We wtorek o godzinie 10 zostaną wznowione obrady Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego. Sędziowie kolejny raz spróbują wskazać kandydatów na stanowisko pierwszego prezesa SN. Największy spór toczyć się będzie o sposób liczenia głosów. Jeśli żadna ze stron nie ustąpi, niewielkie będą szanse na kompromis.
Zgromadzenie już dwukrotnie próbowało dojść do porozumienia. Dwa wielogodzinne posiedzenia w piątek i sobotę nie przyniosły jednak rezultatu i zakończyły się patem. Część sędziów oskarżyła prowadzącego obrady Kamila Zaradkiewicza o chaotyczne i niezgodne z prawem kierowanie posiedzeniem. Im z kolei zarzucono obstrukcję i celowe wydłużanie spotkania. Nie udało się wybrać nawet komisji skrutacyjnej, czyli liczącej głosy.
Celem obrad jest wskazanie pięciorga kandydatów, z których prezydent wybierze nowego pierwszego prezesa Sądu Najwyższego.
Sposób liczenia głosów
Choć może się to wydawać jedynie niuansem prawniczym, spór o sposób liczenia głosów kandydatów do komisji skrutacyjnej doskonale pokazuje, o co podczas zgromadzenia będzie toczyć się walka. Sposób liczenia zdecyduje bowiem także o tym, których pięcioro kandydatów zostanie przedstawionych prezydentowi.
- Nie może być zgody sędziów Sądu Najwyższego na dokonywanie wyborów pierwszego prezesa w sposób niezgodny z prawem - oświadczył późnym wieczorem w mediach społecznościowych sędzia Włodzimierz Wróbel. To jeden z tak zwanych "starych" sędziów Sądu Najwyższego.
Cały skład Zgromadzenia wyraźnie podzielił się na dwa obozy - starych i nowych sędziów. "Nowi" to wybrani w ostatnim czasie do Sądu Najwyższego, wskazani przez nową Krajową Radę Sądownictwa, wybraną głównie przez polityków PiS. "Starzy" to sędziowie z wieloletnim stażem w SN, powołani jeszcze zanim PiS przeforsowało zmiany w polskim sądownictwie.
Na razie wszystko wskazuje na to, że grupa "starych" sędziów stanowi w Sądzie Najwyższym nieznaczną większość. Na 97 osób biorących udział w posiedzeniu, grupę "starych" stanowi co najmniej 49 sędziów.
Najzacieklejszy spór między dwiema grupami będzie dotyczył tego, w jaki sposób wybrać pięcioro kandydatów do fotela pierwszego prezesa SN, którzy przedstawieni zostaną prezydentowi jako . Grupa "starych" sędziów chce, aby każdy kandydat musiał otrzymać poparcie większości Zgromadzenia.
Ale ten sposób liczenia głosów jest nie do zaakceptowania przez "nowych", w tym przez wykonującego obowiązki pierwszego prezesa Kamila Zaradkiewicza. Zastosowanie tej metody oznaczałoby bowiem, że każdy kandydat musiałby uzyskać poparcie "starych" sędziów. A to de facto wykluczałoby start kogokolwiek z grupy nowych sędziów, powołanych do Sądu w czasie rządów PiS.
"Nowi" chcą z kolei, aby każdy sędzia zagłosował na jednego kandydata. Pięcioro z najwyższą liczbą głosów zostałoby przedstawionych prezydentowi. Ta metoda gwarantuje, że co najmniej jednego kandydata będą mieli "nowi" sędziowie. Ale statystycznie możliwe jest też, że wśród kandydatów znajdą się tacy z minimalnym poparciem.
- Kandydatem na prezesa nie może być osoba, która sama siebie wskazała na kandydata, a potem sama zagłosowała na siebie. To ma być osoba, która wygrała głosowanie na Zgromadzeniu Ogólnym - protestowała sędzia Marta Romańska w czasie sobotnich obrad.
Regulamin napisał prezydent
Zmieniona przez PiS ustawa o Sądzie Najwyższym mówi dość ogólnie w artykule 12, że "Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego jest powoływany przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na sześcioletnią kadencję spośród 5 kandydatów wybranych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego". Dalej znajdują się przepisy mówiące o tym, że każdy sędzia ma prawo oddania tylko jednego głosu, a kandydatami zostają ci z największą ich liczbą.
W regulaminie Sądu Najwyższego, który na mocy ustawy PiS ustalany jest przez prezydenta, także znajduje się zapis, że "głosujący oddaje głos na kandydata (...)".
- Ale przecież osoby z minimalną liczbą głosów poparcia nie można uznać za kandydata całego zgromadzenia - wyjaśnia jeden z sędziów. To dlatego "starzy" sędziowie upierają się przy jednoznacznym ustaleniu sposobu głosowania.
Głosy policzą nowi
Chaos i pat powodują, że "starzy" sędziowie nie zgłaszają się do komisji skrutacyjnej i nie chcą liczyć głosów. Bez tego obrady nie mogą ruszyć dalej. - To nasz protest wobec sposobu, w jakim pan Kamil Zaradkiewicz prowadzi obrady - mówi jeden z sędziów Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych.
- W sposób arbitralny ustala, jakie są zasady głosowań, a następnie zmienia te zasady w trakcie tych głosowań, jeśli wyniki nie są po jego myśli. To trudne do wyobrażenia, ale jeden człowiek doprowadził do ubezwłasnowolnienia konstytucyjnego organu (Zgromadzenia Ogólnego - red.) - oświadczył sędzia Wróbel.
- Nie wyrażam zgody na kandydowanie w posiedzeniu prowadzonym w takim trybie, bez regulaminu, bez porządku obrad i takimi metodami - grzmiał w czasie sobotniego posiedzenia sędzia Dawid Miąsik. W tym czasie do komisji liczącej głosy zgłaszali się niemal tylko "nowi" sędziowie. Nie uzyskiwali jednak poparcia większości, bo sprzeciwiła im się grupa "starych" sędziów.
Dwa głosowania nie przyniosły rezultatu. Za trzecim razem Kamil Zaradkiewicz próbował wpłynąć na zmianę sposobu wyboru komisji. Znów się nie udało. Przerwał obrady i ogłosił przerwę. - Oni w końcu coś wymyślą. We wtorek znów zmienią reguły i jakoś, choć jeszcze nie wiem jak, tę komisję wybiorą - mówi jeden z sędziów.
"I tak wybiorą kogo chcą"
"Starzy" sędziowie zapewniają, że nie chodzi im o przedłużanie obrad, a jedynie o prowadzenie posiedzenia zgodnie z prawem. - Chodzi o to, by Zgromadzenie przebiegało według jasnych reguł i doprowadziło do wyboru kandydatów. Ja też mam swoich kandydatów, których darzę zaufaniem i chciałbym na swojego kandydata oddać głos - zapewniał w sobotę w "Faktach po Faktach" sędzia Michał Laskowski.
Dlatego na giełdzie nazwisk zaczynają pojawiać się pierwsi sędziowie. Niemal pewnym kandydatem grupy "starych" sędziów wydaje się Włodzimierz Wróbel, karnista, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Swoją kandydaturę zarówno wśród "starych" i "nowych", jak się dowiadujemy, forsuje sędzia Wiesław Kozielewicz. W grupie "nowych", według naszych rozmówców, rozważa się Joannę Lemańską lub Małgorzatę Manowską.
Kandydować ma także profesor Uniwersytetu Warszawskiego, nowy sędzia Leszek Bosek. Grupa "nowych" sędziów stara się forsowac jego kandydaturę jako kompromisową, ale na razie nie zyskuje ona szerszego poparcia. - Oni i tak wybiorą kogo chcą, a prezydent wskaże kogoś z "nowych". Tylko my chcemy, żeby odbyło się to zgodnie z prawem - twierdzi jeden z sędziów Izby Pracy.
- Jestem pesymistą. W moim przekonaniu decyzje już zostały podjęte. To będzie domknięcie pewnego etapu Sądu Najwyższego. Niestety pierwsze posunięcia pana Zaradkiewicza nie rokują dobrze - podsumowywał w "Faktach po Faktach" sędzia Stanisław Rączka.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24