Ponad cztery godziny czekał na przewiezienie do szpitala specjalistycznego w Poznaniu ranny w wypadku 5-letni chłopiec z Gostynia. Lekarze - ze względu na niewystarczające wyposażenie i obsadę ich oddziału - postanowili przesłać chłopca do lepiej wyposażonej placówki. Okazało się jednak, że w szpitalu nie ma karetki z odpowiednim sprzętem. Transportu chłopca odmówiło też Lotnicze Pogotowie Ratunkowe.
W sobotę po południu do szpitala w Gostyniu (woj. wielkopolskie) przywieziono rannego w wypadku 5-letniego chłopca. Po zdiagnozowaniu przez lekarza dyżurnego szpitala, dziecko z licznymi obrażeniami postanowiono przetransportować do Instytutu Pediatrii w Poznaniu.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe odmówiło przysłania helikoptera. W końcu dziecko trafiło do szpitala w Poznaniu dopiero po czterech godzinach. Zostało przewiezione specjalistyczną karetką. Przeszło operację, jego stan jest ciężki.
LPR odmawia
Lekarz dyżurny szpitala w Gostyniu Maciej Górzyński tak relacjonował całe zdarzenie: - Dwukrotnie prosiłem lotnicze pogotowie o jak najszybsze przetransportowanie rannego chłopca do Poznania i dwukrotnie odmówiono mi zasłaniając się przepisami.
LPR tłumaczy dziś, że przepisy nie pozwalają na transport rannych między szpitalami, które nie mają lądowisk.
- Niestety szpital w Gostyniu nie dysponuje lądowiskiem ani żadnym innym miejscem, w którym moglibyśmy bezpiecznie wykonać operację lądowania i startu - tłumaczy zastępca dyrektora ds. operacyjno-szkoleniowych, Bartłomiej Florczak.
Lądowanie wykluczały przepisy
Jak wyjaśnił Florczak, w lotach Śmigłowcowej Służby Ratownictwa Medycznego, gdzie chodzi o jak najszybsze dostarczenie wykwalifikowanej pomocy medycznej bezpośrednio na miejsce zdarzenia, ratownicy lądują w pobliżu tego miejsca. Pilot sam podejmuje decyzję z powietrza na postawie tego, co widzi i własnego doświadczenia. Natomiast w przypadku lądowania w pobliżu szpitala - jak mówił Florczak - "w grę wchodzą zupełnie inne przepisy lotnicze". - Musimy mieć dokumentację tego miejsca. Nie wolno nam dodatkowo narażać pacjenta na dodatkowe ryzyko lądowania w miejscu, którego nie znamy - tłumaczył. - Przepisy lotnicze nakładają na nas także obowiązek chronienia osób trzecich. Tam mogą znajdować się np. ludzie na spacerze lub bawiące się dzieci - dodał.
Na uwagę, że w pobliżu szpitala w Gostyniu wskazywano boisko, na którym mógłby wylądować śmigłowiec, Florczak stwierdził, że takie "doraźnie wskazane miejsce nie spełnia wymogów", gdyż nie zostało "udokumentowane". - Wystarczy jedno popołudnie by takie miejsce przygotować do lądowania - ocenił, dodając, że przepisy lotnicze w tym względzie nie są zbyt restrykcyjne. - Musi być tabliczka, że w tym miejscu może wylądować śmigłowiec ratunkowy - dodał.
Nie było karetki
Do zdarzenia doszło wczoraj po południu. O sprawie pierwsze poinformowało Radio ZET.
Jak poinformowała rzeczniczka ministerstwa zdrowia Agnieszka Gołąbek, minister zdrowia Bartosz Arłukowicz poprosił szefa Lotniczego Pogotowia Ratunkowego o pilne wyjaśnienie sprawy.
W poniedziałek sprawę wyjaśniać będzie także oddział wojewódzki NFZ w Poznaniu.
Matka chłopca tak relacjonowała dziś przebieg zdarzenia: - Wiem, że on na miejscu wypadku wyszedł o własnych siłach z samochodu. Dopiero jak narzekał na jamę brzuszną i zrobiono mu jakieś badania, to wtedy doktor podejmował decyzję. Rozmawiał ze mną o stanie dziecka, później przeprosił mnie i wiem jak wyzywał i sprzeczał się z kimś, że to są kpiny, że nie może śmigłowiec wylądować po pacjenta - powiedziała.
I dodała: - Przeczytałam dziś komentarz w internecie, że gdyby się to stało komuś z rządu, rodzinie, to śmigłowiec byłby od razu. A że to się stało prostym ludziom, to odmówiono. To są kpiny. Może wtedy nie straciłby jednej nerki - mówiła kobieta ze łzami w oczach.
Autor: mn,mon/fac,gak / Źródło: TVN24, Radio ZET, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24