Firma, którą założył obecny wiceminister sportu Łukasz Mejza, proponowała rodzicom chorych dzieci niesprawdzoną "cudowną terapię", która miała leczyć nawet najpoważniejsze choroby - pisze portal Wirtualna Polska i w kolejnej publikacji opisuje historie osób, z którymi kontaktowali się przedstawiciele firmy Łukasza Mejzy. - Kłamali od początku. Z dnia na dzień pozbawili mnie nadziei. Nigdy nie było żadnego dziecka wyleczonego ich metodą - opowiada jedna z nich. Łukasz Mejza twierdzi, że publikacja WP to "szereg rażących kłamstw" i zapowiada, że sprawa trafi do sądu.
Dziennikarze Wirtualnej Polski Szymon Jadczak i Mateusz Ratajczak opisują sprawę obecnego wiceministra sportu Łukasza Mejzy. Założona przez niego firma Vinci NeoClinic obiecywała leczyć osoby zmagające się z nieuleczalnymi chorobami. Metoda, którą zachwalał Mejza, nie ma medycznego potwierdzenia. Kwoty za leczenie zaczynały się od 80 tysięcy dolarów.
W poniedziałek Wirtualna Polska opublikowała kolejny tekst, w którym zebrała historie osób, które miały kontakt z Vinci NeoClinic i były namawiane na niesprawdzoną terapię. "Wszyscy pokazują nam e-maile, zapisy rozmów lub telefonów od ludzi z firmy Vinci NeoClinic. W okresie, którego dotyczą ich historie, Łukasz Mejza był prezesem i właścicielem tej firmy" - pisze WP.
"Kłamali od początku. Nigdy nie było żadnego dziecka wyleczonego"
Wirtualna Polska opisuje między innymi historię Dagmary Mędrek. Jej syn Michał ma 15 lat i od pięciu choruje na nieuleczalną adrenoleukodystrofię. Pani Dagmara musi się nim opiekować 24 godziny na dobę. Michał nie mówi, nie je, nie słyszy, nie widzi.
W zeszłym roku - czytamy w WP - skontaktował się z nią przedstawiciel firmy Mejzy Franciszek Przybyła. Jak pisze WP, to prawa ręka Mejzy, jego asystent. - Zadrżało mi serce, gdy powiedział, że mają leczenie dla Michałka. Podał się za przedstawiciela firmy Vinci NeoClinic i stwierdził w rozmowie przez telefon, że jego firma ma świetne rezultaty. Od światowych sław medycyny słyszałam, że tej choroby w zaawansowanym stadium nie ma jak leczyć. A tu dzwoni ktoś i mówi, że mają innowacyjną metodę - mówiła Dagmara Mędrek, cytowana przez portal.
- Dopiero po chwili ochłonęłam i zapytałam o konkretne wyniki badań. Pan Przybyła nigdy ich nie przedstawił - dodaje matka Michała. - Kłamali od początku. Nigdy nie było żadnego dziecka wyleczonego z adrenoleukodystrofii ich metodą - mówi w rozmowie z dziennikarzami.
Firma Mejzy kontaktowała się też z innymi rodzicami dzieci chorych na adrenoleukodystrofię. Potwierdzają to ich wpisy na grupie wsparcia dla rodziców utworzonej na Facebooku - zaznacza WP.
"Z dnia na dzień zostałam pozbawiona nadziei"
Na adrenoleukodystrofię choruje też Katarzyna Sokół. Na tę chorobę zmarło jedno jej dziecko, a drugie cały czas się z nią zmaga. Z firmą Mejzy skontaktowała się sama, kiedy znalazła ofertę w internecie. - 25 września 2020 roku zadzwonił do mnie Franciszek Przybyła. Opowiedział mi o leczeniu w Meksyku za 80 tysięcy dolarów. (...) Poraziła mnie kwota potrzebna na leczenie i powiedziałam o tym panu Franciszkowi. On z kolei zapewnił, że pomoże mi przy zbiórce. Byłam gotowa wziąć kredyt na to leczenie - opowiada kobieta, cytowana przez WP.
Po dwóch telefonach - dodała - kontakt z firmą Mejzy urwał się. - Pisałam i dzwoniłam. Nikt nie odbierał. Szukałam sama tej kliniki. Nic nie znalazłam. Z dnia na dzień zostałam pozbawiona nadziei - mówi Katarzyna Sokół.
"Zadzwonili i opowiadali cuda"
"Nową terapię genową" firma Mejzy zaproponowała też pani Magdzie (imię zmienione przez redakcję WP na prośbę kobiety). Jej córka choruje na stwardnienie guzowate, które powoduje zmiany w wielu organach.
W rozmowie telefonicznej wychwyciła jednak nieścisłość. Dopytywała przedstawiciela, ten nalegał na spotkanie. Nie dała się nabrać, uznała to za oszustwo.
- Na grupie dla rodziców napisałam, że zadzwonili do mnie tacy naciągacze. Okazało się, że inni też mieli podobne telefony. Zebrałam wszystkie e-maile oraz wiadomości od nich i poszłam na komisariat Szczecin-Dąbie zgłosić oszustwo. Policjanci zapytali, czy przelałam te 80 tysięcy. Odpowiedziałam, że nie, ale chciałam ostrzec innych. Wtedy stracili zainteresowanie sprawą i stwierdzili, że nie ma nikogo, kto mógłby przyjąć zgłoszenie. I że mogę to wysłać pocztą - opowiadała dziennikarzom WP pani Magda.
Wiary firmie Mejzy nie dała też Katarzyna Rak, której 12-letnia córka Amelia choruje na mózgowe porażenie dziecięce i padaczkę. Nie porusza się sama, wymaga nieustannej opieki. - Zadzwonili i opowiadali cuda. Że mają innowacyjną metodę, że to dużo lepsze niż dotychczasowe leczenie komórkami macierzystymi. Wydawało mi się to dziwne, bo nigdy wcześniej nie słyszałam o tej metodzie - opowiada Katarzyna Rak. Nie zaufała, kontakt skończył się po drugim telefonie.
16-letnia Ola dzisiaj nie chodzi bez oparcia, po terapii od Mejzy miała biegać
Iwona Skotarek jest matką 16-letniej Oli, która cierpi na porażenie mózgowe i porusza się przy wsparciu balkonika. Przedstawiciele firmy Mejzy powiedzieli jej, że jej córka "będzie jeszcze biegać", jeśli zdecyduje się na oferowane przez nich leczenie. - Takie obietnice kuszą. Bardzo bym chciała, aby córka samodzielnie chodziła. O bieganiu nawet nie marzymy. Wiedziałam, że w grę wchodzi duża kasa. Przejrzeć, poczytać zawsze warto, to nic nie kosztuje, a można się czegoś dowiedzieć. (...) Najpierw dzwonili i przedstawiali ofertę, a potem przysłali foldery. Po przejrzeniu usunęłam je i nie byłam zainteresowana. Wydawało mi się to trochę dziwne - powiedziała.
Mejza: Szereg rażących kłamstw. Tekst będzie przedmiotem postępowań sądowych
W poniedziałek po południu Mejza wydał oświadczenie, w którym napisał, że teksty dziennikarzy WP to "polityczne polowanie".
Poniedziałkowy "tekst zawiera szereg rażących kłamstw i błędów. Autorzy osnuli bardzo ciężkie i krzywdzące oskarżenia dotyczące żerowania na nieszczęściu osób chorych, co z całą pewnością narusza moje dobra osobiste i godzi w moje dobre imię" - napisał Mejza.
Zapowiedział, że "dzisiejszy artykuł, podobnie jak dwa poprzednie, będzie przedmiotem postępowań sądowych".
Wiceminister Mejza już po pierwszej publikacji WP napisał, że to "nierzetelny atak na jego wizerunek i dobre imię" i zapowiedział, że artykuł będzie "przedmiotem postępowań sądowych".
"Ani ja, ani spółka Vinci NeoClinic sp. z o.o. nie wystawiliśmy ani jednej faktury i nie zarobiliśmy złotówki na działalności opisanej w artykule" - oświadczył Mejza.
Dodał, że "po powzięciu informacji o wątpliwościach natury medycznej i moralnej dotyczących tej terapii, natychmiast wycofał się z działalności firmy". "W związku z tym nie tylko nie odniosłem najmniejszych korzyści majątkowych, ale poniosłem koszty finansowe" - napisał w oświadczeniu.
Źródło: Wirtualna Polska, tvn24.pl