"Przyłapałem Tadeusza Cymańskiego na podpisywaniu listy obecności na jednej z sejmowych komisji, mimo że był nieobecny i nie brał w niej udziału. A stało się to w sumie przypadkiem i trochę na życzenie posła i urzędniczek, które dość nieporadnie próbowały udawać, że nic takiego się nie stało. Tym samym przyciągnęło to moją uwagę" - pisze Radomir Wit w swojej najnowszej książce "Sejm Wita", która niebawem trafi do sprzedaży. Jako pierwsi prezentujemy jej fragmenty.
"Sejm Wita", czyli najnowsza książka Radomira Wita o kulisach Sejmu i pracy dziennikarzy i dziennikarek politycznych, niebawem trafi do sprzedaży.
W książce, która będzie miała premierę 26 września pojawią się również spostrzeżenia Justyny Dobrosz-Oracz z "Gazety Wyborczej", Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z "Faktów" TVN, Rocha Kowalskiego z RMF FM, Patryka Michalskiego z Wirtualnej Polski czy Karoliny Lewickiej z TOK FM.
Jako pierwsi prezentujemy fragmenty książki, między innymi historię Tadeusza Cymańskiego i sprawy podpisywania listy obecności na jednej z sejmowych komisji, mimo jego nieobecności.
"Ile razy słyszeliście od polityków z obozu władzy, że wszystko robią dla Polski? Jarosław Kaczyński zapewniał, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy, a Beata Szydło przekonywała, że najważniejsze są "praca, pokora i umiar". Co prawda później precyzowała, krzycząc z sejmowej mównicy, że nagrody im się należały, że ta pokora i ten umiar mają konkretną cenę, liczoną w dziesiątkach tysięcy złotych nagród dla ministrów. Było też przekonywanie, że trzeba pracować dla idei. Te słowa padły z ust marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, który miał niezliczone pokłady życiowych porad dla protestujących lekarzy rezydentów i nauczycieli. Później się okazało, że idea, dla której Stanisław Karczewski pracuje, jest bardzo dobrze płatna. W 2019 roku portal tvn24.pl ustalił na przykład, że w latach 2009–2015, gdy Karczewski był senatorem, a później wicemarszałkiem Senatu, zarobił ponad 400 tysięcy złotych, bo odbywał płatne dyżury w szpitalu, w którym był na urlopie bezpłatnym na czas… wykonywania mandatu senatora. Brzmi bardzo logicznie, prawda? Tak samo logicznie, jak sytuacja, gdy ktoś, kto zarobił setki tysięcy, ma złote rady dla tych, którzy nigdy nie będą w stanie zarobić tyle samo w tak krótkim czasie. Nauczyciele, którym doradzał Stanisław Karczewski, mogą sobie tylko pomarzyć o takich kwotach na swoim koncie. I nikt nikomu nie odbiera prawa do zarobku, wręcz przeciwnie, ale to politycy mają usta pełne frazesów o pokorze i umiarze. Nigdy tylko nie precyzują, że to ma dotyczyć wyborców, a nie ich samych. Zresztą, jak ustalili dziennikarze TVN24, historia dorabiania na dyżurach przez senatora Karczewskiego budziła szereg prawnych wątpliwości.
To po kolei. Pewnie chcecie wiedzieć, ile dokładnie miesięcznie zarabiają posłowie i senatorowie? Potrzebne są na początek dwie kwoty. 12 826,64 zł brutto to obecne uposażenie poselskie. Do tego dochodzi dieta, czyli 4008,33 zł brutto. Ale to dopiero początek tego, na co mogą liczyć politycy. Lista przywilejów jest długa, najpierw jednak słów kilka o uposażeniu.
Skąd taka kwota? Zgodnie z ustawą o wykonywaniu mandatu posła i senatora parlamentarzystom przysługuje uposażenie, które odpowiada 80 procentom wysokości wynagrodzenia podsekretarza stanu, czyli wiceministra. A skąd wiemy, ile zarabia wiceminister? Trzeba zajrzeć do ustawy budżetowej, tam w gąszczu różnych pozycji znajdziemy kwotę bazową dla osób, które zajmują kierownicze stanowiska państwowe. Ale to nie koniec. Kwota bazowa to podstawa do wyliczenia pensji poszczególnych polityków. Tutaj z pomocą przychodzi prezydenckie rozporządzenie, w którym znajdziemy przelicznik dla konkretnych stanowisk.
