W nawałnicach, które w sierpniu przeszły nad północną Polską, oni stracili niemal wszystko. W jednej chwili wichura zabrała dorobek życia i przekreśliła plany. Reporterka "Czarno na białym" TVN24 była w powiecie sępoleńskim. Żywioł zdemolował tam niemal całe miejscowości.
Gmina Sośno, położona około 50 kilometrów od Bydgoszczy, jest w połowie zrujnowana.
Sołtys wsi Tonin, Anna Czajka, w rozmowie z "Czarno na białym" wspominała, że w czasie wichury była w domu sama z trójką dzieci. Ich dom po przejściu nawałnic został niemal całkowicie zniszczony. Dzisiaj budynek nie ma dachu, trwa jego odbudowa. W pracach pomaga rodzina.
Jarosław Czajka powiedział, że osiem lat temu w ich domu nie było wody, szamba, łazienki. Wszystko podłączył i wykończył własnoręcznie. Sam wymienił okna, ocieplił dom styropianem.
- Wyjeżdżałem do Niemiec na trzy tygodnie i dwa dni, na pięć dni do domu wracałem z pieniędzmi. Remontowałem i z powrotem jechałem - opowiadał.
Osiem ostatnich lat to był - zdaniem Anny Czajki - czas wielkich wyrzeczeń. Rodzina nie jeździła na wakacje, by wyremontować dom. - Osiem lat pchaliśmy wszystko w dom i zostało to, co zostało. Czyli nic - powiedziała. Dodała, że najbardziej żal jest jej teraz męża. - Chciał wziąć sznurek i się powiesić w pierwszym momencie - zdradziła.
"Wyszło się rano i nie było wioski"
W Sośnie reporterka TVN24 rozmawiała z mieszkańcem domu wielorodzinnego. Opowiedział, jak wichura uniosła dach budynku, popękały ściany. - Te mury, to wszystko chodziło, piszczało, skrzypiało. Siedzieliśmy w piwnicy, to on jakby na fundamentach chodził cały - wspominał.
- Właściwie my już mieliśmy ten dom opuścić. Ja tu siedzę na własną odpowiedzialność, bo nie mają nas teraz gdzie ulokować. Nie ma budynków zastępczych - tłumaczył.
Wieś następnego dnia po nawałnicy wyglądała - opisywał jeden z mieszkańców - jak po działaniach wojennych. - Wyszło się rano i nie było wioski. Nic - podsumował.
"Mam 91 lat, a w życiu czegoś takiego nie widziałam"
W Wąwelnie nawałnica zerwała dach z domu staruszki.
- Mam 91 lat, a w życiu czegoś takiego nie widziałam - podkreśliła.
Przy jej domu pracują strażacy w specjalnych skafandrach. Wszystko przez to, że budynek pokryty był niebezpiecznym eternitem.
Z kolei mieszkańcy Huty żalą się na pozorną - jak mówią - pomoc ze strony władz. - Przyjeżdża jakiś, nazwijmy to, wielkorządca, a zaraz przed nim wojsko. Oni nie pomagają, oni nie wiedzą, o co tutaj chodzi tak naprawdę - przekonywał. - Przyjechali, żeby się pokazać, że pomagają. Nie pomagają, bo nie wiedzą, w jaki sposób nawet pomagać.
"To nie był wiatr, to była po prostu trąba"
W Skoraczewie rodzina z Bydgoszczy kilka lat temu kupiła działkę i przedwojenny dom, wprowadzili się dwa lata temu. Wichura niemal całkowicie zrujnowała budynek.
- Słyszeliśmy tylko dosłownie jak kostki domina jakby się przewracały. Najpierw zaczęło tak klapać, a potem trrrrr i dach poszedł. To nie był wiatr, to była po prostu trąba - powiedział Jacek Mikołajewski.
Przez dwa dni Mikołajewscy w ogóle nie mogli wydostać się ze wsi, bo drogi były nieprzejezdne. Władze gminy dowiedziały się o ich tragedii dopiero po czterech dniach, kiedy sami zgłosili się do urzędu. - Wszyscy byli w szoku, bo oni nic nie wiedzieli - oświadczył mężczyzna.
Rodzina przez parę dni spała w samochodzie, potem ludzie dobrej woli dostarczyli im przyczepę kempingową.
Pierwszy taniec przy muzyce z telefonu
Grażyna i Waldemar Martinowie z Toninka energii elektrycznej po nawałnicach nie mieli przez tydzień. Z ich stodoły niewiele zostało, nie ma jednej ze ścian i dachu. - Był taki wielki szum, że nawet nie słyszeliśmy, jak ten dach zerwało - powiedziała Grażyna Martin.
W Skoraczewie kilka domów od siebie mieszka rodzeństwo Sandra Pawłowska i Sebastian Sobieski. Sandra kilka tygodni temu wróciła z pracy w Holandii, do świeżo wyremontowanego domu. Miesiącami wysyłała pieniądze do bratu, a ten remontował dom na "wielki powrót" siostry. Potem przyszła nawałnica, która zniszczyła budynek.
Sandra wróciła do Polski na ślub, który odbył się tydzień po burzy. W lokalu, gdzie zorganizowała wesele, nie było prądu, więc pierwszy taniec odbył się przy muzyce z telefonu komórkowego.
- To nie o wesele przecież tylko chodzi, tylko sam ślub. Był zaplanowany, nie było co odwoływać - wyjaśniła.
Autor: pk//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24