Akty wandalizmu podczas "Marszu Niepodległości" dotknęły wielu mieszkańców stolicy. Małgorzata Furmańska przekonywała we "Wstajesz i wiesz", że bardzo trudno będzie im dochodzić odszkodowania z tego tytułu. Innego zdania jest były szef Trybunału Konstytucyjnego prof. Jerzy Stępień, który uważa, że to m.in. miasto powinno odpowiadać za szkody poniesione przez warszawiaków.
Furmańska mówiła, że aby móc dochodzić odszkodowania, najpierw należałoby znaleźć osobę winną danej szkody.
- Miasto prawdopodobnie uchyli się od odpowiedzialności - stwierdziła i dodała, że ustawa Prawo o zgromadzeniach mówi bardzo ogólnie o odpowiedzialności organizatora.
- Mówi o tym, że organizator powinien pilnować porządku, a w razie czego może poprosić o pomoc policję czy straż miejską. Jednak później odpowiedzialność za konkretne szkody nie jest tak dobrze uregulowana i nie można wskazać artykułu, żeby to egzekwować - wyjaśniła.
Furmańska zgodziła się, że ci, którzy zostali poszkodowani, są w gorszej sytuacji niż ci, którzy niszczyli mienie. - Ta ochrona jest słaba - tłumaczyła.
- To naszym obowiązkiem, jako pozywającego, będzie udowodnienie, że organizator nie dopełnił swoich obowiązków - mówiła i dodała, że organizatorzy będą prawdopodobnie próbowali wskazywać, że np. na ul. Skorupki był kordon ludzi, który bronił wejścia na ulicę.
"Nie dopełnili obowiązków"
Odmienne zdanie w tej kwestii ma były szef Trybunału Konstytucyjnego prof. Jerzy Stępień. Według niego, zarówno miasto jak i organizator nie dopełnili swoich obowiązków. Jak tłumaczył Stępień, zawiniła także policja.
- Jest dużo podmiotów po stronie państwowej odpowiedzialnych za to, co się stało. W związku z tym policja, Skarb Państwa z miastem, solidarnie powinni płacić odszkodowanie - powiedział Stępień.
Następnie, jak zaznaczył, można zgłosić roszczenie wobec rzeczywistych sprawców. - Ich też trzeba ścigać - podkreślił Stępień. - Nikt, kto doznał jakiejś szkody w tych zajściach, nie może być pokrzywdzony. Były różnego rodzaju naruszenia prawa i to rodzi odpowiedzialność odszkodowawczą - powiedział.
120 tys. zł strat
Podczas zorganizowanego w poniedziałek w Warszawie przez środowiska narodowe "Marszu Niepodległości" doszło do burd m.in. w pobliżu budynku ambasady rosyjskiej; spłonęła budka wykorzystywana przez policjantów ochraniających placówkę. Na teren ambasady rzucono petardy i race. Do zamieszek doszło przed squatami przy ul. ks. Skorupki i ul. Wilczej. Na pl. Zbawiciela podpalono instalację artystyczną "Tęcza". Zniszczono kilka samochodów, powybijano szyby, wyrwano znaki drogowe. Przedstawiciele Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, które organizowało rozwiązane przez stołeczny ratusz zgromadzenie, oświadczyli we wtorek, że nie biorą odpowiedzialności za incydenty, do których doszło podczas marszu, m.in. w pobliżu ambasady rosyjskiej. Zapowiedzieli skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Według nich złamana została ustawa o zgromadzeniach, bo nie było przesłanek do rozwiązania marszu, nie doszło też do trzykrotnego ostrzeżenia uczestników. Z kolei stołeczny ratusz, który wstępnie oszacował zniszczenia na 120 tys. zł, zapowiada, że będzie dochodzić ich pokrycia od organizatora marszu. Wartość podpalonej instalacji "Tęcza" oszacowano na 70 tys. zł. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz zapowiedziała, że instalacja zostanie odbudowana. Sprzątanie i czyszczenie pochłonie kolejne ok. 40 tys. zł. Zarząd Dróg Miejskich szacuje straty związane m.in. z uszkodzeniem chodników i znaków drogowych na ok. 6 tys. zł.
Autor: db\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24