|

Pudełko po butach w rozmiarze 35

Listy
Listy
Źródło: Archiwum prywatne

To będzie historia o tym, jak dorosły, pewnie około trzydziestopięcioletni mężczyzna, tysiąc razy odręcznie pisze na sześciu kartkach słowo "przepraszam", a potem wręcza je trzynastoletniej dziewczynce.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Reportaż pierwotnie ukazał się w listopadzie 2023 roku.

Pudełko jest po butach w rozmiarze 35. Widać, bo w jednym miejscu naderwał się papier do pakowania prezentów, którym oklejony był karton. Po bokach dziewczynka przykleiła taśmą rząd wykałaczek - miały podtrzymywać nitki muliny, z której wtedy wszystkie jej koleżanki plotły bransoletki. Konstrukcja była marna, nic się nie trzymało, więc pudełko zamiast być częścią taśmy produkcyjnej biżuterii zostało skrytką. W środku papeterie, kolorowe koperty, kartki pocztowe, a na nich koślawym pismem napisane: Cześć! Co robisz w te wakacje? Ja dziś zrobiłam scenę - był niedobry obiad i w ogóle... bleh!. Albo: Poprzywieszałam sobie plakaty. Wpadłam na pomysł, żeby powiesić coś na suficie, chociaż najbardziej bym chciała mieć antresolę. Mama jest za, a tata chyba przeciw. Albo: Mam krzywe pismo, bo piszę w łużku, ale cóż. Właśnie dostałam doła, no bo po prostu nie umiem być dobrą przyjaciółką. Ale na obozie poza tym jest super.

I wykaligrafowane: Po pierwsze uważam, że spadłaś mi z nieba. Po drugie naprawdę nie potrafię traktować Cię tak, jak powinienem, biorąc pod uwagę nasze role w tej szkole i naprawdę się tym nie przejmuję. A może powinienem… (…) Po czwarte działasz jak lekarstwo. To nie był żart. I naprawdę uzależniasz. Przekonałem się o tym już wiele razy. Po piąte naprawdę czuję niedosyt. Zawsze. I będę robił wszystko, żeby go uzupełniać i "mieć" Ciebie jak najwięcej.

Tak to się zaczęło

Jest początek lat dwutysięcznych. Dziewczynka ma trzynaście lat, kilka miesięcy wcześniej rozpoczęła naukę w nowej szkole. Stoi w klasie, na lekkim podwyższeniu, na którym ustawione jest biurko nauczyciela. Okno z sali wychodzi na dziedziniec szkoły. Do pomieszczenia wpada słońce. Jest późna jesień.

Dziewczynka ma bordowe glany, zawiązane na kolorowe sznurówki. I spódnicę w kratę, bardzo retro, po dalekich kuzynkach, wygrzebaną na strychu u babci. Dziś, ponad dwadzieścia lat później, pamięta te wszystkie szczegóły dokładnie, chociaż pamięć ma taką, że trudno byłoby jej teraz przypomnieć sobie nazwiska połowy znajomych z klasy. Ma jeszcze kilka takich momentów w życiu - pamięta dokładnie, co robiła, kiedy dowiedziała się, że runęły wieże Word Trade Center (szła ulicą spotkać się z koleżankami) i kiedy usłyszała o katastrofie samolotu pod Smoleńskiem (jechała windą na egzamin na studiach, męcząc się z zamkiem w torebce, kiedy na którymś piętrze drzwi się otworzyły, do środka wpadła jakaś kobieta i zaczęła krzyczeć: czy na pokładzie był też Jarek?).

Ale wróćmy do początku lat dwutysięcznych. Dziewczynka w glanach stoi na podwyższeniu, tuż przy biurku nauczyciela. Sama. Jest już dawno po dzwonku. Wszyscy zdążyli spakować książki do plecaków, pobiec na przerwę. Ją jednak nauczyciel poprosił, żeby została. Miał do niej sprawę.

- Słuchasz naprawdę dojrzałej muzyki - zagaił, nawiązując do prezentacji o ulubionym zespole, o którym na ocenę opowiadała przed chwilą na lekcji. Zaskoczył ją. W końcu prezentowała ten sam zespół, którego muzykę w domu ciągle każą jej ściszać, bo się nie da własnych myśli zebrać. Zrobiło jej się miło. Ktoś dorosły szczerze ją docenił. Tak to zapamiętała.

A potem nauczyciel wyjął z torby płytę zespołu Anathema (kiedy dziś wrzuci tę nazwę w wyszukiwarkę, pierwsze, co jej wyskakuje, to zdanie z Wikipedii, że z greckiego to słowo oznacza "klątwę"). - Skoro słuchasz Nirvany, to może to też ci się spodoba - zachęcająco podał dziewczynce. Poprosił, żeby posłuchała i dała znać, co o tym zespole sądzi. Mailowo. Adres zapisał na karteczce i schował w opakowaniu płyty.

Dziewczynka ze szkoły wróciła do domu. Pewnie zjadła obiad, potem może wyszła na podwórko do koleżanek. Gdy wieczorem otworzyła plecak, żeby sprawdzić, czy jest coś na jutro zadane, znalazła CD. Przesłuchała. Dźwięki raczej jej nie porwały. Ale głupio napisać lubianemu przez wszystkich nauczycielowi, że słucha takiej sobie muzyki. Powiedziała rodzicom, że ma zadanie do zrobienia na komputerze. Napisała maila, że super ta Anathema.

I tak to się zaczęło.

On by chętnie posłuchał

Nauczyciel odpisał od razu, nie zdążyła nawet wyłączyć komputera. Przeczytała, że jego z kolei niesamowicie ucieszył mail od niej. Że tak szybko go napisała, a recenzenci często trzymają płyty miesiącami i się nie odzywają. A on to wie, bo zajmuje się muzyką.

Czy wiedział, że ona też gra? Dziś jest tego pewna, ale wtedy o tym nie pomyślała. Kiedy miała trzynaście lat, przeszło jej tylko przez głowę co innego - że to musi być zawodowy muzyk i że fajnie jest znać zawodowego muzyka. Poczuła się ważna.

Nauczyciel pisał, że skoro jemu się podoba Nirvana, jej Anathema, to znaczy, że mają podobny muzyczny gust. I czy może ona teraz miałaby ochotę podzielić się jakąś swoją płytą? On by chętnie posłuchał.

Dokładnej treści tych wiadomości nie ma, zniknęły, kiedy padał serwer nieistniejącej już dziś poczty, na której maila miała wtedy założonego dziewczynka. Ale ich treść zapadła dobrze w pamięć. I to, że dziewczynka przyniosła do szkoły jakąś kasetę. W końcu głupio nic nie przynieść lubianemu przez wszystkich nauczycielowi.

Pudełko po butach w rozmiarze 35 jest bardziej wytrzymałe niż serwery. Po prawie ćwierćwieczu można jeszcze z niego wyciągnąć odręczny liścik, który mężczyzna napisał, zgiął na małe prostokąciki i schował do zwracanego opakowania z kasetą. "'Pennyroyal Tea'. Ten utwór po prostu mną zawładnął. Słucham go kilka razy dziennie po pięć razy pod rząd. A więc… dziękuję Ci. Dziękuję Ci za to, że wzbogacasz moje życie różnymi pięknymi rzeczami, zarówno dźwiękami, które mi pożyczasz, jak i słowami, które mi posyłasz. I nie będę ukrywał (a czy dałbym radę ukryć?), że wolę te drugie. Są w końcu TWOJE".

List nauczyciela do trzynastoletniej dziewczynki
List nauczyciela do trzynastoletniej dziewczynki
Źródło: Archiwum prywatne

Są jej.

Tej, na którą w domu wściekają się dorośli, że brudne naczynia leżą przy łóżku, i raczej nikt nie pyta jej z troską: jak się dziś czujesz?

Tej, w której w szkole nauczyciele starają się trzymać dyscyplinę, niespecjalnie traktując nastolatków jak równych sobie ludzi. Pedagog szkolny tam może pracuje, ale nikt z dzieci o nim nigdy nie słyszał. A wychowawca deklaruje, że jedyna wycieczka, na jaką się zgodzi z tą klasą, to do parku, tramwajem, a i tak dopiero w trzeciej klasie, jak udowodnią, że potrafią się zachować.

Tej, której przyjaciele są w zasięgu ręki, o ile nie dostali akurat kary, a nieprzyjaciele robią wszystko, żeby jej udowodnić, że się do niczego nie nadaje. Kiedy więc w morzu komunikatów trafi się taki o "wzbogacaniu życia", zostanie wzięty do serca i z przyjemnością zapamiętany przez dziewczynkę, która siedząc przy biurku ze sklejki przed komputerem w pokoju taty, nagle poczuje się zupełnie wyjątkowa.

Niegrzecznie jest nic nie odpisać

Bo w domu był tylko jeden komputer, takie to były czasy. Połączenie z internetem blokowało linię, nikt się wtedy nie mógł dodzwonić na telefon stacjonarny. Czas nastolatków przed ekranem był więc mocno ograniczony. Kiedy dziewczynka dostawała od rodziców zgodę na chwilę przy komputerze, od razu atakowały ją powiadomienia w gadu-gadu, koleżanki i koledzy, którzy wysyłali jej opowiastki, żarty, plotki, dzielili się rozterkami. Dziewczynka chciała też pograć, pooglądać bzdury. Ale za każdym razem czekał na nią też mail. A przecież niegrzecznie nic nie odpisać. Zwłaszcza nauczycielowi.

A on pisał coraz więcej. Codziennie. Nawet kilka razy dziennie. Przez całą jesień, a potem całą zimę. Że tak bardzo cieszy go każda wiadomość od niej, że to niesamowite, jaka ona jest - mimo tych trzynastu lat - dojrzała. Że go rozumie i że on chce jej o sobie opowiadać. Pisał o swoich rodzicach, że też potrafi się z nimi nieźle pokłócić. A skoro on opowiadał o kłótniach z mamą i tatą, to ona też mogła - wszystko wskazywało, że jej problemy nie były dla niego zbyt dziecinne. Podpytywał. Troszczył się, myślała dziewczynka. Chciał o nią zadbać. Albo tak przynajmniej twierdził, pisząc któregoś dnia: Może umówimy się kiedyś na prywatną lekcję? Możemy się spotkać na przykład u mnie.

I co na taką wiadomość dziewczynka miałaby odpisać lubianemu przez wszystkich nauczycielowi?

Dziewczynka nic nie odpisała, wyłączyła komputer. Potem cały wieczór myślała, co powinna zrobić. Nie chciała żadnej prywatnej lekcji, propozycja brzmiała złowrogo, choć nie było w niej przecież nic wprost nieprzyzwoitego. W liczbie maili było też coś osaczającego. Było jej duszno, kiedy o tym myślała, mimo że przecież była zima. Ale może to właśnie o niej źle świadczy, skoro doszukuje się złych intencji tam, gdzie ich nie ma. Tak wtedy myślała dziewczynka.

Fajnie być kimś

Myślała, myślała i w końcu wymyśliła, jak wybrnąć z sytuacji. Jak się nie zgodzić, ale nie biorąc za to odpowiedzialności. Wreszcie odpisała, że nie może, bo ma w tym tygodniu dużo sprawdzianów. "To może w weekend?". Nie, bo wyjeżdża na biwak z koleżankami. "To w następny?". Wtedy przyjeżdża babcia. Tata dał szlaban, akurat jest trudna kartkówka z biologii. "Jestem podziębiona, boli mnie ucho, muszę poprawić ocenę, mama każe mi iść do kościoła".

Dziewczynce coraz trudniej przychodziło wymyślanie kolejnych wymówek, na poczekaniu, na podwyższeniu, z wyczekującym wzrokiem nauczyciela wpijającym się już nie od czasu do czasu, tylko po każdej lekcji, trzy razy w tygodniu, błagającego o spotkanie. Fajnie być kimś dla autorytetu, a jak jeszcze jest nim lubiany przez wszystkich nauczyciel, to już w ogóle. Niefajnie czuć pod skórą, że nie powinna o tym z nikim rozmawiać. Gdyby ktoś przeczytał te maile, mógłby nie zrozumieć. I sobie coś pomyśleć. O niej też.

Tak myślała dziewczynka.

Mama i tata mogliby pójść do szkoły, zrobić awanturę, a przecież to nic złego, pisać wiadomości. Zresztą dziewczynka sama zaczęła odpisywać, nikt jej nie zmuszał. Nauczycielowi mogłoby się zrobić przykro, a jakby stracił przez nią pracę? Tyle razy pisał, że nie ma w życiu szczęścia do ludzi i jak ona mogłaby go teraz zawieść? Poza tym wyszłaby na skarżypytę, a dla kapusi nie ma w szkole litości. I w sumie na co miałaby naskarżyć? Na chęć pomocy przy lekcjach? Troskę? Żarty? Na zainteresowanie?

Gdy koleżanki kolejny raz pytały: czemu nie poszłaś z nami na boisko, po co on cię znowu zostawił po lekcjach, w odpowiedzi wywracała tylko oczami, z przesadną pogardą do nauczyciela. Ta pogarda to tak specjalnie - jeszcze by sobie pomyślały, że ona Bóg wie co robi w tej klasie za zamkniętymi drzwiami. Żadna trzynastolatka nie chce, żeby o niej plotkowano. A zwłaszcza dziewczynka, która przecież stoi tylko na cholernym podwyższeniu, jak na jakiejś scenie, uśmiecha się, bo tak wypada, i czeka, aż będzie mogła wreszcie sobie pójść. W końcu kiedy ma się trzynaście lat z ulubionych rzeczy, które robi się w szkole, na pierwszym miejscu plasuje się spędzanie przerw ze znajomymi. Żeby więc móc robić to, co lubi najbardziej, ale jednak nie być niemiłą i niegrzeczną, dziewczynka zaczyna więc wciągać do "gry" szkolne przyjaciółki. I tak raz wpadają do klasy, krzycząc "pomocy!", wołając, że ta najbliższa dziewczynce spadła ze schodów, najpewniej nogę złamała, no i trzeba ratunku. Dziewczynka pamięta, że wybiegła, nie oglądając się za siebie, z radością, jakby udało jej się z jakiegoś niewidzialnego łańcucha podstępnie urwać.

"Lojalnie ostrzegam. Jestem bardzo zachłanny"

Mijały miesiące, dziewczynka w międzyczasie z trzynastolatki stała się czternastolatką. Skończyła się zima i argumenty, którym udawało się odwodzić nauczyciela od spotkania sam na sam, od wystawania na podwyższeniu po lekcjach, od konieczności odpisywania na każdą z dziesiątek wiadomości. Mimo że dziewczynka czuła, że to konieczność. Nie chciała skrzywdzić człowieka, który otworzył się właśnie przed nią i w niej odnalazł coś wyjątkowego. Nie chciała zachować się nie fair wobec nauczyciela, z którym czeka ją jeszcze tyle lekcji w szkole. A do tego nie chciała zaprzeczyć temu, co do tej pory sama o sobie wiedziała: że jest zaradna, samodzielna i można na niej polegać. Czuła, jakby balansowała na linie - jeden fałszywy krok i można sobie zrobić krzywdę. Najłatwiej zrobić więc unik, napisać: "rodzice odłączyli internet, nie będę już więcej odpisywać".

Wbrew intencjom dziewczynki takie wiadomości i na niby łamane kończyny to powinien być dla dorosłego jasny sygnał. I być może był. Pewnie dlatego któregoś dnia po lekcjach nauczyciel zostawił ją jak zwykle w klasie na przerwie i wręczył list. Z papierowych był to drugi, jaki od niego dostała. Ze wszystkich, jakie napisał do niej w pierwszej klasie, może sto drugi. Ale ten przetrwał do dziś w pudełku po butach w rozmiarze 35.

Cześć, jeśli masz dość mojego narzucania się Tobie to możesz być spokojna. (…) Piszę, aby Ci pomóc w zakończeniu sytuacji, która być może stała się dla Ciebie męcząca albo niedługo taką się stanie. Mam poza tym potrzebę napisania do Ciebie. To nic, że "nie masz" teraz internetu. Nie jesteś dla mnie wirtualną istotą mieszkającą sobie w jakiejś wirtualnej przestrzeni, która na zasadzie interaktywności odpowiada na moje maile. Jesteś dla mnie… no… chyba już pisałem wiele razy (…). Problem (…) polega na tym, że wszystko o czym pisałem Ci w wiadomościach było i jest prawdą. Jeżeli jesteś zadowolona z tego powodu (…) to nie ma żadnego problemu. Jednak brzmi to zbyt abstrakcyjnie abym mógł założyć, że tak jest. Miałem wiele lat na to, aby nauczyć się, że nic w moim życiu nie dzieje się tak jak to sobie wymyślę albo wymarzę. Dlatego ciągle się boję, że stracę coś, co wydaje mi się, że mam. Zawsze, kiedy czuję się szczęśliwy, po głowie chodzi mi tylko jedno słowo: POMYŁKA i pytanie: KIEDY SIĘ O TYM DOWIEM.

Zwróć uwagę na poniższe fakty. Po pierwsze. Naprawdę uważam, że spadłaś mi z nieba. Nie wygłupiam się. Po drugie. Naprawdę nie potrafię traktować Cię tak jak powinienem, biorąc pod uwagę nasze role w tej szkole i naprawdę się tym nie przejmuję. A może powinienem…Po trzecie. Naprawdę jesteś obecnie jedyną osobą, z którą tak bardzo mam ochotę się porozumiewać, dzielić się różnymi rzeczami, nie tylko muzycznymi. Znajomości, na których zależało mi w podobnym stopniu można by policzyć na palcach jednej ręki i…jeszcze zostałoby kilka palców. Po czwarte. Naprawdę działasz jak lekarstwo. To nie był żart. I naprawdę uzależniasz. Po piąte. Naprawdę czuję niedosyt. Zawsze. I będę robił wszystko, aby go uzupełniać i "mieć" Ciebie jak najwięcej. Zwłaszcza teraz, kiedy nie masz internetu. Będę stwarzał sytuacje, w których mogę zamienić z Tobą choć słowo. Nie tylko na przerwie w szkole. Trzy skrawki przerw w tygodniu (…) to dla mnie stanowczo za mało. Lojalnie ostrzegam. Jestem bardzo zachłanny. (…) A TERAZ PROŚBA: odpisz lub nie. Jeżeli któryś z powyższych faktów (…) wydaje Ci się niewłaściwy, to po prostu nie odpisuj. (…) Będzie to dla mnie znak, że muszę sobie przypomnieć, że jestem po prostu pracownikiem pedagogicznym tej szkoły, a Ty jesteś uczennicą (...) i że muszę poukładać sobie w głowie, bo coś mi się pomyliło. Będę wiedział, aby nie przykładać do tego takiej wagi, jaką przykładam, bo prędzej czy później będzie bolało. Odpisz (…) JUTRO (…). Proszę. Jeśli nie masz czasu, to daj mi skrawek papieru z jednym lub dwoma słowami. Możesz napisać, że Twój kot jest fajny, albo… cokolwiek. Jeśli zdecydujesz się nie odpisywać, zwyczajnie (…) idź na przerwę. Nie będę Cię zatrzymywał. Nie tym razem. (…)".

"Cokolwiek"

No i co miała zrobić dziewczynka w glanach zawiązanych na różnokolorowe sznurówki? Jak rozegrać sytuację, za którą cała odpowiedzialność - tak to czuła - ciążyła właśnie na niej? Kiedy rozumiała dalszą część listu (miałbym wyrzuty sumienia, gdybym nie ostrzegł Cię, że jakakolwiek znajomość z nauczycielem jest rzeczą trudną (…), nieobiektywne oceny, złośliwe uwagi, plotki to tylko te najbardziej oczywiste problemy). Zwłaszcza że miała swoje sprawy, koleżanki, zabawy, nie miała z kolei czasu stać po lekcjach na podwyższeniu i gadać o rzeczach, które jej nie zajmowały. Ale też szkoda jej było człowieka, któremu "w życiu nic nie dzieje się tak, jak to sobie wymarzy". I jeszcze to nauczyciel, autorytet, a ją uczyli, że trzeba mieć szacunek i być grzeczną. Tłukła myśli w głowie. Głupio odrzucić lubianego przez wszystkich nauczyciela. I przestać być dla niego ważną. Imponującą dorosłemu. Dojrzalszą niż rówieśnicy, którzy być może pobiegliby od razu po rodziców i naskarżyli. Może się rozpłakali. Na pewno nie udźwignęli. A przecież było co dźwigać, bo poza miłymi aspektami tej sytuacji dziewczynka czuła się tym wszystkim skołowana, zmęczona, winna i obarczona cudzymi problemami. Zapędzona w kozi róg na podwyższeniu. Wyrwała z zeszytu kawałek papieru. Nie będzie pisać, że ma fajnego kota, to infantylne. Napisała więc jedno słowo - "cokolwiek". Nie miała innego pomysłu. Zostawiła mu karteczkę na biurku i wyszła na przerwę.

Dziewczynka pamięta, że szła szkolnym korytarzem zadowolona, z koleżankami, śmiejąc się z nimi i gadając o bzdurach. Był piątek, za chwilę zaczynał się weekend. No i czerwiec, zaraz miały przyjść wakacje. To dopiero ulga - musiała myśleć. Nagle nauczyciel z karteczką od niej w ręku wyłowił ją z tłumu i zaprosił do kanciapy z ksero. Pamięta tylko wąskie pomieszczenie i że z okna było widać boisko. Nie pamięta treści rozmowy. Ale może ją sobie wyobrazić, kiedy dziś sięgnie do pudełka po butach i wyciągnie jeszcze jeden zachowany papierowy list od lubianego przez wszystkich nauczyciela.

Cześć. Chwilę po naszej piątkowej rozmowie [w kanciapie - red.] dotarło do mnie jaką ohydną rzecz powiedziałem. "Wymyśl coś w przyszłym tygodniu, albo zabierz tę karteczkę". Co za bzdura! Przepraszam… Ta karteczka to najcenniejsza rzecz jaką mam… (…) Nie chodzi tu tylko o ten kawałek papieru, (…) ale o wszystko co on symbolizuje (…) - zaufanie, jakim mnie obdarzyłaś. Co symbolizuje poza zaufaniem? Chciałbym wiedzieć… (…) Może to, co zaraz napiszę, będzie dziwne, ale chcę byś wiedziała. Najpierw przez pół roku (od września) kombinowałem jak tu złapać kontakt z Tobą. Jednocześnie broniłem się bardzo. (…) Toczyłem walkę ze swoimi marzeniami. Starałem się tłumaczyć sobie pewne rzeczy racjonalnie, ale ponieważ racjonalne myślenie nie jest moją najmocniejszą stroną… przegrałem.

List nauczyciela do trzynastoletniej dziewczynki
List nauczyciela do trzynastoletniej dziewczynki
Źródło: Archiwum prywatne

Myślałem, że zrobię sobie krzywdę ze szczęścia, kiedy napisałaś ten komentarz do Anathemy. A jak napisałaś jeszcze raz (…), to już lepiej tego nie mówić… Niedawno pomyślałem (…), że może nie zdajesz sobie sprawy, że zależy mi na tym wszystkim stanowczo ZA BARDZO, (…) miałaś mi odpisać lub nie. Myślałem, że piszę po raz ostatni… Ale Ty odpisałaś i to jeszcze w taki wspaniały sposób! Cudowne było to Twoje "cokolwiek"… Nie pamiętam (naprawdę nie pamiętam) kiedy po raz ostatni byłem tak szczęśliwy (…). Jednak musiałem zacząć się martwić. Pomyślałem sobie, że co z tego że przydarzyło mi się coś tak wspaniałego, co z tego, że jesteś, kiedy tak naprawdę CIĘ NIE MA, bo nie masz czasu… GŁUPI JESTEM! (…) Niepokorny i niecierpliwy. (…) Mogło to zabrzmieć tak, jakby wszystko zależało od tego, czy znajdziesz czas w tygodniu, czy nie. Ale nie jest tak (…)! Jeśli mi mówisz, że nie masz czasu, to chyba dlatego, że naprawdę go nie masz, prawda? Przepraszam, że mogło to zabrzmieć tak, jakbym Ci nie wierzył. Zapominam, że Twój czas bardzo często zależy od "siły wyższej". (…) Nie ma dla mnie nic ważniejszego, niż to, że odpisałaś. I nie ma nikogo ważniejszego (…). Chciałbym Cię jeszcze raz przeprosić. A właściwie to tysiąc razy. Jeżeli to mało to mogę więcej (…)".

W ostatnim "(…)" słowo "przepraszam" chowa się dokładnie tysiąc razy. Napisane odręcznie na sześciu stronach A4, na każdej pięć kolumn i kilkadziesiąt rzędów zapisanego czarnym piórem słowa "przepraszam". Dziewczynka wtedy nie liczyła, zrobiła to dopiero dziś, po ponad dwudziestu latach, kiedy zastanawiała się, ile czasu zajęło lubianemu nauczycielowi zapisanie tylu słów i co miało to wszystko na celu.

List nauczyciela do trzynastoletniej dziewczynki
List nauczyciela do trzynastoletniej dziewczynki
Źródło: Archiwum prywatne

Hałas piłki na dziedzińcu

A potem było tak.

Rok szkolny powoli się kończył, być może nawet większość ocen była już wystawiona. Dziewczynka siedziała w domu przy komputerze, kiedy koleżanka (ta, która pisała jej w liście, że marzy o antresoli) przyszła niezapowiedziana. Dziewczynka wpuściła ją, zajęta rozmową zapomniała o włączonej poczcie. Rodzic usiadł przed jedynym komputerem w domu (dziś każdy ma co najmniej po jednym ekranie na każdą rękę) i zanim nacisnął krzyżyk w prawym górnym rogu, w oczy rzuciło mu się nazwisko lubianego przez wszystkich w szkole nauczyciela. Nadawcy większości wiadomości, które przychodziły do córki.

Nauczyciel więcej wiadomości już nie napisał. Ale przez kolejne dwa lata uczył jeszcze dziewczynkę i jej klasę. Taka była decyzja dyrekcji po konfrontacji dziewczynki z mężczyzną, którą zorganizowano w gabinecie dyrektora. Siedzieli przy potężnym zdobionym stole. Przez okno do gabinetu wpadał hałas piłki odbijanej o asfalt na dziedzińcu. Padały pytania, ale dziewczynka nie pamięta jakie. Pamięta tylko, że nauczycielowi było głupio. Pamięta, że ściskała zdobioną drewnianą nogę stołu. Współczuła mężczyźnie, czuła się wszystkiemu winna. Odczuwała ulgę, ale i lęk przed tym, że po wakacjach będzie musiała wrócić na jego lekcje. Dziś nie pamięta żadnych późniejszych zajęć z tym nauczycielem.

Co stało się z mężczyzną później? Dziewczynka słyszała o nim jeszcze kilka razy.

Raz, niedługo potem, kiedy od uczniów innej szkoły dowiedziała się, że kiedyś uczył też u nich, ale stracił pracę.

Drugi raz, kiedy przyszła na koncert swoich znajomych do jednego z klubów, a na widowni siedziało sporo młodych dziewczynek. Szybko okazało się, że zespół jej znajomych supportował grupę, w której grał nauczyciel.

I trzeci raz, wiele lat później, kiedy jechała autobusem i zobaczyła, że mężczyzna wymienia na przystanku karteczki z rozkładami jazdy. Ulżyło jej. Pomyślała, że jest duża szansa, że w takim razie nie uczy już nikogo.

Tak tę całą historię, w tym korespondencję mailową, zapamiętała.

***

Dziewczynka z tej historii ma na imię Olga. To ja. Ale łatwiej napisać taką opowieść w trzeciej osobie.

Od kilkunastu lat jestem reporterką, wielokrotnie zdarzało mi się opisywać i relacjonować trudne historie. Często, kiedy ich bohaterowie zastanawiali się, czy mają odwagę publicznie opowiedzieć o tym, co im się przydarzyło, mówiłam im: być może wasza historia komuś pomoże.

Kiedy usłyszałam o pedofilskiej aferze z udziałem polskich influencerów i przypomniałam sobie, że mam w szafce pudełko po butach w rozmiarze 35, trudno mi było tym razem nie próbować przekonać samej siebie. W końcu tym razem to ja mogę pokazać, jak niewinnie potrafi zaczynać się pierwsza taka próba kontaktu i jak trudno dziecku, również takiemu, które widzi w tym coś niestosownego, jest się z tego bezpiecznie wyplątać.

Ja miałam dużo szczęścia. Nastolatki, które dziś potrafią z ogromnym podekscytowaniem zareagować na kontakt od swoich internetowych idoli w mediach społecznościowych, a do tego nie otrzymują w szkołach odpowiedniej edukacji seksualnej, nie mają wsparcia dorosłych, mogą tego szczęścia nie mieć. Bo ci, którzy nawet próbują je wspierać, nie zawsze potrafią odnaleźć się we wszystkich zakamarkach internetu. A same nastolatki nie zawsze mają możliwość anonimowego - to ważne - poproszenia o pomoc na przykład dzwoniąc pod Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, który dziś nie jest już finansowany z rządowych pieniędzy.

***

Olga Mildyn: Co eksperci mogą wyczytać w tej historii między wierszami?

Jolanta Zmarzlik, psycholożka i specjalistka ds. ochrony dzieci przed krzywdzeniem, Fundacja "Dajemy Dzieciom Siłę": To banalna klasyka. Świetnie pokazany mechanizm, jak działa pewien typ sprawców wykorzystywania seksualnego małoletnich. Większość osób sobie wyobraża w takim przypadku napad, gwałt, przerażające przeżycia, a bardzo często to jest długotrwałe uwodzenie dziecka, otaczanie go i osaczanie.

Joanna Flis, psycholożka, autorka książek, podcasterka: -Taki człowiek powoli przekracza granice, stosuje szantaż emocjonalny - trochę jak w sekcie. Robi tak zwane pranie mózgu i wykorzystuje swoją przewagę. W końcu nauczyciel to autorytet, który ma też władzę bezpośrednią nad dzieckiem - może wystawić lepszą albo gorszą ocenę, a dziecko jest zmuszone, żeby być na lekcjach u tego człowieka.

Jolanta Zmarzlik: Ale to nie musi być nauczyciel. Wystarczy, że to ktoś ważny w życiu dziecka. Na przykład ksiądz, youtuber, gwiazdor, aktor, instruktor od zajęć malowania, trener. Albo sąsiad, bo na przykład będzie woził dziewczynkę samochodem, częstował alkoholem. Traktował ją jak kobietę i przez to zacznie nabierać dla niej znaczenia.

Etapy groomingu
Etapy groomingu
Źródło: Shutterstock / tvn24.pl

To jak to działa?

Jolanta Zmarzlik: Dziecko najpierw czuje się wyjątkowe, docenione. Potem pojawia się jakaś fascynacja nową sytuacją. Dziewczynka nie ma żadnych fantazji, nic nie deklaruje, ale on zaczyna pisać o ich relacji w liczbie mnogiej "my", więc ona już jest jego wspólniczką, on już ją umieścił w związku i zrobił za niego odpowiedzialną. Zaraz pojawia się więc zawstydzenie, zmęczenie, poczucie niesmacznej tajemnicy. I niezdolność do podejmowania racjonalnych decyzji. Przynosi to ogromną ambiwalencję emocjonalną, kompletne zamieszanie. Poczucie skrępowania, wstydu, poczucie winy, bo oto nagle nie jest się szczerym z przyjaciółkami, rodzicami. Ale trudno się z tego wyrwać, bo to daje coś nowego - trochę przerażającego, ale bywa, że i ekscytującego. To nabycie doświadczenia pewnej władzy nad dorosłym, a do tego nauczycielem. Dziecko się boi nauczycieli, ma respekt. Nauczyciel ma prawo do dawania ocen, a tu nagle on oddaje swój nastrój, swoje poczucie szczęścia w ręce dziecka, mówi: "możesz sprawić, że będę szczęśliwy, wystarczy jeden gest, jedno słowo". Dziecko, które do tej pory nie miewało takiej odpowiedzialności, nagle ma wybór, ma zdecydować, co robić z tą relacją. Na pewno jest to mocno obciążające dla niego, przekracza jego możliwości rozwojowe, jest formą nadużycia.

Joanna Flis: Do tego widzimy, że on zaczyna przetrzymywać po lekcjach to dziecko. Społeczność uczniowska zaczyna widzieć, że coś tutaj jest nie tak. Naraża więc dziewczynkę na bezpośrednie odrzucenie, oceny, a to może prowadzić do osamotnienia, które stanowi istotny czynnik ryzyka w przypadku przemocy. Ale jest skuteczny. Ona tego nikomu nie zgłasza. Dziecko zaczyna wątpić w słuszność własnych ocen.

No właśnie, dlaczego dziewczynka nic z tym nie zrobiła?

Joanna Flis: Bardzo łatwo jest nam sobie wyobrazić, dlaczego dziecko złapane w uścisk przez kogoś silniejszego nie może uciec. To logiczne - mamy nierównowagę sił fizycznych, dziecko nie może się uwolnić. W przypadku przemocy psychicznej, kiedy dorosły zdobywa zaufanie dziecka, ale przy okazji wzbudza konflikt lojalnościowy, delikatnie, ale jednak straszy to dziecko, stosuje szantaż emocjonalny, na przykład mówiąc: "bez ciebie nie będę w stanie sobie poradzić" albo bazuje na mechanizmach związanych z waloryzacją dziecka, mówi: "jesteś wyjątkowa" – to te mechanizmy działają bardzo podobnie jak przytrzymywanie fizyczne, tylko my tego nie widzimy. To sieć mechanizmów dla nas niezauważalnych. Wysublimowanych, rozłożonych w czasie. Ale ich oddziaływanie jest tak samo silne, jakby ktoś złapał tę osobę, zapiął w kajdanki i unieruchomił w fizyczny sposób.

Jolanta Zmarzlik: Tak działa relacja uwiedzenia i osaczenia. Sprawca robi wszystko, żeby to była "nasza słodka tajemnica", ale też tak przedstawia sytuację, że to wszystko jest winą dziecka. "Ja przez ciebie zwariowałem", "ty na mnie tak działasz", "przez ciebie przekraczam swoje granice, bo nigdy nie przypuszczałem, że będę myślał tyle o osobie w twoim wieku". To jest subtelny komunikat, że to ty coś złego robisz. Ty powodujesz, że tracę panowanie nad sobą. A skoro to jest twoja wina, to kiedy komuś o tym powiesz, to ciebie potępią.

Joanna Flis: Gdy nami, dorosłymi, ktoś manipuluje, częściej potrafimy i możemy sobie zaufać, własnej intuicji i ocenie sytuacji - choć w przypadku przemocy psychicznej bywa to bardzo trudne.. Dziecko nie ma w sobie tego oparcia, ono sobie nie ufa, bo przecież nie ma jeszcze wystarczającej wiedzy na temat świata i doświadczenia, tylko ufa dorosłemu. A tu mamy dorosłego stosującego grooming. Podatne są na to dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, z deficytem uwagi, z niską samooceną, które pozwalają na przekroczenie własnych granic, mimo że czują, że coś tu jest nie tak, w zamian za to uczucie odsamotnienia. Ale narażone są również te dzieci z tak zwanych dobrych domów, które nie mają doświadczenia, że dorosły potrafi zawieść, zrobić krzywdę. Myślą, że dorośli to ktoś jak mama albo tata, chcą dla mnie dobrze. Tu mamy kogoś bezpiecznego, zatrudnionego w szkole, komu ufa cała grupa ludzi, to jak ja mogę podejrzewać go o coś złego?

To co taka dziewczynka powinna zrobić?

Joanna Flis: Definicja przemocy, a tu mamy z nią ewidentnie do czynienia, zakłada, że ofiara nie jest w stanie sobie pomoc sama bez wsparcia z zewnątrz. Takie dziecko nie może nic zrobić, bo jakby mogło, toby to zrobiło i już nie byłoby w roli ofiary. Takiej osobie trzeba po prostu pomóc z zewnątrz. Dlatego tak ważne jest uczenie dzieci tego, aby sięgały po pomoc zaufanych dorosłych. Pytanie, co my możemy zrobić, żeby dzieci bardziej nam ufały i chciały się taką historią podzielić. Ja bym zaczęła od solidnej edukacji o tym, jak wygląda przemoc seksualna; na temat groomingu i przemocy emocjonalnej rozmowę zaczynamy najczęściej za późno. Warto też zachęcić dziecko do tego, żeby się zastanowiło na spokojnie, do kogo chciałoby się odezwać, gdyby wydarzyło się coś najgorszego na świecie. Żeby wybrało sobie takiego "bezpiecznego dorosłego", niekoniecznie rodzica, i miało go w polu uwagi. Dzieci często nie wiedzą, do kogo się zwrócić, a w momencie kryzysu to już w ogóle. No i telefon zaufania - zadbajmy, żeby dzieci go znały. Przypominajmy również dzieciom, że nie wszyscy dorośli są bezpieczni i że ich przewaga związana z wiekiem nie czyni ich bezkarnymi czy bardziej wiarygodnymi.

Do kogo w podobnej sytuacji powinien się zwrócić rodzic?

Jolanta Zmarzlik: Każdy przypadek jest inny, trzeba do nich podchodzić indywidualnie, ale bez względu na wszystko rodzice w podobnych sytuacjach powinni, po pierwsze, skontaktować się ze szkołą dziecka, a po drugie – zadzwonić na naszą infolinię. Bezpłatnej i anonimowej pomocy udzielają tam terapeuci i prawnicy Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę" i z pewnością powiedzą rodzicom, co dalej.

***

Gdzie szukać wsparcia:

  • 800 100 100 - Telefon Dla Rodziców i Nauczycieli (bezpłatna infolinia Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę), fdds.pl;
  • 116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży (bezpłatny numer dla dzieci i młodzieży do 18. roku życia), 116111.pl;
  • 22 635 93 92 - telefon zaufania Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton (wt/pt 16-20), ponton.org.pl.

We fragmentach cytowanych listów zachowałam oryginalną pisownię.

800 100 100 - Telefon Dla Rodziców i Nauczycieli (bezpłatna infolinia Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę), fdds.pl;

116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży (bezpłatny numer dla dzieci i młodzieży do 18. roku życia), 116111.pl;

22 635 93 92 - telefon zaufania Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton (wt/pt 16-20), ponton.org.pl.

Czytaj także: