|

Miasto matrioszka. Polskie jest dopiero od 30 lat

Borne Sulinowo na radzieckiej mapie
Borne Sulinowo na radzieckiej mapie
Źródło: TVN24

Nie było go na polskich mapach. Otaczał je druciany płot, a o jego istnieniu wiedzieli nieliczni. Miejscowi nazywali je "radzieckim eldorado". Ci, którzy zdecydowali się tu zamieszkać, czuli się jak osadnicy na Ziemiach Odzyskanych. Mówili, że będą świecić, bo miała tu być broń jądrowa. Teraz można wyjechać stąd co najwyżej z antystresowym granatem. Witajcie w Bornem Sulinowie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

1983 rok

Przed punkt kontrolny podjeżdża milicyjna nysa. Funkcjonariusze wyprowadzają z niej mężczyznę i przekazują w ręce oczekujących już na niego grupy radzieckich żołnierzy, po czym zwracają się do nich: skoro tu już jesteśmy, to może dajcie nam przepustki, zrobilibyśmy zakupy. Po chwili je otrzymują, szlaban się otwiera. Ledwie nysa rusza, pada strzał, a przekazany chwilę wcześniej przez milicjantów mężczyzna pada martwy na ziemię.

Jego grób znajdzie się obok dziesiątek nagrobków dzieci, z których większość nie przeżyła nawet roku.

1993 rok

Dziecko podchodzi do dwójki urzędników i zaczyna mieszać w kartonowym pudełku. Wyciąga zwitek papieru, a urzędniczka czyta: mieszkanie numer 2! Jego rodzice nie kryją radości - wylosowali parter. Podchodzą do kobiety i odbierają klucze do jednego z mieszkań w bloku z płyty leningradzkiej przy Alei Niepodległości 4. Taką nazwę ulica otrzymała niedawno. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej wisiała tu tabliczka z napisem "Poddubnaya". Wcześniej była to Aleja Stalina, a przed wojną - Aleja Hitlera. Wciąż widoczne są napisy wykonane cyrylicą i nowym mieszkańcom będą towarzyszyć przez wiele lat.

Groß Born, czyli nie ma Lipy

Bramy Bornego Sulinowa otwarto 5 czerwca 1993 roku. Na uroczystość przyjechał wicepremier Henryk Goryszewski. Zasadził lipę, która rośnie przy izbie muzealnej. 30-letnie drzewo wskazuje nam Dariusz Czerniawski, kierownik izby. Gatunek wybrano nieprzypadkowo. - Początki tej miejscowości to niewielka osada Linde, czyli po polsku Lipka, założona w 1577 roku. Nie była to znacząca miejscowość, wielka historia raczej omijała to miejsce - mówi.

Miasto powstało w miejscu wioski Linde
Miasto powstało w miejscu wioski Linde
Źródło: TVN24

Wszystko zmieniło się w 1912 roku. Niemcy zaczęli organizować tu poligon, który rozbudowano w latach trzydziestych. Borne Sulinowo stało się zapleczem poligonu Groß Born, koszarami i miejscem lokalizacji Szkoły Artylerii Wehrmachtu.

Wtedy też wybudowano Wał Pomorski, pas fortyfikacji ciągnących się od morza Bałtyckiego do Wielkopolski, które przebiegały tuż obok miasta. Jego pozostałości do dzisiaj przyciągają turystów.

Poligon w 1938 roku otworzył sam Adolf Hitler. Był tu dwa dni.

Hitler podziwiający ćwiczenia na poligonie
Hitler podziwiający ćwiczenia na poligonie
Źródło: Urząd Gminy w Bornem Sulinowie

Czerniawski: - Był pod wrażeniem tego co zobaczył. Do dawnej granicy z Polską było niespełna 80 kilometrów, więc było to doskonałe miejsce do przygotowania swoich oddziałów, które później zajęły pozycje wyjściowe w sierpniu 1939 roku i zaatakowały z różnych miejsc Polskę.

Na początku kampanii wrześniowej Hitler pojawił się tu po raz drugi. Dotarł tu swoim pociągiem specjalnym Amerika.

Adolf Hitler w Gross Born
Adolf Hitler w Gross Born
Źródło: Urząd Gminy w Bornem Sulinowie

Czerniawski: - Stąd wyjechał swoim słynnym mercedesem W31 typ G4, którym był nawet na pierwszej linii niemieckich ataków w okolicach Świecia i Grudziądza, gdzie obserwował drugi brzeg Wisły na którym jeszcze byli polscy żołnierze. Przebywał tutaj wtedy trzy dni.

BS7 dariusz muz
Militarna przeszłość Bornego Sulinowa. "Każdy budynek to historia"
Źródło: TVN24

Борне-Сулиново, czyli mały ZSRR

W 1945 roku walki na Wale Pomorskim toczyły się przez cały luty i początek marca. Miasto ominęły. "Wyzwoliła" je Armia Czerwona i… już nie oddała. Nazwała je Borne Sulinowo i stworzyła tu enklawę Związku Radzieckiego. Zamkniętą bazę wojsk sowieckich, której nie zaznaczano na żadnej mapie.

Na polskich mapach miasta nie było
Na polskich mapach miasta nie było
Źródło: TVN24

Przez pierwsze lata pobyt wojsk "Wielkiego Brata" nie był w żaden sposób sformalizowany. Zmieniło się to dopiero 17 grudnia 1956 roku na mocy "Umowy między rządem PRL i rządem ZSRR o statucie prawnym wojsk radzieckich czasowo stacjonujących w Polsce". Ustalenia pozostały jednak wyłącznie na papierze - Moskwa nie miała zamiaru poddawać się lustracji satelickiego rządu. Zgodnie z tym porozumieniem ogólną liczbę wojsk radzieckich w Polsce ustalono w granicach 62-66 tysięcy żołnierzy. Ile ich było tak naprawdę do dzisiaj pozostaje ich tajemnicą. Mieli oni przebywać w 39 garnizonach, tymczasem w rzeczywistości przebywali w 73 miejscowościach.

Wojska radzieckie w Polsce
Wojska radzieckie w Polsce
Źródło: PAP

Na poligonie wokół Bornego Sulinowa, które obejmowało też garnizony w Kłominie (przez armię radziecką nazywanym Gródkiem) i Kolonii-Brzeźnicy, mieszkało około 25 tysięcy żołnierzy, najwięcej w Polsce.

Wśród nich był Oleksandr Piven. Do Bornego Sulinowa przeprowadził się z żoną i córką w 1986 roku. Sasza nie był żołnierzem a cywilem zatrudnionym jako garnizonowy fotograf w najbardziej reprezentatywnym budynku miasta - Domu Oficera. Swoje wspomnienia opisał we wstępie do "Albumu garnizonowego fotografa", w którym zobaczyć można ponad 100 zdjęć z ostatnich lat funkcjonowania garnizonu.

Codzienna służba
Codzienna służba
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Sasza podkreśla, że Borne Sulinowo było miastem młodych ludzi, średnia wieku nie przekraczała 35 lat. Starsi byli tylko oficerowie. Trafiali tu żołnierze z całego ZSRR, tworząc "niepowtarzalną mieszankę etniczną i kulturową". Miasto podzielone było na część koszarową i mieszkalną. Granica przebiegała wzdłuż dzisiejszej Alei Niepodległości. Po lewej jej stronie ciągnęło się ogrodzenie z siatki, a przy wylocie każdej z ulic stały wartownie strzegące wejścia do jednostek wojskowych. Każda miała swoje koszary, budynek sztabu, stołówkę, sklep i kino. - Raz w tygodniu żołnierze obowiązkowo musieli iść do kina. Tam odbywały się zajęcia polityczne, mówiono im o sytuacji na świecie, bieżących wydarzeniach - mówi Piven.

Zajęcia polityczne
Zajęcia polityczne
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Żołnierze służby zasadniczej nie mogli opuszczać swoich jednostek poza wyjątkowymi okazjami, kiedy wydawano im na to przepustki. Swobodnie po mieście mogli poruszać się żołnierze zawodowi, oficerowie, ich rodziny i pracownicy cywilni, tacy jak Sasza.

Na terenie Bornego Sulinowa działała dziesięcioklasowa szkoła dla dzieci zawodowych żołnierzy i pracowników garnizonu. W mieście funkcjonowały też księgarnia, pralnia, fryzjer, łaźnia, sklep z artykułami dla dzieci, hotel dla VIP-ów odwiedzających miasto, a nawet stadion. Do pracy zatrudniano młode wolne kobiety, kandydatki dla żony dla oficerów. Przed dzisiejszym budynkiem nadleśnictwa, w którym mieścił się wtedy klub pułku piechoty, stał potężny pomnik Lenina.

Salwa pod pomnikiem Lenina w Dzień Zwycięstwa (1989 r.)
Salwa pod pomnikiem Lenina w Dzień Zwycięstwa (1989 r.)
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Innym ważnym symbolem miasta był czołg stojący przed budynkiem Muzeum Dywizji, gdzie dzisiaj funkcjonuje izba muzealna. Wycofujący się z miasta Rosjanie zabrali go. Ten sam model czołgu postawiono na tym samym postumencie w 2011 roku.

W miejscowych sklepach niczego nie brakowało. No prawie niczego, bo - jak podkreśla Sasza - nie można było kupić wódki. Po nią trzeba było jechać do Szczecinka albo do wioski obok. Piwo w sprzedaży pojawiło się dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych.

Przy wjeździe do miasta od strony Łubowa znajdował się plac targowy, na którym swoje towary mogli sprzedawać Polacy z okolicznych wiosek. Mieszkańcy Bornego Sulinowa kupowali tam dywany, sprzęt AGD, meble czy futra z lisów.

Sklep spożywczy w 1988 roku
Sklep spożywczy w 1988 roku
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Soboty i niedziele były dla żołnierzy wolne. To był czas imprez, pikników, festynów czy - dla tych co mogli - okazja do wyjazdu poza miasto. Czas wolny spędzano też w Domu Oficera. Tu działały kino, teatr, dyskoteka, sala koncertowa. - Przyjeżdżali tu artyści z całego ZSRR z koncertami dla żołnierzy - wspomina Sasza.

W radzieckim Bornem Sulinowie mieli nawet własną gazetę i kanał telewizyjny.

Dla żołnierzy z ZSRR to była ziemia obiecana. - Każdy zarabiał normalną pensję w rublach i dodatkowo równowartość półtorej pensji w złotówkach. Na miejscu w sklepach płaciło się złotówkami. To, co zarobiło się w rublach, trafiało do depozytu i wypłacane było przy wjeździe do Związku Radzieckiego po przekroczeniu granicy - opowiada Sasza.

Żołnierze radzieccy podczas ćwiczeń
Żołnierze radzieccy podczas ćwiczeń
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Każdemu żołnierzowi przysługiwał w ciągu roku miesięczny urlop, podczas którego wracał do domu. Do ZSRR i z powrotem podróżowali koleją. Tory docierały do miasta od strony zachodniej. Dworzec, a w zasadzie rampa, znajdowała się przed pierwszymi zabudowaniami. Taka podróż odbywała się dla niższej rangi żołnierzy w urągających warunkach - jechali stłoczeni w bydlęcych wagonach. To była też okazja do zarobku. Wracano z pralkami, telewizorami Rubin, które potem sprzedawano z dużym zyskiem mieszkającym w okolicy Polakom.

Sasza śmieje się, że w czasach, gdy on był w garnizonie, by sprzedać w dobrej cenie telewizor czy pralkę trzeba było już pojechać z nim do Szczecinka czy Piły, bo w okolicy rynek był już nimi tak nasycony, że o dobrym zarobku można było zapomnieć. Sam pamięta, że do Bornego Sulinowa przywiózł pianino. Ale nie na sprzedaż, tylko po to, by mogła grać na nim jego córka.

W drugą stronę handel też działał. Z zaoszczędzonych pieniędzy kupowano te towary, których w Związku Radzieckim brakowało.

Uchylone bramy do "raju"

Polacy wstępu do Bornego Sulinowa bez specjalnej przepustki nie mieli. Mimo to starali się dostać do "małego ZSRR". Dlaczego? - Dlatego że w sklepach było wszystko. Wtedy w Polsce obowiązywały kartki, a Rosjanie tu mieli wszystko i to ilościach niewyczerpanych. Jak się tam dostało jeden-dwóch Polaków dziennie i nawet kupili dziesiątki kilogramów towaru, to dla nich nie było żadnym uszczerbkiem - mówi Wiesław Bartoszek, miejscowy przewodnik, z którym spotykamy się przy dawnej bramie wjazdowej do miasta od strony Szczecinka. To był drugi punkt do pokonania. Pierwszym była jedna z trzech bram wjazdowych na teren poligonu.

BS9 WIESLAW BRAMA POPR
Borne Sulinowe jako radziecki garnizon. Patrole krążyły w pobliżu sklepów
Źródło: TVN24

Dariusz Tederko po raz pierwszy w Bornem Sulinowie był całkowicie legalnie, pojechał tam w ramach delegacji ze szkoły podstawowej z Silnowa, w którym mieszkał. - To był 9 maja 1984 roku. Jako zastęp harcerski przyjechaliśmy na dużą akademię na Dzień Pobiedy, czyli Dzień Zwycięstwa. To był dzień otwarty bram garnizonu - wyjaśnia.

Zapamiętał potężną salwę z działa ustawionego na terenie cmentarza wojennego, gdzie uroczystość się zaczynała, wspólne składanie kwiatów i dużą imprezę plenerową na stadionie, na której grała garnizonowa orkiestra wojskowa.

Tederko: - Wtedy zaczęliśmy się zaprzyjaźniać z Rosjanami, do których potem przez wiele lat przez dziury w płocie przyjeżdżaliśmy rowerami i graliśmy w piłkę. Później szliśmy z nimi na zakupy i kupowaliśmy to, co nam mama napisała na kartce. To było wtedy eldorado, tutaj można było dostać wszystko.

BS1 TEDERKO1
Życie w radzieckim garnizonie. "Graliśmy z nimi w piłkę, a potem szliśmy na zakupy"
Źródło: TVN24

Młodzieży nikt tam nie gonił, co innego dorosłych. Ale Wiesława Bartoszka to nie odstraszało. Jak przyznaje, był tu niemal codziennie. Od 1984 roku mieszkał w Dąbrowicy, wiosce po drugiej stronie jeziora Pile.

Bartoszek: - Do najbliższego sąsiada miałem kilometr, do najbliższego sklepu - jakieś 5 kilometrów. A tam nie dość, że kartki, to jeszcze trzeba było wiedzieć, kiedy przyjedzie dostawa i co rzucą. Wędliny, jak się pojawiały, to za chwilę już ich nie było. Do Bornego Sulinowa wystarczyło przepłynąć około kilometr.

Rosjanie uważali, że jezioro to jest taka przeszkoda naturalna, że w zasadzie nie trzeba go pilnować. Pan Wiesław przybijał do brzegu, ukrywał łódkę w trzcinach i zapuszczał się do miasta. Starał się nie wyróżniać z tłumu, co jak przyznaje - nie było trudne, bo spora część osób chodziła tam po cywilnemu.

Bartoszek: - Od 1984 roku do 1992 roku tylko raz mnie złapali.

Jakie były wtedy konsekwencje? - dopytuję.

Bartoszek: - Zwykle patrol prowadził takiego delikwenta do komendanta garnizonu, tam go wypytywano i przesłuchiwano. Dostawał reprymendę, że to teren wojskowy i nie wolno tu przebywać, po czym wzywano naszą milicję. Najbliższy posterunek był oddalony o 11 kilometrów, w Łubowie.

Milicjantom - jak mówi - nigdy do Bornego Sulinowa się nie spieszyło. Zwykle dopiero po paru godzinach złapany delikwent zabierany był do Łubowa, tam ponownie go przesłuchiwano i wręczano mandat. Jak był to jego pierwszy raz, to jego wysokość była niższa. Za drugim razem bardziej dostawał po kieszeni. Za trzecim czy czwartym razem mandatu już nie było, tylko sprawę kierowano do kolegium.

Sklep spożywczy w 1988 roku
Sklep spożywczy w 1988 roku
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

W przypadku pana Wiesława, było nieco inaczej.

Bartoszek: - Byłem przyzwyczajony do tutejszych zasad. Inni, których złapali, do Bornego Sulinowa próbowali dostać się raz na parę lat. Byli przerażeni sytuacją. Ja z radzieckimi żołnierzami miałem kontakt codziennie. Jak komendant zaczął się wydzierać na mnie, bo nie miałem żadnych dokumentów, to ja się w ogóle nie odzywałem, ani nie podałem, kim jestem i skąd przyjechałem. On się wkurzył, ściągnął tłumacza, też oficera w stopniu kapitana, wykrzykiwał do mnie kolejne zdania i kazał je tłumaczyć. A ja cały czas stałem jak słup soli. Aż w końcu komendant po rosyjsku krzyknął: "A co ty Niemiec, że nie rozumiesz?". Wtedy odpowiedziałem mu po rosyjsku, że nie, że jestem Polakiem. Zrozumiał, że musi zmienić ton i zacząć rozmawiać ze mną spokojnie. Wypytywał mnie jak się tu dostałem. Więc zgodnie z prawdą odparłem, że przepłynąłem łódką. Wtedy kazał wysłać patrol i zarekwirować łódkę, na co odparłem: "Czy myślicie, że jestem taki głupi, że zostawiałbym łódkę na widoku? Gdybym tak robił, to za każdym razem bym pieszo z powrotem wracał. Znajdziecie ją, ale zejdzie wam trochę czasu, bo jest ukryta, a jezioro duże, macie 11 kilometrów brzegu".

Poszukiwania sobie odpuścili. Po pół godzinie rozmowa nabrała już takiego charakteru, że komendant uznał go za niegroźnego.

BS8 WIESLAW LODKA
Zakupy w radzieckim Bornem Sulinowie. "Byłem tu codziennie"
Źródło: TVN24

Bartoszek: - Pewnie znaczenia miało to, że zwykle jak Polak dostał przepustkę, to z Bornego Sulinowa wyjeżdżał obładowany. Ile dał rady unieść, tyle kupował. Jak mnie złapali, to miałem tylko mleko w proszku dla dzieci i jeszcze coś drobnego w siatce. Nie byłem obładowany jak wielbłąd. Komendant stwierdził, że ich "nie wykupuję" i zaproponował, że jak będę chciał, to mam zgłosić się do niego, a on wystawi mi przepustkę. Nigdy po nią się nie zgłosiłem. On był przekonany, że przyjeżdżam do nich raz na miesiąc czy dwa i coś kupuję, a nie, że codziennie kupuję tu chleb. Inna sprawa, że krótko po tej sytuacji doszło do zmiany komendanta…

Skoro jednak Polakom udawało się dostawać na teren garnizonu, to i w drugą stronę to działało. Krótkie ucieczki wiązały się zwykle z podziemnym handlem typu wódka za kanister paliwa, chęcią wyrwania się i poznania nocnego życia poza garnizonem czy chęcią… przejechania się własnym autem.

Bartoszek: - Dwa i pół roku przed wyjściem Rosjan z Bornego Sulinowa pozwolono im na kupowanie sobie samochodów. Najpierw mieli zgodę tylko na te z krajów socjalistycznych, ale na sam koniec już na każde. Ale to nie byliby Rosjanie, żeby czegoś absurdalnego nie wymyślili. Więc mogli sobie kupić samochody, ale nie mogli nimi jeździć. Jak Rosjanin kupił samochód, to w Bornem Sulinowie zamykano go w parku i raz do roku mógł wyjechać nim na urlop w Związku Radzieckim. Ale taki Rosjanin marzył, żeby pojeździć tym swoim samochodem, więc przychodził do Polaka, który mieszkał pod poligonem i zagadywał: "Słuchaj ja będę u ciebie trzymać sobie samochód i jak będę miał wolne, w sobotę czy niedzielę, przyjdę wtedy i trochę pojeżdżę". Tak nawiązywały się kontakty żołnierzy z miejscowymi. Potem taki Rosjanin próbował się odwdzięczyć: przynosił produkty, których u nas nie było w sklepach albo przywoził coś ze Związku Radzieckiego.

Wyjazd w stronę Szczecinka, w tle brama do miasta
Wyjazd w stronę Szczecinka, w tle brama do miasta
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Krótsze ucieczki uchodziły zwykle żołnierzom na sucho. Z dłuższymi nie było przebacz. Bartoszek słyszał o dwóch przypadkach rozstrzelania za dezercję. Pierwsza miała miejsce w 1983 roku. Żołnierza - jak mówi - złapała w Szczecinku Straż Ochrony Kolei i przekazała milicji. Ta przywiozła go do Bornego Sulinowa, by przekazać radzieckiej prokuraturze. Ale mężczyzna przed nią nie stanął. Już w bramie czekał na niego "komitet powitalny". Gdy tylko milicjanci wjechali do miasta na zakupy, żołnierzowi przystawiono broń z tyłu głowy i zastrzelono.

Bartoszek: - Drugi przypadek, o którym słyszałem miał miejsce w 1989 roku. Żołnierza-dezertera złapano na podwórku leśniczego. Pojechali po niego, od razu wzięli ze sobą trumnę.

Chowano ich na miejscu. Cmentarz radziecki ulokowano kilometr od bramy, już poza miastem, na trasie do Szczecinka. W oczy od razu rzuca się tam kolorowy nagrobek w formie pistoletu maszynowego skierowanemu ku górze. - To pepeszka. Ten pomnik wcześniej stał w centrum miasta - mówi Bartoszek.

Pepeszka na radzieckim cmentarzu
Pepeszka na radzieckim cmentarzu
Źródło: TVN24

Na cmentarzu znajduje się 380 grobów. Część to pochówki przeniesione z cmentarza w Białogardzie (woj. zachodniopomorskie). Po lewej kamienie z trójkątnymi tabliczkami. Niektóre mają inskrypcję: "nieznany żołnierz". Legendy mówią, że bez imion i nazwisk chowano tych, których rozstrzelano. Prawda jest jednak inna.

Trójkątne tablice na nagrobkach
Trójkątne tablice na nagrobkach
Źródło: TVN24

Bartoszek: - Przez lata nad każdym nagrobkiem był wbity pręt zbrojeniowy, przyspawana do niego blacha, na niej farbą napisane kto jest tu pochowany, a nad tym czerwona gwiazda. W 1991 roku Rosjanie, gdy wiedzieli, że będą się stąd wycofywać, pomyśleli, że jak ktoś wyrwie te pręty z ziemi i gdzieś rzuci i już nie będzie wiadomo kto gdzie jest pochowany, więc wykonali tabliczki przykręcane na kamienie nagrobne, na których wyryto te dane. Popełnili jednak błąd i wykonali je z aluminium. Po wyjeździe Rosjan zaczęli je kraść złomiarze. Kiedy w 1997 roku znalazły się pieniądze, żeby ten cmentarz poddać jakieś takie kosmetyce, okazało się, że na niektórych grobach nie ma już tych płytek więc wykonano nowe. Jak nie można było znaleźć informacji kto tu leży, to przytwierdzano tabliczkę "nieznany żołnierz".

Po prawej stronie cmentarza znajdujemy dziesiątki grobów dzieci. Większość z nich nie dożyła nawet roku.

BS11 wieslaw cmentarz
Tajemnice dziecięcych grobów w Bornem Sulinowie
Źródło: TVN24

Skąd taka wysoka śmiertelność u dzieci?

Bartoszek: - Oficer od majora w górę mieszkał w bloku z kuchnią, łazienką. Inni żołnierze nie mogli liczyć na takie warunki. Mogli na przykład trafić do poniemieckiej wielkiej sali, w której mieszkało 30 żołnierzy w pomieszczeniach poprzedzielanych dyktą. Nie było tu w szpitalu porodówki, więc żona takiego żołnierza musiała udać się do Szczecinka urodzić dziecko. I nie było tak, że pogotowie po nią przyjedzie. Sama musiała pojechać. A jak urodziła, to zawijali dziecko, dawali jej w ręce i tak szła półtora kilometra do dworca PKS. Jechała autobusem pod bramę, bo nie wpuszczano ich do Bornego i znowu zasuwała. Jak padał deszcz to takie dziecko przemokło. A zimą zmarzło. Potem trafiało do mieszkania, gdzie było słabe ogrzewanie, nie było wody. Pierwsze miesiące dla tego dziecka to była walka o przetrwanie.

Na nagrobkach dzieci poustawiane są lalki, pluszaki i inne zabawki.

Jeden z dziecięcych grobów
Jeden z dziecięcych grobów
Źródło: TVN24

Bartoszek: - To jest tradycja sowiecka. Jak Rosjanie przyjeżdżają odwiedzać groby bliskich, to u zmarłych dorosłych zostawiają alkohol, a u dzieci zabawki.

Tajemnica Saszy

Wiosną 1985 roku Bartoszka witano w Bornem Sulinowie z honorami. Wszystko za sprawą uratowania życia zastępcy komendanta do spraw politycznych, Oleksandra Kapito.

Bartoszek: - Byłem nad brzegiem jeziora, gdy nagle usłyszałem jako ktoś wzywa pomoc. Okazało się, że Rosjanin o świcie wszedł na lód, żeby łowić ryby w przeręblu. W nocy był przymrozek i lód wydawał się twardy. Jak nad ranem chciał zejść, to lód zaczął niepokojąco skrzypieć i przestraszył się, że się zarwie. Brzeg jeziora po polskiej stronie miał bliżej, więc zdecydował, że idzie w tą stronę. W pewnym momencie lód załamał się pod nim. Stanąłem po pierś w wodzie i podałem mu grabie, żeby się za nie chwycił.

Tak udało się go wyciągnąć na brzeg. Oficer w lodowatej wodzie spędził kilkadziesiąt minut. Był tak zziębnięty, że nie był w stanie nigdzie iść. Bartoszek wziął go na ręce i zaniósł do domu. Gdy ten się rozgrzał, zawiózł go do Bornego Sulinowa.

Za uratowanie Saszy Bartoszek dostał oficjalne podziękowania podczas specjalnie zwołanej akademii. 

Bartoszek: - Ich wywiad dowiedział się, że jestem płetwonurkiem. Dostałem zegarek do nurkowania.

Zajęcia na strzelnicy
Zajęcia na strzelnicy
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Z rodziną uratowanego Saszy nawiązał po tym zdarzeniu bliższe relacje. Utrzymywali je aż do 23 grudnia.

Bartoszek: - Byliśmy umówieni na wigilię. Miałem wziąć go z rodziną do siebie i pokazać, jak wyglądają polskie święta. Czekałem na brzegu z łódką, a on miał przyjść z rodziną. Nie przychodzili, więc po kilkunastu minutach stwierdziłem, że pójdę i ich popędzę. Wchodzę do mieszkania Saszy i od razu się wycofałem. Myślałem, że pomyliłem klatki, bo mieszkanie wyglądało inaczej niż dzień wcześniej. Wyszedłem przed blok i stwierdziłem, że wszystko się zgadza, więc poszedłem z powrotem. W pokoju były jakieś nieznane mi kobiety, nie było wśród nich żony Saszy. Usłyszałem jakieś hałasy dochodzące z kuchni, więc tam zajrzałem. Stał tam już inny oficer i wkładał talerze do pustej szafy. Pytam się go: "Gdzie jest Sasza?". W odpowiedzi słyszę: "Jaki Sasza? Saszy niet". Ja na to: "Jak niet, przecież wczoraj tu byłem i z nim rozmawiałem". Wtedy wziął mnie za szyję i wyprowadził z domu. Jak się okazało, nie chciał w domu za wiele mówić, bo wiedział, że w mieszkaniu jest założony podsłuch. Na zewnątrz tylko powiedział mi: "Aresztowali go w nocy i koniec".

Sasza wcześniej zapraszał Bartoszka do siebie do domu razem pili. Poznał wtedy jego kolegów oficerów.

Bartoszek: - Gdy jednego z nich spotkałem, spytałem: "Gdzie Sasza teraz służy?". Usłyszałem: "Jaki Sasza? Nie znaju".

Nie odpuszczał.

Bartoszek: - Sprawdziłem wszystkie jednostki radzieckie w Polsce i NRD. Nigdzie go nie namierzyłem. Gdy spotkałem kolejnego jego znajomego na osobności spytałem go o Saszę. Powiedział: "Ty go nie szukaj, on był aresztowany". I dodał, że to przeze mnie. Wtedy przypomniałem sobie, że dopytywałem go czy mają tutaj broń atomową i próbowałem od niego to wyciągnąć…

Gdy Rosjanie rozpoczęli wycofywanie swych wojsk z Polski, okazało się, że broń jądrowa na poligonie była.

Dariusz Czerniawski, kierownik izby muzealnej w Bornem Sulinowie: - Generał Wiktor Pietrowicz Dubynin, przedostatni dowódca wojsk sowieckich w Polsce na słynnej konferencji 8 kwietnia 1991 roku oświadczył przedstawicielom polskiego rządu, że jutro, czyli 9 kwietnia przystępują do wycofywania wojsk i oświadczył, że już rok temu broń jądrowa została usunięta z Polski. W Polsce było nieliczne grono osób które wiedziało, że na terenie Polski znajduje się broń jądrowa. Było to ściśle tajne.

Jak dodaje, była to jedna z największych tajemnic Układu Warszawskiego.

Czerniawski: - "Operacja 3000", "Front Nadmorski" albo "Operacja Wisła", różne kryptonimy dotyczące tego samego. W 1970 roku generał armii Wojciech Jaruzelski, minister obrony narodowej PRL podpisał na takiej słynnej mapie, której oryginał znajduje się w Warszawie, rozkaz do przeprowadzenia operacji zaczepnej. Polska armia do wykonania zadania potrzebowała 178 głowic jądrowych od 15 do 300 kiloton. I te głowice - nie wiadomo kiedy - znalazły się na terenie Polski w trzech obiektach: 3001, 3002 i 3003.

Obiekt 3002 znajdował się 25 kilometrów od Bornego Sulinowa, niedaleko wioski Kolonia-Brzeźnica.

Magazyn w Kolonii-Brzeźnicy
Magazyn w Kolonii-Brzeźnicy
Źródło: TVN24

9 kwietnia 1991 roku z garnizonu Borne Sulinowo wyjechał eszelon transportujący w kilkudziesięciu wagonach jednostkę rakietową. Ostatni żołnierze opuścili Borne Sulinowo półtora roku później 28 października 1992 roku.

Rok później nie było już ich w żadnym miejscu w Polsce.

Pożegnanie odjeżdżających żołnierzy w 1991 roku
Pożegnanie odjeżdżających żołnierzy w 1991 roku
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Życie na iperycie

- 10 września 1992 roku zostałem pełnomocnikiem dyrektora do spraw przejęcia tych terenów od Rosjan - mówi Tomasz Skowronek z Nadleśnictwa Szczecinek. Szczegóły przejęcia terenów omawiał z ostatnim dowódcą armii. Już wtedy rosyjskiej, radziecka przeszła do historii 8 maja.

Trwało wtedy wielkie pakowanie miasta.

Skowronek: - Wzdłuż głównych dróg dziesiątki, jeśli nie setki kontenerów, na rampie kolejowej zebrane góry złomu.

Odjazd żołnierzy w 1991 roku
Odjazd żołnierzy w 1991 roku
Źródło: Oleksandr Piven - Album garnizonowego fotografa

Gdy Rosjanie wyjechali, zapadła cisza i mrok. Światła w budynkach zgasły. Paliły się tylko latarnie uliczne.

Skowronek: - Nie śpiewały nawet ptaki, przygnębiające wrażenie.

Bartoszek: - Rosjanie zostawili miasto w takim stanie, w jakim w nim mieszkali. Niczego nie niszczyli. Wynosili to, co było dla nich cenne, oddawali klucze swojemu dowódcy, a ten przekazywał je polskiej administracji.

Jak mówi, nowe bloki w zasadzie niemal nadawały się do zamieszkania. Należało jedynie zamontować liczniki elektryczne. Standard starszych dalece odbiegał od tego, do jakiego byliśmy przyzwyczajeni.

Rosjanie wyjechali, ale wojsko pozostało. Bornego Sulinowa przed szabrownikami pilnowali w pierwszych miesiącach polscy żołnierze. Dla gminy Silnowo, pod której administracją trafiło początkowo Borne Sulinowo, najważniejszym wydatkiem stały się… kłódki. Kupowano je, by zabezpieczyć nimi przed zniszczeniem odzyskanie mienie.

Najpierw zjechali się planiści. Wyrysowali układ ulic, który dotąd był dla nich tajemnicą. Łatwo nie było, bo rosyjskie dowództwo zabrało ze sobą mapy. Ale nie wszystkie - część udało się urzędnikom odzyskać od zaprzyjaźnionego oficera za flaszkę wódki.

Polska mapa miasta z 1992 roku
Polska mapa miasta z 1992 roku
Źródło: TVN24

Jednocześnie ruszyły analizy dotyczące skażenia środowiska. Mieli ocenić "jakie świństwa zostawili poprzedni lokatorzy w ziemi, wodzie i powietrzu". "Wiadomo, że czyścioszkami nie byli" - pisał "Głos Słupski". Sprawdzano magazyny, miejsca ćwiczeń, a nawet dno jeziora. Płetwonurkowie wyłowili z niego między innymi łóżka, menażki, puszki po konserwach, koła samochodowe. Szkody ekologiczne na całym dawnym poligonie oszacowano na 3 biliony 900 miliardów złotych. Głównie spowodowane były zanieczyszczeniem produktami ropopochodnymi. Powodem była gigantyczna baza paliw - największa w radzieckich garnizonach w Polsce. Stwierdzono nieznaczne zanieczyszczenie chemiczne w kilku miejscach, odkryto pozostawione paliwo rakietowe. "Nie znaleziono natomiast śladów skażenia bojowymi środkami trującymi. Również zawartość radioizotopów oraz moc dawki promieniowania gamma, a także dawka aktywności beta kształtują się na poziomie tła dla tego regionu, czyli w normie" - czytamy w "Głosie Słupskim". Woda pitna nadawała się do spożycia. Za to norm nie spełniała żadna z 30 kotłowni w mieście.

Przepustka do miasta z 1992 roku
Przepustka do miasta z 1992 roku
Źródło: TVN24

1 stycznia 1993 roku powołano do życia Nadleśnictwo Borne Sulinowo. Na jego czele stanął Tomasz Skowronek.

Skowronek: - Nie mieliśmy nic, żadnych map, teren był nierozpoznany, nie było prac glebowo-siedliskowych, nie wiedzieliśmy nic o tym terenie, a to ponad 18 tysięcy ponad hektarów, które były niezagospodarowane.

Poznanie terenu było pierwszym wyzwaniem. Drugim - jego militarna przeszłość.

Skowronek: - To olbrzymie tereny wylesione, pozbawione roślinności, pozbawione nawet gleby, rozjechane przez czołgi, popalone, postrzelane, jeżeli wycięte to na wysokości metra. Obraz nędzy i rozpaczy. A do tego olbrzymia ilość niewybuchów.

Te zresztą znajdują w Bornem Sulinowie do dzisiaj. Jak mówi obecna burmistrz, w zasadzie przy każdej inwestycji, gdy tylko koparki zaczynają podnosić ziemię, natrafiają na "pamiątki" z okresu funkcjonowania poligonu i trzeba wzywać saperów.

To nie tylko miny. W 2009 roku złomiarze wykopali beczkę z iperytem. To gaz parzący, wywołujący na skórze pęcherze i trudno gojące się rany i podrażniający drogi oddechowe i płuca. Jest bezbarwny, oleisty i niemal bezzapachowy.

Beczka miała 200 litrów. Złomiarzom było ciężko, więc nieświadomi śmiertelnego niebezpieczeństwa wylali na miejscu część zawartości. Resztę zostawili i rozszczelnioną beczkę toczyli po nierównościach rozlewając trującą ciecz.

Zbieracze złomu poparzyli się w trakcie tej operacji i trafili do szpitala Wojskowego w Wałczu. Nieco później hospitalizowano tam również 12-letniego chłopca, który - prawdopodobnie bawiąc się w pobliżu miejsca wykopania beczki - poparzył kolano. Kolejną poszkodowaną przez iperyt osobą był dorosły znajomy zbieraczy złomu. Mężczyzna poparzył stopy, chodząc w skażonych toksyną gumofilcach.

2708PL BORNE SULINOWO
Beczki z iperytem w Bornem Sulinowie. Do szpitala trafiły cztery osoby (materiał z sierpnia 2009 roku)
Źródło: Fakty TVN

Kilka dni po zdarzeniu na zlot pojazdów militarnych w Bornem Sulinowie przyjechało kilka tysięcy osób. Szczęśliwie żaden z uczestników imprezy nie ucierpiał. Wojska chemiczne wkroczyły do akcji odkażania terenu dopiero po tej imprezie.

Iperytem skażone zostało około 1000 metrów kwadratowych powierzchni. Z najbardziej skażonego miejsca, w którym wykopano beczkę, wywieziono cztery 12-tonowe wywrotki ziemi.

Polska w pigułce

W styczniu 1993 roku po raz pierwszy każdy zainteresowany mógł przejść przez otwartą bramę. "Dzień otwarty" wykorzystały spółdzielnie mieszkaniowe. W samochodach zorganizowały biura i informowały na jakich zasadach można nabyć mieszkania.

Bramy otwarto na stałe w czerwcu. Szybko wprowadzili się pierwsi pionierzy - całe osiem osób i policjant.

"Głos Pomorza" przy tej okazji zamieścił popularny wówczas dowcip:

Dlaczego mieszkańcy Bornego-Sulinowa nie włączają wieczorami żarówek? Ponieważ świecą sami.

Po zmroku nikt nie świecił. Zjawiali się za to szabrownicy "Wywieźli sporo - kaloryfery, armaturę, wanny, liczniki, nie bali się nawet ciąć przewodów energetycznych i telefonicznych" - pisał "Głos Słupski". Gmina - po wyjeździe polskich żołnierzy - zatrudniła ochronę. Na ulicę wychodzili o godzinie 21 i patrolowali je do rana. "Nasi chłopcy są wysportowani, nie brakuje wśród nich judoków, karateków, komandosów" - mówił gazecie szef grupy.

Za dnia Borne Sulinowo przeżywało nalot. Punkt informacyjny w Urzędzie Gminy był dosłownie oblężony. "Kłębią się, nerwowo pytają o wolne mieszkania, możliwości zatrudnienia, terminy, pieniądze. W ciągu kilku minut podejmują decyzje na całe życie. Przyjechali z odległych zakątków Polski, najwięcej ich z południa, ze Śląska. Rodziny pochylają się nad planem Bornego, debatują, przebierają, a urzędniczka cierpliwie wyjaśnia. Tłumaczy niepojęte. Bo jak uwierzyć, że do końca roku zapuszczone bloki zasiedli 400 rodzin?" - pisał "Głos Słupski".

Na ulicach "tłok jak na Marszałkowskiej". Ulicami przemierzali przyszli mieszkańcy. Wielu z nich gubiło się w plątaninie ulic. "Właśnie trwają intensywne prace przy polonizowaniu zrusyfikowanej infrastruktury, więc brygady drogowców, elektryków, a przede wszystkim budowlańców - depczą sobie po piętach. A im wszystkim - z kolei prasa, radio i telewizje z najróżniejszych krajów" - czytamy w "Głosie Słupskim".

W pierwszych miesiącach zamieszkało tu kilkadziesiąt osób, w tym Dariusz Tederko.

Tederko: - Miasto było opuszczone, wyglądało jak "ziemie odzyskane" po II wojnie światowej. Byliśmy wtedy młodym małżeństwem z dwójką dzieci, zamieszkaliśmy w bloku typu Leningrad. Mieszkania były wyremontowane, dzisiaj powiedzielibyśmy: w stanie deweloperskim.

BS2 TEDERKO2
Borne Sulinowo w 1993 roku. "Miasto opuszczone, jak po II wojnie światowej"
Źródło: TVN24

W grudniu, po pół roku od otwarcia bram do miasta, zameldowanych było niespełna 400 osób. Po roku liczba ludności wynosiła niewiele ponad 1000 osób.

Spośród pierwszych mieszkańców połowa przeprowadziła się z innych miejscowości w województwie koszalińskim. Druga połowa sprowadzała się z całej Polski. Na 49 województw tylko 13 nie miało tu swoich przedstawicieli.

Początkowo większość mieszkańców stanowili mężczyźni - choć przeprowadzała się tu całe rodziny, to w wielu przypadkach najpierw pojawiał się mężczyzna, który żonę i dzieci sprowadzał po pewnym czasie, gdy przygotował już odpowiedni grunt pod mieszkanie.

Ponad połowa mieszkańców przyznawała, że decydującym o przeprowadzce czynnikiem były tanie mieszkania. Wśród nich był Dariusz Czerniawski, który przyjechał do Bornego Sulinowa z Oleśnicy (wówczas województwo wrocławskie, dzisiaj dolnośląskie). - Jak dobrze pan zarabia, to nie jest problem pojechać gdzieś. Jak nie ma - jedzie się za pracą. W czasach komuny jechało się tam, gdzie są mieszkania - mówi.

Co czwarta osoba w wieku produkcyjnym była bezrobotna.

Czerniawski: - Przyjechaliśmy tutaj i od razu zostaliśmy bezrobotnymi. Trzeba było dyplomy schować w szufladę i brać życie takie jakie jest. Jak wiele osób w tamtym czasie, wziąłem plecak i wyjechałem za granicę, do Szwajcarii.

Wiesław Bartoszek w Bornem Sulinowie założył firmę, po czym sam się tu przeprowadził. Zamieszkał tuż za dawną bramą od strony Szczecinka.

1509N003X PIS RUCINSKA BORNE
Borne Sulinowo w 2008 roku
Źródło: Fakty TVN

W 1996 roku wprowadzono możliwość nabywania nieruchomości przez cudzoziemców. Sasza Piven z żoną odwiedzili wtedy znajomych w Szczecinku. Gdy dowiedzieli się o takiej możliwości zdecydowali się wrócić do polskiego już Bornego Sulinowa.

Sasza otworzył najpierw zakład fotograficzny, potem zajmował się wideofilmowaniem. Nagrywał imprezy, koncerty, reklamówki. W 2003 roku wydał album ze zdjęciami z czasów, gdy jeszcze był garnizonowym fotografem.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych do Bornego Sulinowa zaczęli zjeżdżać się górnicy z likwidowanych kopalń na Śląsku. Zachęcali ich do tego urzędnicy, oferując tanie mieszkania i lepsze perspektywy. Sprzedawali oni swoje dotychczasowe mieszkania i wymieniali je na większe w dawnym radzieckim garnizonie. A odprawy z kopalni przeznaczali na "nowy start".

0310 IMP18627 FAKTY19
Górnicy z likwidowanych kopalń przeprowadzają się do Bornego Sulinowa (materiał z października 1999 roku)
Źródło: Fakty TVN

Czerniawski: - Borne Sulinowo to taka polska w pigułce z zaletami i z wadami naszego kochanego kraju. Przybyliśmy z różnych odległych nieraz miast miasteczek wiosek i tworzymy taką dziwną społeczność. Niektórzy wychodzą na dwór, inni na pole, a czasami inni jeszcze na podwórko. Ale mówimy tym samym językiem.

Turystów przyciąga historia i militaria

Przez 30 lat Borne Sulinowo mocno upodobniło się do innych miast. Nie powstało tu wiele nowych budynków, głównie remontowano te, które zostały po poprzednich lokatorach. Łatwo je rozróżnić.

Czerniawski: - Niemieckie mają spadziste dachy, rosyjskie płaskie.

Te ostatnie to głównie bloki z płyty leningradzkiej, które ocieplono i nie wyróżniają się niczym szczególnym.

BS12 BOJAN
Borne Sulinowo i Kłomino. Różnice w podejściu władz do zagospodarowania dawnych radzieckich baz wojskowych (materiał z maja 2011 roku)
Źródło: TVN24

Ale wciąż można natknąć się na ślady radzieckiej przeszłości. Na przykład na miejscowej pizzerii zobaczyć można płaskorzeźby żołnierza niemieckiego i radzieckiego. To dawna wartownia.

Podróż do przeszłości, choć w nieco innym wydaniu, oferuje też inny lokal gastronomiczny - restauracja "Sasza". Od blisko 20 lat prowadzą ją Oleksandr Piven z żoną. Mieści się w poniemieckiej kantynie. Zjeść można u nich tradycyjne potrawy kuchni wschodniej, między innymi zupę soliankę, barszcz ukraiński, pierogi ruskie i pielmieni czy kaszę z tuszonką. Wszystko można popić ukraińskim piwem, kwasem chlebowym czy gruzińską lemoniadą.

U Saszy zjeść można między innymi pielmieni
U Saszy zjeść można między innymi pielmieni
Źródło: TVN24

Przy restauracji działa też sklep, w którym asortyment stanowią wyłącznie towary z byłych republik radzieckich: pierniki, pomidory konserwowe, słonecznik, słodycze, herbata, chleby łotewskie, tuszonka, słoniny, musztardy, majonez, ćwikła, sery. Produktów z Rosji teraz nie ma, poza tymi, które według rosyjskich receptur produkowane są w Niemczech.

Zakupy u Saszy to jeden z celów turystów
Źródło: TVN24

Swoistym łącznikiem wszystkich trzech "epok" w dziejach Bornego Sulinowa jest kościół. - Kaplica to dawna niemiecka kantyna, do której żołnierze radzieccy dobudowali kino i wyświetlali propagandowe filmy - mówi Czerniawski. Wieżę kościoła dobudowali już Polacy.

BS6 Dariusz Kosciol
Borne Sulinowo. Kościół urządzono w dawnym radzieckim kinie
Źródło: TVN24

Wyposażenie świątyni także przypomina o skomplikowanej historii miasta. W kaplicy wisi ołtarz Matki Boskiej Jenieckiej. Tryptyk wykonany został w obozie jenieckim Gross Born pod Bornem Sulinowie przez osadzonego tam w 1944 roku podporucznika Jana Zamoyskiego, artystę-plastyka.

Czerniawski: - Niezwykłość tego ołtarza to przede wszystkim użyte do jego wykonania materiały. Są niepowtarzalne. Artysta chciał uzyskać efekt spatynowanego brązu. Zrobił to z tego, co w obozie było dostępne w technice papier-mache. Aureolę nad Matką Boską i dzieciątkiem wykonana została z blachy po puszce od konserwy.

Ewakuowany z obozu tryptyk po wojnie przewędrował przez całą Polskę, by po ponad pół wieku wrócić do Bornego Sulinowa.

BS5 Dariusz tryptyk
Historia niezwykłego ołtarza w kaplicy przy kościele w Bornem Sulinowie
Źródło: TVN24

Do obozu Gross Born trafiali francuscy, polscy i radzieccy oficerowie. Za sprawą Dariusza Czerniawskiego, odkryto, że tunel, który służył do spektakularnej ucieczki francuskich oficerów był dłuższy niż ten, którym grupa jeńców wydostała się z obozu w Żaganiu, co stało się kanwą do filmu "Wielka ucieczka". Akcja z Bornego Sulinowa ekranizacji jeszcze się nie doczekała. Żyrandole w kościele pochodzą z kolei z sali bankietowej Domu Oficera, kiedyś najbardziej reprezentacyjnego budynku Bornego. Dziś ten gmach to ruina i - mimo tablic ostrzegających o tym, że grozi zawaleniem - jest gigantycznym placem zabaw dla miejscowych dzieci. W 2013 roku budynek spłonął.

BS10 WIESLAW DOM OFICERA
Dom oficera w Bornem Sulinowie. Kiedyś najpiękniejszy budynek, dzisiaj ruina
Źródło: TVN24

Z gigantycznych otworów po oknach widać jezioro Pile. To właśnie je codziennie pokonywał Bartosik, by dostać się do Bornego Sulinowa i zrobić zakupy.

Na wjeździe do miasta od strony południowej stoi z kolei niedokończony blok.

Bartoszek: - Rosjanie zaczęli go budować, ale przerwali, gdy zapadła decyzja, że będą wyjeżdżać

Po "wyzwoleniu" trafił on w prywatne ręce, ale jak stał pusty, tak stoi.

Burmistrz Bornego Sulinowa, Dorota Chrzanowska, przyznaje, że jest to problem. - Wciąż mamy miejsca, gdzie nie przeprowadzone zostały żadne inwestycje. Często są to ruiny, które straszą i nie przynoszą chlubie temu miastu, ale wszystkie te obiekty to obiekty prywatne, więc tak naprawdę trudno, by samorząd mógł cokolwiek z tym zrobić.

Urząd gminy mieści się w budynku po sztabie generalnym. A Chrzanowska zajmuje ten sam pokój, który w czasach radzieckich należał do dowódcy dywizji.

Chrzanowska: - Według ostatniego spisu ludności samo miasto liczy ponad 5000 mieszkańców, a gmina niewiele ponad 10 000 mieszkańców. Po 30 latach to miasto jest zagospodarowane, w większości uporządkowane i dostosowane do potrzeb mieszkańców.

BS4 BURMISTRZ popr
30 lat Bornego Sulinowa "w cywilu". "Miasto jest już uporządkowane"
Źródło: TVN24

Jedna z ostatnich inwestycji, którą się chwali, jest ścieżka rowerowa biegnąca po starym szlaku kolejowym, którym poruszały się tylko jednostki radzieckie.

W wydziale promocji urzędu pracuje Dariusz Tederko.

Tederko: - Podstawą turystyki w Bornem Sulinowie są militaria i niesamowita historia tego miejsca.

Ale zbyt szerokiego wachlarza pamiątek militarnych z Bornego Sulinowa nie ma. W punkcie informacji turystycznej dostać można jedynie emaliowane kubki, breloczki z łuską i antystresowy granat z gąbki z napisem "Borne Sulinowo".

Pamiątki z Bornego Sulinowa
Pamiątki z Bornego Sulinowa
Źródło: TVN24

Najwięcej turystów przyciągają tu zloty pojazdów militarnych.

Od 8 do 11 czerwca odbędą się Dni Czołgisty organizowane przez miejscowe Muzeum Militarnej Historii. Placówkę prowadzi Wiesław Bartoszek z synem i synową. Chwalą się tym, że wszystkie pojazdy, które posiadają w zasobach, są "na chodzie". W ich muzeum można je nie tylko zobaczyć. Atrakcją są przejażdżki czołgiem czy amfibia, która jest w stanie pomieścić 75 osób.

BS3 KAROL
Muzeum Militarnej Historii w Bornem Sulinowie - magnes dla turystów
Źródło: TVN24

Do niedawna zloty przyciągały do Bornego Sulinowa byłych żołnierzy radzieckich. Paradowali oni po mieście w mundurach Armii Czerwonej z okresu II wojny światowej obok grup rekonstrukcyjnych także przebieranych w rosyjskie mundury. Wieczorami chętnie bawili się oni w restauracji u Saszy.

Tederko: - Ta symbolika rosyjska przewijała się bardzo mocno intensywnie podczas tej imprezy.

Teraz, gdy na Ukrainie toczy się wojna, taki widok to już przeszłość.

Tederko: - Po wybuchu wojny Borne Sulinowo przyjęło ponad 1000 uchodźców z Ukrainy.

Na murze dawnego garnizonu można zobaczyć zdjęcia pokazujące historię miasta
Na murze dawnego garnizonu można zobaczyć zdjęcia pokazujące historię miasta
Źródło: TVN24

Sasza Piven z żoną Wierą od razu ruszyli im z pomocą. Przyjmowali ich w swojej restauracji, wydawali obiady, ciepłe napoje, a dzieciom rozdawali słodycze. Sasza robił im też zdjęcia do dokumentów. Do tego zorganizowali zbiórkę - do ich restauracji można było przynieść ubrania, żywność, pieluchy czy zabawki.

Sami pochodzą z Donbasu i bardziej czują się Rosjanami niż Ukraińcami. W niepodległej Ukrainie mieszkali zaledwie kilka lat. Pewnie gdyby teraz spytać kim się czują, odpowiedzieliby: Słowianami. Wiera podkreśla, że kiedyś wszyscy razem tańczyli, śpiewali i przyjaźnili się. Czy to Gruzini, czy Ormianie, czy Kazachowie, Rosjanie czy Ukraińcy. Spotykali się, próbowali regionalnych dań, puszczali swoją muzykę. Kwitła międzykulturowa przyjaźń, nikt ze sobą nie walczył. - Dobrzy ludzie między sobą zawsze się dogadają. Teraz wszystko się namieszało i jest do góry nogami - mówi z żalem.

Czytaj także: