Gdy 22 lipca spaliła się ogromna hala z toksycznymi odpadami w zielonogórskiej dzielnicy Przylep, była to kolejna w tym regionie katastrofa ekologiczna. Rok wcześniej w województwie lubuskim wyłowiono tony śniętych ryb z Odry. - Klątwa czy wynik zaniedbań rządzących? - pytali mieszkańcy. Przez kilka następnych tygodni ze strachem czekali na wyniki pomiarów powietrza, wody i gleby. Urząd miasta i prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki uspokajali: nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia mieszkańców. Ci jednak skarżyli się na palenie w przełyku, szczypanie oczu. Obawiali się, że toksyczne substancje i metale ciężkie ze spalonych beczek i pył z dachu hali pokrytego eternitem, dostaną się do gleby i wód gruntowych. Bali się jeść owoce i warzywa ze swoich ogródków, pokazywali grubą warstwę czarnej sadzy, która pokryła sprzęty ogrodowe i rolety.
Dziś emocje związane z pożarem już opadły, ale strach pozostał. Mieszkańcy złożyli właśnie sześć zawiadomień do prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry i zielonogórskiej prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez prezydenta Janusza Kubickiego. Wskazują go jako winnego narażenia ich zdrowia i życia, bo - zdaniem mieszkańców - zaniechał obowiązku usunięcia niebezpiecznych odpadów.
Co konkretnie zarzucają prezydentowi Zielonej Góry i co ma na swoją obronę Janusz Kubicki?
Ogromne przekroczenia
Choć minęły już ponad dwa miesiące od pożaru hali z toksycznymi odpadami w Przylepie, mieszkańcy nadal żyją w strachu. Nie jedzą owoców i warzyw ze swoich ogrodów, obawiają się o swoje zdrowie. Nie wierzą w publikowane przez urząd miasta i Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska zapewnienia, że wyniki pomiarów w powietrzu, wodzie i glebie nie wykazują skażenia.
Strach wzrósł w połowie września po publikacji wyników badań zleconych poznańskiemu laboratorium PROTE przez marszałek województwa lubuskiego Elżbietę Polak. Według dokumentów, które otrzymał urząd marszałkowski, skażenie nastąpiło na ogromną skalę, a normy obecności niektórych toksycznych substancji przekroczone zostały kilkaset tysięcy procent. Raport ma 140 stron. Urząd marszałkowski zlecił badania tydzień po pożarze, na wyniki czekał kilka tygodni. Koszt badań wyniósł prawie 150 tys. zł.
Podczas konferencji w urzędzie marszałkowskim, która odbyła się 13 września, Józef Czechowski, dyrektor ds. badań i rekultywacji środowiska w firmie PROTE, mówił, że próbki wykazały ogromne przekroczenia:
- dla ołowiu - 2600 proc.,
- dla rtęci - 3700 proc.,
- dla chloroformu - 204 proc.,
- dla tetrachloroetenu - 2220 proc.,
- dla benzo(a)pirenu - na poziomie 9000 proc.
Pomiary wykonano po katastrofie ekologicznej m.in. w cieku Gęśnik czy w stawie rybnym.
- Trzydzieści substancji było jawnych, bardzo groźnych i niebezpiecznych - mówiła podczas konferencji marszałek Elżbieta Polak.
Mieszkańcy Przylepu, działkowcy, którzy mają działki niedaleko pogorzeliska, a także przedsiębiorcy, którzy prowadzili działalność w pobliżu hali, złożyli sześć zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa do prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Wskazują w nich m.in., że winnym katastrofy ekologicznej i narażenia mieszkańców na utratę zdrowia lub życia jest prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki. To właśnie jego Sąd Apelacyjny zobowiązał w 2020 roku do usunięcia odpadów.
Ogromna hala z toksycznymi odpadami spłonęła 22 lipca. W hali i poza nią składowano beczki i mausery, czyli tysiąclitrowe, prostokątne pojemniki mieszczące się na pojedynczej palecie. Ich zawartość to najbardziej niebezpieczne odpady, jakie można sobie wyobrazić. W beczkach były substancje ropopochodne, acetony, rozpuszczalniki; spalił się także dach hali, który był z wykonany z rakotwórczego eternitu.
W akcji na miejscu pożaru wzięło udział łącznie 376 strażaków, 107 pojazdów i dwa samoloty. Strażacy opowiadali, że substancje, które gasili, były tak toksyczne, że spływały im odblaski z mundurów.
Mieszkańcy przez kolejne tygodnie skarżyli się na palenie w przełyku i szczypanie oczu. Dopiero po ponad miesiącu do ogrodów wróciły ptaki i owady.
O ich obawach pisaliśmy na początku sierpnia w reportażu "W Przylepie mówią o klątwie, w Płotach o plagach egipskich, a na Łężycy o apokalipsie".
- Urzędnicze zaniedbania naraziły nas na ogromne niebezpieczeństwo, wiemy od lekarzy i toksykologów, że skutki wdychania metali ciężkich mogą pojawić się nawet za kilka lat. Toksyczne substancje skaziły też wodę i glebę, z każdym tygodniem wnikają coraz głębiej. Od czasu pożaru pijemy tylko wodę z butelek - mówi Agnieszka (woli nie podawać nazwiska), mieszkanka Przylepu. Też złożyła swój podpis na zawiadomieniach do prokuratury.
- Czego oczekujemy? Prawdy. Bo wciąż słyszymy, że nic się nie stało - tłumaczy Bernard Dmuch, były biegły sądowy w zakresie kryminalistyki. W Przylepie ma swój dom.
Narracja "nic się nie stało"
Podpisy pod zawiadomieniami zbierało kilkoro mieszkańców Przylepu.
- Podpisy zbierałem z koleżanką, ona rozmawiała z mieszkańcami po jednej stronie Przylepu, ja po drugiej. Chodziliśmy od domu do domu, nasi sąsiedzi złożyli już swoje podpisy. Byliśmy też w Płotach, Zagórzu, Czarnkowie i Chynowie, bo tam przeszła chmura po pożarze - opowiada Dmuch.
Złożono sześć zawiadomień. Dlaczego nie jedno?
Tomasz Nesterowicz, mieszkaniec Przylepu i zielonogórski radny: - Każde zawiadomienie będzie rozpatrywane oddzielnie i w wypadku gdyby z jakiegoś powodu zostało odrzucone, pozostaje pięć innych. W wypadku gdyby wszystkie były w jednym dokumencie, formalne zastrzeżenia do jakiejś części argumentacji mogłyby stać się podstawą do odrzucenia doniesienia. Ocena zasadności każdego doniesienia pozostaje w gestii prokuratury.
Pod zawiadomieniami do prokuratury podpisało się 91 osób.
Zawiadomienia dotyczą:
- możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 160 par. 1 Kodeksu karnego (przestępstwo przeciwko życiu i zdrowiu - narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu);
- możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego z art. 231 par. 3 Kodeksu karnego (przestępstwo urzędnicze - nieumyślne działanie na szkodę interesu publicznego lub prywatnego w związku z niedopełnieniem obowiązku);
- możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 163 par. 2 Kodeksu karnego (nieumyślne sprowadzenie zdarzenia powszechnie niebezpiecznego - pożar);
- możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 182 par. 1 Kodeksu karnego (przestępstwo przeciwko środowisku - zanieczyszczenie wody i powierzchni ziemi substancją w takiej ilości lub w takiej postaci, że może zagrozić życiu lub zdrowiu człowieka, spowodować istotne obniżenie jakości wody, powierzchni ziemi, zanieczyszczenie w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach);
- możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 163 par. 1 Kodeksu karnego (sprowadzenie zdarzenia powszechnie niebezpiecznego - pożar);
- możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 231 par. 1 Kodeksu karnego (przestępstwo urzędnicze - działanie na szkodę interesu publicznego lub prywatnego w związku z niedopełnieniem obowiązku).
W jednym z uzasadnień mieszkańcy wskazują, że podczas kontroli przeprowadzonej w dniach od 24.02.2015 r. do 17.03.2015 r. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska (WIOŚ) w Zielonej Górze ustalił, że w hali magazynowej zgromadzono około 4810 metrów sześciennych odpadów niebezpiecznych.
W toku kolejnych kontroli stwierdzano pogarszanie się stanu pojemników, w których przechowywane były odpady i wycieki, które powodowały niebezpieczeństwo mieszania się substancji niebezpiecznych nieznanego pochodzenia, co zdaniem kontrolerów stwarzało zagrożenie wybuchem, lub nawet pożarem.fragment uzasadnienia zawiadomienia do prokuratury
Marek, mieszkaniec Przylepu: - W trakcie tego pożaru zostały uruchomione procedury zarządzania antykryzysowego. Została przygotowana ewakuacja osiedla i miasto o godzinie 19 poinformowało o jej rozpoczęciu. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to teren niebezpieczny i że tak to się potoczy, gdyby doszło do pożaru. Ewakuacja została odwołana. Sprawa była gorącym kartoflem od lat, ale przecież od trzech lat było wiadomo, kto się ma tym tematem zająć (chodzi o decyzję NSA z 2020 roku zobowiązującą do usunięcia odpadów prezydenta Zielonej Góry - red.). Po przybyciu tutaj przedstawicieli strony rządowej zaczęła się narracja, że nic się nie stało, nie ma żadnego zagrożenia. To nas bulwersuje, bo wiemy, że narażono nas na śmiertelne niebezpieczeństwo. Mamy dosyć mydlenia nam oczu.
Po co utylizować, jak można puścić z dymem
Mieszkańcy wskazują w uzasadnieniu, że właściciel hali Lech Święcicki w 2017 roku złożył do Samorządowego Kolegium Odwoławczego skargę na bezczynność prezydenta Zielonej Góry. SKO zauważyło, że prezydent nie rozważył "możliwości choćby częściowego usunięcia odpadów (…) w granicach przeznaczonych środków".
- Prezydent został zobowiązany do usunięcia tych odpadów w 2020 roku przez Naczelny Sąd Administracyjny. Nie jest prawdą, co prezydent mówi przy każdej okazji, że nie było na to pieniędzy w budżecie. Były, ale zostały przeznaczone na baseny, place zabaw, remont Parku Tysiąclecia. Prezydent mógł usunąć chociaż część tych odpadów, ale nie wydał na to ani złotówki. Chcemy, by odpowiedział za skażenie po pożarze składowiska i swoje zaniedbania - mówi Dmuch.
Mieszkańcy podkreślają, że w wyniku pożaru w hali magazynowej w Zielonej Górze odpady niebezpieczne przedostały się do środowiska, skażeniu uległy pobliskie cieki wodne, a zakres powstałej szkody środowiskowej nadal jest trudny do oszacowania. W uzasadnieniu wskazują, że koszt związany z usuwaniem pogorzeliska obciąża budżet państwa i budżet miasta na łączną kwotę 55 mln zł.
Skąd ta kwota? Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa ogłosiła, że na pomoc dla Przylepu przeznaczono 43 mln zł. Urząd miasta dołoży 12 mln zł. To łącznie 55 mln. Milion z tej sumy otrzyma lubuska Państwowa Straż Pożarna i Ochotnicza Straż Pożarna, które walczyły z żywiołem.
Tomasz Nesterowicz: - Wciąż nie wiemy, jaki potencjalnie obszar został skażony. Koszty utylizacji niespalonych w pożarze resztek składowiska przewyższają koszty jego utylizacji, kiedy była możliwa jego segregacja i względnie bezpieczna utylizacja. Prezydent ma już na ten cel 55 milionów złotych, a chce jeszcze 17 milionów euro od zarządu województwa lubuskiego, w sumie daje to kwotę około 132 milionów złotych na posprzątanie pogorzeliska po składowisku, które można było sprzątnąć za 10 milionów (tyle zarezerwowało miasto przy pierwszym przetargu, jednak koszt okazał się o ponad 8 mln zł wyższy - red.). Na co właściwie mają zostać przeznaczone takie pieniądze, skoro oficjalnie "nic się nie stało"?
Mieszkańcy podkreślają też, że ich domy i działki straciły na wartości.
Agnieszka: - Mam w Przylepie rodzinny dom, ale już nie chcę tu mieszkać. Nie mogę korzystać z ogrodu, jeść warzyw i owoców. Dla mnie to miejsce jest już skażone, co z tego, że to piękny ogród, jak boję się czegokolwiek dotknąć. Do naszego ogrodu dopiero niedawno wróciły ptaki. Mieszkam niedaleko stadniny, co roku walczyłam z końskimi muchami, po pożarze nie ma ani jednej, a to najlepszy miernik szkód. Jeśli chciałabym dom sprzedać, to za ile? Czy znajdzie się ktoś chętny, kto go kupi? To dla mnie ogromna strata, również w sensie emocjonalnym, bo dom był dla mojej rodziny azylem.
Bernard Dmuch: - W dzień pożaru zamknęliśmy wszystkie okna. Gdy wróciliśmy do domu, znaleźliśmy mnóstwo martwych owadów w domu i na zewnątrz. Przykro było patrzeć. Żałuję, że nie schowałem ich do słoika, może byłby to dodatkowy materiał dowodowy, że skażenie jest faktem. Mieszkanie w domu, który stoi niedaleko pogorzeliska, w żaden sposób niezabezpieczonego, na którym przez kilka tygodni tliły się dogasające toksyczne odpady, jest w mojej ocenie niebezpieczne dla zdrowia mojej rodziny. Ale domu przecież nikt teraz nie kupi.
Mieszkańcy w związku z zawiadomieniami do prokuratury złożyli też wniosek o pobranie i zabezpieczenie próbek powietrza, gleby i wody z miejsca pożaru w hali magazynowej. Domagają się także przeprowadzenia dowodu w postaci ekspertyzy kompleksowej na podstawie zebranych próbek z pogorzeliska, jak i na obszarze, nad którym przeszła chmura dymu (m.in. Łężyca, Chynów).
Marek (też woli nie podawać nazwiska): - Nie chcemy tego tak zostawić. Wiemy, że prezydent, jeżeli nie będzie zmuszony, to nie podejmie żadnych kroków. Będzie wolał chronić swoje stanowisko i swoją osobę, bo to również uderzy w niego prawdopodobnie osobiście. Będzie po prostu do końca przekonywał, że nic się nie stało, natomiast naszym zdaniem jest naiwnością stwierdzenie, że to nie przyniosło żadnego uszczerbku.
- Na tym etapie liczymy na to, że ktoś powie nam, co się tak naprawdę stało i podejmie działania, które należy podjąć, to znaczy obejmie monitoringiem środowiskowym obszar hali, a przede wszystkim wyznaczy obszar skażenia, bo na razie, zdaniem władz miasta Zielonej Góry, do żadnego skażenia nie doszło. Naszym zdaniem zdecydowanie doszło, co już potwierdzają wyniki badań przeprowadzonych przez urząd marszałkowski. Chcielibyśmy, żeby ktoś otoczył nas przede wszystkim rzetelną informacją.Marek, mieszkaniec Przylepu
Tomasz Nesterowicz: - Badania zlecone przez marszałek Polak wykazały silne skażenie. Na terenie potencjalnie skażonym organizowano imprezy masowe (m.in. dożynki pod koniec sierpnia - red.). Czujemy się oszukani, prezydent robi wszystko, by nie ponieść odpowiedzialności za swoje zaniedbania i niewypełnienie wyroku z 2020 roku Naczelnego Sądu Administracyjnego, który nakazywał mu niezwłoczne zutylizowanie składowiska zagrażającego życiu i zdrowiu ludzi. Nie wierzymy, że tony toksycznych substancji spłonęły i nie zostawiły żadnych szkodliwych skutków. Dym z pożaru leciał nad domami kilkudziesięciu tysięcy ludzi.
- Gdyby wierzyć w zapewnienia prezydenta, to w Przylepie powinniśmy ustanowić uzdrowisko i sanktuarium "Mocy Boskiej", bo trucizny składowane w Przylepie w cudowny sposób zniknęły. W zasadzie bez żadnych konsekwencji można teraz podpalać inne składowiska w Polsce, bo przecież wniosek z działań prezydenta jest taki, że nic się nie stało. Po co więc wydawać miliony na utylizację, skoro można puścić wszystko z dymem w zwykłym, trochę większym ognisku? - pyta ironicznie Nesterowicz.
Przedsiębiorca: domagam się odszkodowania
Zawiadomienie do prokuratury przeciwko prezydentowi Kubickiemu złożył też Dmitry Starovoytov, właściciel hali, którą tylko ściana dzieliła od tej spalonej 22 lipca. O tym, jak w wyniku zaniedbań ze strony urzędu miasta niszczony był jego biznes, Starovoytov opowiadał na naszych łamach pod koniec sierpnia.
CZYTAJ WIĘCEJ: SPÓR O SPALONĄ HALĘ W PRZYLEPIE. WŁAŚCICIELE OSKARŻAJĄ PRZYDENTA ZIELONEJ GÓRY O ZANIEDBANIA >>>
- Przez lata nie zarabiałem na hali, bo każdy najemca uciekał z powodu smrodu - mówił Starovoytov.
Kupił halę w 2008 roku. Według jego relacji, w 2014 roku zaledwie w ciągu miesiąca zwieziono tam mnóstwo odpadów, w tym odpady twarde i beczki.
Starovoytov: - Próbowaliśmy z moimi pracownikami sprawdzać, co w tych beczkach jest, bo strasznie śmierdziały. Dopytywałem właściciela hali Lecha Święcickiego o to, co tam zwożą i radziłem, żeby przestali. Dziennikarze TVN kręcili wtedy o firmie Awinion (to ona składowała toksyczne odpady - red.) materiał i tropili jej pracowników przez dwa lata. W krótkich słowach właściciel hali powiedział mi, że mam się "nie wpier…ć". Moi pracownicy robili zdjęcia, sprawdzili, że są tam rozpuszczalniki, acetony. Kolejne beczki przyjeżdżały już owinięte folią, żebyśmy do nich nie zaglądali. Zacząłem bać się o siebie i swoich pracowników. Od smrodu nie dało się wytrzymać.
Właściciel nie mógł zarabiać na hali, bo nikt nie chciał jej wynająć. Zgłaszał problem rozmaitym instytucjom: Wojewódzkiemu Inspektoratowi Ochrony Środowiska, sanepidowi, starostwu w Przylepie, policji, Państwowej Inspekcji Pracy i prokuraturze. Informował też prezydenta Kubickiego, choć w 2014 roku Przylep nie był jeszcze częścią Zielonej Góry.
Długo nic się nie działo, dopiero w 2018 roku urząd miasta ogłosił przetarg na utylizację odpadów. Właściciel hali był przekonany, że problem zostanie rozwiązany. Mylił się.
Pomiędzy 10 sierpnia 2018 roku a 1 lipca 2019 miasto zorganizowało trzy przetargi na utylizację odpadów. Wszystkie zostały unieważnione z powodu zbyt wysokich ofert.
W dniu pożaru Starovoytov był w Amsterdamie. Gdy dowiedział się o akcji gaśniczej, pędził autostradą tak szybko, że na miejsce dojechał w kilka godzin.
Dziś obwinia urząd miasta i prezydenta Kubickiego o to, że stracił dorobek życia.
- Będę walczył o odszkodowanie. Z informacji, które do mnie docierają, słyszałem, że koszt samej rekultywacji tego terenu i skażonego wodami popożarowymi Gęśnika (chodzi o rzekę - red.) oszacowano na 200 milionów złotych - mówi Starovoytov.
Czego oczekuje? Rekompensaty, posprzątania pogorzeliska, ale i odpowiedzi na pytanie, co dalej z terenem po pożarze.
- Bo czym to teraz jest? Zwykłym pogorzeliskiem? Strefą skażoną? Nie ma oficjalnego statusu tego miejsca. Jacyś eksperci powinni się tym zająć. I o to będziemy walczyć, bo to są kluczowe sprawy - uważa Starovoytov.
- Ponadto, co jeszcze ważniejsze, nie wiemy, jaki wpływ ma katastrofa na nasze zdrowie dziś i w przyszłości . Nikt nie chce podpisać się pod tym, że możemy tu żyć i pracować bez strachu o zdrowie swoje i swoich najbliższych - podkreśla.
Adwokat: ta sprawa jest olbrzymia
Przedsiębiorców z Przylepu reprezentuje Kancelaria Adwokacko-Radcowska Dubois i Wspólnicy.
Konrad Kaczyński, adwokat z Kancelarii Dubois i Wspólnicy: - Ten pożar nie dotknął tylko przedsiębiorców, których reprezentujemy w związku z poniesionymi przez nich szkodami i stratami, ale również wszystkich mieszkańców, bo skutki tego pożaru - zdaniem ekspertów ekologicznych - będą odczuwane właściwie na przestrzeni co najmniej kilkunastu lat. Jeżeli chodzi zaś o roszczenia przedsiębiorców związane z pożarem, tak naprawdę na ten moment prowadzone są rozmowy z prezydentem miasta w Zielonej Górze. Prezydent zapewniał przedsiębiorców, że urząd miasta jest gotowy i jest otwarty na propozycje w zakresie tego, w jaki sposób pomóc przedsiębiorcom, zarówno w kontekście poniesionych szkód, jak i ich usunięcia.
Mecenas Kaczyński podkreśla, że obecnie większość przedsiębiorców z terenu objętego pożarem utraciła możliwość prowadzenia działalności gospodarczej. - Zarówno dlatego, że ich miejsca pracy zostały doszczętnie zniszczone, ale również dlatego, że pracownicy tych przedsiębiorców obawiają się powrotu z powodu skażenia całego terenu substancjami szkodliwymi. Na ten moment poszkodowani przedsiębiorcy nie uzyskali żadnej finansowej pomocy od prezydenta miasta - zaznacza.
- Choć w tej chwili organy środowiskowe, inspekcja pracy, inspekcja sanitarna mają wspólny komunikat, że nie ma przeciwwskazań, by korzystać z tych gruntów, to uzasadnione są obawy przedsiębiorców i ich pracowników - wskazuje adwokat.
Nie można mieć pewności, że praca może być tam wykonywana w bezpiecznych warunkach, jako że wszelkie badania i analizy tych organów przeprowadzone były jedynie na substancjach szkodliwych normalnie występujących w tego rodzaju zakładach pracy, a wiadomo, że nie ustalono jeszcze, co było w składowanych kontenerach, a więc co uległo spaleniu i jak te substancje wpływają na człowieka. Dochodzą nas ciągle słuchy, że przebywający tam ludzie zgłaszają nudności, bóle głowy i osłabienie.Mecenas Konrad Kaczyński
Kaczyński tłumaczy, że organy środowiskowe, inspekcja pracy, inspekcja sanitarna w tej chwili nie są w stanie powiedzieć, czy rzeczywiście nie występują w środowisku lub nie będą występować substancje, które mogą zagrażać ludziom w Przylepie. - Te organy mają też ograniczone narzędzia co do kierunków badań, dlatego sprawa jest olbrzymia. My będziemy reprezentować przedsiębiorców, którzy udzielili nam pełnomocnictwo w tym zakresie - deklaruje mecenas.
Konrad Kaczyński podkreśla, że wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z 10 marca 2020 r. (II OW 163/19) potwierdził i przypomniał jedynie, że utylizacja odpadów w Przylepie, które w momencie wydawania wyroku przez NSA jeszcze nie uległy spaleniu i jeszcze nie doprowadziły do zanieczyszczenia środowiska, należy do obowiązków Prezydenta Miasta Zielona Góra. Od wydania tego orzeczenia upłynęło ponad dwa i pół roku i nikt z urzędu miasta nie zajął się usunięciem tych niebezpiecznych odpadów.
Pytam, czy adwokaci wezmą pod uwagę nowe wyniki badań przeprowadzonych na zlecenie urzędu marszałkowskiego, które wykazały silne skażenie.
- Oczywiście. Ma to istotne znaczenie dla roszczeń przedsiębiorców, jak i dla ich bezpieczeństwa. My we własnym zakresie będziemy chcieli również odpowiednie badania przeprowadzić. Jest to bardzo kosztowne, ale szukamy rozwiązań - mówi adwokat.
- Nie było wcześniej takiej sprawy. Jeżeli chodzi o dewastację środowiskową, a w konsekwencji też negatywne skutki dla mieszkańców, to przychodzi mi oczywiście na myśl ostatnia sprawa Odry. Jeśli takie sprawy były w przeszłości, to nie były nagłaśniane tak, jak ta dotycząca pożaru w Przylepie czy w sprawie Odry, bo i świadomość w zakresie ochrony środowiska była mniejsza. Nagłaśnianie tej sprawy, działania pełnomocników przedsiębiorców, ale przede wszystkim determinacja poszkodowanych przedsiębiorców przyczyniają się do tego, by egzekwować od prezydenta miasta wykonanie przez niego ustawowych obowiązków. Wskazać też należy, że obietnica rządu, złożona zaraz po wydarzeniu w Przylepie, o zapewnieniu finansowego wsparcia, okazuje się jedynie kolejną niespełnioną obietnicą wyborczą, jako że żaden z przedsiębiorców, których reprezentujemy, nie otrzymał jeszcze obiecanego wsparcia od rządu - podsumowuje mecenas.
Prezydent Kubicki: zabrakło nam dwóch miesięcy
Prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki w poprzednich rozmowach z tvn24.pl tłumaczył, że przez ostatnie lata nieraz próbował pozbyć się składowiska, prosił różne instytucje o wsparcie, bez rezultatu. Dopiero w ostatnim czasie była szansa na pomoc z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska.
- Myśmy się do tego przygotowywali, zabrakło nam dwóch miesięcy. Przez ten cały czas staraliśmy się wszelkimi możliwymi sposobami zdobyć na to fundusze, mieliśmy rozplanowany proces utylizacji aż na cztery lata, bo to nie jest tak, że przyjeżdża ciężarówka i zabiera beczki, no i sprawa załatwiona. Odpady muszą być ewidencjonowane, opisane, sprawdzone, co w nich jest, a były tam tony substancji niewiadomego pochodzenia. Dodatkowo firma, która te odpady utylizuje, ma swoje moce przerobowe. Tak więc wymagało to specjalistycznych działań i czasu. My ten pierwszy etap utylizacji mieliśmy rozpocząć za dwa miesiące - przekonywał pod koniec sierpnia prezydent Kubicki.
Dziś dodaje, że wniosek na dofinansowanie utylizacji wraz z zabezpieczeniem 30 milionów złotych został przez niego złożony w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska w marcu. - Byliśmy po rozmowach ze strażą pożarną, WIOŚ i innym instytucjami - mówi Kubicki.
Zapytany, co sądzi na temat złożonych przez mieszkańców zawiadomień, podkreśla, że nie ma obaw, bo nie mija się z prawdą i stawi się przed sądem.
- Prokuratura już sprawdzała wcześniej nasze działania, występowała do nas o pisma. Cały czas trwa korespondencja z prokuraturą, z naszej strony nie było żadnego zaniechania. Nie jest tak, że nic nie robiliśmy. Odbyły się przetargi, wysłaliśmy kilkadziesiąt pism do wszystkich instytucji z prośbą o wsparcie i pomoc w rozwiązaniu problemu. Odpowiedzi były odmowne. Trzeba pamiętać, że w Polsce jest tych wysypisk kilkaset, więc wszyscy mają grzech zaniechania. My nadal przeprowadzamy badania i monitorujemy ten teren, sporo jest już uprzątnięte. Są tacy, którzy dziś dużo mówią, jak marszałek Elżbieta Polak, ale kiedy mogła się zająć tym problemem, to odrzuciła to od siebie, nie chciała pomóc - mówi prezydent Kubicki.
Pytam, czy prowadzone są rozmowy z przedsiębiorcami, którzy z powodu pożaru stracili możliwość zarobkowania.
- Jeżeli ktoś poniesie straty, udowodni nam to i udokumentuje, to będziemy rozmawiać na ten temat. Jest już uchwała Rady Miasta, która pozwala mi na działanie w tym temacie. Została przygotowana i uchwalona - mówi Kubicki.
I dodaje: - Dla mnie ktoś, kto najpierw idzie do mediów, a potem dopiero składa doniesienie do prokuratury, jest osobą, której nie zależy na rozwiązaniu jakiegokolwiek problemu, tylko na rozgłosie. Ja ten temat dociągnę do końca i wywiozę wszystkie niebezpieczne substancje z tego miejsca - deklaruje.
dla ołowiu - 2600 proc.,
dla rtęci - 3700 proc.,
dla chloroformu - 204 proc.,
dla tetrachloroetenu - 2220 proc.,
dla benzo(a)pirenu - na poziomie 9000 proc.
możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 160 par. 1 Kodeksu karnego (przestępstwo przeciwko życiu i zdrowiu - narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu);
możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego z art. 231 par. 3 Kodeksu karnego (przestępstwo urzędnicze - nieumyślne działanie na szkodę interesu publicznego lub prywatnego w związku z niedopełnieniem obowiązku);
możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 163 par. 2 Kodeksu karnego (nieumyślne sprowadzenie zdarzenia powszechnie niebezpiecznego - pożar);
możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 182 par. 1 Kodeksu karnego (przestępstwo przeciwko środowisku - zanieczyszczenie wody i powierzchni ziemi substancją w takiej ilości lub w takiej postaci, że może zagrozić życiu lub zdrowiu człowieka, spowodować istotne obniżenie jakości wody, powierzchni ziemi, zanieczyszczenie w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach);
możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 163 par. 1 Kodeksu karnego (sprowadzenie zdarzenia powszechnie niebezpiecznego - pożar);
możliwości popełnienia przestępstwa przez Prezydenta Miasta Zielona Góra Janusza Kubickiego względnie usiłowania popełnienia takowego z art. 231 par. 1 Kodeksu karnego (przestępstwo urzędnicze - działanie na szkodę interesu publicznego lub prywatnego w związku z niedopełnieniem obowiązku).