poważani - wyjaśnia. W zamian można mówić po prostu o "osobach przed debiutem seksualnym".

Brak wiedzy na temat seksualności człowieka i języka ją opisującego prowadzi również do pomyłek. Te zdarzają się i w codziennych rozmowach, i w trakcie konsultacji z lekarzem. Erekcja, czyli stan wzwodu członka, miesza się z ejakulacją - wytryskiem. Pochwa (wagina) mylona jest z wulwą (sromem). Gdzie ta pierwsza ogranicza się do tego, co wewnątrz i oznacza końcowy odcinek dróg rodnych, a ta druga opisuje wzgórek łonowy, łechtaczkę, wargi sromowe i wejście do pochwy.

- Nazewnictwo, z którym stykamy się w medycznych tekstach czy gabinetach lekarskich, też może wprowadzać w błąd. Mówi się o pochwicy, sugerując, że schorzenie odnosi się tylko do jednego obszaru. Dużo lepiej problem oddaje nazwa wulwodynia - wskazuje, że objawy pojawiające się przy tej dolegliwości obejmują też zewnętrzne narządy - mówi Woźna. A co to takiego? - To schorzenie charakteryzujące się przewlekłym bólem i pieczeniem miejsc intymnych, bez wyraźnej przyczyny fizycznej. Jest wywołane nadmiernym stresem i "rozregulowaniem" układu nerwowego. Leczy się je psycho- i fizjoterapią - wyjaśnia seksuolożka.

Seksuolog: poza tożsamością seksualną, istnieje również orientacja, która jest uwarunkowana biologicznie
Seksuolog: poza tożsamością seksualną, istnieje również orientacja, która jest uwarunkowana biologicznie
Źródło: TVN24

Władza, godność, równość

Język wpływa też na poczucie godności. Ostatnio widać to szczególnie dobrze na polu walki o równość osób LGBT+. Zmieniają się określenia związane z orientacją psychoseksualną i tożsamością płciową. Homoseksualizm i transseksualizm zastępuje się odpowiednio homoseksualnością i transpłciowością. Terminy kończące się na -izm były bowiem używane w medycynie, kiedy ludzi LGBT+ traktowano jak chorych. Poza tym miały wydźwięk kryminalny. 

Słowa oddają, jak postrzegamy relacje władzy i odzwierciedlają nasz sposób myślenia o świecie. - Ktoś odważny, pewny siebie "ma jaja". Kobieta bezkompromisowa i zdecydowana to "baba z jajami". Osoba słaba, wycofana jest nazywana "pizdą" albo "cipą". Widzimy tu językowe odzwierciedlenie naszego myślenia o płci, które jest mocno zakorzenione w stereotypach. To, co męskie, jest utożsamiane z siłą, zaś to, co kobiece, ze słabością i delikatnością - zauważa Martyna F. Zachorska.

Te zwroty nijak nie oddają rzeczywistego stanu rzeczy. W końcu pochwa doświadcza porodu, podczas którego znosi ból porównywalny do łamania dziesięciu żeber jednocześnie. Z kolei jądra są niezwykle wrażliwe.

Zabiegi językowe wskazujące na dominującą pozycję płci męskiej, nie mają na celu opisywania świata. Stereotypy są zakorzenione w nas na tyle mocno, że wciąż sterują społeczną dyskusją. Przykład? To, co działo i dzieje się wokół tematu aborcji i oburzenie, jakie potrafi wywołać hasło "Moje ciało, moja sprawa". Spór o nie pokazał wyraźny podział na tych, którzy uważają, że po zapłodnieniu kobieta może dalej swobodnie dysponować swoim ciałem i takich, którzy twierdzą, że traci do tego prawo.

Profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta Andrzeja Dudy, oddał punkt patrzenia tych drugich w programie "Kawa na ławę" w TVN24. - Jeśli spojrzymy na problematykę aborcji jako taką, to warto uświadomić sobie jedną, prostą rzecz. Wprawdzie kobieta jest właścicielką swojej macicy, ale w momencie, gdy w jej macicy znajduje się mieszany garnitur genetyczny - nie w wyniku gwałtu - to kobieta przestaje być wyłącznym dysponentem płodu. Ten płód zawiera materiał genetyczny innego człowieka i formuła "jestem właścicielką swojej macicy" nie dotyczy sytuacji, w której kobieta najpierw zgodziła się na to, aby nastąpiło poczęcie albo możliwość poczęcia - mówił.

Andrzej Zybertowicz o tym, kto jest właścicielem macicy
Źródło: TVN24

Już nie ofiara

Zresztą kiedy mowa o przemocy seksualnej, sprawa wygląda podobnie. Słyszymy, że osoba "została zgwałcona" czy "doznała krzywdy", co powoduje, że sprawca staje się niewidoczny, a ciężar odpowiedzialności spada na ofiarę. Właśnie, ofiara… Od tego terminu też się odchodzi.

- Coraz powszechniejsze staje się określenie "surwiwalki" lub - bardziej po polsku - "przetrwanki" czy "przetrwańcy" w przypadku mężczyzn. Osoby, które doświadczyły przemocy, często nie chcą nieść brzemienia wiążącego się z rolą ofiary. Bycie "przetrwanką" to coś zupełnie innego. Skupia się na sile, jaką w sobie mają, by dalej iść przez życie lub walczyć, żeby sprawca został skazany. Słowo ofiara kojarzy się z przegraniem czegoś, a to dodatkowo obciąża psychicznie i może blokować w radzeniu sobie z traumą - ocenia psycholożka i seksuolożka Olga Woźna.

- W trakcie pracy w gabinecie terapeutycznym spotykam się z sytuacjami, kiedy ktoś ewidentnie doznał przemocy, jednak sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Mówię wtedy, że doszło do nadużycia, ale nie rzucam od razu: jesteś ofiarą gwałtu. To może być za duży szok. Krążę dookoła, tak by osoba sama wpadła na odpowiednie wyrażenie. Takie, które będzie zgodne z nią i używanie którego nie straumatyzuje jej wtórnie - opowiada.

Żeby nowe określenia się upowszechniły, wymagana jest praca u podstaw. Można wprowadzać "przetrwankę" w gabinetach psychoterapeutycznych, tekstach medialnych, podczas warsztatów na temat przemocy czy edukacji seksualnej. Słowo to jest na tyle rzadko używane, że przede wszystkim powinno się "osłuchać". Dopiero gdy spowszednieje, można myśleć o tym, co robić, by zaczęło też funkcjonować w oficjalnym języku urzędowym czy orzecznictwie sądowym. Nie oznacza to, że trzeba będzie wywrócić do góry nogami całe kodeksy i przepisy. Zwroty sprawca i oprawca mogą - według ekspertek - pozostać niezmienione, jako adekwatne do popełnionych czynów.

fpf wrona 5
Kucharska-Dziedzic: przemoc seksualna w domu pozostaje tabu
Źródło: TVN24

O przemocy seksualnej trudno mówić także ze względu na to, że to obszar seksualności, w którym polskich określeń opisujących pewne zjawiska w ogóle nie ma. Dajmy na to taki przypadek: ktoś zdejmuje prezerwatywę bez wiedzy drugiej osoby lub kłamie, że przyjmuje antykoncepcję hormonalną. Chce w ten sposób zarazić drugą osobę, zajść w ciążę czy uzyskać przyjemność kosztem partnera lub partnerki. W języku angielskim określa się to mianem "stealthing". Brytyjczycy klasyfikują ten czyn jako przemoc seksualną, za którą grozi odpowiedzialność karna. Polskiego odpowiednika brak, nie ma też wyznaczonych żadnych konsekwencji prawnych. Pojawiają się propozycje, by uznać "stealthing" za gwałt, podpinając pod art. 197 Kodeksu karnego, który traktuje o tym, że "kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12".

Wiele osób broni się jednak przed nazywaniem sprawy w ten sposób, bo gwałt w ich mniemaniu brzmi zbyt drastycznie. Wolą uznać, że do przemocy w ogóle nie doszło, niż dostać łatkę ofiary gwałtu. Bagatelizują nieuczciwe zachowanie partnera lub partnerki. Oddzielne określenie mogłoby zmienić to podejście.

W naszym słowniku na próżno szukać też wyrażeń, które zastąpiłyby angielskie zwroty "slutshaming" (zawstydzanie osób ze względu na ich zachowania i decyzje w obrębie seksualności) czy "misgendering" (stosowanie form gramatycznych i zaimków nieodpowiadających tożsamości płciowej danego człowieka).

Wszystko jednak przed nami, tym bardziej że nawet te zagraniczne określenia są czymś stosunkowo nowym. Język opisujący molestowanie seksualne, seksizm czy przemoc domową zaczął się rozwijać dopiero w latach 60. XX wieku za sprawą drugiej fali feminizmu i proces ten trwa.

Odzyskiwanie słów

Z ruchem równościowym wiąże się nie tylko zmiana czy tworzenie nowych nazw. To również odzyskiwanie wyrazów, które w założeniu mają poniżyć i obrazić.

Taką rolę miało pełnić słowo "queer". W XVI wieku używano go w znaczeniu "dziwny", "osobliwy", "ekscentryczny", w połowie XX wieku - odpowiednik dewiacji seksualnej. Dziś jest terminem zbiorczo określającym społeczność LGBT+. Przyczyniła się do tego m.in. utworzona w latach 90. organizacja Queer Nation, która przez wpisanie go w nazwę pomogła w odwróceniu znaczenia z negatywnego na pozytywne.

Takie "odzyskiwanie" odbywa się też w odniesieniu do obelg związanych z aktywnością seksualną, wpisująch się w zjawisko "slutshamingu". Mechanizmy jego działania zostały rozbrojone w książce "Dziwki, zdziry, szmaty" autorstwa Pauliny Klepacz, Aleksandry Nowak i Kamili Raczyńskiej-Chomyn. Osoby, które używają tytułowych wyzwisk, chcą zazwyczaj upokorzyć i zawstydzić drugą osobę. Bo miała za wielu partnerów, bo zakłada krótkie spódniczki, bo się maluje, nie ma dzieci lub urodziła liczne potomstwo… Pretekstów może być nieskończenie dużo.

Kiedy kobiety same zaczynają wykorzystywać te słowa, to odbierają im brutalny wydźwięk i przejmują nad nimi kontrolę. W 2011 roku w Kanadzie zostały zainicjowane protesty, które rozlały się na cały świat. Nadano im nazwę SlutWalk (Marsz Szmat). Były odpowiedzią na słowa oficera policji w Toronto, Michaela Sanguinettiego, który stwierdził, że aby być bezpiecznymi, "kobiety powinny unikać ubierania się jak puszczalskie". Swój sprzeciw wobec stygmatyzacji wyraziły też Polki, maszerując ulicami Warszawy.

Marsz Szmat od kilku lat przechodzi ulicami dziesiątek miast
Marsz Szmat od kilku lat przechodzi ulicami dziesiątek miast
Źródło: Avivi Aharon / Shutterstock.com

Cztery lata później modelka i aktorka Amber Rose zorganizowała festiwal "SlutWalk". Jak sama mówi, była zawstydzana z powodu swojej seksualności od 14. roku życia. Przez to, że wprost mówiła o swoim otwartym podejściu do seksu, byli partnerzy wyzywali ją od "dziwek" i "szmat". Doświadczała z tego powodu hejtu i przemocy. Marsz Szmat z jej inicjatywy odbywa się na ulicach Los Angeles. W trakcie można się przebadać na choroby przenoszone drogą płciową, zrobić USG piersi. Jest muzyka, taniec, wykłady. Wszystko po to, by odczarować negatywne określenia oraz pokazać, że kobieta może czuć dumę z bycia "szmatą" i że nie daje to nikomu przyzwolenia na stosowanie wobec niej przemocy seksualnej.

Protestowanie i budowanie w sobie poczucia, że to w porządku mieć bogate życie seksualne, jest drogą do przełamywania szkodliwych konwenansów i odnajdywania radości w zbliżeniach intymnych. Poznawanie i redefiniowanie seksualności buduje przede wszystkim zaś poczucie bezpieczeństwa i komfortu w tej sferze. Jak to się zwykło mówić: nie da się cię zawstydzić czymś, czego sam się nie wstydzisz.

Czytaj także: