Pododdziały zwarte są używane wobec tłumu. Ich użycie, a potem użycie środków przymusu bezpośredniego, zawsze jest poprzedzone komunikatem - mówił w TVN24 ekspert do spraw bezpieczeństwa Krzysztof Liedel. - Uprzedza się wszystkie te osoby, które są tam przypadkowo albo realizują swoje funkcje, na przykład polityków czy właśnie dziennikarzy, żeby opuścili to miejsce, bo zostaje użyty pododdział zwarty i zostaną użyte środki przymusu bezpośredniego - wyjaśniał. Jak zaznaczył, "dziennikarze, politycy, osoby postronne, które tam zostają, zostają na własne ryzyko".
W środę podczas marszu narodowców w Warszawie doszło do zamieszek. Starcia z policją miały miejsce między innymi w rejonie ronda de Gaulle'a w Warszawie. Komenda Stołeczna Policji podała, że "grupy chuliganów zaatakowały policjantów chroniących bezpieczeństwa innych ludzi", w stronę policjantów poleciały kamienie i race. Do działań ruszyły pododdziały zwarte, które użyły środków przymusu bezpośredniego - gazu łzawiącego i broni gładkolufowej.
W trakcie zamieszek ucierpieli też zaatakowani przez policję przedstawiciele mediów, między innymi fotoreporter "Tygodnika Solidarność" Tomasz Gutry został postrzelony podczas marszu gumową kulą z broni policyjnej.
Rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkomisarz Sylwester Marczak powiedział w czwartek rano w rozmowie z TVN24, że policja nad tą sytuacją bardzo ubolewa. - Komendantowi, tak jak każdemu z policjantów, jest przykro, że do tego typu sytuacji doszło. Życzymy zdrowia panu fotoreporterowi - zaznaczył.
W nocy ze środy na czwartek komendant stołeczny policji nadinspektor Paweł Dobrodziej wydał oświadczenie dotyczące użycia broni gładkolufowej wobec chuliganów w trakcie Marszu Niepodległości. "Niestety, bardzo poważnie wyglądają obrażenia, których doznał jeden z fotoreporterów. Po ludzku jest mi bardzo przykro. Liczę na szybki powrót do zdrowia Pana Tomasza. Wyjaśnimy dokładnie okoliczności tej sytuacji. Tak samo, jak wyjaśnimy każdą inną wątpliwość. Dlatego już wydałem polecenie, by sprawą tą zajął się Wydział Kontroli.
Renata Kim, dziennikarka "Newsweeka" mówiła, że została uderzona przez policjanta pałką. Przebieg sytuacji relacjonowała w TVN24.
"Wszyscy dziennikarze, politycy, osoby postronne, które tam zostają, zostają na własne ryzyko"
Ekspert od spraw bezpieczeństwa Krzysztof Liedel z Collegium Civitas zauważył w TVN24, że "trzeba pamiętać, na czym polega taktyka działania pododdziałów zwartych".
- Pododdziały zwarte są używane wobec tłumu. Zawsze użycie pododdziału zwartego, a potem środków przymusu bezpośredniego, jest poprzedzone komunikatem. To jest komunikat, który płynie w kierunku tłumu, wzywa się ludzi do zachowań zgodnych z prawem, uprzedza się wszystkie te osoby, które są tam przypadkowo albo realizują swoje funkcje, na przykład politycy, którzy często w ostatnim czasie biorą udział w tego typu demonstracjach, czy właśnie dziennikarzy, żeby opuścili to miejsce, bo zostaje użyty pododdział zwarty i zostaną użyte środki przymusu bezpośredniego - wyjaśniał.
Więc - jak zaznaczył - "wszyscy dziennikarze, politycy, osoby postronne, które tam zostają, zostają na własne ryzyko".
- Strzelba gładkolufowa nie jest precyzyjną bronią. Ona jest używana do rozpraszania tłumu, natomiast nie da się celować precyzyjnie i to, że padł jakiś niekontrolowany strzał w ferworze walki, to, że policjant nie był w stanie precyzyjnie wymierzyć, to jest naturalny mechanizm, to się zdarza - mówił.
Przyznał, że ubolewa nad ranami odniesionymi przez fotoreporterka. - Natomiast to są sytuacje, które niestety takie ryzyko za sobą niosą. To jest specyfika działania pododdziałów zwartych - dodał.
"Pałki, paralizatory, gaz - to wszystko świadczy o tym, że przynajmniej część osób przyjechała po to, żeby wszcząć zadymy"
Krzysztof Liedel odniósł się także do zachowań uczestników tego zgromadzenia. Zaznaczył, że "zgromadzenie było nielegalne i nie wyraził na nie zgody prezydent Warszawy".
- Uczestnicy tego nielegalnego zgromadzenia, którzy posiadali przy sobie między innymi materiały pirotechniczne, musieli zdawać sobie sprawę z tego, że posiadanie, używanie materiałów pirotechnicznych podczas zgromadzeń publicznych jest zabronione przez prawo - powiedział.
- Policja przy zatrzymaniu osób najbardziej agresywnych w tym tłumie zabezpieczyła również inne środki typu pałki, paralizatory, gaz - to wszystko świadczy o tym, że przynajmniej część tych ludzi, która przyjechała do Warszawy 11 listopada, przyjechała po to, żeby wszcząć te zadymy i to im się udało - mówił.
Jego zdaniem, teraz policja powinna zidentyfikować "te osoby, które w tym tłumie zachowywały się agresywnie, te osoby, które przyjechały do Warszawy po to, żeby atakować policję". - Myślę, że policjantom się to uda - dodał.
Źródło: TVN24