Jagiełło uratował nas pod Grunwaldem przed nawałą niemiecką i tego samego cudu dokonał w sześćset dziesięć lat później Mateusz Morawiecki pod Brukselą. I w tym momencie odchodzi mi ochota do żartów. Felieton Macieja Wierzyńskiego.
Aż do ubiegłego tygodnia polityka Zjednoczonej Prawicy bardziej mnie śmieszyła niż przerażała. Oportunizm i pogoń za pieniędzmi połączone z frazesami o niepodległości, służbie i odpowiedzialnością przed Bogiem i Historią (koniecznie dużymi literami) to był kiepski kabaret wymyślony przez mniej zdolnych naśladowców Gombrowicza i Mrożka. Okładka pisma "Sieci", wołająca "Weto albo śmierć" i biało-czerwone pięści spętane kajdanami, a na kajdanach symbole Unii Europejskiej. I to wszystko na tle podobizn: przenikliwej i zatroskanej - Mateusza Morawieckiego, i złowrogiej - Angeli Merkel.
Otóż ta okładka za bardzo przypominała mi gazetki ścienne z wczesnych lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy dobijałem do matury, żebym się naprawdę mógł przejąć i wystraszyć. Dopiero wyjaśnienie, że właśnie teraz "rozstrzyga się najważniejsza od dekad bitwa o polską niepodległość, a 'mechanizm: pieniądze za praworządność' to zniewolenie" wystraszyło mnie naprawdę. Wystraszyło, bo zrozumiałem, że mój poniewierany przez historię kraj znalazł się w rękach wariatów. I kamień wcale nie spadł mi z serca, kiedy w piątkowy ranek z gazet dowiedziałem się, że jednak Morawiecki okazał się "miękiszonem" i nie zawetował. Nie spadł mi też z serca wcześniej, kiedy czytałem wywiad z Prezesem, z którego to wywiadu wynikało, że to, co mnie najpierw śmieszyło a potem wystraszyło, to była tylko gra, czytelna dla tych, którzy, jak się wyraził Prezes, znają "realia".
Realiów nie zna nawet Beata Kempa. Osoba politycznie wyrobiona i obeznana z nowymi technologiami, czego jej szczerze zazdroszczę. Beata Kempa bowiem zakomunikowała na Twitterze, że nasza suwerenność została właśnie w Brukseli oddana w obce ręce. I ona, Beata Kempa, jeśli dobrze rozumiem, za żadną cenę na to się nie zgodzi.
Pochwalam pryncypialność Beaty Kempy i oczekuję, że niebawem, zamiast cierpieć na obczyźnie, wróci do kraju tego, gdzie - jak pisał poeta wygnaniec - "kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie...". Wróci i wspomoże Zbigniewa Ziobrę w trudnej pracy uświadamiania Polakom, jak bardzo zdradził ich Morawiecki i jak cynicznie wykorzystywał Jarosław Kaczyński, wynagrodzeniem będzie zaś owa "kruszyna chleba" a nie przelew, w znienawidzonej walucie euro, z parlamentu "wyimaginowanej wspólnoty". Dobrze przynajmniej, że przelewy są ciągle prawdziwe a nie wyimaginowane.
Na początku napisałem, że jestem naprawdę wystraszony. Teraz przyszedł czas, żeby się wytłumaczyć. Myślę, że ten polityczny danse macabre trudno pojąć, bo jedni politycy rządzącej koalicji mówią, że to sukces, a inni, że to zdrada. Co ma o tym myśleć bezwstydnie oszukiwany wyborca, czyli "ciemny lud"? Są wszelako na świecie ludzie, którzy rozumieją, co się zdarzyło. Jeden z nich nazywa się Luuk van Middelaar, jest profesorem na uniwersytecie w Lejdzie, a wcześniej pisał przemówienia Van Rompuyowi, poprzednikowi Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Teza van Middelaara jest prosta: Unia musi wybierać. Z jednej strony wartości, na których jest zbudowana, z drugiej ambicje geograficzne. Już w lipcu Unia postanowiła, że kłopotliwe decyzje lepiej odłożyć na później. Nie miała ochoty na konfrontacje i wybrała niejasny kompromis po to, żeby uchwalić budżet i zmontować fundusz odbudowy gospodarki po pandemii.
Według van Middelaara jednoznaczne uzależnianie tych funduszy od praworządności wtedy było zbyt trudne, bo wszyscy "pragnęli ulgi po wiosennym pandemonium spowodowanym przez COVID-19".
Middelaar nie dodał, że w Polsce pandemia doprowadziła do kryzysu w obozie rządzącym. Zbigniew Ziobro zwęszył szanse, żeby wykończyć Mateusza Morawieckiego, rywala do sukcesji po Prezesie. Dziś ten heroiczny bój z Morawieckim toczy pod poręcznym hasłem czystości ideologicznej i obrony naszej niepodległości przed zakusami Brukseli, czytaj - Berlina.
Zdaniem Middelaara dzięki kompromisowi Polska i Węgry zyskują na czasie i zyskują też dostęp do pieniędzy. Unia tymczasem ucieka, swoim zwyczajem, od trudnych decyzji. A te trudne decyzje dotyczą uporania się z "bolesnym napięciem w samym sercu projektu europejskiego, między dokumentami założycielskimi, z ich naciskiem na wspólne wartości, a ambicjami geograficznymi. Między przywiązaniem do demokracji liberalnej a chęcią ogarnięcia całej Europy. (…) Napięcie miedzy konstytucją i projektem europejskim jest najmocniej odczuwane w Niemczech. Szacunek dla praw podstawowych ma znaczenie zasadnicze dla tożsamości Republiki Federalnej. Równocześnie likwidacja podziału na Wschód i Zachód, który dzielił same Niemcy, jest rodzajem państwowej religii. Dla Paryża albo Hagi Unia Europejska bez Polski i Węgier jest do pomyślenia. Dla Berlina nie".
Orban kreuje się na obrońcę chrześcijańskiej Europy. Politycy PiS-u próbują odgrzewać nieświeży kotlet Międzymorza i powołują na przywództwo w Grupie Wyszehradzkiej. Tymczasem słowacki polityk Tomasz Valasek, poseł do parlamentu, ma wątpliwości, czy Grupa Wyszehradzka przeżyje polskie i węgierskie weto.
Weta na szczęście nie było, ale dobrze jest uświadomić sobie, że nikt po nas płakać nie będzie. A jeżeli już, to chyba tylko Niemcy.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24