|

Patrzyłam, jak płonie moje ukochane miejsce. To potężna przestroga

Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym
Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym
Źródło: Piotr Tałałaj / Biebrzański Park Narodowy

Jednym z symboli biebrzańskiej tragedii stał się orzeł bielik, który miał wrócić do gniazda, by je chronić i spłonął żywcem. Nie wiemy, czy to prawdziwa, rozdzierająca serce scena ze świata zwierząt, czy - co najbardziej prawdopodobne - romantyczny mit wykreowany przez człowieka. Jedno wiemy na pewno - powodem tak rozległych pożarów jest susza, jakiej nigdy tu nie było.  Na Podlasiu jak w soczewce widać konsekwencje zmian klimatu. Czy wreszcie się opamiętamy?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Polska Amazonia

"Jest po północy. Właśnie zaczął się Światowy Dzień Ziemi. Wszędzie swąd spalenizny i piekielna łuna. Patrzę, jak płonie moja ukochana Biebrza, największy i najpiękniejszy w tym kraju park. Jak dom tracą zwierzęta. I nie mogę nic zrobić. Takiej suszy nikt tu nie pamięta. Takiego ognia nie było od kilkunastu lat. Jakie jeszcze zmiany czekają planetę, nad którymi nie będziemy mogli zapanować? Bo nasze panowanie się kończy".

Ten post zamieściłam 22 kwietnia na Facebooku. Ilustrowały go przerażające zdjęcia pożaru, przypominające kadry z "Czasu Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli. W ciągu kilku godzin udostępniło go kilkaset osób. Ludzie z całego kraju zaczęli masowo reagować na zatrważające relacje z Biebrzańskiego Parku Narodowego, zamieszczane w sieci, choć wielu z nich nie wiedziało dotąd o istnieniu tego magicznego miejsca i najbardziej rozległego w naszym kraju parku narodowego. Nic dziwnego, to obszar na końcu świata - jak mówią ci, którzy tu przyjeżdżają - poza cywilizacją, pędem i miejskim zgiełkiem. To dziki azyl: niekończące się otwarte przestrzenie, rzadki bagienny krajobraz, torfowiska, grądy, cisza i dom blisko 300 gatunków ptaków, przyrodniczy raj na skalę europejską. Meandryczne koryto prastarej rzeki Biebrzy sprawia, że teren ten często określa się mianem "Polskiej Amazonii". Teraz oczy całej Polski zwróciły się w jej stronę.

My, ludzie

"Jak to możliwe, że płonie bagno?" - pytają mnie ludzie. "Kto jest za to odpowiedzialny?" - sypią się komentarze. Z miejsca zaczyna się społeczne śledztwo i poszukiwania winnego. Jedni obarczają winą lokalnego rolnika, który ponoć miał wypalać trawy w okolicach Dawidowizny i piszą o "chamskim debilu".

Ale na razie nikt nie ma dowodów, to tylko pogłoski, bo rolnicy w tym rejonie od dawna wiedzą, że wypalanie jest nie tylko nieekologiczne, ale też niezgodne z prawem. Utrudnia otrzymanie unijnych dotacji. Ale minister środowiska również się skłania ku tej wersji zdarzeń.

Dyrektor parku wyznaczył właśnie nagrodę za znalezienie podpalacza. Ludzie tu o tym mówią. Jedna z pracownic parku, która nie chce występować w tekście pod nazwiskiem, upatruje w źródłach tragedii właśnie celowe podpalenia. Zarówno ona, jak i inni świadkowie, z którymi rozmawiam, znaleźli plamy samozagaszonego ognia w kilku odległych od siebie miejscach, między innymi na Długiej Luce. Tydzień wcześniej, w Niedzielę Wielkanocną, palił się już obszar przy Białym Grądzie. Wszystkie te lokalizacje są wyjątkowo cenne przyrodniczo i turystycznie. Pożar, z którym walczy straż, też rozsiany jest po różnych rejonach parku. Czy możliwe, że powstał w wyniku jednego wypalania? Miejscowi szepczą, że ktoś chce zaistnieć i roznieca ogień, ale nikt nie odważa się powiedzieć tego głośno. Wszyscy spekulują na temat przyczyn.

Wreszcie pod moim postem pojawia się komentarz: "Kto jest temu winny? My wszyscy, ludzie".

Dlaczego płonie bagno?

Jedną z oznak zmiany klimatu jest wzrost średnich temperatur, coraz częstsze występowanie gwałtownych zjawisk klimatycznych, takich jak powodzie, wiatry, tajfuny czy susze. Tu, w parku ta susza trwa już trzeci rok. Ale nigdy nie była tak dojmująca jak w tym roku. Znam ten teren dobrze, pochodzę z Podlasia i każda wolną chwilę spędzam nad Biebrzą. I nigdy nie byłam w stanie przedrzeć się do rejonów, które miałam szansę odwiedzić teraz. Zwykle pokrywa je tafla wody, są tu bagna i trzęsawiska niedostępne od niepamiętnych czasów. Tej wiosny chodziłam po nich suchą nogą z rosnącym niedowierzaniem.

Pożar Biebrzańskiego Parku Narodowego (materiał z 24 kwietnia)
Źródło: TVN24

- Susza trwa już kilka lat. Ale jest to pierwszy rok, kiedy w ogóle nie było śniegu, może poza jednym dniem. Opadów również nie było bardzo długo. To pierwszy tak suchy rok w historii, a żyję tu kilkadziesiąt lat, kiedy w olsach czy brzezinach kompletnie nie ma wody. W zeszłym roku o tej porze było jej choć trochę, teraz w ogóle. Jako park robimy pomiary wód gruntowych i poziom tej wody, porównując do danych z poprzedniego roku o tej porze. W tym roku wynik jest niższy o co najmniej pół metra. Dlatego susza jest niewątpliwie powodem tak rozległego pożaru. A susza, brak wody, śniegu, czy opadów deszczu wiosną, które zawsze o tej porze były duże, świadczą o zmieniającym się klimacie - mówi Darek Karp, strażnik obwodu ochronnego w Basenie Środkowym Biebrzańskiego Parku Narodowego.

Internauci piszą, że szkoda każdego źdźbła tej pięknej krainy. Inni, że takie pożary są naturalne, że ekoświry wariują i znowu doszukują się sensacji w naturalnym rytmie przyrody. Tak, pożary i susze wpisane są w naturalny rytm, ale nie na taką skalę. Choć wciąż wiele osób, z prezydentem USA na czele, nie chce w to wciąż uwierzyć, to zmiana klimatu jest faktem. Kwestią nauki, nie wiary. A klimat zmienia się w wyniku działalności człowieka.

Biebrzański Park Narodowy to unikat na europejską skalę
Biebrzański Park Narodowy to unikat na europejską skalę
Źródło: TVN24

Oryginały znad Biebrzy

Darek Karp, który mówi o suszy, ma orle pióro w długich włosach i turkusowy naszyjnik na szyi. Przez autochtonów zwany jest "Szarym Wilkiem", bo od dawna pasjonuje go kultura Indian Ameryki Północnej, którzy jak mało kto, potrafili szanować przyrodę. Karp kocha niesamowitą biebrzańską różnorodność przyrodniczą i wielość jej gatunków, o których długo i zajmująco potrafi opowiadać: - Wiosną niesamowite miejsca postoju ptaków na przelotach, las wielosiedliskowy, tak jak tu, na Grzędach, czy bór bagienny na ścieżce Czerwonego Bagna, te niesamowite przestrzenie otwartych bagien, które sprzyjają naszej słynnej już wodniczce, czy ptakom wodno-błotnym - to wszystko jest perełką na skalę europejską i musimy dbać, by to dziedzictwo przyrody przetrwało, by zobaczyły to kolejne pokolenia.

Jest jednym z kilku miejscowych oryginałów, bo prócz wyjątkowo rzadkiej i malowniczej przyrody, torfowisk, grądów, rosiczek i batalionów z piękna krezą, które ściągają tu ornitologów z całego świata, Biebrza ma też bardzo ciekawych i kolorowych mieszkańców.

Jednym z nich jest Krzysztof Kawenczyński, zwany "Królem Biebrzy", postać już ikoniczna, pojawiająca się chyba we wszystkich książkach i artykułach o tym rejonie. Łatwo go rozpoznać po charakterystycznej burzy mlecznych loków, wysłużonym kożuchu i towarzystwie licznych zwierząt, z którymi mieszka we wsi Budy. Ale niegdyś był znanym w Warszawie antykwariuszem.

TVN24
Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym

To właśnie pożar go tutaj sprowadził. - To było w czerwcu 1992 roku, kiedy ten teren jeszcze nie był parkiem. Parkiem stał się rok później. Pożar był potworny, do tego upał i straszne wiatry. Wtedy spaliły się dwa tysiące hektarów. Pamiętam, jak patrzyłem na las brzozowy, który w jednej chwili żółkł i po chwili padał jak z papieru. Jeździłem do ministerstwa na Wawelską, prosząc o pomoc. Poskutkowało. Dostaliśmy wtedy nawet helikopter, który pobierał wodę z rzeki Jegrzni. Z kolegą dwa tygodnie spaliśmy wtedy w zdezelowanym fiacie 125 w Kuligach i z miejscowymi gasiliśmy ogień - wspomina.

Dlaczego rzucił stołeczne życie i aukcje cennych książek, miedzy innego rękopisów Adama Mickiewicza? - Uciekłem z Warszawy w ciągu sekundy. Tu jest inny wymiar świata i przyrody. Mnie przede wszystkim ujęły te gigantyczne przestrzenie, dające poczucie nieskończonej wolności. Można godzinami te przestrzenie kontemplować, człowiek robi się taki malutki. Te łany turzycowisk, trzcin, kiedyś jeszcze stogi obecne w krajobrazie. Do tego ogromna ilość zwierząt, które na tych przestrzeniach są dobrze widoczne, te błotniaki latające, orliki, bieliki, królujące tu łosie, kwitnące łąki wiosną czy babie lato jesienią. Pierwszy raz przyjechałem tu w 1973 roku w poszukiwaniu łabędzia krzykliwego. Ten krajobraz jest całkowicie niezwykły i gdzie indziej niespotykany. Ale też trzeba powiedzieć, że jest on stworzony całkowicie przez człowieka, przez stuletnie koszenie - opowiada.

Gdy rozmawiamy o aktualnym pożarze, Krzysiek, który jest też kolekcjonerem sztuki ludowej i właścicielem lokalnego muzeum z jej okazami, wskazuje na ciekawy trop: - Pożar zaczął się w niedzielę. W poprzednią niedzielę, w Wielkanoc, też się przecież paliło na Mścichach. A trzeba przypomnieć, że tu zawsze była tradycja palenia traw w niedzielę lub święta. Także te majowe, dobrze to pamiętam. Nawet było takie ludowe powiedzenie: "Niedziela i święto - będzie pożar". Dlaczego? Nie wiem. Może ludzie mają wtedy więcej czasu.

Zawieszenie COVID-19

Ale teraz miejscowi na pewno czasu nie mają, bo wszyscy solidarnie zaangażowali się w ratowanie parku. Pomaga dosłownie cała społeczność i mieszkańcy wszystkich wiosek. Rolnicy własnymi ciągnikami orzą pasy zaporowe przed ogniem. Strażaków jest już kilkuset. Zawodowi przyjechali tu nawet z Krakowa, a ich poświęcenie jest ogromne. Ale walka nie byłaby tak skuteczna, gdyby nie ogromna liczba ochotników straży pożarnej. Są nimi miejscowi, w każdym wieku, którzy na co dzień mają swoje prace, szkoły i obowiązki. Rzucili dosłownie wszystko, by bezinteresownie iść na ratunek przyrodzie. Wśród strażaków czuć ducha braterstwa: czy profesjonaliści, czy wolontariusze, zwracają się do siebie "druhu" i zgodnie współpracują w bardzo ekstremalnych sytuacjach.

- Nie spodziewałem się, że to będzie aż tak wyczerpujące. Teren jest bardzo trudny, ciężko się dostać do wielu miejsc, trzeba kilometrami iść piechotą, a my przez cały czas pracujemy ciężko fizycznie. Nie gasimy przecież pożaru gaśnicami, ogień ręcznie dławimy tłumicami, klepiąc płomienie - relacjonuje Marcin z Osowca. Jego żona dodaje, że wraz z innymi mieszkańcami wyjechali przed godziną dziewiętnastą, a wrócili po czwartej rano - brudni, dyszący, ledwo trzymający się na nogach.

Wśród wachlujących tłumicami widzę też kobiety. Płeć nie gra tu roli. Miejscowe gospodynie przez cały czas gotują strażakom posiłki, donoszona jest woda pitna. Pomagają właściciele pensjonatów i lokalnych przedsiębiorstw, dosłownie wszyscy. Koronawirus jakby przestał tu istnieć. Nikt nie czuje przed nim strachu, mało kto myśli o zachowaniu dystansu, czy o maseczkach. Nie obowiązuje zakaz zgromadzeń. Pewnych zaleceń po prostu nie da się na polu walki przestrzegać. Czoła stawić trzeba teraz innemu, nieustępliwemu zagrożeniu, jakim jest żywioł ognia. Niektórzy żartują, że wirus na czas ognia został zawieszony, bo przecież nie jest odporny na wysokie temperatury.

Internauci też potrafią się zmobilizować, w ciągu trzech dni wpływa ponad milion złotych na walkę z żywiołem. Piątego dnia zbiórka osiąga ponad trzy miliony złotych. Kolejne sześć milionów na ratowanie unikatowego terenu przekazuje Ministerstwo Środowiska. - Lasy Państwowe dostarczyły posiadany przez siebie sprzęt gaśniczy, sześć samolotów i jeden helikopter, a nawet stworzyły lotnisko polowe. Koszty akcji lotniczej to 1,4 miliona złotych. Maszyny latające zrzuciły aż 260 tysięcy litrów wody - mówi Maciej Chotecki, inżynier nadzoru z Nadleśnictwa Knyszyn.

Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym
Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym
Źródło: Piotr Tałałaj / Biebrzański Park Narodowy

Czwartego dnia akcji następuje pewien przełom, wydaje się, że ludzie panują nad żywiołem. Oficjalnie mówi się o sześciu tysiącach spalonych hektarów parku, to 10 procent jego powierzchni. Na razie trudno ocenić, czy zajął się torf, ale gdyby tak się stało, jego gaszenie zajmie kolejne miesiące. Jeszcze niedawno torf był tu materiałem opałowym, a miejscowi wydobywali go do czasu powstania parku. - Pierwszy pożar był w miejscowości Mścichy, gdzie jest ścieżka edukacyjna Biały Grąd. To trzy kilometry łatwego, malowniczego szlaku z fajną wieżą obserwacyjną. Można tam zobaczyć ptaki brodzące, często na przelotach zatrzymują się słynne bataliony. To bardzo cenne turystycznie miejsce. W kolejną niedzielę, zupełnie w innym rejonie, pali się Kopytkowo, które też jest niezmiernie ważne, bo od Kopytkowa jest ścieżka Wydmy, potem Grzędy i wreszcie Czerwone Bagna, ogromna frajda dla zwiedzających. Po drodze poszła też Dawidowizna, Polkowo plus Wroceń. Na pewno ucierpiało wiele ptaków, między innymi wodniczka, czy kuliki. To wszystko są też często odwiedzane przez turystów i pasjonatów miejsca. Zazwyczaj przyjeżdżają tu już w połowie kwietnia. Obawiam się, że jeśli chodzi o turystykę, to niestety ten rok jest skazany na straty - mówi Agnieszka Adamska, przewodniczka po parku i właścicielka gospodarstwa agroturystycznego.

Polska Australia

- Nie ma co lamentować. Drzewa odrosną, to naturalne, na pogorzelisku wyrośnie świeża trawa i osika - przekonuje mnie pan Wiesław, mieszkaniec Goniądza, gdy z mostu nad Biebrzą obserwujemy widowiskowe gaszenie płomieni przez samolot. - A co z ptakami? - pytam. - No, fakt. Ptaki nie odrosną. Lęgi zostały położone - przyznaje.

Jednym z symboli biebrzańskiej tragedii staje się orzeł bielik z Wrocenia, który podobno miał wrócić do gniazda, by je chronić i spłonął żywcem. Jeśli tak się stało, byłoby to dość nietypowym zachowanie, bo zwierzęta od ognia bezwzględnie uciekają, niezależnie od lęgu. Świadkiem tego wydarzenia miał być jeden ze strażaków. Ale ani przedstawiciele parku, ani ornitolog zajmujący się bielikami tego nie potwierdzają. Nie wiemy więc, czy to tylko romantyczny mit wykreowany przez człowieka, czy faktyczna, rozdzierająca serce scena ze świata zwierząt.

- Ludzie popadają w skrajności. Po jednej stronie są ci, którym nie żal żadnego stworzenia i myślą, że rządzą całym światem i jako człowiek mogą zrobić z przyrodą wszystko. Po drugiej są tak zwani "bambiniści", od disneyowskiego jelonka Bambi, którzy uważają, że zwierzęta myślą i czują jak ludzie i ten świat zwierząt, często bardzo brutalny, infantylizują - mówi mi pracownik służb leśnych, który chce pozostać anonimowy. - Podobnie jest z ekologią. Źle pojęta staje się ślepym, ideologicznym protestem i w konsekwencji rujnuje naturę, zamiast ją wspierać. Pamiętam, jak Zieloni nagle zabraniali na tych terenach koszenia łąk, a koszenie utworzyło ten specyficzny krajobraz i było stosowane przez miejscowych od wieków. Zakaz był do momentu, kiedy okazało się, że rzadkie ptaki przestały się lęgnąć, bo żyły w symbiozie z działalnością miejscowych, której zabrakło. Wtedy powstały nawet mistrzostwa w koszeniu łąk na czas - wspomina i żali się, że dotychczas nie widział żadnej organizacji ekologicznej przy gaszeniu, za to byli aktywiści z transparentem, którym robiono zdjęcia. - Najłatwiej stać i krzyczeć, zamiast wziąć się do roboty jak my wszyscy. Gdzie oni są, gdy płonie park? - dodaje niezadowolony.

- Jedna z najbardziej znanych organizacji ekologicznych protestowała niedawno przeciwko naprawie drogi Dolistowo - Jasionowo, która okazała się kluczową drogą przeciwpożarową w tym niezwykle trudnym terenie. Gdyby nie ta droga, mogłoby się spalić jeszcze więcej hektarów, bo dojazdu tu nigdzie nie ma, a być powinien. W każdym lesie jest taki dojazd - wtrąca starosta moniecki Błażej Buńkowski.

Od czasu pożaru pojawiło się w mediach wiele sensacyjnych doniesień, dotyczących liczby spalonych zwierząt. Takie newsy są chwytliwe, ale często niezgodne z wiedzą przyrodniczą. Informacja o śmierci właśnie urodzonych saren, łosi, czy jeleni, choć łapie za serce, jest mało prawdopodobna, bo te najczęściej jeszcze nie rodziły, więc trudno, by ich wiosenny miot zginął. Sama od kilku dni obserwuję dwie ciężarne klempy (samice łosia) na granicy parku. Dlatego chcę wierzyć, że będziemy mówić o szczęściu w tej tragedii, bo za tydzień, dwa, faktycznie mogłoby dojść do śmierci wielu młodych, które przyjdą na świat na początku maja.

W gorszej sytuacji są dziki, które rodziły w lutym i marcu, ale jest ich tu niewiele ze względu na ASF i ich odstrzał w parku. Najgorzej jest z ptakami, które zaczęły składać jaja. Do wyobraźni przemawia określenie "Polska Australia" i wspomnienia zdjęć płonących kangurów oraz koali. Nie da się jednak porównać tych katastrof ze względu na całkiem inny charakter terenu i różnice w tempie przemieszczania się ognia. Tamte zwierzęta naprawdę nie miały szans na ucieczkę, na Biebrzy jest pod tym względem dużo lepiej.

Rozmawiałam z bardzo wieloma strażakami i jak na razie tylko nieliczni widzieli ciała zwierząt, najczęściej zajęcy czy jeży. Co oczywiście nie oznacza, że ich na pogorzelisku nie ma znacznie więcej. Jest jednak zdecydowanie za wcześnie, by mówić o skali strat. - Dużo owadów, pędraków, ptaków gniazdujących, czy drobnej zwierzyny na pewno ucierpiało. To są ogromne straty pod kątem liczebności i wielka katastrofa przyrodnicza. Ale nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ile sztuk łosi, saren czy innych zwierząt ucierpiało, teraz nie da się określić żadnych liczb. Może za jakiś czas będziemy w stanie to oszacować. Sam kręcę się cały czas po tym terenie i osobiście nie widziałem jeszcze padłego zwierzęcia - mówi Karp, strażnik z Biebrzańskiego Parku. I dodaje: - Pamiętajmy też, że zwierzęta są mądre. Jeśli idzie linia ognia, jest dym, to ono będzie uciekać. Chyba że zostało odcięte. Wtedy szans nie ma.

Gatunki zwierząt żyjących nad Biebrzą
Gatunki zwierząt żyjących nad Biebrzą

Darmowe koncerty

Mieszkam pięć kilometrów w linii prostej od terenów objętych pożarem. Wiatr co jakiś czas przynosił smród spalenizny i kłęby dymu. W powietrzu wirują spalone fragmenty trzcin, suche trawy. Chodnik w najbliższym miasteczku, Goniądzu, jest cały szary. Dym widać było już nie tylko z Białegostoku i Moniek. Przeniósł się nad Warszawę, co pokazują zdjęcia satelitarne. Gdy płoną niskie trzciny i turzyce (rośliny trawiasta), słupy ognia są kilkumetrowe. Ale płoną też wysokie drzewa, zajmuje się las przy Wroceniu. Ptaki tracą jeszcze niewykute jaja, a może już pisklęta. Giną ssaki i cenne rośliny, które ściągają tu botaników. Znika system korzeniowy wielu z nich, między innymi rzadkich storczyków.

Podczas pożaru co jakiś czas słychać było syreny strażackich wozów, ryk samolotów i śmigła helikoptera. Ale zazwyczaj jest tu spokojnie. Od ponad miesiąca jestem z rodziną i domowymi zwierzętami w leśniczówce, tuż przy granicy ścisłego parku. Przyjeżdżamy tu ze stolicy od kilku lat, bo jako Białostoczanka znam i kocham te tereny. Absolutna cisza, puste przestrzenie, nie zagląda tu nikt prócz zwierząt.

Nad głową przelatują klucze gęsi gęgawy, które żerują na polach, a śpią na wodzie. Słychać łabędzie i charakterystyczne krzyki żurawi, które majestatycznie suną po łąkach. Raz po raz drogę przecinają nam sarny, a córka za każdym razem tak samo się cieszy, widząc uciekające białe, puchate zadki. Chmary jeleni wracają rankiem do lasu z żerowiska, gdzie jedzą młody rzepak czy oziminę. Spotykamy bardzo aktywne o tej porze roku lisy, płochliwe zające, przy większym szczęściu, kryjące się w norach zabawne borsuki. W okolicznym młodniku mieszka ryś. Nie udało nam się go nigdy zobaczyć, choć widzieliśmy jego ofiary, na wpół przykryte ziemią.

Ekscytujemy się codziennie, odkrywając tuż przy domu świeże tropy wilków, których w tym rejonie jest kilkadziesiąt. Trzymają się w watahach od kilku do kilkunastu sztuk. Koło naszej leśniczówki mamy akurat parę, którą świtem widziałam, jak patrolowała leśną przecinkę. Na nas z kolei patrzą z zaciekawieniem łosie. Ale wiem, że mają słaby wzrok, pewnie dlatego tak uporczywie się przypatrują. Są symbolem Biebrzy i jest ich tu bardzo dużo. Widuję je codziennie, zwłaszcza wieczorami, po kilka sztuk, jak ze smakiem ogryzają pędy sosny. Podczas leśnych wędrówek znaleźliśmy kilka rozłożystych łopat, bo łosie je rokrocznie zrzucają, a nowe odrastają właśnie teraz, wiosną.

Wieczorem bezszelestnie, jak duchy nad głową przelatują mi sowy, które zaczynają polowanie na gryzonie. Pojawiają się pierwsze motyle, a jest tu ich aż kilkaset gatunków. Stałym punktem naszej biebrzańskiej rutyny są darmowe koncerty wydawane o świcie i zmierzchu przez ptaki zamieszkujące w koronach drzew i na okolicznych polach. Odzywają się skowronki, szpaki, czajki, sikorki, dudki, cytrynowe trznadle, a nawet nocne słowiki. Akustyka jest idealna - ptasi śpiew niesie się po horyzont. Najbardziej wydzierają się sójki, które często bohatersko walczą z krukami o swoje gniazda, bo te podkradają im jaja.

Jastrząb raz po raz zatacza kręgi w poszukiwaniu młodych zajęcy. Gdy jest wilgotniej, co rano nad rozciągającymi się łąkami i turzycowiskami unoszą się tajemnicze, szaro-różowe mgły. Zachwycający zapach sosnowych lasów i bagiennych łąk jest jedyny w swoim rodzaju. Nie umiem go opisać. Żeby go poczuć, musicie tu przyjechać.

Przebudzenie

Trzecia doba, druga w nocy, wracamy z terenów objętych pożarem, gdzie prywatnym autem rozwoziliśmy strażaków, jak wielu innych właścicieli pick-upów, którzy włączyli się do akcji. Nagłe hamowanie. Na drodze siedzi tygodniowy zając. Sam, bez mamy. Zdezorientowany. Ale żyje. Może w przeciwieństwie do małych lisów, które spłonęły lub udusiły w norach, czy kilku dorosłych zajęcy, o których opowiadali mi strażacy.

Susza jest w całym kraju. Jeżeli się nie opamiętamy, katastrofa ekologiczna będzie postępowała tak szybko, jak żywioł ognia na Biebrzy. Ludzie są nie tylko jej sprawcą, ale też padają ofiarą tych zmian. Na całym globie mamy już uchodźców klimatycznych, ofiary postępujących cyklonów i innych katastrof naturalnych. I choć cynicy mówią, że planeta sobie bez nas poradzi i spokojnie możemy wyginąć, to wciąż nie jest to powód, by przy okazji pozwolić cierpieć i ginąć innym organizmom.

Biebrza płonie kilka dni. Jedni, fizycznie wyczerpani, walczą z żywiołem, inni w pocie czoła to komentują, szukając winowajców. Zza ekranu łatwo wydawać sądy, tracić energię na antyspołeczne trollowanie. A odpowiedzialność dotyczy nas wszystkich. Podobnie jak zagrożenia.

WhatsApp-Video-2020-04-22-at-12
Strażacy pokazują jak wygląda sytuacja w Biebrzańskim Parku Narodowym
Źródło: KW PSP Białystok

Przyszedł czas, by bez względu na upodobania, opinie i światopogląd wyjść wspólnie z realną pomocą innym. Tak jak zrobili to mieszkańcy Podlasia i okolic Biebrzy. Tę potrzebę pokazuje też epidemia COVID-19 i zaangażowanie służb oraz wolontariuszy, którzy narażają swoje życie na całym globie. "Niech ego wreszcie ustąpi eko" - pisze ktoś w sieci. "Jedyną drogą jest nasze globalne przebudzenie" - pada pod zdjęciem z pożaru. Ciągłe zadzierania nosa i opiniowanie każdego aspektu rzeczywistości nie zmieni świata. Wykorzystajmy naszą wyjątkową zdolność autorefleksji, dedukcji i mądrość nie tylko w cyberprzestrzeni. Jesteśmy częścią natury, czy tego chcemy, czy nie. I choć nad nią nie panujemy, to wciąż możemy wesprzeć ją naszą siłą. A największa nasza siła tkwi nie w rozgadanym mózgu, lecz we współczującym sercu. I w empatii.

Autorka jest pisarką, dziennikarką oraz nauczycielką jogi i technik oddechowych, wolontariuszką międzynarodowej fundacji "Art of Living".

Więcej na: sawickadanielak.com

Czytaj także: