Senacki główny ekspert do spraw legislacji z matematyczną precyzją wykazuje niedostatki przepisów uchwalonych przez posłów Prawa i Sprawiedliwości, którzy chcą wywrócić do góry nogami system wyborów do Parlamentu Europejskiego. Jego opinia przeczy zapewnieniom posłów wnioskodawców i podważa ustalenia Biura Analiz Sejmowych.
Uchwaloną w piątek przez Sejm zmianą zasad wyboru europosłów Senat ma zająć się we wtorek, 24 lipca. Jeśli zaakceptuje ją, a prezydent podpisze ustawę, w przyszłym roku głosowanie do Europarlamentu odbyłoby się już według nowych reguł.
Zmieniają system, bo zniechęca wyborców
Obecne przepisy Prawo i Sprawiedliwość uznaje za niezrozumiałe i zniechęcające do głosowania. Obowiązujący kodeks wyborczy zakłada bowiem głosowanie na okręgowe listy kandydatów, ale głosy liczone są najpierw w skali całego kraju, a dopiero potem mandaty nadzielane na okręgi. Może to prowadzić do sytuacji, w której jakiś kandydat wygra wybory w swym okręgu, ale do Strasburga nie pojedzie, bo jego partia w skali kraju zdobędzie za mało głosów.
Zwolennicy obecnych rozwiązań, np. Platforma Obywatelska uznają, że w wyborach do PE okręgi mają jedynie pomocniczy charakter, a europosłowie jadą reprezentować w Europarlamencie Polskę, a nie swoich wyborców z okręgu. Dlatego głosy zlicza się w całej Polsce, a nie w okręgach.
W Sejmie zwyciężyła jednak koncepcja Prawa i Sprawiedliwości, bo - jak wiemy - posłowie tego ugrupowania mają większość, co pozwala im samodzielnie stanowić ustawy.
Nie najwyższa liczba eurodeputowanych, wielokrotnie wyższa liczba okręgów
Przed poparciem tak uchwalonej ustawy senatorów przestrzega Biuro Legislacyjne Senatu. W opinii opublikowanej w poniedziałek 23 lipca główny ekspert do spraw legislacji Marek Jarentowski:
:: zarzuca ustawie błąd w podstawowych założeniach nowego systemu wyborczego,
:: pokazuje, że prawie nikt już tak w Europie głosów nie liczy,
:: oraz przestrzega, że uchwalone zmiany mogą się okazać niezgodne z prawem europejskim. A gdzie jak gdzie, ale w wyborach do Parlamentu Europejskiego, z prawem europejskim liczyć się należy.
Jeżeli uchwalone przez Sejm zmiany weszłyby w życie, to jak pokazuje opinia Biura Legislacyjnego Senatu, Polska byłaby jedynym krajem w Europie, który przy nie najwyższej liczbie eurodeputowanych miałby liczbę okręgów wielokrotnie wyższą niż w najludniejszych europejskich krajach.
Większość krajów Unii Europejskiej ma system jednookręgowy
Na przykład Niemcy, których reprezentuje w Europarlamencie aż 96 deputowanych, wybierają ich w jednym ogólnokrajowym okręgu. Włochy i Francja, w których wybiera się ponad 70 posłów do PE, również mają po jednym okręgu wyborczym, obejmującym całe terytorium kraju. Hiszpania - ze swoimi 54 eurodeputowanymi - wybiera europosłów według identycznego, jednookręgowego systemu. Polska zaś, której przypada obsadzenie 51 miejsc w PE, po wprowadzeniu zmian autorstwa PiS miałaby aż trzynaście (!) okręgów wyborczych.
Jest to rozwiązanie niespotykane praktycznie w żadnym unijnym kraju. Francja ostatnio scaliła wszystkie swe okręgi w jeden. Wielka Brytania, która miała dwanaście okręgów, właśnie opuszcza Unię. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. 24 państwa Unii będą miały po jednym okręgu wyborczym. Belgia i Irlandia po trzy, a Polska - jako jedyna - trzynaście.
Unia dąży do proporcjonalności
Dążenie do systemu: jeden kraj - jeden okręg wyborczy do PE, wynika - jak zauważa Jermanowski - ze wspólnotowego prawa. Unia żąda od państw członkowskich, aby wybory do Parlamentu Europejskiego były maksymalnie proporcjonalne. Chodzi o to, aby wyborcy możliwie jak największej liczby partii mieli swoich przedstawicieli w Brukseli i Strasburgu.
Innymi słowy, gdy na przykład sześć ugrupowań startujących w wyborach ustawi się w kolejce do podziału 50 miejsc, to każde powinno otrzymać mandaty. Choć oczywiście w różnej liczbie. Zwycięzca najwięcej, a pozostali mniej - w zależności od osiągniętego wyniku. Gdyby zaś tych sześć ugrupowań walczyło o cztery mandaty w okręgu, czyli chętnych partii byłoby więcej niż miejsc, to wiadomo że część z nich zostanie bezwzględnie wycięta przez najsilniejszych.
Komu sprzyja nowy polski system
Reporter "Polski i Świata" TVN24 wspólnie z socjologiem i komentatorem politycznym prof. Jarosławem Flisem policzyli, że gdyby wyniki wyborów do Europarlamentu z 2014 roku przeliczyć według nowych zasad, to PO i PiS zyskałyby po pięć mandatów, a straciły mniejsze ugrupowania.
Przy czym należy pamiętać, że w 2014 roku PO i PiS miały niemal identyczne poparcie. Obecnie - jeśli wierzyć sondażom, Prawo i Sprawiedliwość cieszy się znacznie większym poparciem respondentów niż reszta sceny politycznej, a zatem i nowe zasady sprzyjają właśnie temu ugrupowaniu.
Gdzie są za wysokie progi
W każdej demokracji jest cienka granica między pożądaną proporcjonalnością, a niechcianym nadmiernym rozdrobnieniem. Dlatego większość systemów wyborczych zabezpiecza się przed dostawaniem się do parlamentu małych partyjek, zwanych elegancko partiami kanapowymi lub mniej elegancko - planktonem politycznym. Tym zabezpieczeniem są progi wyborcze. W Polsce na przykład, w podziale mandatów nie biorą udziału partie, które zdobyły mniej niż pięć procent głosów.
Unia Europejska dopuszcza progi, ale na dość niskim poziomie - od 1,8 do 5 procent. Uważa się bowiem, że wyższe progi nie tyle zapobiegają rozdrobnieniu, co służą wyeliminowaniu z parlamentów ugrupowań niewygodnych dla władzy. Wysokie progi są charakterystyczne dla fasadowych demokracji. Przykłady takich zbyt wysokich - jak na prawdziwą demokrację - progów wyborczych w Turcji, Rosji i Kazachstanie, podaje autor analizy Biura Legislacyjnego Senatu.
Ustawa o zmianie zasad wyborów do Parlamentu Europejskiego uchwalona głosami Prawa i Sprawiedliwości zachowuje wprawdzie właściwy europejskiej kulturze politycznej próg pięcioprocentowy, ale jak dowodzi ekspert Biura Legislacyjnego Senatu, jest to próg czysto teoretyczny. Marek Jarentowski wykazał, że w małych okręgach, gdzie będzie się wybierać od trzech do sześciu europosłów, żeby wziąć udział w podziale mandatów, trzeba będzie zdobyć co najmniej (w zależności od okręgu) od 11,3 do 20,8 procent głosów. W skali kraju - co najmniej 16,5 procent. Partie ze słabszymi wynikami nie dostaną się do Parlamentu Europejskiego.
Limity miejsc
Minimalne procentowe wartości, konieczne, aby dostać się do Parlamentu Europejskiego, Jarentowski nazywa "efektywnym progiem wyborczym".
Żeby zrozumieć na czym polega problem ze zmianą liczenia głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, wystarczy przypomnieć sobie jak wyglądała kiedyś rekrutacja na studia.
Uczelnia ustalała próg, powyżej którego uznawała, że kandydat zdał egzamin. Żeby wziąć udział w podziale indeksów, kandydat musiał na egzaminie uzyskać liczbę punktów powyżej tego progu. Zdarzało się jednak, że próg przekroczyło więcej kandydatów niż było miejsc. "Zdali egzamin, ale nie zostali przyjęci z powodu wyczerpania limitu miejsc", jak informowały władze uczelni. Czyli rzeczywisty próg przyjęcia na studia był wyższy niż ten formalny.
Tak samo ma być w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Żeby się do niego dostać, kandydaci będą musieli zdobyć w okręgach znacznie więcej głosów niż wynosi przewidziany przez ordynację pięcioprocentowy próg.
Niezgodne z prawem europejskim
Mniejsze ugrupowania startujące do Parlamentu Europejskiego - według zmienionych przez PiS zasad - nawet jeżeli przekroczą pięcioprocentowy próg, to w podziale mandatów uczestniczyć nie będą z powodu wyczerpania limitu miejsc w okręgu.
"Komitety - by uczestniczyć w podziale mandatów w wyborach do PE od 2019 roku - powinny otrzymać co najmniej 16,5 proc. głosów. Ponieważ przepis prawa europejskiego zakazuje ustanawiania na poziomie krajowym progu wyższego niż 5 proc., opiniowana nowelizacja (...) może być uznana za niezgodną z prawem europejskim" - ostrzega ekspert Senatu ds. legislacji.
Dwa bieguny opinii
Posłowie-wnioskodawcy zmian napisali, że "przedmiot projektowanej regulacji nie jest objęty prawem Unii Europejskiej".
Między Biurem Analiz Sejmowych a Biurem Legislacyjnym Senatu istnieje bowiem istotna różnica zdań w tej kwestii. Opinia BAS, podpisana przez wicedyrektora Przemysława Sobolewskiego mówi, że "projekt ustawy o zmianie ustawy - Kodeks wyborczy nie jest sprzeczny z prawem Unii Europejskiej". Biuro Legislacyjne Senatu w opinii Marka Jarentowskiego ma co do tego wątpliwości.
Autor: jp/adso / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock