Wyciek z silnika ukryty przed pilotami, "przejęcie lotu przez centralę w Moskwie", brzoza, którą ominął samolot, albo, której wcale nie było, w końcu - dwa wybuchy w powietrzu. Teorii mających dowodzić według posła Antoniego Macierewicza i jego ekspertów przyczyn katastrofy TU-154, było przez ostatnich 48 miesięcy wiele. Niektóre z nich - jak teza o "obezwładnieniu samolotu" w powietrzu, czy wybuchu - natychmiast wywoływały gwałtowne reakcje polityczne i społeczne. O innych szybko zapominał nawet on sam.
Teza I - "Zbrodnia" o świcie, przez wyciek
Macierewicz mówił o nim cztery miesiące po katastrofie. - Przed wylotem Tu-154M 10 kwietnia wykryto wyciek ze środkowego silnika, o którym nie powiadomiono pilotów - przekonywał w sierpniu 2010 r.
Nie tłumaczył, co było podstawą sformułowania tej tezy. Jeden z mechaników nieistniejącego już 36. specpułku pytany później przez prokuraturę o "wyciek" tłumaczył, że była to tylko kałuża brudnej wody, która została po umyciu samolotu.
Teza upadła. Ale poseł nie zrezygnował z atakowania osób odpowiedzialnych za organizację lotu do Smoleńska. Od chwili powołania na szefa parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy, a więc w lipcu 2010 r., określał ją słowem "zbrodnia".
Teza II - konsultacje z Moskwą; strzały w lesie
Pod koniec sierpnia 2010 r. poseł jedzie na zaproszenie Radia Maryja do USA i spotyka się z polonią.
Podczas jednego z takich spotkań wskazuje pierwszych winnych wypadku: - Wygląda na to, że bezpośrednią przyczyną katastrofy smoleńskiej było działanie wieży kontrolnej - mówi.
Według niego było to działanie celowe i konsultowane z "centralą w Moskwie". Po tej konsultacji - jak przekonuje Macierewicz - kontroler pozwolił zejść samolotowi do wysokości 50 m., a to "w istocie oznaczało, że oni już nie mają żadnych szans". Później wątek "naprowadzania na śmierć", błędnego informowania załogi, że znajduje się na właściwym kursie będzie wracał jeszcze wiele razy i ulegał stopniowym modyfikacjom.
Podczas pobytu w USA pytany jest także o inne teorie.
O dźwiękach, podobnych do pojedynczych wystrzałów, z zamieszczonego w internecie filmu mówi: "- Mogło być tak, że mamy do czynienia z mordowaniem tych, którzy przeżyli (...)."
Kwestię wystrzałów i tego, co działo się bezpośrednio po katastrofie Macierewicz też będzie jeszcze rozwijał w kolejnych miesiącach.
W chicagowskim radiu mówi głośno także to, o czym w Warszawie politycy PiS i pełnomocnicy rodzin dopiero poszeptują. Poseł zwraca uwagę, że nie ma żadnej pewności, czy ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego rzeczywiście leży w trumnie, która została złożona na Wawelu. - Trumna z ciałem prezydenta nie była otworzona w Polsce, podobnie jak wszystkie inne była zalutowana i nie można było jej otwierać. (...) W ostateczności tego (czy pochowano ciało Lecha Kaczyńskiego - red.) nie wiadomo, chociaż władze zapewniają, że tak jest.
Teza III - Stare dane, "oślepiający błysk"
Mniej więcej w tym samym czasie pojawia się nowy wątek, który szczególnie interesuje posła PiS.
Ze stanowiska zespołu z początku października 2010 r. można się dowiedzieć, że załoga, która leciała 10 kwietnia do Smoleńska, dysponowała starymi i nieaktualnymi danymi dotyczącymi podejścia do lądowania. Macierewicz pyta wtedy, czy nie jest dziwne, że załoga premiera Donalda Tuska, który w Smoleńsku lądował trzy dni wcześniej, miała najnowsze karty podejścia - "w istotny sposób różne i dużo bardziej precyzyjne".
