- PiS odzyskało władzę, przywracając partyjną ideologię, dowartościowując kwestie tożsamościowe, stygmatyzując jako zdrajców ludzi o innych poglądach czy "podejrzanych" obyczajach - mówi Piotr Smolar, dziennikarz francuskiej gazety "Le Monde", autor książki "Zły Żyd" i syn Aleksandra Smolara, działacza politycznego i wieloletniego szefa Fundacji im. Stefana Batorego.
Piotr Smolar urodził się na południu Francji, gdzie przenieśli się jego rodzice po wyjeździe z Polski w 1971 roku. Nie mieli w sumie wyboru. Jego ojciec, po protestach z marca 1968 roku, trafił na rok do więzienia.
Mimo że nie dorastał w Polsce, miał ją niemal na wyciągnięcie ręki. - Siedziałem przy stole, przy którym dyskutowali nasi goście z Polski, przyjaciele rodziców z Solidarności i Komitetu Obrony Robotników: Michnik, Kuroń, Łuczywo - mówi w cyklu "Rozmowy polsko-niepolskie" Jacka Tacika.
Jacek Tacik: Kim pan jest?
Piotr Smolar: To jest i absurdalne, i absolutnie fundamentalne pytanie. Absurdalne, bo mogę na nie odpowiedzieć w dziesięć sekund lub dziesięć godzin. I nie wiem, czy dłuższa forma będzie lepsza od krótszej. A fundamentalne, bo dotyczy każdego z nas, leży w samym środku debaty publicznej.
Spróbuję na nie odpowiedzieć w sposób najuczciwszy: nazywam się Piotr Smolar. Jestem Francuzem. Mam polskie pochodzenie, ponieważ moi rodzice są Polakami. W moich żyłach płynie także krew żydowska. Mam również silny, intymny stosunek do Normandii. Mój dom stoi na brzegu lasu, po którym rzadko ktoś spaceruje. Drzewa mają po czterysta lat. O każdej porze roku las jest piękny. Wiem, że to moje miejsce na ziemi.
Może wydać się to absurdalne, ale mówię o lesie, żeby pokazać, że tożsamość jest dla mnie skomplikowana i nie mogę jej sprowadzić do jednego - bezładnie wypowiedzianego - zdania.
Po jakiemu pan myśli?
Tu bez wahania odpowiem, że myślę po polsku… Nie, po francusku. Przepraszam. Ta pomyłka wynika stąd, że rozmawiamy teraz po polsku, a ja "wyłączyłem" moją część francuską.
Mimo że dorastałem w środowisku francuskojęzycznym, w domu mówiło się tylko po polsku. I było to dla mnie ważne, nawet jeśli z moją młodszą siostrą, Anną, rozmawialiśmy głównie po francusku. Mój polski jest dzisiaj zardzewiały, doszły inne języki: rosyjski, angielski. Bardzo nad tym ubolewam, bo jestem przywiązany do mowy polskiej.
Cytuje pan ojca w książce: "Przez długi czas uważałem się za Polaka, nie Żyda". A pan za kogo uważał się "przez długi czas"?
Nie rozumiem tego pytania, bo dla mnie tożsamość nie jest alternatywą. Nie można jej wybrać jak dania z karty w restauracji. Tożsamość to matrioszka, jest złożona z bardzo różnych strumieni. Nie chcę wybierać tylko jednego z nich. Odmawiam! Jestem złożoną, skomplikowaną osobą, jak - mam nadzieję - każdy z nas. Nie mogę wybrać: Francuz lub Polak. Albo: Francuz lub Żyd. Moi rodzice są Polakami. Z pochodzenia jesteśmy Żydami. Co to jednak oznacza być żydowskiego pochodzenia? Nie ma prostej odpowiedzi. Dlatego tytuł mojej książki "Zły Żyd" - prowokacyjny - jest wyznaniem. Przyznaję się, że jestem ignorantem, że brakuje mi wiedzy na temat judaizmu.
Siedem lat temu przeniosłem się do Izraela. Zostałem korespondentem mojej gazety "Le Monde". Nie tylko nie znałem hebrajskiego, ale też religii i żydowskich odniesień kulturowych.
"Zły Żyd" to pan?
Myślę, że to pan i czytelnicy powinni odpowiedzieć na to pytanie po przeczytaniu książki.
Jeżeli jest zły Żyd, to musi być dobry Żyd. Kim jest dobry Żyd? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Współczesna obsesja czystej tożsamości - w Polsce, we Francji, w Indiach, w Izraelu i w wielu innych krajach - jest smutna, prowadzi do impasu i nas zubaża.
Jej częścią jest wiara.
To prawda. Miałem w wieku kilkunastu lat gorączkę chrześcijańską. Chodziłem nawet do kościoła, będąc na wakacjach w Polsce. I tyle. Gorączka minęła. Nigdy nie zostałem ochrzczony.
Szukając mieszkania na wynajem w Jerozolimie, przyznał się pan do swojego żydowskiego pochodzenia. I - jak pan to później ujął w "Złym Żydzie" - niepotrzebnie.
Zatruło to moje stosunki z pewnym mężczyzną. Był - tak jak ja - Francuzem, zrobił aliję. Kiedy się poznaliśmy, zaczął czytać moje teksty w "Mondzie". W końcu dostałem od niego wiadomość, w której ubliżał mi od zdrajców. No bo jak to: Żyd śmie krytykować Izrael?
Już więcej nie odkrywałem się z moim żydowskim pochodzeniem. Uznałem, że tak będzie lepiej.
Żonglował pan swoimi tożsamościami.
Nie ma pan racji, nie żonglowałem jak w cyrku. W zależności od sytuacji ujawniają się pewne aspekty osobowości. Są momenty, w których lepiej coś przemilczeć. Dla swojego bezpieczeństwa. Czy pan wie, co to jest Strefa Gazy?
W 2014 roku przekroczyłem granicę w Erez. Szliśmy - ja i inni dziennikarze - długim i krętym korytarzem po ziemi niczyjej. Zatrzymał nas Hamas.
To musi pan wiedzieć, że Izraelczycy - dla bezpieczeństwa - nie są wpuszczani do Strefy Gazy przez wojsko izraelskie. Gdybym się przyznał do mojego pochodzenia, szlaban nigdy by się dla mnie nie podniósł.
A z samym Hamasem też mogłoby być różnie. Ci ludzie żyją w zamknięciu od piętnastu lat. I można zwariować, gdy tak długo nie widzi się świata albo gdy nie spotyka się kogoś "innego". Mogliby wziąć mnie za szpiega.
To - cytując pana z książki - zapytam, czy można wybrać sobie niektóre nurty tożsamości, nawet jeżeli nie chcemy się w tej rzeczy zanurzyć?
Muszę przyznać, że przez wiele lat nie obarczałem się takimi pytaniami. Żyłem sobie spokojnie. Gdy niektórzy we Francji - słysząc moje nazwisko - zdawali sobie sprawę, że nie jestem z Bretanii czy Marsylii, pytali mnie o pochodzenie, ograniczałem się do wyjaśnień geograficznych. Smolar to jednak polskie nazwisko, a nie żydowskie.
Cytuje pan ojca: "Przez wiele lat w szkole przeżywałem nieprzyjemny moment. Pierwszego dnia po wakacjach nauczycielka odczytywała nazwiska uczniów i zadawała standardowe pytania: rok urodzenia, narodowość. Wtedy właśnie pojawiła się kwestia różnicy między obywatelstwem a narodowością".
To było jego doświadczenie. Tu we Francji jest inaczej. Zna pan trzy złote słowa Republiki Francuskiej? Liberté, égalité, fraternité, czyli wolność, równość, braterstwo. Rzeczywistość często oddala się od tych ideałów, ale pozostają one na horyzoncie.
Inny świat.
Kwestia tożsamości - tu we Francji - to obecnie duży problem. Są tacy, którym wydaje się, że tożsamość francuska jest niezmienna od kilkuset lat, wykuta w marmurze i że trzeba jej bronić przed niebezpiecznymi wpływami, przed imigracją i islamem, żeby się nie załamała. Ale prawda jest taka, że naród francuski był zawsze wzbogacany dzięki wpływom nowo przybywających imigrantów.
"Do Polski jeździliśmy tylko z wizytą do rodziny. Szare domy, smutne ulice, puste sklepy, niskie niebo. Brakowało wszystkiego".
Gdy zamykam oczy i próbuję przypomnieć sobie Polskę z dzieciństwa, to pierwszym kolorem, który dostrzegam, jest szary. A potem czerwony. I to nie z powodu, o którym pan myśli. Czerwony był kompot babci. I jeszcze czuję zapach kiszonej kapusty przenikający klatkę schodową, która prowadziła do mieszkania moich dziadków. Za drzwiami - na fotelu - siedział dziadek z fajką w ustach.
To nie są złe wspomnienia. Wręcz przeciwnie - pełne dziecinnej radości. Ja z siostrą i rodzicami mieszkaliśmy w Paryżu. Podróż do Polski oznaczała po prostu spotkanie z rodziną.
A powrót do Francji? Ulga?
Byłem chyba za młody, żeby analizować świat po jednej i drugiej stronie Żelaznej Kurtyny, nawet jeśli zdawałem sobie sprawę z pewnego pęknięcia rodzinnego. Podróż do Polski była wakacyjnym incydentem. Paryż to mój dom, do którego mogłem zawsze wrócić.
Rozmawiał pan o tym z ojcem?
Od zawsze pasjonowałem się polityką. Siedziałem przy stole, przy którym dyskutowali nasi goście z Polski - przyjaciele rodziców z "Solidarności" i Komitetu Obrony Robotników. To byli ludzie, którzy aktywnie walczyli z władzą komunistyczną. Ich rozmowy były pełne pasji, chociaż nie wszystko mogłem zrozumieć. Jasne dla mnie było, że chodziło o sprawy dramatyczne, które miały wpływ na moje życie rodzinne. Mój ojciec bywał radosny, a czasami smutny i bardzo przejęty.
Kto do was przyjeżdżał?
Sporo osób, które później stały się ważnymi osobistościami w Polsce, a które ja traktowałem jak członków szeroko pojętej rodziny. Adam Michnik, Jacek Kuroń, Helena Łuczywo, Wojciech Karpiński, Sewek Blumsztajn czy Barbara Toruńczyk. Niektórzy przyjeżdżali z Polski, inni byli emigrantami we Francji.
Nasze życie rodzinne przenikało się z życiem publicznym. I dlatego, mimo mojego młodego wieku, miałem poczucie dramatu historii.
Ile miał pan lat?
Jak wprowadzili stan wojenny, skończyłem siedem.
Rówieśnicy pytali o Polskę?
Nie, nie było tematu. W tym wieku dzieciakom w głowach gry i bajki, słodycze z piekarni. Chociaż może ja byłem trochę inny?
Jest taka tradycja we Francji, że wieczorne programy informacyjne, na dwóch najważniejszych kanałach, zaczynają się o dwudziestej. Dzieci przed snem oglądają dobranocki. Ja też miałem swoje ulubione kreskówki, ale czekałem z rodzicami na dziennik telewizyjny i dopiero po nim chciałem iść spać.
Nigdy nie pomyślał pan o powrocie, czy raczej wyjeździe do kraju swoich rodziców?
Nie, wręcz przeciwnie. To trochę bawiło mojego ojca, ale uważałem się za francuskiego patriotę. Stałem się nawet zagorzałym kibicem francuskiej drużyny w piłce nożnej. Nie oznacza to jednak, że nie śledziłem informacji płynących z Warszawy.
Tylko raz - przez rok - mieszkałem w Polsce. Mój ojciec został wtedy doradcą Tadeusza Mazowieckiego, pierwszego niekomunistycznego premiera. Miałem jednak w perspektywie powrót do domu.
Moja siostra Anna zdecydowała inaczej. Ma rodzinę w Warszawie. Realizuje się w polskim teatrze (jest reżyserką -red.). Obserwuję ją i podziwiam. Kiedy była młodsza, słabo radziła sobie z polskim. Ja dużo lepiej. Teraz jest na odwrót. Gdy czytam wywiady, których udziela po polsku, nie rozumiem połowy słów.
Mógł pan zostać.
Miałem wtedy szesnaście lat. I byłem, nadal jestem przywiązany do Francji. Nie oznacza to, że już nigdy z niej nie wyjadę. Mieszkałem w Stanach Zjednoczonych, przez cztery lata w Rosji, a ostatnio - przez pięć - w Izraelu. Pobyt w Polsce był twórczy, ale mój dom to Francja.
Duma z ojca?
Tak, ale nie miała ona nic wspólnego ze stanowiskiem, które zajmował. To, że był doradcą premiera… było miłe. Jestem dumny z mojego ojca za to, że jest moim ojcem, że otrzymałem od niego wychowanie, o którym każdy mógłby tylko pomarzyć. Jestem dumny z moich rodziców, bo traktowali mnie jak dorosłego, nawet gdy nim nie byłem, ofiarowując mi jednocześnie to, co jest dziecku potrzebne.
Ojciec dał mi życiową lekcję: pytanie często jest ważniejsze od odpowiedzi, bo znalezienie sensownej odpowiedzi nie jest ani oczywiste, ani łatwe. Świat jest dużo bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje. I trzeba zawsze szukać prawdy, unikać dróg na skróty.
To o Polsce po 1989 roku?
Mam intymny stosunek do Polski, ale równocześnie mam do niej dystans. Patrzyłem na nią z bliska, jeżdżąc i pisząc dla "Le Monde" o Europie Wschodniej. To były czasy rządów PO-PSL. Później doszło do katastrofy w Smoleńsku i powrotu PiS do władzy.
Jest pan "ekspertem od Polski" we Francji?
Jeszcze dziesięć lat temu przyjmowałem zaproszenia do programów publicystycznych we francuskich telewizjach i komentowałem sprawy bieżące: krajowe i zagraniczne. To było jednak głupie. No bo po co? I tak nikogo nie da się przekonać. Sama wymiana opinii nie niesie za sobą żadnej wartości dziennikarskiej. A pracując dla takiej gazety jak "Le Monde" - jednej z najpoważniejszych na świecie - należy mieć szacunek dla czytelnika i dla samego siebie.
Dużo za to pisałem o Polsce: o polskiej polityce i społeczeństwie. Przygotowywałem pogłębione analizy. Często krytyczne, a czasem nie. Gdyby ktoś jednak zadzwonił do mnie z telewizji czy radia i poprosił o trzydziestosekundową opinię na temat Polski, odmówiłbym.
Napisał pan w książce: "W zeszpeconej przez zjełczały nacjonalizm Polsce potężna jest presja zdefiniowania wąsko rozumianej tożsamości". Co z tym "zjełczałym nacjonalizmem"?
Nie jest to tylko problem Polski. Nacjonalizm, czy raczej populizm tożsamościowy, jest wszędzie. To karykaturalna odpowiedź na globalizację, która doprowadziła do spektakularnego rozkwitu pewnych państw, takich jak Chiny czy Indie, ale też do znacznego pogłębienia się nierówności w naszych krajach. Nie mówiąc o wyzwaniach klimatycznych.
Władza populistyczna, nacjonalistyczna potrzebuje heretyków, przeciwników, ludzi, których można zdehumanizować. Ktoś kiedyś powiedział: patriotyzm - tak, nacjonalizm - nie.
Ja wierzę w Europę, która - co oczywiste - czasem mnie irytuje, jak w przypadku szczepionek. Ale najbardziej razi mnie bezmyślny, prowincjonalny nacjonalizm w wydaniu polskim, który blokuje istotne zmiany w Unii Europejskiej.
Ten kraj - od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia - przeszedł niesamowitą transformację. Był wzorem dla Zachodniej Europy. I z tego powodu Polska powinna odegrać dzisiaj kluczową rolę w Unii Europejskiej. Zamiast politycznego przywództwa, jest blokada i próba niszczenia jej (UE - red.) od środka, rzekomo w imię tradycyjnych wartości i suwerenności, którym przecież nikt nie zagraża.
Tak się dzieje za sprawą "stref wolnych od ideologii LGBT". Czy ludzie obozu rządzącego nie rozumieją, że to etyczna, moralna i polityczna kompromitacja?
Rząd PiS - jakby wbrew Europie - idzie pod prąd: uderza w gejów, zaostrza prawo aborcyjne.
Jeżeli Polska odwróci się do Europy plecami, to w którą stronę będzie spoglądać? Bądźmy poważni. Jaka jest alternatywa? Chyba, że rząd PiS chce, żeby Polska była samotną wyspą pośrodku kontynentu?
Premier Węgier zapowiedział budowę nowej europejskiej prawicy, o której zapewne marzy Jarosław Kaczyński. Tylko to nie jest perspektywa dla rozwoju Polski. I nie chodzi mi o gospodarkę. Moi rodzice, ich przyjaciele z "Solidarności" i miliony innych Polaków marzyli o wolnym i demokratycznym kraju. Jego miejsce jest w Unii Europejskiej, a nie poza nią.
Jak na to patrzą Francuzi?
Nie patrzą. Polska nie jest równorzędnym krajem dla Francji. To nie Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Rosja czy Chiny. Dużo ważniejsze - ze względu na bezpieczeństwo Paryża - wydają się Syria, Libia i Mali.
Cytuje pan w książce Elicha Haasema, swojego sąsiada: "Istnieje państwo naturalne i nienaturalne. Państwo naturalne rozwija się od podstaw do góry". To w kontekście Izraela. Ja zapytam w kontekście Polski. Czy - po wojnie - nie stała się państwem nienaturalnym?
Elich miał etniczną i religijną wizję Izraela, z którą ja się nie zgadzam. Zresztą ona nie ma nic wspólnego z Polską.
Myślałem bardziej o państwie, które z powodu wojny zostało odarte ze swojej różnorodności. Kim jest w nim Polak?
Nie mam gotowej odpowiedzi. Może gdyby zapytać inaczej: co łączy Polaków? Jeżeli spojrzymy w dowolny zakątek świata, zobaczymy podziały, wrogie frakcje, niechęć. Tak jest w USA, Francji czy Polsce.
Sąsiad zaczyna być w naszych oczach cudzoziemcem, zdrajcą, który nienawidzi naszej ojczyzny. Nie ma miejsca do normalnej, ludzkiej rozmowy. Przecież można się nie zgadzać, ale trzeba się szanować.
To atmosfera wojny domowej, w której wytyka się innych. Tak robi rząd w Polsce, który daje przyzwolenie na pokazywanie palcem ludzi LGBT. Znowu do tego wracamy: po co te strefy wolne od ideologii LGBT?
I skąd ten antysemityzm?
Czytałem komentarze pod artykułami, w których głos zabierał mój ojciec. Przerażające. Antysemityzm był, jest i będzie. Ale kiedyś grupa polskich antysemitów - to moje powierzchowne wrażenie - wykazywała pewną powściągliwość, zdawała sobie sprawę, że opinie antysemickie nie są tolerowane przez społeczeństwo i partię rządzącą.
Zmiana polega na tym, że antysemityzm w pewnym sensie został usankcjonowany - jest quasi-legalny. I nie chodzi o to, że premier czy któryś z ministrów ma ciągotki antysemickie. Nie! Chodzi o to, że nie ma już nikogo na warcie, że nikt nie potępi, nie sprzeciwi się takim zachowaniom.
To, co się dzieje w Polsce, jest kalką z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Z tą różnicą, że antysemityzm był nazywany antysyjonizmem. Jego korzenie są głębokie. I nie mam tu na myśli antysemityzmu katolickiego.
Też istnieje.
Kościół odegrał istotną rolę w czasie komunizmu. Niektórzy księża byli bohaterami. I tego nikt nie może negować. Co innego teraz: rola Kościoła - jako instytucji - w życiu publicznym jest co najmniej dyskusyjna.
Pan - jako czterdziestosiedmiolatek - odnalazłby się w tej dyskusji? Razem z rodziną?
To nie tak, że ja już nigdy nie wyjadę z Francji. Przeciwnie! Mam głęboką nadzieję, że zamieszkam jeszcze za granicą. Zrobię to dla syna, żeby się przekonał, iż świat oraz ludzie potrafią się pięknie różnić. Odkrycie innego to najpewniejsza droga do odkrycia siebie samego. Czy to będzie Polska? Nie mam żadnego powodu, żeby się tam przenieść, ale kto wie?
Autorka/Autor: Jacek Tacik
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock