Premier mówi: "głupie znaki muszą zniknąć" i wzywa kierowców do zgłaszania miejsc bezsensownie oznakowanych. Reporter "Czarno na Białym" przy pomocy widzów TVN24 znalazł mnóstwo takich miejsc. Absurdów jest tyle, że aż dziw, że w ogóle da się jeździć. Jakość dróg na pewno nie jest naszym znakiem firmowym w Europie, ale pod względem ilości znaków na kilometr jesteśmy europejską potęgą.
Gąszcz znaków to prawdziwa zmora kierowców. Tylko w samej Warszawie, na każdy kilometr drogi, przypadają średnio aż 64 znaki.
- Nikt nie jest w stanie mi udowodnić, że każda informacja z takich znaków do nas dociera - mówi Kuba Bielak z Akademii Bezpiecznej Jazdy.
W Łodzi też nie brakuje drogowych absurdów. Przykład: ulica Milionowa. Teoretycznie ślepa, bo stoi przy niej znak, który o tym informuje. W praktyce niekoniecznie, bo kierowcy wiedzą, że tamtędy da się jednak przejechać. Tylko urzędnicy i służby drogowe zapomniały dostosować znaki do rzeczywistości.
W centralnym punkcie miasta, czyli przy ulicy Piotrkowskiej jest znak zakazujący ruchu w obu kierunkach, ale jednocześnie jest też zastrzeżenie, że nie dotyczy on pojazdów wymienionych w zarządzeniu miasta. Tyle, że trudno znać je na pamięć, nie wiadomo więc, czy wjeżdżać, czy też nie.
Niepotrzebne fotoradary
A przecież znaki powinny jasno i czytelnie określać zachowanie na drodze. Postawione w nieodpowiednich miejscach wprowadzają chaos i powodują niebezpieczne zachowania na drodze.
Podobnie rzecz ma się z fotoradarami.
Na Kontakcie24 trwa "Akcja fotoradary". W jej ramach to państwo przesyłają informacje o miejscach, gdzie fotoradar absolutnie nie spełnia swojego zadania. Niechlubny ranking wygrywa jak na razie Warszawa.
Przykład to ul. Spacerowa, gdzie rozpędzają się samochody, ale fotoradar ustawiony jest kilkaset metrów dalej, na zakręcie, gdzie nie ma przejść dla pieszych, nie ma praktycznie zagrożenia. Podobnie jest przy ulicy Pułkowej.
Jak pisze internauta Kuba radar jest tam zupełnie niepotrzebny. Na ulicy najpierw jest dozwolona jazda do 80 km/h, a potem nagle do 60 km/h. Kolejny miejsce wskazane to ul. Puławska w kierunku centrum Warszawy. W pobliżu radaru nie ma szkoły czy sygnalizacji świetlnej. Kierowcy więc zwalniają, tylko po to, aby następnie przyspieszyć.
Znaki do usunięcia
Urzędnicy tłumaczą, że gdyby ulice nie były tak oznakowane, posypały by się pozwy sądowe, bo o jeden znak za mało to przyczynek do skargi, na przykład mandatowej.
Aby w samej Warszawie postawić choćby jeden znak potrzebne są aż trzy pieczątki. Zarządu Dróg Miejskich, policji i na końcu Miejskiego Inżyniera Ruchu.
- To nie jest tak , że ten znak jest tak sobie stawiany, bądź też wszyscy klepią tak jak w fabryce te stemple, żeby tylko było na odwal, jest to na prawdę przemyślane - zapewnia Adam Sobieraj z Zarządu Dróg Miejskich.
W Gdańsku urzędnicy pomyśleli, a następnie pojeździli, policzyli i doliczyli się prawie 19 tysięcy znaków. W tym wielu niepotrzebnych. Tylko w tym roku z ulic Gdańska zniknie 2,5 tysiąca znaków. Znikną między innymi powielające się znaki przed skrzyżowaniami, tak, żeby nie wprowadzać w błąd.
Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad też chce likwidować znaki. Do Ministerstwa Transportu trafiła tak zwana czerwona księga, czyli lista znaków do wycięcia. Chodzi m.in. o znaki informujące, że zbliżamy się do poczty czy kawiarni. Ograniczone mają być też takie znaki informacyjne.
- Zmiany mają iść w takim kierunku, żeby było bezpiecznie. To jest podstawowy cel, czyli ujednolicenie czy wyeliminowanie znaków, których obecność już się zdezaktualizowała - mówi Urszula Nelken z GDDKiA.
Autor: MAC//bgr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24