Gdy 22 lipca spaliła się ogromna hala z toksycznymi odpadami w zielonogórskiej dzielnicy Przylep, była to kolejna w tym regionie katastrofa ekologiczna. Rok wcześniej w województwie lubuskim wyłowiono tony śniętych ryb z Odry. - Klątwa czy wynik zaniedbań rządzących? - pytali mieszkańcy. Przez kilka następnych tygodni ze strachem czekali na wyniki pomiarów powietrza, wody i gleby. Urząd miasta i prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki uspokajali: nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia mieszkańców. Ci jednak skarżyli się na palenie w przełyku, szczypanie oczu. Obawiali się, że toksyczne substancje i metale ciężkie ze spalonych beczek i pył z dachu hali pokrytego eternitem, dostaną się do gleby i wód gruntowych. Bali się jeść owoce i warzywa ze swoich ogródków, pokazywali grubą warstwę czarnej sadzy, która pokryła sprzęty ogrodowe i rolety.