Nie spodziewała się, że kryzys, ten psychiczny, przyjdzie właśnie wtedy, po osiągnięciu życiowego sukcesu. Dość już miała oszukiwania siebie i ludzi, z którymi współpracowała. - Każda komórka mojego ciała krzyczała "nie". Zmuszałam się do treningów, zamiast powiedzieć "dajcie mi święty spokój, choć na chwilę" - opowiada o problemach, z którymi przyszło jej się mierzyć, pięcioboistka nowoczesna Oktawia Nowacka, medalistka olimpijska.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.
Rok 2016, mające gościć w Rio de Janeiro letnie igrzyska olimpijskie zbliżają się wielkimi krokami.
W dorobku Oktawii, rocznik 1991, są medale mistrzostw świata - złoty w drużynie, brązowy w sztafecie mieszanej i brązowy w sztafecie. Brakuje tego najcenniejszego, olimpijskiego, na który pracuje od lat, o którym marzyć zaczęła już w przedszkolu.
Uprawia dyscyplinę trudną, skomplikowaną, wymagającą wszechstronności - na pięciobój nowoczesny składają się szermierka, pływanie, jeździectwo oraz bieg przełajowy połączony ze strzelaniem z pistoletu.
Przed igrzyskami przyplątuje się bardzo uciążliwy uraz stopy, pojawiają się czarne myśli, pojawiają się zwątpienie i niepokój. Medal, ten w kolorze brązowym, zdobywa i tak. Nie przypuszcza, że to początek problemów, tych poważnych, ogromnych rozmiarów. Po dogonieniu dziecięcych marzeń nie jest w stanie trenować, nie widzi w tym trenowaniu sensu. Przed wejściem do basenu płacze tak bardzo, że łzy musi wylewać z okularków.
Dzisiaj o wypaleniu i stanach depresyjnych Oktawia mówi otwarcie, co więcej - jako trenerka mentalna - pomaga innym zawodniczkom i zawodnikom. Współpracuje z fundacją Graj z Głową, zajmującą się sprawami zdrowia psychicznego w sporcie. Wspiera zaplanowany na 18 czerwca w Warszawie Marsz Żółtej Wstążki #PoGodność, który tym razem przejdzie pod hasłem "SOS dla psychiatrii dzieci i młodzieży". Udziału w nim nie weźmie – jest na obozie w Drzonkowie, znowu trenuje, wysiłek fizyczny znowu sprawia jej frajdę.
Rafał Kazimierczak: Stoisz na olimpijskim podium, odbierasz brązowy medal, jesteś wzruszona. Tak wygląda pełnia szczęścia?
Oktawia Nowacka: Wtedy, te siedem lat temu, byłam pewna, że tak. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to była czysta radość. Czysta i chwilowa. Radość ma to do siebie, że jest emocją, po prostu. Emocją, która przemija. I właśnie - dopiero po tych moich przejściach zrozumiałam, że szczęście, ale takie szczęście, które nosimy w sobie, to jest stan, nie emocja. To jest stan stały, w czasie którego - nawet jeżeli spotykają nas trudne sytuacje - mamy w sobie równowagę, by z takimi sytuacjami sobie radzić. Szczęście, dzisiaj mogę to powiedzieć, jest dla mnie stanem, który trzeba budować, raczej dłużej niż krócej. A tamte sekundy czy minuty na podium w Rio były chwilową radością.
O takim sukcesie marzy każdy sportowiec, na twoim miejscu chciałby się znaleźć niejeden kibic. A ty mówisz o chwilowej radości.
Ludzie często myślą, że jeżeli w końcu coś sobie kupią, coś, na co od dawna odkładali, to będą szczęśliwi. Albo zrobią coś, na co zawsze mieli ochotę, a nie mieli czasu i odwagi. I tak dalej, i tak dalej. A to nie tak. Sztuką jest być szczęśliwym pomimo tego, czy coś zdobędę, kupię lub zdam egzamin. Osiągnięcie celu to tylko fajna wisienka na torcie, takie dodanie dreszczyku do codzienności. Nigdy nie będzie tak, że da nam długotrwałe poczucie szczęścia, bo praca nad tym długotrwałym szczęściem odbywa się pomiędzy momentami szczytowymi, pomiędzy osiąganiem celów, tak to widzę.
Możesz powiedzieć, że jesteś szczęśliwa?
Tak, zdecydowanie. Osiągnęłam stan równowagi. Oczywiście to nie znaczy, że każdego dnia jestem zadowolona z tego, co robię, że dzień w dzień z uśmiechem idę na trening. Spokojnie mogę jednak powiedzieć, że mam w sobie wiarę i poczucie, że w życiu poradzę sobie z każdym kryzysem. Być może wzięło się to stąd, że wreszcie siebie polubiłam. Że jest mi ze sobą dobrze.
A wtedy, na olimpijskim podium, miałaś problem z tym polubieniem siebie, z dogadaniem się ze sobą?
To zacznę od początku.
W trenowaniu byłam zakochana od dziecka, od zawsze moim celem było zdobycie olimpijskiego medalu. Pamiętam, że myślałam o tym już w przedszkolu. To, czego sport od tych początków mnie uczył, było piękną przygodą, naprawdę piękną. Nigdy, przenigdy bym nie pomyślała, że pewnego dnia poczuję wypalenie. Że stanę przed ścianą, poczuję bezsens tego, co robię. Że zadam sobie pytanie, po co właściwie wstawać i iść na kolejny trening.
Kiedy stanęłaś przed tą ścianą? Nie mów, że przed igrzyskami w Rio, zakończonymi tym brązowym medalem.
Przed igrzyskami dopadł mnie bardzo duży kryzys, ale nie było tak dramatycznie, jeszcze nie. Przyplątała się kontuzja, a ja za kilka miesięcy miałam przecież walczyć o olimpijskie podium. I nagle okazało się, że plan runął, nie mogę go realizować. Nie wiedziałam, czy w ogóle w tym Rio wystartuję, czy zdążę się wyleczyć - to po pierwsze. Po drugie - pojawiły się wątpliwości, czy po tylu miesiącach przerwy w treningu, nawet jeżeli tam wystartuję, to czy będę w odpowiedniej formie. Pojawiały się czarne myśli, sama nakładałam na siebie ogromną presję, taką nie do udźwignięcia.
Nie nazywasz tego stanu depresją?
Widzisz, nie mogę tak powiedzieć, bo nigdy nie miałam jej zdiagnozowanej, tak na papierze. Nigdy nie byłam u psychiatry. Ale... czytając opisy i słuchając innych, to - moim zdaniem - tak, był to stan depresyjny. Nie zażywałam leków, bardzo pracowałam za to nad mentalnością. Poszłam do psychologa, wypłakałam się, powiedziałam, jak mi źle przez tę kontuzję. Potem poznałam jeszcze trenera mentalnego, z którym wzięliśmy się ostro do roboty, taka praca nad psychiką dzień w dzień, przez dwa miesiące. Nad koncentracją, nad nakierowywaniem myśli, nad zarządzaniem emocjami, nad skupianiem się na sobie i swoim zadaniu. Jestem w stu procentach pewna, że ten medal zdobyłam siłą mentalną. Głową.
Jak to możliwe, że ten prawdziwy kryzys przyszedł już po igrzyskach, po osiągnięciu sukcesu dostępnego absolutnie dla nielicznych?
Kiedy zdobyłam ten medal, miałam 25 lat. Wielu rzeczy sobie nie uświadamiałam, na wiele rzeczy nie byłam gotowa. Dzisiaj pracuję z psychologami, jestem bardziej doświadczona, więc ta świadomość jest dużo większa. Wtedy nie wiedziałam, że zatrzymam się w takim momencie, tuż po zrealizowaniu największego marzenia.
"Nie byłam w stanie wejść do wody, 10 minut stałam przed słupkiem, całe okularki miałam we łzach" - to cytat z ciebie. Straszne, przygnębiające.
Płakałam, wylewałam łzy z okularków i znowu płakałam. Po powrocie z Rio zaczął się ten cały medialny szum. A ja szumu nie lubię. Bardzo lubię ludzi, bardzo lubię z nimi rozmawiać, ale też bardzo lubię i cenię sobie święty spokój. Potrzebuję tej życiowej równowagi.
Z perspektywy czasu widzę, że po igrzyskach popełniłam błąd. Nie dałam sobie prawa do odpoczynku, wpadłam w ten wir, z którym wcześniej nie miałam styczności. Ciągle ktoś prosił o wywiad, ciągle ktoś coś chciał, a ja nie umiałam odmówić, zgadzałam się na wszystko. Jeździłam w tę i z powrotem, po całej Polsce. W końcu pozwoliłam sobie na trzy tygodnie wakacji, wróciłam i znowu treningi. A ja nie to, że nie odpoczęłam, ja nawet nie ochłonęłam.
Zmuszałaś się do treningu?
Tak, zmuszałam, to wtedy po raz pierwszy doświadczyłam tego uczucia - co to znaczy wypalenie. To już nie był dołek, a głęboki dół, bardzo poważny problem. Szłam na trening z taką niechęcia w środku, z przeświadczeniem, że nie chcę tam iść.
Przecież wiedziałaś, że takie trenowanie nie ma sensu. Że prowadzi donikąd. Że to strata czasu.
Wiem, dzisiaj to wszystko wiem. Na początku nie potrafiłam twardo postawić na swoim, powiedzieć, że jestem przemęczona, przede wszystkich psychicznie, więc potrzebuję przerwy. Nie powiedziałam: "dajcie mi na chwilę święty spokój". Zadzwoniłam do mamy, wyżaliłam się, ale swoimi kłopotami najbliższych obarczać nie chciałam. Winiłam za nie siebie.
A może zwyczajnie bałaś się życia poza sportem?
Właśnie tak. Myślałam, co zrobię, jeżeli przestanę trenować, przecież robię to od zawsze. Dzisiaj wydaje mi się, że wtedy, jako młoda dziewczyna, bałam się utraty poczucia własnej wartości, którą te siedem lat temu wiązałam z wynikami sportowymi. Kim będę, jeżeli nie sportowcem, dobrym sportowcem?
Dlaczego nie wystartowałaś w kolejnych igrzyskach, w Tokio? Przez ten kryzys, przez to wypalenie?
Po Rio trenowałam jeszcze przez trzy sezony, chociaż były to trzy sezony szarpaniny ze sobą. A w roku 2020 poczułam, że ja na te igrzyska nie chcę jechać. Nie chcę i już. Nie dam rady.
Jak sportowiec może powiedzieć, że nie chce jechać na igrzyska?
Widzisz, właśnie wtedy byłam już pewna, że dłużej nie dam tam rady. Że to oszukiwanie, nie tylko samej siebie, ale i trenerów, wszystkich ludzi, z którymi pracuję. Nie byłam w stanie tego dźwigać, każda komórka mojego ciała mówiła "nie", a nawet to wykrzykiwała.
Tokijskie igrzyska ze względu na pandemię przełożono z roku 2020 na 2021. Pomogła ci ta zmiana dojść do siebie?
Pandemia wybuchła tydzień, góra dwa po tym, jak podjęłam decyzję o wycofaniu się z olimpijskich przygotowań. Świat się zatrzymał, z dnia na dzień. Wiem - tak dużo ludzi przez pandemię ucierpiało, wiem, jak katastrofalne były i są jej następstwa. Wszystko wiem. Ale mnie, osobie tak cholernie zmęczonej sportem, ten czas dał ogrom odpoczynku. I takiej przestrzeni, by nad sobą popracować. Do treningów wróciłam po roku, choć nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko. Wystartowałam w zawodach, zaskakująco dobrze, i dostałam szansę, by do tego Tokio jednak polecieć. Ostatecznie o igrzyska tylko się otarłam, zabrakło mi jednego miejsca, kwalifikację przegrałam strzelaniem.
Jesteś wegetarianką, kochasz zwierzęta, jedna z konkurencji pięcioboju to jazda konna. Tak się zastanawiam, czy kontakt ze zwierzętami pomagał ci w tych trudnych chwilach.
Kocham mojego psa, bardzo go kocham. A konie... Ciekawy temat poruszyłeś. Konie to niesamowite zwierzęta. Kiedy jestem na obozie, jak teraz tu, w Drzonkowie, lubię wieczorem pójść do stajni, pobyć z nimi, tylko ja i one. Niesamowita energia tam panuje.
Rozmawiasz z nimi?
Jasne. I widzisz, to jest dziwne, paradoks, bo ja je kocham, ale boję się na nich jeździć.
Słucham?
No tak, to się stało gdzieś po drodze, w tym okresie wypalenia.
To trochę tak, jakby Lewis Hamilton bał się jeździć bolidem Formuły 1. Albo Otylia Jędrzejczak bała się wskakiwać do basenu.
Myślałam o tym - może wzięło się to stąd, że widziałam dużo wypadków, koni i zawodników. Do tego doszło to wypalenie po Rio, jeden problem nałożył się na drugi. W każdym razie zaczęłam panicznie bać się jeździć konno. To już nie był taki stresik, który zawsze mi towarzyszył, to była panika. Nie wiedziałam, co się dzieje w mojej głowie. "No, zwariowałam" - myślałam sobie. Najpierw okularki we łzach, teraz to. Jak do tego doszło? Najśmieszniejsze jest to, że ja na każdym zdjęciu z jazdy mam szeroki uśmiech, nawet nad przeszkodami, więc chyba w głębi duszy to lubię. W każdym razie z pomocą wielu narzędzi i pracy nad sobą nauczyłam się panować nad tym lękiem i stresem.
Ja konno nie jeżdżę, ale wyobrażam sobie, że ten twój stres zwierzętom jednak się udziela.
Oczywiście, że tak, one wszystko wyczuwają. Mam do nich wielki szacunek, zawsze staram się ten mój i konika stres minimalizować. Zanim na niego wsiądę, zawsze z nim rozmawiam, zawsze mu mówię: "słuchaj, razem zrobimy coś fajnego, będzie super, a potem wrócisz sobie do stajenki". A po zawodach koniowi dziękuję. One na pewno czują to dobro i tę miłość.
Szykujesz się do przyszłorocznych igrzysk w Paryżu?
Tak, znowu mam sportowy cel. Znowu mi się chce.
A dzisiaj uważasz, że to jest aż sport czy tylko sport?
Tylko sport, zdecydowanie tylko. To znaczy, wciąż zależy mi na wyniku, bardzo mi zależy, w każdy trening wkładam kawał serca i wykonuję go z pełnym zaangażowaniem. Różnica jest jedna, zasadnicza - teraz się tym bawię. Jeżeli celu nie zrealizuję, nic się nie stanie, i tak będzie okej. Wreszcie jestem cholernie szczera, sama przed sobą.
Autorka/Autor: Rafał Kazimierczak
Źródło: tvn24.pl