W czasach zamierzchłych amerykański dziennikarz, życzliwy polskiej opozycji, ale trzeźwy, jak to Amerykanin, powiedział mi: "Teraz to im jest łatwo, mówi się prawdę, idzie do więzienia i wszyscy biją brawo. Jak dojdą do władzy, będzie trudniej. Trzeba zacząć kręcić, kłamać, szukać kompromisów, zawierać wątpliwe sojusze".
Ostatni taki wątpliwy sojusz między PiS-em a opozycją w sprawie podwyżki uposażeń dla posłów został udaremniony. Na opozycję spadły gromy, że dała się wciągnąć PiS-owi w pułapkę, że pazerna na forsę, że własne dobro ceni bardziej niż zasady. W tej krytyce jest wiele prawdy. Można nawet powiedzieć: jest sama prawda. Jednak cała afera daje mi pewne powody do optymizmu, bo pokazuje, że potrafią ze sobą rozmawiać. Mówiąc uczenie, nie wszystkie kanały komunikacji zostały zerwane.
Słyszymy w kółko, że w Polsce żyją dwa plemiona, niezdolne do porozumienia. Nienawidzące się nawzajem, wyznające różne systemy wartości. Żyją obok siebie i się nienawidzą. Pogrobowcy komunizmu i ofiary komunizmu. Pierwszy sort i gorszy sort. Resortowe dzieci i potomkowie żołnierzy wyklętych. Obrońcy chrześcijańskiej Europy i forpoczty cywilizacji śmierci. Równocześnie dochodzą nas liryczne wezwania do pojednania i zasypywania bolesnych podziałów. Jeśli te diagnozy i te westchnienia traktować poważnie, to właściwie należy się cieszyć, a nie martwić, kiedy reprezentanci walczących na śmierć i życie plemion rozmawiają.
Zgoda. Nie rozmawiają o sprawach - jak często lubią mówić - najważniejszych dla Polski. Rozmawiają o sprawach ważnych dla ich portfeli. Zapewne świadczy to o hipokryzji, ale oznacza również - na szczęście - że jeśli zejdzie się na ziemię, to możliwe jest znalezienie płaszczyzny porozumienia. Przyznaję, byle jakiej. Marcin Król znajdzie w tym wydarzeniu potwierdzenie swojej tezy, że cała klasa polityczna nadaje się do wymiany. Być może, tylko jak to zrobić? Postulat Króla wydaje mi się mało realistyczny. Żeby całą klasę polityczną wymienić za jednym zamachem, potrzebna byłaby rewolucja na skalę rewolucji październikowej.
Nikomu tego nie życzę.
W systemie demokratycznym zamiast bratobójczej wojny elit jest rywalizacja elit. Raz wygrywają jedni, raz drudzy. Kiedy zaperzony Prezes wyzywa w Sejmie kolegów posłów od "zdradzieckich mord", to znaczy, że miałby ochotę ich unicestwić raz na zawsze. Nie bawić się z nimi w jakieś rywalizacje programowe, tylko usunąć raz na zawsze, żeby nie przeszkadzali w realizacji ideału, który według Prezesa będzie służył ludziom najlepiej, czyli ich uszczęśliwi.
Pomińmy kwestię, jaki to ideał. Groźne jest samo przekonanie, że można coś takiego zrealizować. Przypomina się mądry, choć żartobliwy esej Leszka Kołakowskiego "Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą". Kołakowski wybiera z wymienionych w tytule ideologii elementy trudne do zakwestionowania, na przykład odnosząc się do konserwatyzmu, pisze: "Nigdy nie było i nie będzie takich ulepszeń i usprawnień życia ludzkiego, które nie musiałyby być opłacone pogorszeniem pod innymi względami (…) przy wszystkich projektach reform obowiązani jesteśmy zadawać sobie pytanie o ich cenę". Na temat liberalizmu pisze: "Żadną miarą nie wolno mylić bezpieczeństwa z wolnością. Państwo zapewnia wolność nie przez to, że coś robi, i coś reguluje, ale przez to, że nie robi nic i pozostawia różne dziedziny życia bez regulacji". Wreszcie fragment dotyczący tego, co Kołakowski w myśleniu socjalistycznym uważa za trudne do podważenia: "Jest obłudą i zamachem na zdrowy rozsądek wnioskować z niemożliwości doskonałego i bezkonfliktowego społeczeństwa, że każda forma nierówności jest nieuchronna i każda forma zysku usprawiedliwiona". To wszystko powiedziawszy, Kołakowski stwierdza: "Możliwą jest rzeczą być liberalno-konserwatywnym socjalistą", ale dalej z żalem wyjaśnia, że światopogląd ten nigdy nie zostanie wpisany na sztandary nowej Międzynarodówki, ponieważ "Międzynarodówka ta nie może obiecać ludziom, że będą szczęśliwi". A ludzie, mimo różnych przykrych doświadczeń, skłonni są wierzyć, że da się coś takiego stworzyć.
Słabością polskiego myślenia jest to, że Polak szczególnie silnie wierzy, że ideał można zrealizować, i ciągle czeka Polak na swoich proroków. Proroków odcinkowych, którzy stworzą doskonały system opieki zdrowotnej, wolny od wad system oświatowy, idealny system podatkowy, taki system opieki państwa nad artystami, w którym wszyscy oni będą szczęśliwi. I chałturnicy, i laureaci Nobla. Takie myślenie daje pole do popisu prorokom - że tak powiem - globalnym, czyli oszustom i szarlatanom, obiecującym ludziom szczęście na ziemi.
Dziś tacy ludzie rządzą Polską. Ale kiedy dowiaduję się, że nawet oni są w stanie rozmawiać z najstraszniejszymi wrogami ideologicznymi o podniesieniu własnych pensji, budzi się we mnie nadzieja. Znaczy, że nie całkiem oderwali się od rzeczywistości.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24