- Płeć jest w głowie, w psychice. Genitalia to nie płeć, nie ma czegoś takiego jak operacja zmiany płci - mówi w "Kropce nad i" Anna Grodzka, pierwsza transseksualna osoba w polskim Sejmie. Jak dodaje, bycie kobietą w ciele mężczyzny nie przekreśliło jej życia. - Żyłam normalnie - przyznała.
W szczerej rozmowie z Moniką Olejnik w "Kropce nad i" Anna Grodzka mówi o swoim życiu zanim nastąpił w nim "coming out". Przez wiele lat pozostawała w związku z kobietą, z którą ma dziecko - swojego syna. Jak zdradza, nie przyznała się żonie, kim naprawdę się czuje, gdy zaczynały być razem. - Wtedy nie było alternatywy, dla niej było to nie do zaakceptowania - mówi Grodzka. - Miałam do wyboru albo miłość, albo prawdę - dodaje.
Jak podkreśla jednak, cieszy się, że przeżyła swoje życie tak, jak żyła. - Moje życie nie było przekreślone z tego powodu, żyłam normalnie - zaznacza posłanka. Przyznaje jednak, że jej żona nie czuła się dobrze, gdy poznała prawdę. - Rozstanie nie było łatwe. Przeszliśmy przez ludzką tragedię - mówi.
Decyzję o zmianie płci podjęła po wyjściu ze szpitala, gdzie z powodu raka usunięto jej nerkę. - Zdałam sobie sprawę, że niewiele lat mi zostało i nie miałam siły, żeby pohamować swą kobiecość tak, jak wcześniej. Żona złożyła pozew o rozwód, bo nie spełniałam jej oczekiwań - wyznaje Grodzka.
"O seksie rozmawiać nie będziemy"
Według niej, nie istnieje coś takiego jak operacja zmiany płci, bo płeć jest w głowie, a nie w genitaliach. Jak zauważa, osobom transseksualnym ciało zwykle przeszkadza, ale nie zawsze jest to tylko kwestia ciała. - Potrzeby osób transseksualnych są bardzo różne. Około 80 procent osób, które były kobietami, a stają się mężczyznami, nie przechodzi operacji na genitaliach, a funkcjonują jako mężczyźni i są zadowoleni. W drugą stronę około 50 procent nie przechodzi operacji - mówi.
Jak podkreśla, chce walczyć o powrót do normalności dla osób takich jak ona. - Chciałabym, żeby Polska się zmieniła, żeby tacy ludzie czuli się normalnie, a najbliższe otoczenie nie czyniło im barier - zauważa. Zaznacza, że czuje się dużo lepiej, chociaż szczęśliwa bywa, bo "szczęście to są chwile".
Nie chce ujawniać wszystkiego o sobie - czy jest z kimś w związku ani czy seks sprawiał jej przyjemność, gdy była jeszcze mężczyzną. Zdradza jednak, że jej syn, choć przeżył szok, zaakceptował ją, bo byli kochającą rodziną.
Przyznaje, że czuje się zażenowana cynizmem niektórych posłów. - Są poważne rozmowy, a tu siedzi loża szyderców, którzy kpią sobie ze wszystkiego - uważa.
"Nie paliłam, ale mogłabym spróbować"
Grodzka pytana była także o burzę wokół wypowiedzi posła Roberta Biedronia. Miał on w Sejmie, w trakcie dyskusji o legalizacji marihuany, mówić, że "pali". Zostało to odebrane jako przyznanie się do palenia marihuany, co zostało ostro skrytykowane przez posłów PiS, którzy domagają się teraz odwołania Biedronia z funkcji wiceprzewodniczącego komisji sprawiedliwości.
Jak mówi, nie wie, co pali poseł Biedroń. - Według mnie, nic nie pali. Ja nie paliłam, ale myślę, że mogłabym spróbować raz. Uważam, że "coffee shopy" krzywdy Holendrom nie uczyniły, pytanie - na ile marihuana to narkotyk - mówi Grodzka. - To bilans korzyści i strat dla społeczeństwa. Ruch Palikota uważa, ze więcej korzyści jest z zalegalizowania - dodaje.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24