Trochę mnożenia i mamy wynik. Obecny wynik. Bo w całej historii tych przepisowych naczyń połączonych jest jeden myk: politycy dają sobie możliwość podwyższania swoich zarobków. Wystarczy, że zmieni się kwota bazowa w ustawie budżetowej. Były zresztą takie zakusy przy okazji prac nad budżetem na 2023 rok. Politycy Zjednoczonej Prawicy tłumaczyli wtedy, że przecież to tylko waloryzacja, a nie żadne podwyżki. Wzrost na poziomie niecałych ośmiu procent miał być odpowiedzią na inflacyjne wyzwania, z jakimi borykała się cała Polska. Opozycja postanowiła się od idei podwyżek zdystansować i zaproponowała zamrożenie wspomnianej kwoty bazowej. Obóz władzy ostatecznie wycofał się i zamroził tę kwotę na wcześniejszym poziomie. Ale wystarczy zmienić ją przy okazji projektowania kolejnych budżetów i od razu wzrasta poselskie i senatorskie uposażenie. Dotyczy to zresztą wszystkich państwowych kierowniczych stanowisk w Polsce.
Swoją drogą, przy okazji wspomnianej dyskusji o podwyżkach dla polityków jeden z posłów klubu parlamentarnego PiS, Tadeusz Cymański, przekonywał, że "To nie podwyżka, tylko waloryzacja. Mamy do czynienia z kryzysem i ciężkimi czasami". W postaci tego barwnego polityka skupia się kilka zjawisk jakże charakterystycznych dla polskiej sceny politycznej. Swoim politycznym stażem mógłby obdarować kilku polityków, był bowiem posłem trzeciej, czwartej, piątej, szóstej, ósmej i obecnej, dziewiątej kadencji. Jeśli zauważyliście brakującą kadencję, to brawo, gratuluję uważnego czytania. Jeśli tego nie wychwyciliście, to apeluję: proszę czytać uważniej! No. Wracając do wspomnianego polityka: między szóstą a ósmą kadencją w polskim Sejmie udało się posłowi Cymańskiemu zostać europosłem Cymańskim. Taka zmiana to również spory zastrzyk finansowy, bo pensja wzrasta do kwot rzędu setek tysięcy złotych rocznie. Do tego dochodzi emerytura dla posłów PE, która przysługuje po skończeniu sześćdziesiątego trzeciego roku życia, a jej wysokość jest związana z tym, ile lat spędziło się w Parlamencie Europejskim.
Zajrzyjmy do oświadczenia majątkowego posła Cymańskiego złożonego w 2023 roku. W rubryce o dochodach znajdziemy kilka pozycji:
Może robić wrażenie, prawda? Gdy w czerwcu 2023 roku sprawdzałem podsumowanie aktywności poselskiej Tadeusza Cymańskiego, to miał na swoim koncie trzydzieści cztery wypowiedzi na posiedzeniach Sejmu, dwie interpelacje, którym nadano bieg, oraz jedno oświadczenie. To wszystko w ramach czterech lat sejmowej kadencji.
Zdecydowanie lepiej wypadają jego statystyki medialne, bo Tadeusz Cymański należy do grona tych, którzy zawsze znajdą chwilę, by na sejmowym korytarzu się zatrzymać i barwnie skomentować polskie życie polityczne. Sami oceńcie, czy bilans formalnych aktywności robi wrażenie, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, ile kosztuje obywatelki i obywateli utrzymanie takiego posła.
Swoją drogą przypomniała mi się sytuacja, gdy przyłapałem Tadeusza Cymańskiego na podpisywaniu listy obecności na jednej z sejmowych komisji, mimo że był nieobecny i nie brał w niej udziału. A stało się to w sumie przypadkiem i trochę na życzenie posła i urzędniczek, które dość nieporadnie próbowały udawać, że nic takiego się nie stało, tym samym przyciągnęło to moją uwagę. Przyznam się od razu, że wcale nie polowałem tego dnia na posłów, którzy podpisują listy obecności, a nie biorą udziału w posiedzeniach komisji. Po prostu rozglądałem się za politykami, których komentarz mógłbym nagrać w związku z pewnym tematem, a najłatwiej jest ich znaleźć, kiedy posłowie znajdują się w jednej sali.
Posiedzenie się zakończyło, udało mi się nagrać kilka osób i wtedy, do niemal pustej już sali, wparował Tadeusz Cymański. Politycy swoją obecność poświadczają, podpisując listy, które sejmowi urzędnicy wykładają zazwyczaj na stole prezydialnym przy wejściu. Gdy komisja się kończy, listy są składane do teczek i zabierane przez urzędników. Przybycie posła do sali wstrzymało ten proces. Wyciągnął coś do pisania i przystąpił do składania podpisu. Przypomnę, że komisja się skończyła, poseł nie brał udziału w posiedzeniu, mimo to zamierzał złożyć podpis na liście. Zwróciłem na to uwagę, bo urzędniczka próbowała własnymi plecami zasłonić Cymańskiego, jakby licząc na to, że jego zabieg umknie mojej uwadze. Efekt był odwrotny, zauważyłem, co się dzieje, i poprosiłem operatora, z którym tego dnia pracowałem, żeby to wszystko nagrywał. Poseł Cymański zorientował się, że ja się zorientowałem, i zaczął zachowywać się trochę jak dziecko przyłapane przez rodziców, gdy próbuje sięgnąć do szuflady ze słodyczami, mimo że rodzice wyraźnie zabronili. Sami zresztą wiecie, jak to wygląda. Intensywnie wczytywał się w te listy. Wiedział, że wiem i że za chwilę o to zapytam, więc próbował odwlec ten moment.
Zapytałem posła, dlaczego to zrobił, i rozpoczęła się plejada usprawiedliwień. Że miał spotkanie w ramach obowiązków poselskich i nie zdążył na komisję; że przecież pracował; że się nie obijał, więc w sumie jakie to ma znaczenie, czy pracował na komisji, czy pracował gdzie indziej; że nic takiego się nie stało, bo przecież nie był w domu, nie spał. Dopiero po dłuższej wymianie zdań przyznał, że podpisywanie obecności, gdy jest się nieobecnym, nie należy do katalogu praktyk, które są dobrym przykładem dla innych. A kto jak kto, ale poseł chyba powinien świecić przykładem, w końcu tworzy prawo, którego inni muszą później przestrzegać. Skończyło się wypisaniem prośby o usprawiedliwienie przez posła nieobecności. Nie chcę was jednak łudzić, przypadki podobnego podpisywania list są nagminne, zawsze trafi się ktoś, kto się pojawi na minutę, podpisze i wyjdzie. Albo podpisze i w ogóle nie wejdzie. Są też wizyty europosłów, którzy za udział w komisjach polskiego parlamentu dostają diety i w każdej kadencji w pewnym momencie można zauważyć ich wzmożoną aktywność na tym polu. To znaczy nagle wpadają na różne posiedzenia. Chodzi o to, by wykorzystać maksymalnie dostępne limity wypłat.
To przy okazji historii o Komisji Finansów Publicznych jeszcze drobna ciekawostka. A może nie drobna, bo ziarnko do ziarnka, a zbierze się solidna miarka. Chodzi o to, że są takie komisje sejmowe, których członkowie – zgodnie z obowiązującymi przepisami – mogą liczyć na dodatki do poselskiego uposażenia. W pakiecie takich komisji można znaleźć tę dotyczącą finansów publicznych (bo zbiera się często, szczególnie podczas uchwalania budżetu lub badania wykonania budżetu za poprzedni rok), ustawodawczą, do spraw Unii Europejskiej czy służb specjalnych. Członkostwo w wymienionych komisjach wiąże się z dodatkiem rzędu 10 procent. Stąd ze strony niektórych potrzeba sygnowania swojej obecności na komisji mimo nieobecności w sensie fizycznym. Ale to nie koniec, bo zgodnie z ustawą o wykonywaniu mandatu posła i senatora dodatków może być więcej. I tak 20 procent dodatku czeka na przewodniczącego komisji, a 15 procent dla zastępców przewodniczącego. Jest też 10 procent dodatku dla pełniących funkcje w stałych podkomisjach, a takich jest sporo i stanowią swego rodzaju nagrody dla tych, którzy przysłużyli się obozowi władzy, a jednocześnie nie zasłużyli na owoce z najwyższych gałęzi."
Radomir Wit pierwsze polityczne rozmowy przeprowadzał już jako licealista w Akademickim Radiu LUZ 91.6 FM. Od 2016 roku jest związany z TVN24 – jest korespondentem sejmowym, autorem i prowadzącym program "Kampania #BezKitu", a także cyklu "Sejm Wita" na platformie TVN24 GO.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24