|

"Oni nie potrafią mieszkać. Oni nie wiedzą, co to jest dom"

"Oni nie potrafią mieszkać. Oni nie wiedzą, co to jest dom"
"Oni nie potrafią mieszkać. Oni nie wiedzą, co to jest dom"
Źródło: Antonina Długosińska

- Ze względu na to, jaki miałem dom rodzinny za dzieciaka, to ja nigdy nie miałem domu. Zawsze byłem bezdomny – mówi Michał. Młodzi, bez dachu nad głową pytani, czy mają jakieś pamiątki po matce, po ojcu odpowiadają: tak, choroby psychiczne. O domach złych.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chcesz uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. Kontakt z Fundacją po Drugie znajdziesz tu. 

Przypominamy tekst z listopada 2020 r.

Michał ma 21 lat. Powody, przez które stracił dach nad głową, wymienia szybko: problemy psychiczne, nieodpowiedzialność rodziców.

Mówi: - Zero wzorców rodzicielskich. Przemoc, nękanie, nadużywanie alkoholu. Turbobieda. Wielokrotnie nie miałem co jeść. Mój ojciec miał raka. Po operacji nawet się ogarnął. Odstawił alkohol. Ale matka wciąż piła. I wreszcie wciągnęła w to ojca. Skończyły się pieniądze. Popadli w długi. Poważne długi. Coraz więcej pili. Stracili kontakt z rzeczywistością, wszystko zapuścili. Nie było pieniędzy. Nie było nic. Nie było dnia, żebym nie dostał talerzem czy czymkolwiek: z kopa, drutem. 24 listopada 2010 roku przyszedłem do domu ze szkoły i trafiłem na taki moment, że matka zabiła ojca.

Miałem 11 lat.

Siedzimy w małym pokoju, przy dużym stole, w Fundacji po DRUGIE przy ulicy Smulikowskiego na warszawskim Powiślu. To tu przychodzą młode osoby, które z jakichś powodów znalazły się na ulicy. Michał mówi spokojnie. Koledzy siedzący obok nie reagują. Już słyszeli tę historię.  

- To nigdy nie był dom. Matka była prowodyrem wszystkich rodzinnych awantur – wyznaje. Nie chce jej widzieć. Listów, które jeszcze kiedyś wysyłała mu z więzienia, nigdy nie przeczytał. Kolejne już do niego nie dotrą. Matka nie wie, gdzie jest. Najpewniej nie zdaje sobie sprawy, że jej syn jest bezdomny.

Michał: - Najpierw przygarnęła mnie babcia, która mieszkała z ciocią. Obie znienawidziły matkę za to, co się stało, a ta nienawiść przeszła na mnie. Dzień przed świętami Bożego Narodzenia dowiedziałem się, że trafię do domu dziecka. Napisałem wiadomość przyrodniemu bratu. Tego samego dnia przyjechał i mnie zabrał. 

Ale i tam, w 130-metrowym apartamencie u brata, Michał domu nie znalazł. Choć były koty, a przecież on jest kociarzem. - Mój brat nie dopuszczał, że mogę mieć zaburzenia osobowości, że mogę być chory psychicznie. Więc byłem obwiniany za wszystko. Porównywał mnie do siebie. 

Michał kilka lat później odszedł.

- Nie bałeś się, że nie będziesz miał dachu nad głową? – pytam.

- Nie. Chciałem pójść na swoje, ale dopadły mnie choroby psychiczne. I skończyłem na ulicy. Kilka nocy w toice. Nic nie jadłem – mówi.

Pierwszy posiłek zjadł w fundacji Kamiliańska Misja Pomocy Społecznej. Zupę pieczarkową.

Michał: - Trafiłem do pierwszego ośrodka. Mieszkałem tam prawie rok. Ale kiedy ogarnąłem sobie pracę, życie, szkołę, wyprowadziłem się. Zrobiłem błąd. Wyprowadziłem się z kimś stamtąd. Chłopak wydawał się ogarnięty, ale kiedy tylko wyprowadziliśmy się na mieszkanie, poleciał w taki cug, że nie było z nim kontaktu. Okradał mnie i się wyprowadził. Nie byłem w stanie sam opłacać rachunków. Trafiłem do kolejnego ośrodka. Tam też mieszkałem prawie rok. Teraz jestem w hostelu Fundacji po DRUGIE. Ze względu na to, jaki miałem dom rodzinny za dzieciaka, to ja nigdy nie miałem domu. Zawsze byłem bezdomny.

Kiedy pytam go, czy wciąż ma coś z domu, jakąś pamiątkę, odpowiada: - Chorobę psychiczną. Będą ją miał do końca życia.

Przerywa nam chłopak, który siedzi przy oknie. Nie chciał ze mną rozmawiać. - Boże, jakie to jest dla mnie śmieszne. Ludzie, którzy są wychowywani przez rodziców, nie wiedzą, jak życie wygląda. - Jakie pamiątki?! – mówi, nawet na mnie nie patrząc.

- Tam nie ma pamiątek, tam nie ma domu, nie ma poczucia bezpieczeństwa, chce się tylko należeć do jakiejś grupy, jakiejkolwiek – wtrącają inni.

Po pomoc do specjalisty pierwszy raz Michał poszedł w wieku 17 lat. Diagnoza: choroba psychiczna. W ośrodku ma terapię.

Czym zajmuje się fundacja "Po Drugie"?
Czym zajmuje się fundacja "Po Drugie"?
Źródło: TVN24

Potwór z kosmosu 

Mariusz ma teraz 19 lat. Ale nie miał jeszcze pięciu, gdy trafił do rodziny zastępczej. Z siostrą. Niewiele pamięta: - Pamiętam głównie, jakie miałem koszmary. Że gonił mnie taki wielki potwór z Księżyca.

I dzień, w którym mama ich zostawiła: - Mama powiedziała, że jedziemy do miejsca, gdzie będziemy mogli się bawić z dziećmi. Byliśmy podekscytowani. Ale tam nie było żadnych dzieci oprócz nas. Mama powiedziała, że za godzinę wróci. Ale nigdy nie wróciła. Choć cierpliwie czekaliśmy. 

Mówi, że domu nigdy nie miał.

- Wychowywała mnie starsza pani. Mówiłem do niej babciu. Bądź co bądź wychowywała mnie 14 lat. Dobrze mnie wychowywała. Ale źle się tam czułem. Przez osiem lat byłem prześladowany w klasie. Bity. Musiałem zmienić szkołę. W nowej spędziłem rok, nie odzywając się do nikogo. Przez trzy lata mieszkał u niej, tej starszej pani, jej prawdziwy syn. Nazywałem go wujkiem. Dużo pił. Pojawiła się przemoc, dlatego w czerwcu tego roku się wyprowadziłem.

Trafił do hostelu prowadzonego przez Fundację po DRUGIE. Co będzie, gdy będzie musiał go opuścić?

- Kolejna fundacja. A później się pomyśli – odpowiada.

Jak chce, żeby wyglądał jego dorosły dom – nie wie. Nie wie też, jakie plany ma jego siostra, która została w rodzinie zastępczej. Chodzi do szkoły, nie jest jeszcze pełnoletnia.

 "To jest pokój mojej mamy"

Czym jest dla nich hostel fundacji? Domem? Raczej czyśćcem. Czymś pomiędzy. Między piekłem a niebem? 

- Fundacja po DRUGIE od 2011 roku pomaga młodzieży doświadczającej bezdomności. Pierwotnie mieliśmy wspierać młodzież opuszczającą placówki resocjalizacyjne, domy dziecka czy rodziny zastępcze. Głównym problemem tych osób jest to, że nie mają dokąd pójść. Bardzo szybko okazało się też, że młodych bezdomnych jest znacznie więcej. Że bezdomność dotyka też młodzież, która wychowywała się w rodzinach biologicznych, ale problemy tych rodzin nie zostały zauważone przez system – mówi Agnieszka Sikora, prezes fundacji.

Podkreśla: Każdy, kto do nas trafia, to osoba, która doświadczyła złego domu, która tego domu tak naprawdę nie miała.

W jej biurze do tablicy korkowej przyczepionych jest kilkadziesiąt zdjęć młodych ludzi. To podopieczni fundacji. - Im zależy, żeby te fotografie były u mnie w gabinecie. Kiedyś mnie poruszyło, jak jedna z podopiecznych, która od kilku lat zwraca się do mnie "mamo", przyszła z koleżanką i mówi do niej: chodź, pokażę ci pokój mojej mamy. A przecież to jest biuro – opowiada Sikora.

Podziękowania dla fundacji
Podziękowania dla fundacji
Źródło: Facebook "Po Drugie"

Jeszcze będzie pięknie

Piotr na Smulikowskiego przyszedł kilka miesięcy temu. Tak go zapamiętali: przystojny, uśmiechnięty, może trochę wystraszony. Ale świadomy swoich problemów, uzależnień. Leczył się psychiatrycznie.

Sikora: - Chciał iść do szkoły i wspólnie znaleźliśmy dla niego dobre miejsce, które poza zwykłą nauką widzi również człowieka i jego bagaż. Jeszcze dwa tygodnie temu wybierał się z nami na wyjazd. W ostatniej chwili zrezygnował. Do fundacji przyszła informacja, że nie żyje.

Jego koleżanka, też podopieczna fundacji, napisała list: "…był narkomanem. Leczył się psychiatrycznie. Mimo to nałóg był silniejszy i za każdym razem wracał. To między innymi on jest winny jego śmierci. Dlatego w imieniu swoim i jego, proszę Was. Proście o pomoc. Dbajcie o siebie. Uważajcie. Jeżeli trzeba, zasięgnijcie pomocy od specjalisty. Bądźcie dobrzy i mili dla siebie i innych. Jeżeli kiedykolwiek pomyślicie, że bez Was będzie innym lżej, to się mylicie. Nie będzie. Będą zdruzgotani, tak samo jak ja w tym momencie. Naprawdę nie da się opisać bólu, który teraz czuję. Mimo ciemności, która może Was otaczać, nie poddawajcie się. Kiedyś znajdziecie sens i ludzi, którzy sprawią, że Wasze życie znów nabierze barw. Czeka na Was mnóstwo cudownych chwil. Zapewniam Was".

W tym hostelu nie jestem w delegacji

Osoby, które przychodzą do fundacji, mieszkają w hostelu. Takim z kuchnią, dużą lodówką, wielkim stołem i kominkiem. Są kwiaty. Ktoś przyniósł kota, ktoś kupił dwie świnki morskie. W pokojach piętrowe łóżka. W każdym z pokoi – kilka osób.

Ale są też pokoje dwuosobowe. Jeden z nich właśnie odmalowali młodzi ludzie. Spodziewają się dziecka. Bo do fundacji przychodzą też młode dziewczyny, które zaszły w ciążę. To najczęściej wychowanki domów poprawczych, które zostały z nich wyrzucone. Rodzice z jakichś powodów nie chcieli im pomóc, więc trafiły na ulicę, a stamtąd do fundacji.  

Wkrótce Fundacja po DRUGIE wybuduje pierwszy ośrodek dla nieletnich matek i ich dzieci.

Ale na razie są tutaj.

Arkadiusz: - Zrozumiałem, że jestem bezdomny, dopiero jak trafiłem do fundacji. Uświadomiono mi to. Zostałem wyrzucony z rodzinnego mieszkania. Mojej matki nie znam, babcia czasami pokazywała mi ją na zdjęciach, a właściwie na jednym zdjęciu. Matka zostawiła mnie, kiedy miałem trzy miesiące. To było pod sklepem, w środku zimy. Tak po prostu gdzieś sobie poszła. Zaopiekowali się mną dziadkowie. Ojciec zostawił mnie, kiedy miałem osiem lat. Pił. Później poszedł do wojska i od tamtej pory w ogóle go nie widziałem.

Tomasz opuścił dom dziecka, gdy skończył 18 lat.  

Tomasz: - Nikt się mnie nie pytał, czy mam gdzie mieszkać, czy nie. Wszystko musiałem załatwić sam. Dostałem wyprawkę, która starczyła na wynajem pokoju. Musiałem jeszcze wykupić leki, bo od dziecka chorowałem. Nie wiedziałem, na czym polega moja choroba, bo nikt tego nie tłumaczył dziecku.

Nie wiedząc, co mu dolega, rozpoczął pracę na budowie.

- Po trzech miesiącach pracy wylądowałem na oddziale intensywnej terapii. Po wyjściu ze szpitala nie miałem gdzie wrócić. Wtedy trafiłem do fundacji.

"Oni nie potrafią mieszkać. Oni nie wiedzą, co to jest dom"
"Oni nie potrafią mieszkać. Oni nie wiedzą, co to jest dom"
Źródło: TVN24

Gdy psycha klęka

Agnieszka Sikora: - Odkąd zaczęła się pandemia, to doświadczamy ogromnego wzrostu liczby osób, która do nas przychodzi. To nas trochę przytłacza. Wcześniej w miesiącu przychodziły średnio trzy, cztery osoby. W tej chwili to są trzy, cztery osoby w tygodniu. A my nie jesteśmy z gumy, nie mamy takich pieniędzy, żeby wszystkich zabezpieczyć. Ale też mamy taką filozofię, że nikogo nie chcemy zostawić bez pomocy. I to staje się szalenie trudne, bo w związku z epidemią bezdomność młodzieży stała się bardziej wyrazista. 

Dlaczego?

- Dlatego że wiele opcji, które oni mieli, będąc w bezdomności, po prostu się skończyło. Kiedyś bezdomny szedł na dworzec, posępił trochę kasy, że niby na bilet, na powrót do domu, wynajmował sobie hostel. W tej chwili mało kto podróżuje koleją. Młodzież miała możliwość przenocowania od czasu do czasu u znajomych, ale te domy się pozamykały. Wielu młodych ludzi wcześniej nie było gotowych, aby skorzystać z naszej pomocy, bo sobie jakoś radzili, niekoniecznie w mądry sposób, ale było im z tym dobrze. Nie chcieli mieć do czynienia z instytucją, z regulaminami, zasadami. W tej chwili muszą się na to zgodzić, bo nie mają innego wyjścia – mówi Sikora.

Kilka dni temu do fundacji przyszedł chłopak. 22 lata. Alkoholik. Od miesięcy spał na klatkach schodowych, na materacu.

Agnieszka Sikora: - Czy mu tam jest dobrze? O czym my mówimy? To jest katastrofa. 

I dodaje: - Jeżeli chodzi o osoby uzależnione, to praca jest prosta. Masz wybór: albo idziesz w ćpanie, albo coś z tym robimy. Jeżeli coś z tym robimy, to musisz iść na terapię.

- Gorzej jest z osobami, które wymagają opieki psychiatrów, szczególnie teraz w pandemii. Jest bardzo trudno, żeby dostać się na długofalowe terapie. Bardzo często trzeba czekać nawet rok, a mówimy o osobach, które naprawdę potrzebują pomocy tu i teraz. Są to na przykład osoby z urojeniami, ciężko jest im wytłumaczyć, że to, co robią, jest niebezpieczne – rozkłada ręce prezeska fundacji.

- Psycholog, ale również inni specjaliści w organizacji - pedagog, terapeuta uzależnień - potrafią ocenić, kiedy niezbędne jest, by młodzież zgłosiła się na konsultację, a czasem nawet do szpitala psychiatrycznego. Świadczą o tym zarówno zgłaszane przez młodzież problemy, jak bezsenność albo koszmary senne, trudności w koncentracji, brak panowania nad reakcjami, ogólna niechęć do działania, a także zachowania na przykład deklaracje samobójcze czy nawet próby samobójcze – dodaje. 

