"Takie błędne koło nie działa" - apelowali migranci, którzy nie chcieli być przepychani między białoruskimi a polskimi służbami granicznymi. Dziennikarze "Gazety Wyborczej" opisali grupę, która znalazła się przy budynku Straży Granicznej w Michałowie. Były wśród nich kobiety i dzieci. "Usiedli na ziemi, objęli się, złapali za ramiona, przytulili dzieci. Składali ręce jak do modlitwy. Skandowali: 'Poland!', nie mając zamiaru się stąd ruszać" - czytamy. Od momentu wprowadzenia stanu wyjątkowego organizacje pomocowe apelują do rządu o wpuszczenie do zamkniętej strefy medyków i prawników.
Dziennikarze "Gazety Wyborczej" opisali wydarzenia, do których doszło w poniedziałek przed placówką Straży Granicznej w Michałowie na Podlasiu. Jak wynika z ich relacji, przebywało tam ponad 20 osób, w tym kobiety oraz ośmioro dzieci. To osoby z Iraku oraz tureccy Kurdowie. "Odmówili wejścia do budynku, kładąc się na chodniku, rozpaczając" - opisano.
Z grupą próbowali się skontaktować aktywiści z Grupy Granica, jednak dialog mieli utrudniać funkcjonariusze Straży Granicznej.
"W kółko między Polską a Białorusią"
"Chcemy tu zostać i stać się obywatelami Polski, ale nam na to nie pozwalają. Kiedy idziemy na Białoruś, biją nas tam, zabierają pieniądze i odsyłają z powrotem do Polski. Białoruska policja wyrzuca nas do Polski. Te dzieci nie mogą chodzić, one wszystkie umrą w drodze, w lesie. Nie mamy jedzenia ani wody. Idziemy 40 kilometrów na Białoruś, tam nas łapią, biją i odsyłają do Polski. I tak w kółko między Polską a Białorusią" - zacytowano Suata z Turcji.
Suat postulował, że migrantów powinno się w takiej sytuacji "odesłać do ich ojczyzny samolotem albo ich tu przyjąć". - Takie błędne koło nie działa. Ludzie są zdesperowani. Tam w lasach leżą martwe ciała. Uwierzcie w to - mówił.
Stwierdził przy tym, że Europejski Trybunał Praw Człowieka "powinien znaleźć rozwiązanie tego problemu". - Umieścić tych ludzi w obozach albo nie pozwolić im wyruszyć w tę drogę, bo oni w jej trakcie giną - zwracał uwagę.
Dziennikarze "GW" przedstawili jak działa mechanizm werbujący migrantów:
Białoruś zniosła wizy do Turcji, przemytnicy ludzi szerzyli propagandę, że granice są otwarte i mogą zabrać każdego do Europy. Szczególnie w kurdyjskich miastach, zabrali pieniądze tysiącom ludzi, a potem razem z białoruską administracją zostawiają ich na granicy
Straż Graniczna nie chciała przyjąć przekazywanego przez wolontariuszy pożywienia oraz pieluch dla dzieci. Strażnicy twierdzili, że w budynku Straży Granicznej w Michałowie przygotowane są dla migrantów ciepłe posiłki.
Rzecznik prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej Katarzyna Zdanowicz przekazała w poniedziałek, że SG "analizuje całą sytuację". - Po zweryfikowaniu, czy któraś z osób nie potrzebuje pomocy medycznej, skąd są te osoby, czy mają przy sobie dokumenty, podejmiemy odpowiednie czynności - zapowiedziała. Nie precyzowała wtedy, o jakie czynności chodzi.
Grupa zabrana autokarem. "Doprowadzeni do linii granicznej"
Jak wynika z relacji "Gazety Wyborczej", w poniedziałek, około godziny 16 funkcjonariusze podstawili pod budynek autokar. "Uchodźcy usiedli na ziemi, objęli się, złapali za ramiona, przytulili dzieci. Składali ręce jak do modlitwy. Skandowali: 'Poland!', nie mając zamiaru się stąd ruszać" - opisano.
Godzinę później grupa migrantów została rozdzielona i umieszczona w autokarze, który - według dziennikarzy - pojechał przez Białystok w stronę Supraśla. Zauważono, że samochód aktywistów, który jechał za autobusem, został zatrzymany na "rutynową kontrolę".
Tego dnia zatrzymano także auto dziennikarki "Faktu" Agnieszki Kaszuby. Jej redakcja podała, że Kaszuba została zatrzymana w związku z "możliwością popełnienia przestępstwa polegającego na jechaniu za pojazdami Straży Granicznej. Reporterka przyglądała się wcześniej interwencji Straży wobec grupy migrantów nieopodal Zalewu Siemianówka, a potem przy budynku SG w Michałowie.
We wtorek rzecznik prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej poinformowała, że wobec migrantów została "zastosowana procedura z rozporządzenia, czyli zostali doprowadzeni do linii granicznej".
"Kryzys humanitarny" przy pasie granicznym
Stan wyjątkowy w przygranicznym pasie z Białorusią, czyli w części województw podlaskiego i lubelskiego, obowiązuje od 2 września do 2 października i obejmuje 183 miejscowości. Rząd zapowiedział już, że chce przedłużenia stanu wyjątkowego o kolejne 60 dni. Prezydent Duda ogłosił już, że wystąpi do Sejmu o przedłużenie stanu wyjątkowego.
Przez ten czas dziennikarze nie mają dostępu do obszaru objętego stanem wyjątkowym i nie mogą relacjonować wydarzeń z terenu. Przebywać tam nie mogą także przedstawiciele organizacji pomocowych, medycy i prawnicy. Ci apelują, aby pozwolić im pomóc migrantom.
CZYTAJ WIĘCEJ: Aktywiści "spotykają ludzi, którzy błąkają się na pograniczu, chodzą po lesie w skarpetkach, z gorączką"
Europejski Trybunał Praw Człowieka zdecydował, że Polska musi zapewnić migrantom przebywającym przy granicy polsko-białoruskiej żywność, ubrania, opiekę medyczną, a także dostęp do kontaktu z prawnikami. Dwójka adwokatów, radca prawny oraz tłumaczka mimo to nie zostali we wtorek dopuszczeni do migrantów.
Eurodeputowana Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, sygnalizowała w ubiegłym tygodniu, że przy granicy "mamy do czynienia z ogromnym kryzysem humanitarnym". - Chciałabym, żebyśmy wszyscy zrozumieli, że to, co się dzieje na tej granicy, będzie obciążało nas odpowiedzialnością. My jesteśmy za to odpowiedzialni. My, obywatele Polski - mówiła. Podkreślała, że przebywający tam migranci to nie są "nielegalni ludzie".
Źródło: Gazeta Wyborcza, tvn24.pl