Strona polska nie śledziła tej rakiety przez cały czas. Ona nam znika, pojawia się, ale na podstawie aproksymacji jej kierunku i prędkości jesteśmy w stanie przewidzieć tor jej lotu - powiedział w TVN24 generał Tomasz Drewniak, były inspektor Sił Powietrznych i ekspert Fundacji Stratpoints. Ocenił, że "to jest jak partia szachów, w której gracze nie widzą się nawzajem". - My od początku do końca kontrolowaliśmy sytuację. Zrobiliśmy szach, nie trzeba było robić mata, bo partia się sama rozwiązała - powiedział Drewniak. W jego ocenie "wszystkie decyzje były prawidłowe".
Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych podało w niedzielę rano na platformie X, że tego dnia o godz. 4.23 doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez jedną z rakiet manewrujących wystrzelonych w nocy przez lotnictwo dalekiego zasięgu Federacji Rosyjskiej. Obiekt wleciał w polską przestrzeń na wysokości miejscowości Oserdów (woj. lubelskie) i przebywał w niej przez 39 sekund. Miało to związek z rosyjskim atakiem, przeprowadzonym w nocy na obwód lwowski na Ukrainie.
W reakcji na te informacje rzecznik MSZ Paweł Wroński zapowiedział, że Polska będzie domagała się od Federacji Rosyjskiej wyjaśnień w związku z kolejnym naruszeniem przestrzeni powietrznej kraju. W niedzielę wiceszef MSZ Andrzej Szejna poinformował, że w związku z tym incydentem ambasador Federacji Rosyjskiej zostanie wezwany przez ministra spraw zagranicznych.
Drewniak: to jest jak partia szachów, w której gracze nie widzą się nawzajem
- Te 39 sekund jest już takim finalnym rezultatem. Dużo wcześniej mieliśmy dane wywiadowcze o tym, że Rosjanie znowu będą przeprowadzać nalot, że ich bombowce podwieszają rakiety. Śledziliśmy tę rakietę poprzez różnego rodzaju systemy sojusznicze - natowskie i ukraińskie. Wlot (rakiety - red.) w przestrzeń polską nie był zaskoczeniem - stwierdził generał Tomasz Drewniak. Dodał, że "nasze samoloty już tam były, nasz system był wzbudzony w zasadzie na 100 procent".
Drewniak powiedział, że nie skupiałby się na tych 39 sekundach, chociaż są one najbardziej spektakularne, podkreślając, że kluczowe jest jednak to, co wydarzyło się wcześniej.
Jak mówił, "już kilka godzin wcześniej bombowce strategiczne zaczęto wyprowadzać z hangarów". - Już wtedy wiemy, że Rosjanie będą robili kolejną dużą operację przeciwko Ukrainie, wtedy nasz system też powolutku zaczyna wstawać. Pojawiają się samoloty w powietrzu, pojawia się więcej radarów, pojawia się więcej ludzi na stanowiskach dowodzenia. No i potem następuje start samolotów i odpalenie rakiety - relacjonował generał.
Zwrócił uwagę, że rakieta leciała z prędkości około 15 kilometrów na minutę. - Jeżeli była odpalona z odległości około 1500 kilometrów od granicy polskiej, to mamy około 100 minut na to, żeby się przygotować - podkreślił.
Zaznaczył, że strona polska nie śledziła tej rakiety przez cały czas. - Ona nam znika, pojawia się, ale na podstawie aproksymacji jej kierunku i prędkości jesteśmy w stanie przewidzieć jej docelowe miejsce. Im ona jest bliżej naszej granicy, tym ten system jest coraz bardziej podnoszony, aż wreszcie startują samoloty, lecą w to hipotetyczne miejsce, w którym ta rakieta może przekroczyć granicę polską. No i czekają - mówił Drewniak.
Dodał, że "w tym czasie cały system decyzyjny też pracuje". - Podejmowane są decyzje, jaka to jest rakieta, co z nią zrobimy. Różne warianty są przedstawiane. Jak zrobi to, to my zrobimy to. To jest jak partia szachów, w której dwaj gracze nie widzą się nawzajem, ale grają ze sobą - wyjaśnił.
"Najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że my kontrolowaliśmy sytuację"
Dopytywany, czy Polska słusznie postąpiła, nie strącając rakiety i kiedy powinno się zdecydować na taki krok, Drewniak podkreślił, że "jesteśmy w czasie pokoju". - Mamy taką niezręczną sytuację dla nas, że obok nas toczy się wojna przy naszej granicy, ale Polska jest w stanie pokoju, więc to nie jest tak, że strzelamy do wszystkiego, co się rusza w przestrzeni powietrznej - stwierdził.
Zwrócił uwagę, że "mieliśmy pełną wiedzę, co to jest za rakieta, jak ona leci, jaka jest jej trajektoria i nasze samoloty i nasze systemy śledziły tę rakietę". - Jeżeli ona nie zmieniała kierunku, nie zmieniała wysokości, to nie stanowiła zagrożenia dla Polski, bo na tej mapie dokładnie widać, że ona tak leciutko tylko zahaczyła o wystający kawałek na wschód Polski i poleciała dalej. Więc był pełny monitoring - wskazał, dodając, że "najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że my kontrolowaliśmy sytuację".
- To nie tak, jak poprzednio, że Rosjanie odpalili rakietę (która spadła pod Bydgoszczą - red.), a myśmy się miotali, tylko w tym wypadku my od początku do końca kontrolowaliśmy sytuację. Zrobiliśmy szach, nie trzeba było robić mata, bo partia się sama rozwiązała - powiedział Drewniak. W jego ocenie "wszystkie decyzje były prawidłowe".
Generał: wejście rosyjskiej rakiety było nieznaczne
Pytany, czy jego zdaniem było to celowe działanie Rosji, generał stwierdził, że w tym przypadku mógł to być przypadek, "gdyż wejście rosyjskie rakiety na terytorium Polski było bardzo nieznaczne", w odróżnieniu od rakiety pod Bydgoszczą, która leciała nad Polską "przez dłuższy czas".
Dodał jednocześnie, że Rosja mogła mieć dwa cele - z jednej strony zaatakować Ukrainę z zaskoczenia z kierunki zachodniego, a także sprawdzić polski system obrony.
Źródło: TVN24