Pani Maria to emerytka, jakich wiele. Ale nagle znalazła się niemalże w oku cyklonu. Wszystko przez śmieci przed apteką i niefrasobliwość włocławskiej Straży Miejskiej.
Zaczęło się nagle - pani Maria odbiera list od Straży Miejskiej, a tam... mandat za śmieci walające się wokół apteki pani Marii. Tyle że pani Maria żadnej apteki nie ma.
Jako, że z trudem się porusza z wyjaśnieniami do strażników wysłała męża. Ten początkowo podśmiewał się, że przez blisko 50 lat małżeństwa pani Maria ukrywa przed nim aptekę, ale poszedł stawić czoła strażnikom. Nie dogadał się, bo, jak mówi, do rozmowy trzeba dwojga.
Udowodnić, że się nie jest wielbłądem
Strażnicy kazali napisać pani Marii oświadczenia, że właścicielką apteki nie jest. Ale pani Maria odmówiła. Jak mówi, następnym razem musiałaby pisać, że nie jest właścicielką np. supermarketu.
Po pewnym czasie pani Maria dostała więc drugi list, z sądu. Przeczytała w nim, że musi zapłacić 100 zł mandat, a dodatkowo 80 zł grzywny.
Jak to się stało?
Na szczęście strażnicy już się zorientowali, że popełnili błąd. Jak do niego doszło? To proste. Strażnik patrolujący Włocławek zauważył śmieci przed apteką, wszedł do środka i poprosił o rozmowę z właścicielem.
Właścicielki jednak nie było, więc strażnik spisał jej nazwisko z kartki na szybie i przesłał sprawę dalej. Pech chciał, że pani Maria ma takie samo nazwisko, jak właścicielka.
To nie koniec
Strażnicy przepraszają za błąd i zapewniają, że odpowiedzialny za niego strażnik został zdegradowany.
Ale to nie koniec śmieciowej przygody pani Marii - za kilka dni musi się stawić jeszcze raz w sądzie, żeby osobiście wszystko wyjaśnić.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24