Choć wciąż nie wiadomo, czy 18 stycznia dzieci wrócą do szkół, w całej Polsce rozpoczęły się testy na obecność koronawirusa dla nauczycieli wczesnoszkolnych i szkolnej administracji. - Byśmy czuli się bezpiecznie, takie testy powinny być organizowane, ale co tydzień – mówią testowani.
Do bezpłatnych testów na obecność koronawirusa - według resortu zdrowia - zgłosiło się około 165 tysięcy pracowników oświaty. To przede wszystkim nauczyciele wczesnoszkolni oraz szkolna administracja.
- Badania będą odbywały się w ponad 600 punkach wymazowych. Te punkty są zorganizowane na bazie laboratoriów sanitarnych, Wojsk Obrony Terytorialnej, będą też mobilne punkty – wyliczał w piątek Krzysztof Saczka, Główny Inspektor Sanitarny.
Jutro mogę być już chora
W poniedziałek w jednym z takich punktów ustawiła się w kolejce Anna, nauczycielka z 7-tysięcznej Witnicy w województwie lubuskim. - Szczerze to trochę się boję, że mogłam złapać wirusa w tej kolejce – opowiada nauczycielka. Miała mieć test o 8, przyszła kwadrans wcześniej i już stała kolejka do punktu. - Najpierw był dystans, ale z biegiem czasu go już nie było – zauważa. Na badanie do budynku weszła około 9.40. - Wierzę, że wynik będzie negatywny – mówi jednak.
Kasia, anglistka z Trójmiasta ma zaplanowany test na poniedziałkowy wieczór. - Jeszcze rano dostałam SMS z przypomnieniem o teście – opowiada. - I wiem, że to trochę bez sensu, bo dziś test może być w porządku, a jutro mogę być już chora. Zdecydowałam się jednak zrobić test, bo to tylko chwila mojego czasu, a nie chcę robić problemów mojej dyrekcji. Jak rodzice zapytają, czy się przetestowałam, to będę mogła odpowiedzieć, że "tak" – podkreśla. Kasia ma tylko jedną wątpliwość: - Boję się, że rząd wykorzysta te testy, by wszystkich zapewniać o bezpieczeństwie w szkołach. Taka propagandowa akcja, bo przecież wyniki tych testów za tydzień nie będą miały żadnego znaczenia – dodaje.
Ministerstwo ma dwa warianty
Anna i Kasia, jak tysiące innych nauczycieli, chciałyby wrócić do pracy stacjonarnej. Od 9 listopada wszyscy uczniowie szkół podstawowych i ponadpodstawowych uczą się zdalnie. Stacjonarne funkcjonowanie szkół zostało ograniczone do 3 stycznia, a od 4 do 17 stycznia trwają ferie zimowe, w jednym terminie dla uczniów w całym kraju.
Powszechna akcja testowania nauczycieli nie oznacza jednak, że 18 stycznia dzieci wrócą do szkół. Takiej decyzji nadal nie ma. W poniedziałek minister zdrowia Adam Niedzielski poinformował, że rząd zastanawia się nad dwiema opcjami – przedłużeniem obecnych obostrzeń po 17 stycznia i dalszą nauką zdalną w szkołach albo uruchomieniem stacjonarnej nauki w klasach I-III w szkołach podstawowych, ale tylko w regionach, które są najmniej obciążone pandemią. - Takie dwa województwa to są teraz małopolskie i świętokrzyskie – mówił.
W poniedziałek o godz. 17 ma się odbyć konferencja ministrów Niedzielskiego i Czarnka, ale nie jest jasne, czy dowiemy się więcej o tych możliwych wariantach.
Szczepmy, nie będziemy martwić się testami
- Temat testowania nauczycieli jest dla nas bardzo ważny, apelowaliśmy o testy od wielu miesięcy – przypomina Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. I zaraz dodaje: - Ale testy miałyby sens, gdyby były wykonywane regularnie, na przykład co tydzień. Bo co nam dadzą takie jednorazowe testy? Od dyrektorów słyszymy, że nieważne, jak bardzo będziemy dzieci izolować od siebie na terenie szkół, skoro one i tak często przyjeżdżają do nich jednym autobusem, a po lekcjach wracają do domów, gdzie jest ich rodzeństwo z innych klas. Dlatego testowanie musi być regularne, tak jak stałe jest zagrożenie – dodaje.
Pleśniar przypomina też, że cały czas działają przedszkola, gdzie nauczyciele przychodzą codziennie do pracy, a nie są w ogóle testowani.
Między innymi dlatego w OSKKO uważają, że lepiej byłoby, gdyby rząd mówił więcej nie o testach, a o szczepieniach dla nauczycieli. - Nauczyciele wczesnoszkolni i przedszkolni to razem około 140 tysięcy osób – przypomina Pleśniar. - Jeśli wierzyć rządzącym w możliwe tempo szczepienia, wystarczyłaby chwila, a mielibyśmy wszystkich zaszczepionych. Wystarczyłyby trzy dni szczepień, żeby powrót do szkół naprawdę był bezpieczniejszy. Czy to nie byłaby świetna okazja do otwarcia szkół? Już mielibyśmy z głowy testowanie, a do tego szczepienie nauczycieli byłoby świetną akcją promocyjną – dodaje.
W rządowe terminy nie dowierza Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Może na przyszły rok szkolny zdążymy w tym tempie – komentuje. I dodaje: - Wszyscy znają harmonogram roku szkolnego, wiedzą, kiedy są egzaminy i matury oraz jak ważna jest edukacja wczesnoszkolna. Za tym wszystkim stoją nauczyciele, którzy według rządu są dla nich priorytetem, ale żadne z podejmowanych działań o tym nie świadczy – dodaje.
Szkoły nie są z gumy
Justyna, nauczycielka w jednej z częstochowskich podstawówek dodaje: - Najgorsze dziś dla nas jest to trzymanie w niepewności, rozwlekanie w czasie. Brak decyzji o tym, jak będzie wyglądała edukacja po 17 stycznia, nie pozwala jej dobrze zaplanować. A same testy? - W naszej szkole wiele nauczycielek już raz przeszło koronawirusa, więc dostały informację, że teraz nie będą testowane – dodaje.
Częstochowska nauczycielka zwraca też uwagę, że szkoły nie są z gumy. - Bardzo chętnie stworzymy "bańki" dla naszych uczniów, ale to nie jest tak łatwe, jak się urzędnikom w ministerstwie może wydawać – zaznacza.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: meteo