Prezydent Andrzej Duda królem nie jest, ale posiada pewną królewską prerogatywę. To prawo łaski, które ostatnio stało się politycznie gorącym tematem. Było nim także w średniowieczu. Po co Karolowi III podczas koronacji był potrzebny miecz ze złamanym czubkiem? Jak powstawały średniowieczne "grupy Wagnera"? Dlaczego prawie tysiąc lat temu skazańcy z Lotaryngii podróżowali do Gniezna? I wreszcie: czy Jarosław Kaczyński dogadałby się z cesarzem Justynianem? O tym wszystkim w rozmowie z Aleksandrem Przybylskim opowiada profesor Jerzy Pysiak.
W związku z kolejnymi decyzjami ułaskawieniowymi prezydenta, przypominamy tekst ze stycznia 2024 roku.
- Wszczynam postępowanie ułaskawieniowe wobec skazanych Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika - poinformował w czwartek 11 stycznia prezydent Andrzej Duda. Obaj byli ministrowie rządu PiS zostali skazani prawomocnym wyrokiem za tzw. aferę gruntową, która miała miejsce za rządów PiS w latach 2005-2007. We wtorek 9 stycznia wieczorem policja zatrzymała Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim w celu osadzenia w więzieniu. Dwa dni później żony polityków - Barbara Kamińska i Roma Wąsik - spotkały się z prezydentem, by prosić o ułaskawienie mężów. To po tym spotkaniu Andrzej Duda ogłosił, że "wszczyna postępowanie ułaskawieniowe". I to pomimo tego, że ułaskawił już Kamińskiego i Wąsika w tej samej sprawie - w listopadzie 2015 roku prezydent Andrzej Duda tłumaczył, że postanowił "w swoisty sposób zwolnić, uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy". Teraz niektórzy politycy PiS mówią o "królewskiej kompetencji" albo "monarszych prerogatywach" prezydenta.
Czy historia prawa łaski zna przypadki podwójnych ułaskawień? Co ta "monarsza prerogatywa" robi w systemie demokratycznym? Jak często królowie korzystali z prawa łaski i czy udzielali schronienia prawomocnie skazanym przestępcom?
Aleksander Przybylski: Poseł Andrzej Kosztowniak powiedział niedawno, że prawo łaski prezydenta Dudy wynika historycznie z uprawnień monarszych, czym wywołał śmiech zgromadzonych w studiu polityków. Tyle tylko, że poseł PiS miał rację. Zgodzi się pan?
Jerzy Pysiak*: To prawda, że prawo łaski, którym dysponują głowy państw we współczesnych demokracjach, jest zakorzenione w średniowieczu, a nawet starożytności. Dopiero rewolucja francuska, a potem Kodeks Napoleona ugruntowały w Europie słynny Monteskiuszowski trójpodział władzy. Wcześniej to król lub inny suwerenny władca był zarówno źródłem, jak i egzekutorem prawa. Wydawał wyroki lub w jego imieniu robiły to królewskie sądy, mógł też je zmieniać wedle swej woli. Dzisiaj nie można owego prawa łaski, którym dysponuje prezydent, interpretować w duchu ustroju, który w społeczeństwach demokratycznych dawno przeminął. Współczesne rozumienie prawa łaski może być interpretowane tylko w odniesieniu do trójpodziału władzy, który jest standardem demokratycznego państwa. W demokracjach granice władzy wyznacza prawo uchwalane przez kolegialne ciała, jakimi najczęściej są wybierane przez ogół obywateli parlamenty. Wszyscy bez wyjątku są mu poddani, niezależnie od swojej pozycji politycznej czy społecznej.
Do aktualnych wątków jeszcze wrócimy, ale skąd w średniowiecznej Europie pojawiła się instytucja ułaskawiania przestępców?
Prawo w średniowieczu miało swoje dwa główne źródła. Jednym z nich było interpretowane w duchu chrześcijańskim prawo rzymskie, a drugim prawo zwyczajowe ludów germańskich. To drugie źródło akurat dawało niewielkie prerogatywy władcy w zakresie ułaskawień, bo było bardzo zero-jedynkowe. Gdy jakaś sprawa karna stanęła na wiecu sądowym przed obliczem króla lub działającego w jego imieniu urzędnika, to zadaniem sądu było tylko ustalenie faktów. Jeśli wina została dowiedziona, na scenę wkraczał tzw. mówca prawa. Zwykle był to starszy mężczyzna pełniący dodatkowo jakieś funkcje sakralne. Z pamięci recytował on zwyczajowy wyrok za konkretne przestępstwo i nikogo nie interesowały ewentualne okoliczności łagodzące czy skrucha skazanego.
To gdzie i kiedy europejscy królowie zyskali prawo do zmieniania wyroków i ogólnie stanowienia prawa?
Istotnym momentem było wprowadzenie Digestów przez cesarza Justyniana Wielkiego w VI wieku.
Digesta kojarzą mi się z herbatnikami na trawienie.
Była to wielka kompilacja prawa rzymskiego dokonana przez bizantyjskich jurystów, którzy co nieco od siebie dodali. Pojawia się tam zasada głosząca, że to, co zadowala władcę, ma wartość prawa. Cesarz Rzymski jest wprost uznawany za władcę całego świata i przedstawiciela władzy boskiej na ziemi. Tym samym ma wyłączną i absolutną władzę stanowienia prawa, a także zmieniania wcześniejszych wyroków. Myślę, że to taki ideał dla Jarosława Kaczyńskiego. On w Digestach odnalazłby się wprost cudownie.
Czyli władza cesarska, a potem królewska w zakresie stanowienia i egzekwowania prawa była niczym nieograniczona?
W powieściach arturiańskich baronowie czasem grożą królowi, że jak czegoś nie zrobi (albo zrobi), to opuszczą dwór i "zamkną się w swoich zamkach". I Artur im ulegał, bo król bez dworu i uczestniczących w jego władzy baronów, to nie król. Władza monarchy w praktyce nie była absolutna, bo ograniczał ją pewien obyczaj i coś, co dzisiaj nazywamy pragmatyzmem rządzenia. Innymi słowy, władca skazujący wszystkich na śmierć albo notorycznie wypuszczający wszystkich morderców z więzień musiałby liczyć się z buntem poddanych.
Ważnym ośrodkiem interpretacji prawa stał się od schyłku XI w. Uniwersytet Boloński. Według XII-wiecznych kronik cesarz Fryderyk Barbarossa (1152-1190) wysłał dwóm mistrzom prawa z Bolonii Martinusowi i Bulgarusowi zapytanie, czy może zabrać rycerzowi jego konia, bo ma taką fantazję.
To jak pytanie prejudycjalne do TSUE!
Można tak powiedzieć. Zapewne nie chodziło o żadnego konkretnego rycerza ani konia, to był raczej czysto teoretyczny casus. No i jeden z mistrzów odparł, że owszem, ponieważ cesarz jest panem świata, a jego wola prawem. Drugi, że nie, bowiem władcę ogranicza ius naturale zwane także ius gentium. Można to przetłumaczyć jako prawo naturalne albo prawo narodów. Ono jest przyrodzone każdemu wolnemu człowiekowi i jego interpretacja, chociaż samo pojęcie pochodzi ze starożytności, jest ściśle związana z chrześcijaństwem. Kościół uważał, że ono przynależy ludziom z woli boskiej i nawet cesarz będący najwyższym źródłem prawa musi je uznawać. Ale w praktyce bywało z tym różnie. W czasach absolutyzmu królowie francuscy wystawiali na prośbę cieszących się ich łaskami poddanych lettres de cachet, czyli listy, które bez sądu skazywały adresata na więzienie albo wygnanie. Co gorsza, czasem wystawiano je in blanco!
Przychodzą panu do głowy jakieś słynne średniowieczne ułaskawienia?
Być może gdyby nie instytucja królewskiej łaski, nie mielibyśmy jednego z ciekawszych zabytków średniowiecznej literatury, jakim jest "Wielki testament" François Villona. Poeta, student Uniwersytetu Paryskiego, ale też rzezimieszek oraz fałszerz pieniędzy, został wyciągnięty z biskupiego więzienia dzięki amnestii Ludwika XI. Król w 1461 odwiedził Meung nad Loarą i z tej okazji uwolnił więźniów skazanych przez sąd biskupi. Wśród nich był Villon, który potem w swym poemacie dziękował "cnemu królowi Ludwikowi".
