Proces oskarżonych o szantażowanie senatora PO Krzysztofa Piesiewicza, który miał rozpocząć się w środę, nie rozpoczął się. Sprawę odroczono z powodów formalnych do połowy sierpnia.
Jeden z pełnomocników Piesiewicza poinformował media, że sąd widzi konieczność wyznaczenia obrońcy z urzędu jednemu z oskarżonych, który zresztą nie otrzymał dotąd aktu oskarżenia.
- Jestem niewinny, nie mam nic do powiedzenia - tyle powiedział przed salą rozpraw jeden z oskarżonych, Zbigniew Sz., przeciskając się między licznymi przedstawicielami mediów. Dwie oskarżone kobiety - Joanna D. i Halina S., kryły twarze przed obiektywami aparatów za papierowymi teczkami. Nie udzielały żadnych wypowiedzi.
Proces bez mediów
- Media wyrządziły panu Piesiewiczowi ogromną krzywdę - mówił dziennikarzom przed rozprawą jeden z pełnomocników senatora, mec. Krzysztof Stępiński. Drugi pełnomocnik, mec. Czesław Jaworski, podkreślał, że natura tej sprawy nakazuje, by proces był w całości tajny.
Postanowienie Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia o wyłączeniu jawności całego procesu zapadło już 14 czerwca, gdyż sprawa dotyczy spraw obyczajowych, których ujawnienie - jak mówi prawo - "może naruszyć ważny interes prywatny". Sędzia Izabela Szumniak poinformowała w środę dziennikarzy o tej decyzji.
Akt oskarżenia wobec Joanny D., Haliny S. i Zbigniewa Sz. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga skierowała do sądu w połowie marca br. Koniec czerwca to stosunkowo szybki termin na rozpoczęcie procesu. Niektóre sprawy w tym sądzie dłużej czekają na pierwszy termin.
Proszek, sukienka i szantaż
W grudniu 2009 roku "Super Express" ujawnił na swej stronie internetowej film z udziałem ubranego w sukienkę Piesiewicza, nagrany w jego mieszkaniu przez Joannę D. Film - na którym słychać wulgarne komentarze kobiety - miał być dowodem, że senator posiadał i zażywał narkotyki. Piesiewicz zaprzeczył, by zażywał narkotyki. Twierdził, że nie była to kokaina, ale sproszkowane lekarstwa. Zarazem przyznał, że zdarzało mu się zażywać narkotyki, ale wiele lat wcześniej. Mówił, że Joannę D., od której zaczął się szantaż, poznał przypadkowo pod hotelem i kilka razy się z nią spotkał.
Spotkanie Piesiewicza z Joanną D. i striptizerką Joanną S. nagrano rok wcześniej we wrześniu, a potem kilka razy "odsprzedawano" politykowi kompromitujące taśmy. Według mediów, w sumie senator miał zapłacić za nagrania ponad 550 tys. zł, m.in. w październiku 2008 r. za "odkupienie" taśm zapłacił 196 tys. zł nieustalonej do dziś kobiecie, podającej się za dziennikarkę.
Senator nie chciał wtedy ścigania szantażystów, a śledztwo w sprawie szantażu początkowo umorzono. W 2009 r. Halina S., znajoma Joanny D., zadzwoniła jednak za wiedzą tej pierwszej do Piesiewicza, mówiąc, że pies "wygrzebał z ziemi płyty z nagraniami", na których opakowaniu miał być numer jego komórki. Za niemal 40 tys. zł Piesiewicz "odkupił" od niej taśmy.
Szantażyści ponownie zażądali jednak pieniędzy, zagrozili też upublicznieniem nagrań. Wówczas senator zawiadomił prokuraturę, która przygotowała zasadzkę. W listopadzie 2009 r. zatrzymano osoby wskazane przez Piesiewicza. Nie było wobec nich wniosków o areszt, co prokuratura tłumaczyła stosunkowo niską grożącą im karą. Prokuratura zapewniała, że szantażyści to "przypadkowa grupa".
Zarzuty wobec oskarżonych dotyczą zmuszania Piesiewicza do "określonego zachowania" w zamian za nieujawnianie kompromitujących go materiałów - za co grozi do trzech lat więzienia. Według prokuratury, oskarżeni (wcześniej karani za czyny kryminalne) szantażowali Piesiewicza od jesieni 2008 r. Decyzja o szantażu miała zapaść, gdy przygodnie poznana wcześniej przez niego Joanna D. opowiedziała o spotkaniach u senatora swym znajomym Zbigniewowi S. i Janowi W.
Źródło: PAP