"W ciągu trzech lat z Nitro-Chemu, największego producenta trotylu w NATO, wyjechało w niewiadomym kierunku 4-5 tysięcy ton toksycznych odpadów" - napisał Onet, opisując szczegóły umowy zawartej między bydgoską spółką a firmą Polblume, która według ustaleń portalu nie posiadała pozwoleń na utylizację tego typu odpadów. Podpisana przez powiązanego z Prawem i Sprawiedliwością prezesa spółki Krzysztofa K. umowa oznaczała, że "wraz z wyjazdem toksycznych odpadów za bramę przedsiębiorstwa, traciło ono jakąkolwiek wiedzę o tym, dokąd pojechały i co się z nimi stało". Niektóre z faktur miały być zatwierdzane "na gębę".
Edyta Żemła i Marcin Wyrwał opisali w Onecie przebieg utylizacji toksycznych odpadów przez firmę Nitro-Chem, która jest największym producentem trotylu wśród państw NATO. Jak wynika z ich ustaleń, Nitro-Chem nie miał kontroli nad tym, co ze szkodliwymi substancjami, tak zwanymi czerwonymi wodami, robiła zajmująca się ich wywożeniem firma. Działo się tak na podstawie wadliwej umowy. Część odpadów była wywożona zupełnie poza umową - jak pisze Onet - "na gębę".
We wrześniu 2018 roku prezes Nitro-Chemu Krzysztof K. i jego zastępca Sławomir O. (obaj zatrzymani w tym roku przez CBA, z zarzutami) podpisali umowę ze Zbigniewem Miazgą, właścicielem firmy Polblume. Firma zobowiązała się do "unieszkodliwienia odpadów niebezpiecznych", które wytworzył Nitro-Chem.
ZOBACZ MATERIAŁ "FAKTÓW" TVN: Nielegalne składowiska, a na nich tysiące pojemników z chemikaliami. Dziennikarze TVN24 prześwietlili proceder obrotu nielegalnymi odpadami
Krzysztof K., w Bydgoszczy "znany jako właściciel sklepu akwarystycznego", swą karierę rozpoczął w Solidarnej Polsce, jako asystent posła Tadeusza Cymańskiego. "Prawdziwą trampoliną okazała się jednak znajomość z Bartoszem Kownackim, który był wiceministrem w kierowanym przez Antoniego Macierewicza resorcie obrony. Właśnie tą drogą Krzysztof K. trafił na fotel prezesa Nitro-Chemu, jednej z kluczowych spółek w Polskiej Grupie Zbrojeniowej" - pisze Onet.
Onet: umowa pozbawiała Nitro-Chem kontroli nad niebezpiecznymi odpadami
"Polblume jest zarejestrowana pod adresem w dzielnicy domków jednorodzinnych w Piasecznie pod Warszawą. To długi nieotynkowany budynek, na którym próżno szukać jakichkolwiek szyldów" - pisze Onet, dodając, że Zbigniew Miazga widnieje w KRS jako "właściciel, prezes lub członek zarządu aż czterech firm i związków zarejestrowanych pod tym adresem".
Jedną z firm, której szefem jest Miazga, jest Mazowieckie Centrum Utylizacji Ekocent. "Choć z opisu w KRS wynika, że zajmuje się wieloma dziedzinami, to na pewno nie utylizacją. Główną i prawdopodobnie jedyną działalnością tej firmy jest obrót materiałami o przeznaczeniu wojskowym i policyjnym, na co firma otrzymała koncesję MSWiA w 2015 r." - wskazali autorzy.
Wkrótce po podpisaniu umowy z zakładów Nitro-Chemu wyjechały pierwsze ciężarówki z materiałami toksycznymi. Miejsce, do którego miały trafić, powinna określać umowa. "Dokument ten powinien też spełniać szereg warunków, których jednak nie spełnia. Właśnie brak tych zapisów pozbawia Nitro-Chem jakiejkolwiek kontroli nad niebezpiecznymi odpadami, które opuszczają teren przedsiębiorstwa" - czytamy.
Czytaj też: Brakuje pieniędzy, skuteczności i komunikacji. Najwyższa Izba Kontroli o bezradności wobec dzikich wysypisk
Ponadto - zaznaczają autorzy - "umowa z Polblume jest zawarta bez opinii prawnej, a także bez uwzględnienia uwag kierowanych przez technologa ds. ochrony środowiska". "Brak tego rodzaju zabezpieczeń pozwala na podpisanie kuriozalnego dokumentu, w którym nie ma wskazanych ani miejsc utylizacji odpadów, ani podmiotów, jakie będą je utylizować" - dodają. Pytany przez Onet o brak profesjonalnych opinii w umowie, Nitro-Chem zasłonił się "tajemnicą przedsiębiorstwa".
Z ustaleń portalu wynika, że w umowie firma z Piaseczna miała deklarować, iż posiada wszelkie zezwolenia na utylizację szkodliwych odpadów "w ramach konsorcjum, którego jest podmiotem wiodącym". Powołany przez następcę Krzysztofa K. na stanowisku prezesa Nitro-Chemu Andrzeja Łysakowskiego zespół nie zidentyfikował żadnego konsorcjum - czytamy.
"Dla Nitro-Chemu podpisana przez prezesa Krzysztofa K. umowa oznaczała tyle, że wraz z wyjazdem toksycznych odpadów za bramę przedsiębiorstwa, traciło ono jakąkolwiek wiedzę o tym, dokąd pojechały i co się z nimi stało" - podsumowują autorzy. Zapytali również Nitro-Chem, jak dużo odpadów toksycznych firma Polblume wywiozła z zakładu. Choć spółka ponownie zasłoniła się "tajemnicą przedsiębiorstwa", to z szacunków portalu wynika, że mogło to być między 4 a 5 tysięcy ton.
Znikające tiry
Za wywóz odpadów "firma Polblume zaoferowała wyjątkowo konkurencyjną cenę: 1200 zł za tonę". "Według naszych informacji to niewiele więcej niż płaci się za wywóz i utylizację tony zwykłych, niesegregowanych śmieci" - pisze Onet.
Cytuje osobę zaznajomioną ze sprawą, która oceniła, że "było to tym dziwniejsze, że ta firma nie posiada własnej spalarni odpadów toksycznych, więc musiałaby dopłacać innemu podmiotowi, który by jej to spalił". "Chyba że załatwi się to w inny sposób. Ale to nie interesowało prezesa. W umowie nie ma przecież wskazanych – ani podmiotu, który by spalał odpady, ani miejsca, w które te odpady miały trafiać" - mówi źródło portalu.
Powołany przez prezesa Łysakowskiego zespół miał później ustalić, że w pojemnikach, w których z zakładu miały wyjeżdżać toksyczne czerwone wody, znajdowały się również wody żółte. "Są to również odpady szkodliwe, o tylko nieco mniejszej toksyczności od wód czerwonych. Ich wywóz nie był zawarty w umowie" - podkreślają autorzy.
"W ciągu roku od zawarcia umowy ludzie Krzysztofa K. - Sławomir O. i Wojciech G. - podpisali z firmą z Piaseczna trzy aneksy, w których ostatecznie cena podskoczyła o 60 proc. - do 1920 zł za tonę, niezależnie, czy utylizacja będzie dotyczyć silnie toksycznych wód czerwonych, czy mniej toksycznych wód żółtych. Podobnie jak w przypadku samej umowy, aneksy zostały sporządzone bez opinii prawników ani pracowników merytorycznych w firmie" - czytamy.
Onet dodaje, że w pierwszych dwóch aneksach wskazane zostały miejsca utylizacji odpadów. Były to Siemianowice Śląskie, Mysłowice oraz Rogowiec. "Nikt z Nitro-Chemu nie sprawdzał jednak, czy odpady faktycznie tam dojechały" - piszą autorzy, dodając, że "w ostatnim z aneksów miejsca utylizacji znowu znikają z umowy i już nigdy się w niej nie pojawią".
"Prawie dwa lata po podpisaniu tego dokumentu na polecenie Krzysztofa K. zakład zakupi wprawdzie nadajniki GPS, które zakładają możliwość śledzenia ładunków, ale już pierwsze tiry, które wyjadą z nimi z Bydgoszczy, zatrzymają się w tym samym miejscu we wsi Rojków (województwo mazowieckie - red.) do czasu, aż wyczerpią się baterie" - ujawnił portal.
Anonim i kontrola PGZ
W lutym 2020 roku, w związku z anonimowym listem, w którym wskazano na "cały szereg problemów w Nitro-Chemie", kontrolę w bydgoskiej spółce rozpoczęli kontrolerzy z Polskiej Grupy Zbrojeniowej, mającej zwierzchność nad spółką z Bydgoszczy.
"Niektóre (zarzuty - red.) nie potwierdziły się w ogóle, inne częściowo. Najpoważniej wyglądała sprawa umowy z Polblume. Raport PGZ opisuje wiele patologii wynikających z tej umowy. Autorzy zwracają uwagę, że 'Zawarcie umowy z kontrahentem nieposiadającym stosownych zezwoleń na utylizację odpadów niebezpiecznych, spowodowało przeniesienia odpowiedzialności za brak utylizacji odpadów na Spółkę (Nitro-Chem - red.)', a 'brak zastosowania w umowie sankcji za nieprawidłowe jej wykonanie nie zabezpiecza interesów Spółki'" - czytamy.
Po zapoznaniu się z raportem PGZ nowy prezes Nitro-Chemu Andrzej Łysakowski zlecił wykonanie wewnętrznego audytu. "Jeszcze przed zakończeniem prac zespołu prezes Łysakowski wypowiedział umowę Polblume. W trakcie trzech lat trwania tej umowy, w latach 2018-2020, Nitro-Chem zapłacił firmie z Piaseczna 8 mln 595 tys. 291 zł" – pisze Onet.
W 2021 roku wewnętrzny zespół przekazał swój raport, którego "wyniki są miażdżące dla drużyny byłego prezesa Krzysztofa K.". "Bezpośrednią odpowiedzialność ponosi Krzysztof K. To on podpisał niekorzystną umowę bez opinii prawników i pracowników merytorycznych firmy. Równie niekorzystne aneksy podpisywali ówczesny wiceprezes Sławomir O. i ówczesny prokurent Wojciech G. Te aneksy także były podpisywane z pominięciem profesjonalnych opinii" - czytamy.
"Tajemniczy w tej historii jest udział służb"
W ocenie Onetu "tajemniczy w tej historii jest udział służb". "Parasol ochronny nad zakładem o strategicznym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa, jakim jest Nitro-Chem, roztaczają Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) oraz Służba Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). W zakładzie na co dzień pracują tzw. oficerowie obiektowi ABW i SKW" - piszą autorzy.
W odpowiedzi na pytanie portalu w imieniu SKW odpowiedziało Ministerstwo Obrony Narodowej, przekazując, że "informacje o podejmowanych działaniach służb nie mogą być podane do publicznej wiadomości". ABW do tej pory nie odpowiedziała na pytania.
Były prezes Nitro-Chemu Krzysztof K. twierdzi, że obydwie służby sprawdziły firmę Polblume Zbigniewa Miazgi. "Nigdy nie dostałem jakichkolwiek informacji, że z nimi coś jest nie tak. Z innymi firmami dostawałem takie informacje, na temat tego nigdy nie dostałem takiej informacji" - przekazał portalowi. Miazga odpowiedział z kolei: "My też byliśmy prześwietlani".
Onet: odpowiedzi nie poniósł nikt z kluczowych postaci w aferze
Onet zapytał PGZ, kto i jakie konsekwencje poniósł za nadużycia, o których poinformowano w raporcie. "Osoby, które dopuściły do naruszenia obowiązujących procedur, poniosły konsekwencje zgodnie z obowiązującymi przepisami" - opowiedziała grupa. Z informacji portalu wynika, że do odpowiedzialności pociągnięty został jedynie kierownik działu handlowego Rafał E., który został zwolniony z pracy. "Ludzie, którzy podpisywali umowę oraz faktury, dalej pracowali na swoich stanowiskach" - czytamy.
"Mimo starań prezesa Łysakowskiego za odpadową katastrofę w Nitro-Chemie nie poniósł odpowiedzialności nikt z kluczowych w tej aferze pracowników. Sam prezes jeszcze przez ponad półtora roku próbował zażegnać kryzys w spółce" - pisze portal, dodając, że planował on przeprowadzić kolejny audyt, o czym poinformował radę nadzorczą. Wkrótce został jednak odwołany ze stanowiska a trybie natychmiastowym.
Źródło: Onet