Tradycja ma się dobrze, bo w zeszłym tygodniu z okazji Dnia Niepodległości Maroka król Muhammad VI uwolnił ponad tysiąc więźniów.
I to jest symptomatyczne, ta szczególna okazja. W średniowieczu masowe amnestie bywały zarządzane z powodu okoliczności takich jak koronacja, królewskie zaślubiny, zaślubiny królewicza lub królewny, a nawet uroczysty wjazd monarchy do miasta symbolizujący przejęcie przez niego władzy.
Czy królewscy urzędnicy sprawdzali wówczas kandydatów do ułaskawienia, okoliczności ich skazania?
Nie, wówczas decydował po prostu czas i miejsce. Bandyta, który siekierą zabił sąsiada i został skazany na karę śmierci, mógł dzień później wyjść na wolność, jeśli do jego miasteczka przyjechał król. Nawet jeśli w opinii ogółu była to rażąca niesprawiedliwość. To zresztą tylko podkreślało nadzwyczajność królewskiej łaski i suwerenność władcy. Chociaż najczęściej nie darowywano kary w całości, tylko zamieniano ją na mniej dotkliwą.
Jak często królowie korzystali z prawa łaski?
Dzięki zachowanym dokumentom z królewskich kancelarii wiemy, że we Francji pomiędzy 1302 a 1503 abolicją lub łaską objęto 60 tysięcy osób. W Anglii od 1272 do 1485 ułaskawiono "tylko" 40 tysięcy. Te różnice można tłumaczyć tym, że Francja była wówczas krajem znacznie ludniejszym niż Anglia.
Nic tylko być przestępcą w późnym średniowieczu!
Nawet jeśli tak, to wczesna nowożytność zmieniła to na gorsze: za panowania Henryka VIII stracono w Anglii około 70 tysięcy osób. Musimy też oddzielić akt łaski od aktu abolicji i amnestii oraz zrozumieć szerszy kontekst.
We wspomnianym okresie zarówno w Anglii, jak i Francji mamy do czynienia z wieloma burzliwymi wydarzeniami. Henryk III Plantagenet (1216-1272) jest oskarżany o nadużycia władzy królewskiej i musi mierzyć się z rebelią baronów, której kres położyło dopiero powołanie angielskiego Parlamentu. W połowie XIV wieku Francja przeżywa klęski wojny stuletniej, a cała Europa cierpi na epidemię czarnej śmieci oraz jej następstwa w postaci buntów chłopskich.
Jednym słowem, dzieje się dużo i wiele jest osób, na których ciążą wyroki za różne przestępstwa, w ogromnym stopniu przewiny natury politycznej. To bunt wobec władzy monarszej, ale też związane z nim zwykłe grabieże i zabójstwa. By państwo się nie rozpadło, król musi zaprowadzić pokój i ograniczyć eskalację politycznego oraz społecznego konfliktu. Ułaskawienia były doskonałym do tego narzędziem.
Czy tylko król mógł ułaskawiać?
Co do zasad ułaskawiał cesarz, król, książę albo inny władca terytorialny, także biskupi, jeśli dysponowali władzą świecką. XIII wiek to czas, gdy europejskie monarchie okrzepły i rozrosły się terytorialnie. Rex ambulans, czyli król wędrujący, nie ma już fizycznej możliwości, by objechać wszystkie miasta i prowincje i na miejscu wymierzać sprawiedliwość. Zaczyna się zatem delegowanie uprawnień na aparat urzędniczy. We Francji powołany zostaje Parlament paryski. Nie jest to jednak parlament rozumiany współcześnie, na wzór angielski, czyli polityczne ciało przedstawicielskie dysponujące uprawnieniami kontrolnymi w stosunku do władzy królewskiej, lecz najwyższy trybunał królewski rozstrzygający w imieniu króla rozmaite sprawy karne oraz cywilne. Zresztą już na tym wczesnym etapie powstały w parlamencie izby o określonych kompetencjach, tak jak w dzisiejszych sądach. Mimo wszystko prawo łaski pozostawało wyłączną kompetencją króla. Miał on także prawo ewokacji, czyli włączania się w trwające postępowania.
Jak prokurator generalny, który może zadzwonić do rejonowego i zażądać akt?
Tak jest. W 1259 r. francuski możny Enguerrand de Coucy schwytał trzech młodych rycerzy, którzy kłusowali w jego lesie. Coucy kazał młodzieńców powiesić, co mógł zrobić, bo dysponował pełnią praw senioralnych na swych ziemiach. Dowiedziawszy się o tym, król Ludwik IX pozwał magnata przed swój sąd i skazał go na śmierć. To była manifestacja królewskiej suwerenności i niezgody na okrutny wyrok wobec szlachetnie urodzonych. Gdyby kłusownikami byli jacyś chłopi, to można zakładać, że monarcha o sprawie nawet by się nie dowiedział.
Jednak de Coucy nie położył głowy pod topór. Dzięki wstawiennictwu parów Francji został przez tego samego króla ułaskawiony i w ramach pokuty oraz zadośćuczynienia musiał dokonać kilku fundacji na rzecz paryskich zakonów i szpitala w królewskim mieście Pontoise. Kosztowało go to 10 tysięcy liwrów paryskich, czyli w dzisiejszej walucie około miliona euro. Musiał się też udać do Ziemi Świętej na kilkuletnią służbę na własny koszt.
Król Ludwik upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Ukazał swą absolutną suwerenność sądowniczą wobec każdego z wasali, a jednocześnie zademonstrował, że nieobca jest mu clementia, czyli właściwa królom łaskawość.
Łaskawość była monarszą cnotą?
Była ogólnochrześcijańską cnotą. Ale istniało szczególne pojęcie clementia regis lub misericordia regis, które oznacza łaskawość albo miłosierdzie królewskie. Idealny władca średniowiecza znajdował się w kruchej równowadze. Musiał wydawać sprawiedliwe i niekiedy surowe wyroki, a jednocześnie być w ciągłej gotowości do łagodzenia ich skutków.
W żywocie świętego Wacława czytamy o tym czeskim księciu jako o władcy niezwykle wręcz łagodnym. Nie tylko miał wybaczyć własnej żonie zdradę, której dopuściła się z jakimś sługą, ale też uwalniał masowo więźniów. Tych samych, których wcześniej skazywały książęce sądy. We współczesnym rozumieniu można byłoby powiedzieć, że działał trochę wbrew racji stanu. Gdy władzę przejął jego pozbawiony podobnych sentymentów brat Bolesław, to otrzymał przydomek Srogiego.
To jego wnuk Bolesław Chrobry chyba wdał się w dziadka. Wedle Thietmara polski król wybijał zęby za łamanie postów i przybijał cudzołożników za mosznę do mostów targowych.
Ale bywał też łaskawy. Znamy przekaz Galla o żonie Chrobrego, która ukrywała w swoich komnatach możnych skazanych przez monarchę na śmierć. Gdy dostrzegała, że Chrobry chodzi jak struty i żałuje surowej decyzji, to pytała go przymilnym głosem, czy gdyby skazanych wskrzesił jakiś święty, to Bolesław darowałby im życie. Chrobry odparł, że niczego bardziej nie pragnie. Wówczas królowa, jak nazywa ją kronikarz, posłała po winowajców, a ci padali księciu do stóp, dziękując za okazaną łaskę.
Królewskie żony w ogóle pełniły ważną rolę w aktach łaski. Święta Małgorzata Szkocka (1046-1093) zasłużyła, zdaniem swych hagiografów, na świętość także dlatego, że przekonywała męża, króla Malkolma III, do ułaskawiania więźniów i wyzwalania chłopów z poddaństwa. Oczywiście kroniki i żywoty świętych często mają w sobie więcej z literatury niż faktografii. Są nie tyle zapisem tego, "jak było naprawdę", ile raczej jak rzeczy powinny wyglądać. W tym idealnym świecie dobra królowa powinna zawsze przekonywać swego męża do łagodzenia wyroków.
Z iluminacji, rzeźb i źródeł pisanych wiemy, że symbolem królewskiej sprawiedliwości oraz zdolności karania był miecz. Czy w takim razie królewska łaska doczekała się swoich symbolicznych przedstawień?
Oprócz miecza we Francji insygnium królewskim była także tzw. Dłoń Sprawiedliwości, która pojawiła się za panowania Kapetyngów, najpóźniej w początkach XIV wieku. Było to złote berło zwieńczone wykonaną z kości słoniowej dłonią ukazaną w szczególnym geście. Palec wskazujący i środkowy wyprostowane, palec zaś serdeczny i mały zgięte, stykały się z również zgiętym kciukiem. Jest to gest symbolizujący zarazem błogosławieństwo i przysięgę. Dłoń sprawiedliwości symbolizowała kompetencje prawodawcze i sądownicze monarchy, możliwość delegowania tych kompetencji na sędziów, lecz także władzę udzielania łaski.
W Anglii mamy za to Berło Równości i Miłosierdzia zwieńczone postacią emaliowanej na biało gołębicy. Innym symbolem łagodności monarchy i jego prawa do udzielania łaski jest tak zwana curtana. To miecz z odłamanym sztychem, którym nie można zabić. Metaforyczny sens jest chyba dla wszystkich oczywisty. Wspomniane regalia można było zobaczyć podczas niedawnej koronacji Karola III.
Ostatnie wydarzenia w pałacu prezydenckim przywołują skojarzenia z inną średniowieczną instytucją, jaką był azyl. Kto i komu go udzielał?
Przynajmniej od czasów Kazimierza Wielkiego znamy w Polsce praktykę "przemirza". Był to azyl, którego ścigany szlachcic mógł domagać się na zamku królewskim lub w siedzibie wojewody. Przede wszystkim chodziło o zagwarantowanie uczciwego procesu. W przypadku najpoważniejszych przestępstw dokonanych publicznie w obecności wielu świadków możliwe było zaoczne wydanie wyroku, bez obecności oskarżonego czy właściwego składu sędziowskiego. Taki skazany, by uniknąć spotkania z katem, udawał się do siedziby wojewody, prosząc o azyl i licząc, że gdy emocje nieco opadną, będzie mógł wywalczyć korzystniejszy dla siebie wyrok przed sądem królewskim. Od końca XVII wieku wraz z postępującą anarchizacją państwa popularne stały się azyle magnackie. Ale to już była jawna korupcja instytucji azylu, bo taki magnat chronił swego klienta i nie dopuszczał do procesu albo wykonania prawnie zasądzonej kary.
CZYTAJ TAKŻE NA KONKRET24: POLICJA "PO RAZ PIERWSZY" WESZŁA DO PAŁACU PREZYDENCKIEGO? NIE. PRZYPOMINAMY >>>
A kościoły? Z powieści Wiktora Hugo o dzwonniku z katedry Najświętszej Marii Panny w Paryżu znamy scenę, w której Quasimodo ratuje piękną Cygankę z rąk kata i ukrywa w kościele, powołując się na prawo azylu. To motyw nie tylko dobrze zakorzeniony w dzisiejszej popkulturze. W Niemczech azyl kościelny nadal jest praktykowany i korzystają z niego przede wszystkim uchodźcy, którym grozi deportacja.
Kościoły dysponowały prawem azylu już od czasów Konstantyna Wielkiego (306-337). Ten cesarz przyznał także skazanym prawo odwoływania się od decyzji sądów świeckich do sądów biskupich. Nie wystarczyło jednak samo wejście do kościoła, aby zdobyć azyl. Trzeba było fizycznie dotknąć ołtarza, co z kolei nie było w średniowieczu proste. Prezbiterium od nawy głównej często oddzielało lektorium. Była to solidna struktura architektoniczna oddzielająca nawę od przestrzeni ołtarzowej, analogiczna do znanego z kościołów prawosławnych ikonostasu.
Ponadto lepiej dla uciekiniera było znaleźć jakiś duży i uczęszczany kościół, żeby byli świadkowie. Bez świadków łatwiej było członkom grupy pościgowej zignorować prawo azylu, wywlec delikwenta z kościoła i zlinczować albo odprowadzić na miejsce sądowej kaźni.
I potem co się działo? Taki ktoś mieszkał do końca życia w kościele?
Nie, czas pobytu w azylu był wykorzystywany na negocjacje z wymiarem sprawiedliwości. Na przykład ktoś oczekiwał gwarancji, że nie zapłaci gardłem. Gdy ją otrzymał, to oddawał się sędziom. Jednak nie zawsze szanowano obyczaj, czego przykładem jest historia z 1461 roku z Krakowa.
Wówczas Andrzej Tęczyński, brat kasztelana krakowskiego, nie zapłacił płatnerzowi za zamówioną zbroję. Na dodatek rzemieślnika dotkliwie pobił, co rozwścieczyło mieszczan. Elżbieta Rakuszanka, żona króla Kazimierza Jagiellończyka, doradzała Tęczyńskiemu, by skrył się na Wawelu. Ten jednak w swej pysze z zaproszenia nie skorzystał. W mieście wybuchł tumult i rozpoczęto "polowanie" na Tęczyńskiego. Ten schronił się u ołtarza w kościele ojców Franciszkanów. Jednak żądni krwi mieszczanie wdarli się do świątyni i rozrąbali Andrzeja na kawałki w zakrystii. Gdy król Kazimierz wrócił do Krakowa, skazał za to na śmierć kilku rajców. W ich obronie, nieskutecznie, stawała wspomniana Elżbieta Rakuszanka. Kolejna wzorcowa żona nawołująca męża do okazania misericordia.
Wracając do prawa łaski, to czy nie rodziło ono pokusy przekupstwa? Skoro Kościół handlował odpustami, to może królowie kupczyli ułaskawieniami?
Nie znam takich przypadków. Jeśli już, to korzyści były polityczne. Ułaskawiano rebeliantów wobec władzy królewskiej, zdrajców stanu, oczekując w zamian lojalności ich politycznych sprzymierzeńców i złagodzenia targających królestwem konfliktów. Kazimierz Wielki wydawał także edykty abolicyjne dla zbiegłych chłopów i mieszczan, którzy opuściwszy dziedzinę jednego pana zaludniali miasta lub wsie należące do innego. Proceder był tak masowy, że należało usankcjonować prawnie coś, z czym i tak nie dało się walczyć. Zresztą ta mobilność ludzi przynosiła wymierne korzyści ekonomiczne nowym miastom i ich właścicielom, w tym także królowi. Wydanie aktu łaski było jednak potrzebne, aby zachować porządek społeczny i pozory legalizmu, bo za zbiegostwo groziły surowe kary.
W jaki sposób proszono o łaskę? Na piśmie chyba nie, skoro mało kto potrafił pisać.
We wczesnym średniowieczu faktycznie odbywało się to ustnie. Akt łaski musiał być publiczny i poprzedzony skruchą oraz także publicznym ukorzeniem się petenta. Zwykle działo się to na oczach przedstawicieli ówczesnych elit: dworzan, możnych, urzędników. Oczywiście czasami wysyłano też heroldów, żeby ci głosili na rynkach i przed kościołami treść królewskiego ułaskawienia. Byłoby cokolwiek niefortunne, gdyby ułaskawiony wrócił do swej rodzinnej miejscowości i został zlinczowany jako zbieg.
Mniej więcej od XIII wieku, gdy rozwijają się kancelarie królewskie, akty prawne zyskują formę pisemną, opatrywane są pieczęciami. U schyłku średniowiecza we Francji powstaje urząd zwany Maître des Requêtes, rodzaj referendarza, do którego wpływały supliki dotyczące trwających postępowań sądowych. I tu wracamy do pana pytania o wymierne korzyści z procederu ułaskawień. Wnosząc o łaskę, trzeba było uiścić odpowiednik naszej opłaty sądowej, która stanowiła przychód dla korony.
A więc miłosierdzie dla bogatych. Biedny chłop spod Paryża wsadzony do lochu nie miał szans na ułaskawienie!
Biedny chłop musiał liczyć na wspomniane zbiorowe abolicje okolicznościowe.
W przypadku nisko urodzonych bandytów zdarzało się, że warunkiem ułaskawienia było wstąpienie do armii. Praktykował to między innymi Edward I Długonogi (1272-1307), król Anglii. Rekrutowano rzezimieszków dobrze władających bronią, którzy nie mieli nic do stracenia. Jeśli zginęli, to też po nich nikt nie płakał. Logika była podobna, jak w przypadku osławionej Grupy Wagnera rekrutującej kryminalistów do walki w Ukrainie w zamian za obietnicę ułaskawienia.
Czy w średniowieczu istniały jeszcze jakieś sposoby, poza królewskim wstawiennictwem, na uzyskanie łaski albo złagodzenie kary?
Tak, interwencja świętego! Z początku XI wieku znamy z Lotaryngii historię o przestępcy, któremu nakazano w kajdanach pielgrzymować do sanktuarium św. Wojciecha w Gnieźnie. Gdy ów mężczyzna dotarł do grobu biskupa męczennika, to mu te kajdany w cudowny sposób spadły. Nie pozostało nic innego, jak uznać ułaskawienie przestępcy: aktu łaski dokonał za pośrednictwem świętego sam Bóg.
Podobnych przykładów z piśmiennictwa poświęconego kultowi świętych, czyli hagiografii, znamy setki. Władza świecka była wtedy zmuszona postąpić wobec boskiego ułaskawienia jak marszałek Hołownia ogłaszający wygaszenie mandatów poselskich panów Kamińskiego i Wąsika w sposób deklaratoryjny, w konsekwencji wydania wyroku z mocy prawa. (śmiech)
A interwencja kobiety? Wszyscy Polacy znają scenę z "Krzyżaków", gdy Danusia krzyczy: "Mój ci on!". Tak było czy to wymysł Sienkiewicza?
Sienkiewicz tego nie wymyślił, ale przedatował. Dla średniowiecza nie mamy dowodów na praktykowanie tego zwyczaju. Za to dla okresu nowożytnego, połowy XVII wieku, owszem. Jan Stanisław Bystroń w "Dziejach obyczajów w dawnej Polsce" przywołuje notatkę wikarego, który udzielił ślubu skazanemu za morderstwo parobkowi. Już na szafocie podbiegła do niego dziewczyna i nakryła mu głowę chustą. Skądinąd Bystroń podaje także przykład skazańca, który pragnącą uratować go kobietę uznał za tak odrażającą, że wybrał egzekucję.
Są znane również uniewinnienia kobiet skazanych na śmierć, które zgodziły się przyjąć oświadczyny kata. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy praktykowano ten zwyczaj bardziej z litości dla kobiety, czy raczej wobec kata. Jak wiemy, kaci oraz ich rodziny dotknięci byli infamią i społecznym ostracyzmem, więc nie mogli liczyć na powodzenie wśród kobiet. Bystroń zanotował nawet piosenkę ludową opowiadającą historię pewnej dzieciobójczyni: Przyszedł młody kat do niej: Chcesz ty, Marysiu, moją być? Kiedym nie była wójtową, Nie chcę być panią katową. Upalcie ze mnie popiołu, Rozsiejcie go sobie po polu.
A jak zareagowałby średniowieczny król, gdyby usłyszał, że ktoś wydaje ułaskawienie jeszcze przed zapadnięciem wyroku?
Mógłby się zdziwić, bo praktyka była taka, że królowie albo nie dopuszczali do ścigania, albo interweniowali dopiero na samym końcu procesu. W Zjednoczonym Królestwie i krajach Imperium Brytyjskiego ukształtowała się pod koniec XVII w. jasno zapisana doktryna, wedle której król lub gubernator udzielają łaski tylko po wyczerpaniu wszystkich procedur odwoławczych. W zasadzie gdy skazany był pod ścianą.
Warto przywołać może niezbyt stary, lecz symptomatyczny proces Stephensa i Dudleya, którym angielska opinia publiczna żyła w 1884 roku. Ci dwaj marynarze przeżyli katastrofę na pełnym morzu i dryfując w szalupie, wpierw dobili okrętowego majtka, a potem przez wiele dni żywili się jego ciałem. Sąd rozumiał ich tragiczne położenie, ale skazał ich na śmierć. Tu znów wracamy do germańskiego prawa plemiennego, którego duch był wciąż fundamentem brytyjskiego prawa karnego. Za zabójstwo wyrok mógł być tylko jeden, niezależnie od okoliczności popełnienia czynu. Sędzia w przypadku udowodnienia zabójstwa nie miał swobody decydowania o wymiarze kary. Dopiero po ogłoszeniu wyroku mogła wkroczyć do akcji królowa Wiktoria, która ułaskawiła obu marynarzy i zamieniła wyrok śmierci na łagodniejszą karę.
Z drugiej strony zdarzało się, że w XV wieku królowie Francji, raz kogoś ułaskawiwszy, wracali po paru latach do sprawy w nowych okolicznościach politycznych, ponownie wytaczali proces i skazywali delikwenta na śmierć. I to nie dlatego, że pojawiły się jakieś nowe okoliczności faktyczne. Królowie Francji od czasów Ludwika XIII (1610-1643) podpisywali swoje dekrety sentencją: "bo tak się nam podoba". Otóż mam wrażenie, że w podobnym duchu swe prerogatywy chciałby realizować prezydent Andrzej Duda.
A jeśli już trzymać się już średniowiecznego obyczaju, to kluczowym elementem aktu łaski była poprzedzająca go skrucha skazanego. Nieważne, czy szczera – ważne, że wyrażona publicznie. Tego w przypadku panów Kamińskiego i Wąsika ewidentnie zabrakło. Zabrakło też poszanowania naszej tradycji.
W jakim sensie?
Historia orzecznictwa i precedensy, w odróżnieniu od systemu anglosaskiego, mają ograniczony wpływ na polski wymiar sprawiedliwości. A mimo to proszę zwrócić uwagę na zdania odrębne do wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej z czerwca 2023 [chodziło m.in. o to, czy prezydenckie prawo łaski uprawnia do stosowania abolicji indywidualnej jeszcze przed prawomocnym skazaniem – red.]. Dwaj sędziowie nie tylko stwierdzili, że taka indywidualna abolicja zaprzecza zasadzie równości wszystkich obywateli wobec prawa, ale także powołali się na historię. Jak wykazali, żaden prezydent RP nie stosował wcześniej abolicji indywidualnej, tylko ułaskawiał dopiero po uprawomocnieniu się wyroku. Jako obywatel bardzo dosłownie rozumiem zapis konstytucyjny, że władze działają wyłącznie w granicach prawa. A w polskim prawie nie ma ani słowa o abolicji indywidualnej, więc żadna władza nie ma prawa zaocznie rozdawać, jak w grze Monopoly, karty "Wychodzisz z więzienia".
Dlaczego pana zdaniem prawo łaski przetrwało w demokracjach i ma się dobrze? Skoro umówiliśmy się jako społeczeństwo, że prawo jest równe dla wszystkich, że proces jest oparty na materialnych dowodach, a kary adekwatne do winy, to prawo łaski zdaje się reliktem z innego porządku.
Myślę, że uzasadnieniem dla trwania prawa łaski jest świadomość, że litera prawa nie jest w stanie zawsze objąć wszystkich skomplikowanych aspektów naszego życia.
Wszyscy znamy chociażby historię, którą zekranizował Krzysztof Krauze w filmie "Dług". Wiemy też, że czasami dochodzi do pomyłek sądowych. Mogą też pojawić się nowe okoliczności, nieznane na etapie procesu, które są przesłankami do ułaskawienia bez wznawiania procesu. Wreszcie jest w tym jakiś sentyment czy ból fantomowy za pewną transcendencją. Głowę państwa uważa się w jakimś sensie za inkarnację samego Państwa. Dlatego w Polsce prezydent ma swój proporzec, swoje insygnia, swoje rezydencje, dlatego to on nadaje najważniejsze odznaczenia. Przewodniczący składów sędziowskich w Wielkiej Brytanii noszą togi barwy królewskiego szkarłatu, bo reprezentują króla lub królową. Proces z oskarżenia publicznego toczy się tam w imieniu Korony i w jej imieniu wydawany jest wyrok.
W demokratycznych państwach o ustroju republikańskim, w tym w Polsce, Monteskiuszowski rozdział władzy sądowniczej od wykonawczej przeprowadzono w konstytucji bardzo konsekwentnie, do samego końca. W Polsce proces i wyrok toczą się i zapadają w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, nie zaś w imieniu prezydenta czy parlamentu, chociaż to najwyższe władze Rzeczypospolitej. Dlatego właśnie władza wykonawcza czy ustawodawcza nie ma prawa uzurpować sobie atrybutów i prerogatyw władzy sądowniczej.
Prof. ucz. dr hab. Jerzy Pysiak - historyk mediewista związany z Wydziałem Nauk o Kulturze i Sztuce Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w historii średniowiecznej Francji i historii monarchii. Autor m.in. książki "Król i Korona Cierniowa. Kult relikwii we Francji Kapetyngów".
Autorka/Autor: Aleksander Przybylski
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: British Library