Dodatkową wskazówką dla pracowników fundacji jest to, że znaczna część młodzieży ma w swojej historii leczenie psychiatryczne, przyjmowała leki, przebywała na oddziałach, ma postawione diagnozy. Często kontynuacja leczenia jest niezbędna. 

- Pomoc psychiatryczną uzyskujemy na ogólnych zasadach przez NFZ. Jest to trudne, bo czas oczekiwania jest często zbyt długi. Współpracujemy także z innymi organizacjami pozarządowymi, które na przykład realizują projekty dotyczące zdrowia psychicznego i wsparcia osób z zaburzeniami – mówi Agnieszka Sikora.

Jak nie są ubezpieczeni, to fundacja korzysta z pomocy Lekarzy Nadziei. To wyjątkowa organizacja, w której lekarze wolontariusze świadczą pomoc medyczną osobom w kryzysie bezdomności.

- Część młodzieży ma przepisane leki i staramy się motywować ją do regularnego ich przyjmowania, zgodnego z zaleceniami lekarza. Ci, którzy pracują lub mają jakiś inny dochód (alimenty, środki z tytułu kontynuowania nauki), kupują leki samodzielnie, ze swoich środków. Często kupujemy leki z naszych fundacyjnych pieniędzy. Ważne jest, żeby młodzież miała dostęp do leczenia – opisuje Sikora.

AGNIESZKA2
"Na mieszkania się czeka"
Źródło: TVN24

Ten spleśniały pomidor

W fundacji wszyscy, którzy do niej trafią – poza wsparciem psychologów – uzyskają pomoc w dostępie do lekarzy, dentystów. Także przy załatwianiu spraw urzędowych, w znalezieniu szkoły, pracy, a nawet mieszkania. Na miejscu dostaną łóżko i jedzenie gotowane przez cudowną panią Alicję, którą młodzi nazywają ciocią. I chociaż nie są rodziną, pokaże młodym, jak to jest nią być.

Ciocia Alicja: - Jedna z dziewczyn ma anoreksję. Odkładam jej jedzenie takie, jakie lubi. Żeby tylko coś zjadła.

Dla Patryka ma świeże jajka. Usmaży zamiast kotleta. On, jako jedyny w hostelu, nie je mięsa.

Agnieszka: - Oczywiście nie jesteśmy w stanie zrekompensować im utraty dzieciństwa. Dać to, czego nie przeżyli. Ale fajnie jest, kiedy 24 grudnia siadamy razem do stołu, a oni, czasem po raz pierwszy w życiu, widzą, że na wigilijnym stole są potrawy, a nie kanapki i wódka. I to jest super. 

Albo urodziny.

Jedna z dziewczyn w fundacji miała swoją pierwszą urodzinową imprezę. W wieku 25 lat. Taką z tortem z świeczkami, prezentami. 

Elżbieta, fundacyjny psycholog: - Do końca życia nie zapomnę jej rozedrganej twarzy. Walczyła ze sobą, żeby się nie rozpłakać. W domu nigdy nie dostała prezentu, ani z tej okazji, ani na święta. Jedyne, czego tam doznała, to przemoc, okrutna przemoc.

Gdzie szukać pomocy?
Gdzie szukać pomocy?
Źródło: TVN24

***

Fundacja po DRUGIE organizuje też "mieszkania treningowe" dla osób, które próbują pójść na swoje. Każdy, kto je dostanie, ma przydzielonego opiekuna, który go odwiedza. Sprawdza, pomaga, doradza.

Z opowieści: Bałagan. Na stole leży zgniły pomidor. 

Agnieszka do lokatorów: - Posprzątajcie tego pomidora!

Jeden z lokatorów: - Ale to nie mój.

Agnieszka: - Ale tobie nie przeszkadza ten gnijący pomidor?

- Okazuje się, że większość naszej młodzieży nie potrafi tego, co nam wydaje się oczywiste. Oni nie potrafią mieszkać. Oni nie wiedzą, co to jest dom. Oni, nawet jak byli w placówkach, w których uczono sprzątać, nie wyrobili sobie potrzeby życia w porządku. Oni potrafią trzymać miotłę, wiedzą, jak się używa odkurzacza, ale nie widzą tego, że wokół nich jest syf. Im to nie przeszkadza. Nie potrafią szanować, doceniać pewnych rzeczy. Uczymy ich, jak składać ubrania, jak zrobić pranie, jak rozwiesić pranie. Jak zrobić obiad. Nie masz zbyt wielu pieniędzy, nie kupuj półproduktów, zrób jakąś zupę – opisuje Agnieszka Sikora.

Młodzi uczą się rano wstawać, robić zakupy, prasować, gotować, szukać pracy.

Takie "przypadki"

Daniel od osiemnastego roku życia jest na ulicy. Pierwszy raz o pomoc poprosił dopiero trzy lata później. Trafił na wolontariuszy, którzy jeżdżą autobusami i wypatrują osób w kryzysie bezdomności. Chcą im pomóc. Zobaczył, że rozdają jedzenie, a że nie jadł od paru dni, to podszedł. Trafił do hostelu Fundacji po DRUGIE. Już dawno nie spał w czystej pościeli.

Kaśka, dziewiętnaście lat, przyjeżdża na Powiśle w asyście wychowawczyni z domu dziecka, która mówi: – Przywiozłam wam taki przypadek. Jutro skreślamy ją z listy i nie ma dokąd pójść.

Agnieszka Sikora: - Jesteśmy przekonani, że młody człowiek, który opuszcza dom dziecka, dostaje mieszkanie. Tak nie jest. Na te mieszkania się czeka.

Młodzi znikają z radarów. System ich nie widzi.

Agnieszka Sikora: - Młodzi ludzie, którzy doświadczają bezdomności, nie zgłaszają się do ośrodków pomocy społecznej, nie szukają wsparcia w noclegowniach czy schroniskach. Rzadko i zazwyczaj dopiero po wielu miesiącach, a nawet latach życia bez własnego miejsca i punktu zaczepienia decydują się skierować swoje kroki do ośrodka czy placówki. Młodzież opuszczająca pieczę zastępczą, placówki resocjalizacyjne, ale również rodzinne domy, które tylko z nazwy mają coś wspólnego z rodziną, zwykle szuka innych rozwiązań. Podejmują dramatyczne próby przetrwania, nocując na klatkach i w autobusach, waletują u znajomych i dalszej rodziny, całą swoją aktywność koncentrując na poszukiwaniu miejsca, w którym można przekimać. Często łączą się w grupy i wspólnie z rówieśnikami znajdują niekonieczne legalne sposoby zdobywania pieniędzy. Ciągle jeszcze, mimo trudnej sytuacji, wyglądają dobrze i trudno wyłowić ich z tłumu przechodniów. Prośba o pieniądze na bilet powrotny do domu czy hamburgera, bo zostali okradzeni, brzmi wiarygodnie.

Czemu nie chcą korzystać z systemowej pomocy?

- Oni żyją tu i teraz, nie planują, reagują jedynie na to, co dzieje się w danej chwili. Często nie dostrzegają dramatyzmu sytuacji i są przekonani, że to minie, że za moment (cudem?) będzie lepiej. Rozwiązania systemowe, które są kierowane do osób w kryzysie bezdomności, nie widzą specyficznych potrzeb młodych, a młodych odstrasza grupa starszych ludzi korzystających z tych rozwiązań. Nie zachęca także podejście urzędników, którzy proszą o wypełnianie papierów i, kierując się przepisami, nie mogą spojrzeć na sytuację człowieka elastycznie, podążać za tym, czego on chce i jak czuje – odpowiada szefowa fundacji.

W dodatku system niewiele wie o młodzieży bezdomnej. Nigdy jej nawet dobrze nie policzył. W ramach ogólnopolskiego badania prowadzonego przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w 2019 roku w całej Polsce doliczono się 784 osób bezdomnych w wieku 18-25 lat.

A tych jeszcze niepełnoletnich do tej pory nikt nie policzył.

- Liczba ta wydaje się nieprecyzyjna i mocno zaniżona, co z kolei potwierdza raport opracowany przez Fundację po DRUGIE pod koniec 2019 roku na zlecenie miasta Warszawy. Z badania organizacji, liczenia bezdomnych, realizowanego podczas dwóch spisowych nocy w stolicy, rachmistrzowie dotarli aż do 105 osób w wieku do 25 lat doświadczających bezdomności. Trudno porównać skalę obydwu badań, jednak organizacja w swoich rachunkach skupiła się jedynie na grupie młodych bezdomnych, których można spotkać w innych miejscach niż te, które system łączy z pozostałą populacją osób w kryzysie – mówi Sikora.

Wiek osób bezdomnych w Polsce
Wiek osób bezdomnych w Polsce
Źródło: TVN24

Bo nie mieli domu

- Nietrudno nie ulec takiemu przekonaniu, że jednak wszyscy oni są podobni. Bo gdzieś tam, u zarania ich życia, był dom. Ale nie taki, jak my go rozumiemy: ciepło i więzi. Każdy z nich na własny osób radził sobie z tym brakiem – zaznacza Elżbieta Szadura-Urbańska, psycholog w fundacji.

Podaje przykład doświadczeń, przeprowadzonych w latach 60. przez Harry'ego Harlowa.

Badanymi były małe małpy, Harlow oddzielił je od ich matek i zaprojektował dwa rodzaje "sztucznych matek". Pierwsza była zrobiona z drutu, ale trzymała butelkę mleka, którą małpiątka mogły się samodzielnie karmić. Druga matka była zrobiona z drutu i miękkiej przytulnej tkaniny. Obie były sztucznie podgrzewane, co miało symulować ciepło ciała prawdziwej matki.

Harlow odkrył, że małpiątka częściej wybierały miękką matkę, do której mogły się przytulać, a kiedy były głodne, na krótko szły dokarmić się do drucianej "matki".

Psycholog: - Wnioski, jakie płyną z tego eksperymentu, to to, że podstawową potrzebą jest bliskość.

Ale Harlow poszedł o krok dalej. Zbudował cztery rodzaje matek, które nazwał "matkami potworami". Te miały miękką część do przytulania i dodatkowo coś, bo było nieprzyjemną "pułapką" dla dziecka – na przykład jedna miała wbudowany mechanizm, który gwałtownie potrząsał uczepionym dzieckiem tak mocno, że aż dzwoniły mu zęby, druga dmuchała silnym strumieniem powietrza, trzecia miała stalową ramę, która odrzucała dziecko poza zasięg matki, czwarta mosiężne tępo zakończone kolce, które nieoczekiwanie napierały na przytulające się dziecko.

Harlow odkrył zaskakującą prawidłowość: po każdym brutalnym odepchnięciu, dzieci wracały do tych potwornych konstrukcji, przylegały mocniej i błagalnie szukały wsparcia, jakby "wybaczały i zapominały o doznanej krzywdzie" – pisał badacz.

Psycholog: - Ten eksperyment pokazuje, dlaczego dzieci z rodzin patologicznych, które przeszły piekło, w większości nie mówiły o swojej matce z pogardą. W większości to jest przypominanie sobie chociaż jednego faktu, jak była trzeźwa i mi kupiła lody. To jest odpowiedź, dlaczego te nasze dzieciaki tak bardzo pragną więzi z kimś ważnym i dlaczego później odtwarzają, w relacjach z nami, tę niezaspokojoną więź z rodzicami. Oni musieli mieć chociaż na chwilę złudne oparcie… Ten jeden dotyk albo jedno spojrzenie podniesione z pijackiego wyra. To było jak diament pielęgnowany latami. 

Serwetki

Za przykład podaje Adama. Młody mężczyzna ze schroniska został wyrzucony za alkohol. Był pełen złości na cały świat. Zmarła mu matka, alkoholiczka. Wyszedł z więzienia. Zapił. Był głodny, zmarznięty. Na Wileńskim spotkała go Elżbieta. Namówiła na wyjazd do szpitala. A później na terapię. Trwała pięć lat. 

Psycholog: - Złamałam swoją zasadę, że nie zapraszam do domu. Ale jego z dziewczyną zaprosiłam. Oni później razem zamieszkali. Zaprosili mnie do swojego wynajętego pokoju. Jak robili kolację, to nakryli dokładnie tak, jak ja zrobiłam to w domu. 

Były nawet takie same serwetki. 

- Może to nic takiego. Oni obserwowali, jak jest w normalnym domu, i chyba pragnęli to odtworzyć. 

Serce z dziurą

Jedna z dziewczyn podczas terapii narysowała serce. Z czarną dziurą w środku. Powiedziała: ta dziura to ja. Dziura, której niczym nie da się zasypać.

Psycholog: - U tych dzieciaków wszystko aż buzuje, bo jest niezaspokojone. To jest deprywacja emocjonalna: nawet nie wiem, czego mi brakuje, bo nikt nigdy mi tego nie dał. Oni czują, że jest ten brak, ale nie potrafią go nazwać. 

Świat ich zawiódł. Rodzi się gniew na świat.

Psycholog: - Myślą: ja wam pokażę, nie jesteście mi potrzebni. To jest ogromny trud, żeby ocalić te dzieciaki przed zagładą psychiczną.

AGNIESZKA3
"Wśród naszych podopiecznych jest jest dużo osób, które były w rodzinie"
Źródło: TVN24

Basen i samochód

Nie lubią świąt. Bo im się źle kojarzą. Nie lubią mówić, jak ma wyglądać ich dom, choć gdzieś w głębi duszy o nim marzą.

Psycholog: - Pragnienie domu chyba jest w każdym. Takiego domu, który dotyczy czterech ścian, miejsca na ziemi, tego, jak sobie je urządzę. Nasze dziewczyny z pietyzmem o tym myślą. Nie sadzę, że taki wzór miały z domu.

Jak wyglądały ich rodzinne domy? Ktoś zapamiętał tekturę zamiast okna, a ktoś zielone spleśniałe pierogi w lodówce. To domy, w których o nic się nie dba. Jak coś się odkręciło, to już tak leżało. Jak nie było światła, bo lampa się spaliła, to już tak zostało. To domy, w których często było wyłączone światło, woda.

- Jedna z dziewczyn mówiła, że pamięta, jak jej rodzice pili, więc oszczędzali na wydatkach domowych. Gdy ona wyciągała rękę po coś do jedzenia, mówili, żeby to zostawiła. To domy, w których było brudno – opisuje psycholog.

A jak ich się pyta o dom, to żartują: basen i samochód.

- Oni chcą domu, ale trudno im sobie go wyobrazić.  Oni są skoncentrowani na tym, co teraz dzieje w ich życiu. Zaburzona tożsamość powoduje, że człowiek zawiesza się na tym, co jest poza czasem, poza wymaganiami, oczekiwaniami otoczenia, często wpada w nałogi. To denerwujące, że bywają leniwi, że leżą za długo i ciężko im zacząć dzień, ale to wynika z ich nawyków – przyznaje Szadura-Urbańska.

I dodaje: - Mówią mi o tym, że nie było rytmu domowego. Że kiedy mama piła, to można było pójść spać o drugiej w nocy. Dziecko się cieszyło, bo mogło dłużej pooglądać telewizję. Nie dostrzegało grozy takiej sytuacji. Ale później, w życiu dorosłym, to powoduje, że oni nie są w stanie pójść do pracy. Nie dlatego że nie mają kompetencji, tylko zupełnie nie radzą sobie z obowiązkami. Nikt ich tego nie nauczył. Nikt nie nauczył ich samodyscypliny, nikt nie postawił im granic.

Czytaj także: