Pedofil-morderca wysłał kartkę do ośmiolatki z domu dziecka. Miał jej adres, wiedział, ile ma lat i kiedy obchodzi urodziny. Wszystkie te dane zdobył, wykonując kilku telefonów do placówki, w której znajduje się dziewczynka. Sprawą zajmuje się prokuratura. Materiał magazynu "Polska i świat" TVN24.
Kartkę od "Mirka" otrzymała ośmioletnia Hania z domu dziecka w Toruniu. Mirek okazał się Mirosławem S., mordercą i pedofilem uznanym za "bestię" i umieszczonym w specjalnym ośrodku psychiatrycznym w Gostyninie.
- Jak idziemy do miasta czy z miasta, ona mnie trzyma mocno za rękę. Boi się, że ten pan, co jej wysłał kartkę, może jechać w każdej chwili samochodem, ukraść ją i jej krzywdę zrobić - przyznała mama dziewczynki.
Padło na Hanię
Hania jest teraz z biologicznymi rodzicami, którzy mają ograniczone prawa rodzicielskie. Na co dzień mieszka jednak w domu dziecka. To jego pracownica podała pedofilowi dane osobowe dziewczynki. Uzyskał je, bo powiedział, że chce kupić jakiemuś dziecku polisę ubezpieczeniową. Warunek był jeden: dziecko miało mieć mniej niż 10 lat. Padło na Hanię.
- Dyrektor placówki wyciągnęła konsekwencje i dała swojej pracownicy upomnienie - wyjaśniła rzecznik prasowa Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Toruniu Bożena Miler. - No może pracownica miała gorszy dzień - próbowała tłumaczyć sytuację, do której doszło.
- W tej sprawie niewątpliwie będzie śledztwo - zapewniła Judyta Głowacka z Prokuratury Rejonowej Toruń Centrum-Zachód. Dotyczyć będzie ujawnienia danych osobowych dziewczynki i niedopełnienia obowiązków służbowych. Grozi za to do dwóch lat wiezienia. Własną kontrolę prowadzi też MOPR.
Oprócz polisy ubezpieczeniowej, do ośrodka przyszły zaadresowane do dziewczynki prezenty, w tym lalka i kartka urodzinowa.
- Dostała tę kartkę, przekazano jej tę kartkę. Ona oczywiście nie potrafi czytać, więc jej wychowawca przeczytał i się zaczęli pytać, czy ona zna tego wujka - relacjonowała matka dziecka. - Ona twierdziła, że nie, bo zna wszystkich swoich wujków i ciocie. Od tej pory się po prostu się boi - podkreśliła.
- To była realizacja pewnych jego potrzeb erotycznych, pedofilskich, w jedyny dostępny sposób, jaki można to było zrobić w warunkach pozbawienia wolności - wyjaśniał zachowanie pedofila Jerzy Pobocha, psychiatra sądowy.
Ministerstwo się broni
Mirosław S. blisko 30 lat temu brutalnie zgwałcił i zamordował dziewczynkę na Kaszubach. Trafił do ośrodka w Gostyninie na mocy tak zwanej "ustawy o bestiach" tuż po odbyciu kary 25 lat więzienia. Sąd stwierdził, że nadal jest groźny dla społeczeństwa.
Ani dyrektor ośrodka w Gostyninie, ani przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia, które nadzoruje prace ośrodka, nie znaleźli czasu na rozmowę przed kamerą.
W oświadczeniu resortu napisali: "(...) Pacjent (...) ma prawo do kontaktu osobistego, telefonicznego lub korespondencyjnego z innymi osobami. Ustawa nie daje personelowi (...) uprawnień do cenzurowania poczty pacjentów. (...) Dyrektor tej jednostki nie ma wglądu w prywatną korespondencję pacjentów ośrodka, gdyż nie są oni pozbawieni praw obywatelskich".
"Ta terapia miała być totalna, izolacja totalna!"
W "ustawie o bestiach" można przeczytać, że kontakt odbywa się za zgodą kierownika ośrodka, a zgody tej można odmówić lub ją cofnąć, gdy kontakt z innymi stanowi zagrożenie niebezpiecznym zachowaniem.
- Siedzą tu, nie wylezą z tego ośrodka, to niech robią, co chcą. Jak chcą sobie pisać, to niech sobie piszą - nie ukrywał emocji Paweł Moczydłowski, były szef służby więziennej. - Ta terapia miała być totalna, izolacja totalna! To zupełnie niezrozumiałe, ktoś zapomniał o celach, dla których ten ośrodek (w Gostyninie - przyp. red.) został realizowany - ocenił.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Polska i świat" TVN24.
Autor: mm//now/jb / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24