Ale to nie ten fragment stanowiska przykuwa największą uwagę opinii publicznej. Zespół stwierdza także, że według rosyjskich świadków, do których udało się dotrzeć, tuż przed upadkiem Tu-154M "doszło do niewyjaśnionej awarii, czego objawem był wielki, oślepiający błysk".
Wtedy też po raz pierwszy tak mocno pojawia się wątek "pancernej brzozy", który stanie się zalążkiem jednej z najważniejszych późniejszych tez wiceszefa PiS. Według świadków, na których powołuje się w zespół, uderzenie samolotu w drzewo nie wpłynęło na tor lotu i "nie mogło być przyczyną katastrofy".
Macierewicz i tym razem nie tłumaczy, na jakich dokumentach oparł swoje spostrzeżenia i tezy. Pytania o to zamknął w stwierdzeniu, że są one "wiarygodne".
Teza IV - "Brzoza nie jest ze stali"
Więcej o "źródłach", które doprowadziły Macierewicza do stwierdzenia, że uderzenie w brzozę nie mogło być przyczyną katastrofy samolotu, poseł mówi podczas kameralnych spotkań z sympatykami partii.
We wrześniu 2010 r. w Kaliszu stwierdza wprost, że w świetle ustaleń jego ekspertów, aby doszło do złamania skrzydła w kontakcie z brzozą musiałaby ona być "ze stali": - Nie ma wątpliwości, że to co się zdarzyło nad Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r., nie było wynikiem oderwania się skrzydła po uderzeniu w brzozę.
Taki fakt nie miał miejsca - to kluczowe, fundamentalne przesłanie (…) żadne skrzydło nie odpadło po uderzeniu w brzozę - powtarza. Do takiej konkluzji Macierewicza doprowadzają "wyniki trzymiesięcznych badań w Ohio", których podjął się prof. Wiesław Binienda.
Teza V - rząd wiedział o "naprowadzaniu na śmierć"
W tym czasie poseł Macierewicz coraz częściej spotyka się już z pełnomocnikami rodzin ofiar katastrofy.
Podczas jednego z takich spotkań, do którego dochodzi we wrześniu w jednej z warszawskich restauracji, próbuje sondować, w którą stronę idzie śledztwo wojskowej prokuratury i jak poważnie bada się wątek odpowiedzialności Rosjan. W rozmowach uczestniczy jeden z zagranicznych ekspertów, zaproszonych do Warszawy przez "Gazetę Polską" i przedstawiciel kierownictwa tej gazety. Kolejne spotkania odbywają się już w biurze poselskim Macierewicza na ul. Hożej. W trakcie rozmowy, do której dochodzi pod koniec października 2010 r. poseł mówi jasno, że oczekuje dostępu do materiałów ze śledztwa, bo wina Rosjan jest dla niego oczywista i musi znaleźć na to dowody.
W tym samym czasie poseł rozmawia też z wieloma naukowcami, niektórzy sami się do niego zgłaszają. Od jednego z nich - prof. Mirosława Dakowskiego - słyszy, że z samolotem coś musiało się stać jeszcze w powietrzu a zapisy czarnych skrzynek mogły zostać sfałszowane. Dakowski powiadamia o tym zresztą Prokuratora Generalnego. Do swoich tez przekonuje Macierewicza podczas spotkania opłatkowego u Redemptorystów. To tam i wtedy zawiązuje się kolejna teoria szefa zespołu, pogłębiająca wątek działania służb rosyjskich i odpowiedzialności polskiego rządu. Poseł ujawnia ją w styczniu 2011 r.
- Od końca kwietnia rząd Rzeczypospolitej dysponował pełnym materiałem dowodowym pokazującym, jak na rozkaz centrali moskiewskiej ten samolot był naprowadzany na śmierć, a mimo to (rząd – red.) milczał - oskarża. Mówi o ekspertyzie, która ujawniać ma "naciski centrali na to, żeby Tu-154 sprowadzić tak, jak to się stało".
Osoby z otoczenia ówczesnego kierownictwa PiS przyznają, że od przegranych przez partię w grudniu 2010 r. kolejnych wyborów, Antoni Macierewicz miał już całkowitą dowolność w tym, jaką narrację warto wybrać w mówieniu o katastrofie.
Teza VI - "sztuczna mgła" do spółki z mec. Rogalskim
Jeszcze w styczniu pojawia się kolejna sensacyjna teoria - nad lotniskiem Siewiernyj mogła zostać rozpylona sztuczna mgła, a sugestie przemawiające za tym znajdują się w materiale dowodowym. Teorię publicznie wygłasza mec. Rafał Rogalski, ówczesny pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego.
Początkowo teza zostaje potraktowana poważnie, ale z czasem zaczynają z niej kpić nawet politycy PiS. Od teorii sztucznej mgły odcina się też Antoni Macierewicz, nie chce by jego zespół był z nią łączony. Poseł wykorzystuje sytuację by podważyć pozycję Rogalskiego wewnątrz partii i udaje mu się to.
Mecenas musi tłumaczyć się przed kierownictwem i milczeć. Narasta w nim jednak przekonanie, że za całym złem, które spadło na niego "przez mgłę" stoi właśnie Macierewicz. Bo teoria wychodzi tak naprawdę nie od Rogalskiego, ale od członka smoleńskiego zespołu - Andrzeja Ćwierza. Tego, że to Macierewicz mu go przedstawił i zapowiedział jako autora istotnej hipotezy Rogalski nie zapomni późniejszemu wiceprezesowi PiS.
Teza VII - "Samolot obezwładniony na 15 m."
Najmocniejszy w tamtym czasie dokument smoleńskiego zespołu - "biała księga" - pojawia się w czerwcu 2011 r. Poseł powtarza wtedy, że tupolew znalazł się w "śmiertelnej pułapce" a błędne naprowadzanie na pas startowy było spowodowane naciskami "ważnych czynników w Moskwie".
Ale w księdze znajdują się także zupełnie nowe teorie. Najważniejsza wiąże się z "obezwładnieniem" - jak tłumaczy Macierewicz - prezydenckiego samolotu na 15 metrach.
- Badamy, jaka była bezpośrednia przyczyna obezwładnienia maszyny. Z badania komputera pokładowego wiadomo, że wtedy ustało zasilanie i wszystkie mechanizmy tego samolotu przestały działać - tłumaczy wówczas.
Podczas późniejszego posiedzenia Komisji Obrony Narodowej rozwija ten wątek i puentuje: "- Do katastrofy nie doszło na skutek uderzenia w ziemię". W tym samym czasie zarzuca też członkom rządowej komisji Jerzego Millera, że swój raport przygotowywali na zamówienie Rosjan i że tłumaczyli go nie z języka polskiego na rosyjski, ale odwrotnie. - Świadczą o tym daty na raporcie - wyjaśnia. MSWiA odpowiada, że "data znajdująca się na tłumaczeniu rosyjskim to data przekazania raportu do tłumaczenia".
Teza VIII - Do zderzenia z brzozą w ogóle nie doszło
W "białej księdze" jej autorzy piszą wiele o odpowiedzialności Rosjan za katastrofę. Nie wspominają jednak wprost o tym, co coraz mocniej sugeruje Antoni Macierewicz, a więc, że na pokładzie Tu-154 mogło dojść do wybuchu. Pierwsze wzmianki są dość nieśmiałe. Poseł powołuje się w nich na opinię prof. Kazimierza Nowaczyka z Uniwersytetu Maryland, według którego przyczyną katastrofy miało być nie uderzenie o brzozę, ale "dwa wielkie wstrząsy".
W tym samym czasie szef zespołu parlamentarnego rozwija "teorię brzozy", która prowadzi go ostatecznie do stwierdzenia, że prezydencki tupolew w ogóle uniknął kontaktu z drzewem. We wrześniu 2011 r. w wywiadzie dla portalu niezależna.pl Macierewicz mówi, że maszyna znajdowała się "3-4 metry nad brzozą". Dwa miesiące później wysokość się zwiększa. Na posiedzeniu zespołu poseł tłumaczy: - Samolot leciał na dużo większej wysokości, nie uderzył w brzozę, a skrzydło oderwało się na skutek ciągle jeszcze nieznanych okoliczności w innym miejscu.
Wspierają go eksperci Nowaczyk i Binienda, którzy przekonują, że tupolew leciał ok. 14 m. nad brzozami.
Teza IX - dźwięku uderzania w drzewo nie było
Wyniki swoich analiz, które konsekwentnie podważają eksperci rządowej komisji i prokuratura, członkowie zespołu rozwijają na posiedzeniu 24 stycznia 2012 r. Macierewicz wypowiada wtedy zdanie: - Dźwięk zderzenia z brzozą został wymyślony i na jego podstawie zmyślono całą hipotezę o drzewie, z którym miał się zderzyć Tu-154M.
A łączący się z pozostałymi członkami komisji przez łączę internetowe prof. Binienda dodaje: - Oderwanie skrzydła musiało nastąpić 70 m za brzozą na wysokości co najmniej 26 m od ziemi.
Teza X - Dwa wybuchy i trotyl
Bomba wybucha jednak trzy miesiące później, tuż przed drugą rocznicą wypadku. 7 kwietnia 2012 roku szef zespołu, prezentując efekt dwuletnich prac, oznajmia, że przyczyną katastrofy były "dwa silne wybuchy na pokładzie samolotu".
Pierwszy z nich miał mieć miejsce w połowie lewego skrzydła, a jego efektem było naruszenie więzów miedzy przednią częścią kadłuba a resztą samolotu, drugi zaś wewnątrz kadłuba.
Od tamtej pory teza o wybuchu - bądź wybuchach - zaczyna być dominująca w narracji Antoniego Macierewicza o katastrofie. Jej kulminacja przypada na koniec 2012 r. gdy "Rzeczpospolita" drukuje tekst o trotylu na wraku tupolewa.
- To potwierdza ustalenia zespołu. Współpracujący z nami doktor Grzegorz Szuladziński, który ma firmę zajmującą się materiałami wybuchowymi, udowodnił, że doszło do eksplozji. Te badania były potwierdzone przez innych naukowców (…). Liczę na to, że ludzie, którzy kłamali przez lata, nie będą mieli już szansy kłamać - komentuje wtedy poseł.
Niewiele w postrzeganiu rzeczywistości przez Macierewicza zmieniają kolejne konferencje prasowe i oświadczenia prokuratury, która wyjaśnia, że formułowanie tez o materiałach wybuchowych na wraku jest przedwczesne, bo badania nie zostały zakończone.
Wiceszef PiS wypowiedzi prokuratorów nazywa "kompromitującymi" i wielokrotnie powtarza, że ma własne dowody na obecność trotylu na szczątkach samolotu. Jeden z nich stanowią ponoć wyniki badań przeprowadzonych w USA. Macierewicz nigdy ich nie pokazuje.
Kilka dni temu prokuratura wojskowa wykluczyła wybuch w samolocie.
Teza XI - sabotaż w trakcie remontu
Przed trzecią rocznicą katastrofy pojawia się nowy raport zespołu, a w nim powtórzona teza, że "najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem były eksplozje, które zniszczyły samolot w powietrzu". Pojawia się jednak i nowy wątek: - Zupełną nowością jest materiał, który robi na mnie największe wrażenie, a wiele rzeczy widziałem w służbach specjalnych, mówiący jak służba wywiadu rosyjskiego od początku do końca kierowała remontem tupolewa – zapowiada Macierewicz tuż przed publikacją raportu.
Później wielokrotnie pogłębia ten wątek i jeździ z nim po Polsce. Podczas spotkań wraca też do tezy mówiącej o tym, że ktoś mógł przeżyć katastrofę. W kwietniu w Kielcach poseł stwierdza kategorycznie, że "po trzech latach badań może to powiedzieć: trzy osoby przeżyły katastrofę smoleńską" a on ma na to "nowe dowody".
Powołuje się przy tym na "trzy niezależne źródła", z których dwa pochodzą "od ludzi zawodowo zajmujących się weryfikacją informacji". Więcej powiedzieć nie chce. Prokuratura odpowiada: "Materiały, zebrane zarówno na miejscu zdarzenia, jak i w wyniku przeprowadzonych potem badań, nie dostarczyły dowodów na potwierdzenie tezy, że ktokolwiek przeżył tę katastrofę".
Pod koniec września 2013 r. Macierewicz udziela obszernego wywiadu tygodnikowi "Do Rzeczy". Rozwija w nim kluczowe dla siebie wówczas teorie: wybuchu i działania rosyjskich służb.
- Wszystko zaczęło się około 50 metrów przed brzozą. Znamy świadectwa kilkudziesięciu osób, które słyszały lub nawet widziały eksplozję. Prokuratura także dysponuje analizą pokazującą wybuch - mówi poseł.
Przekonuje też, że Komisja Jerzego Millera ukrywała fakty dotyczące wybuchu, bo "kawałki skrzydła (które oderwały się w jego efekcie - red.) prawdopodobnie zakłóciły pracę jednego z silników", co "także zostało odnotowane przez rejestratory lotu".
Działania służb wiceszef PiS opisuje natomiast tak: wszystkie polecenia wydawało kontrolerom lotów moskiewskie centrum o kryptonimie "Logika"; przekazywał je jeden z byłych dowódców sił specjalnych podczas wojny w Afganistanie - niejaki gen. Benediktow; komunikaty odbierał w Smoleńskiu płk Krasnokutski, który "ignorując decyzje obecnych w wieży kontrolerów, de facto objął dowodzenie".
Macierewicz modyfikuje zatem swoją pierwotną tezę dotyczącą odpowiedzialności kontrolerów i nawet zaczyna ich bronić. - Pułkownik Plusnin, formalnie dowódca ekipy kontrolerów, próbował ratować Tu-154 i wielokrotnie domagał się od Moskwy zamknięcia Siewiernego i wskazania lotniska zapasowego. Moskwa jednak odmówiła - mówi poseł.
Teza XII - Prokuratorzy ukrywają dowody na wybuch
Ostatni epizod wiąże się z uzupełniającą opinią fizykochemiczną, zleconą biegłym przez prokuraturę. W ekspertyzie, która trafiła do prokuratorów 31 marca 2014 r., eksperci wkluczają możliwość wybuchu samolotu w powietrzu. W innej opinii stwierdzają z kolei, że ślady metalu znalezione w brzozie to "najprawdopodobniej" kawałki skrzydła tego konkretnego prezydenckiego tupolewa.
Szef zespołu nie daje jednak tym ustaleniom najmniejszej wiary i powtarza: - Byliśmy pod wrażeniem spektakularnej kompromitacji prokuratury wojskowej, która po czterech latach od tragedii smoleńskiej wreszcie przedstawiła swoje stanowisko w sprawie zbadania materiału wybuchowego. (…) Mamy do czynienia z rzeczą niezwykłą. W najważniejszym śledztwie dotyczącym śmierci polskiej elity, stajemy wobec obawy, że doszło do matactwa i ukrycia prawdziwego materiału dowodowego.
I przy okazji zapowiada, że w najnowszym raporcie zespołu, który ma być opublikowany w 4. rocznicę katastrofy, wątek wybuchu zostanie pogłębiony poprzez ujawnienie kolejnych dowodów na "udział osób trzecich" i nieznanych dotąd relacji świadków.
Autor: Łukasz Orłowski/ ola / Źródło: tvn24.pl