Szefowa MEN Barbara Nowacka została zapytana w "Kropce nad i" w TVN24, czy obowiązkowe prace domowe w szkołach mogą wrócić jeszcze w tym roku szkolnym.
- Nie wykluczam zmian. Zobaczę, co przyniesie badanie Instytutu Badań Edukacyjnych - odparła, nawiązując do analizy, jaką zleciła IBE w sprawie nieobowiązkowych prac domowych. Zastrzegła przy tym: - Wiem, że nie możemy pozwolić na to, żeby dzieci wróciły do tej sytuacji kilku godzin prac domowych, ale jakaś zmiana jest możliwa. Nie wykluczam niczego.
Dopytywana, czy oznacza to, że jest opcja powrotu obowiązkowych prac, Nowacka powiedziała: - Nie wykluczam, że jakaś zmiana jest potrzebna. Wykluczam to, że wrócimy do sytuacji, gdzie dzieci nie uczyły się w szkole, tylko uczyły się w domu.
Nowacka pod koniec czerwca informowała, że najpóźniej w połowie sierpnia zapadnie decyzja w sprawie dalszej przyszłości tego rozwiązania.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wrócą obowiązkowe prace domowe? Ministra o ewaluacji rozporządzenia
Ministra w TVN24 wyjaśniała również, że poprosiła Instytut Badań Edukacyjnych, "żeby sprawdził, jak działa wprowadzona zmiana, czyli nieobowiązkowe i nieoceniane prace domowe".
Kontynuowała, że aby dokonać oceny "musimy sprawdzić po pierwsze wyniki egzaminu ósmoklasisty po pełnym roczniku, który przez rok miał nieobowiązkowe prace domowe". - Po drugie badamy, co sądzą o tym nauczyciele, co sądzą rodzice, mając w świadomości koszmarną sytuację, która była wcześniej - mówiła.
Ministra przyznała, że pedagodzy "różnie mówią". - Jedni mówią: od dawna nie zadawaliśmy prac domowych. Inni mówią: nieobowiązkowe, tak, ale potrzebujemy dodatkowych narzędzi. Inni mówią: wróćcie do tego, co było - relacjonowała.
I zapewniła: - Na pewno nie wrócimy do tego, co było, czyli do tego, że dziecko po szkole 5-6 godzin odrabia prace domowe, bo dziecko ma zdobywać wiedzę w szkole. Szkoła ma wyrównywać szanse, a wyrównywanie szans to nieskazywanie na możliwości portfela lub czasowe rodziców.
"To daleko posunięte chamstwo i seksizm, ale nic mnie nie zdziwi"
Ministra edukacji odniosła się też do złośliwej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego pod jej adresem. Podczas wystąpienia w Białymstoku zasugerował on, że w stosunku do Nowackiej używa słowa "pani" jedynie z uwagi na tradycję.
- Jestem przerażona takim prymitywizmem wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Nie rozumiem, co chciał powiedzieć, podważając formułę "pani". Wydaje mi się, że to jednak jest daleko posunięte chamstwo i seksizm, ale nic mnie nie zdziwi - skwitowała.
Wspominała, że "to jest ten człowiek, który uciekał przed kobietami w czasach protestów i otaczał go kordon policji, kiedy walczyłyśmy o swoje prawa".
Nowacka odniosła się też do innych słów prezesa PiS, który w tym samym wystąpieniu straszył zajęciami z nowego przedmiotu, edukacji zdrowotnej, mówiąc, że to "demoralizacja" dzieci.
Podkreślała, że prezes PiS "przecież nie ma pojęcia, o czym my mówimy, nie ma pojęcia, co jest w podstawie programowej".
Na pytanie, dlaczego również biskupi krytycznie wypowiadają się o nowym przedmiocie, ministra powiedziała, że nie umie na to odpowiedzieć. - Przypomnę, że nie jest kompetencją Episkopatu, by ingerować w podstawy programowe. Mają pełne kompetencje do podstaw programowych z religii. Ja im w to nie ingeruję, więc namawiałabym, żeby nie oceniali tak pochopnie, nie ingerowali - dodała. Szefowa MEN przekazała, że przesłała do KEP podstawy programowe edukacji zdrowotnej. - I namawiam, żeby przeczytali - zaapelowała.
- Głoszą Słowo Boże, mówią o prawdzie. To niech, proszę, przeczytają prawdę w podstawie programowej i przestaną kłamać o tym przedmiocie. Ja nie wiem, jakaś obsesja? Tam jest o złym dotyku. Tam jest o przeciwdziałaniu pornografii. Tam jest o przeciwdziałaniu uzależnieniom. Tam jest o budowaniu dobrych i zdrowych relacji rodzinnych. Naprawdę, księżom też się przyda przeczytanie tego - oceniła.
Autorka/Autor: akr/akw
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24