|

Ludzie przychodzili nad te ruiny i płakali, płakali, jakby umarł im ktoś bliski

Most Świętego Jana w Lądku-Zdroju po przejściu fali powodziowej.
Most Świętego Jana w Lądku-Zdroju po przejściu fali powodziowej.
Źródło: Łukasz Widziszowski

W powodzi ucierpiało kilkaset zabytków. W tym tak ważne, jak lądecki most czy kłodzki kościół Franciszkanów. Czy można było lepiej je zabezpieczyć? Jak teraz wygląda akcja ich ratowania? I wreszcie kto za to zapłaci?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Pani Ewa z Lądka-Zdroju poszukuje zamrażarki. Najlepiej przemysłowej. Dała już ogłoszenie na Facebooku i wypytuje znajomych. Nie będzie jednak mrozić jedzenia. Chce do niej wsadzić kilkadziesiąt ksiąg, w których kościelną łaciną i staroniemieckim zapisano losy mieszkańców Lądka-Zdroju.

Janie, wróć!

Księgi parafialne zostały zalane wraz z kościołem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Podobny los spotkał wyjątkowej klasy rzeźbę dłuta Michała Klahra, przedstawiającą Chrystusa Zmartwychwstałego. Nasiąknięty wodą, ubłocony i potłuczony Jezus suszy się teraz na kanapie w biurze parafialnym. Polichromowane drewno jest mimo wszystko bardziej odporne niż papier.

- Patent z zamrażarką podpowiedział mi znajomy archiwista. Chodzi o to, by w ten sposób zatrzymać rozwój drobnoustrojów - wyjaśnia Ewa Zadora, która jest przewodniczką, sudecką regionalistką i autorką książek o Lądku. - Póki co księgi wylądowały w szkolnej kuchni i teraz przekładam tysiące kart bibułą, żeby pozbyć się wilgoci. Głowa mnie już boli od tej pracy i tego smrodu - wyznaje przewodniczka.

Jedna z kilkudziesięciu zalanych ksiąg parafii pw. Narodzenia NMP w Lądku.
Jedna z kilkudziesięciu zalanych ksiąg parafii pw. Narodzenia NMP w Lądku.
Źródło: Ewa Zadora

Metrykalia prowadzone od XVII wieku mają niebagatelną wartość dla historyków. Jednak większość mieszkańców Lądka-Zdroju nawet nie miała pojęcia o ich istnieniu. Tego samego nie można powiedzieć o późnogotyckim moście zwieńczonym barokową figurą świętego Jana Nepomucena, które są symbolami miasteczka. A raczej były. Zdjęcia mostu zdewastowanego przez rwącą rzekę obiegły całą Polskę. "Serce krwawi", "Mój Nepomuk!", "Ten most musi znów istnieć" "Janie wracaj!" - to komentarze mieszkańców Lądka-Zdroju, które pojawiły się w internecie pod wspomnianymi zdjęciami. I nie tylko pod nimi.

- Ludzie przychodzili nad te ruiny i płakali, płakali, jakby umarł im ktoś bliski - wspomina Ewa Zadora. - Most Świętojański był z nami przez stulecia, podobnie jak figura świętego Jana. Ich strata, ta pustka, jest czymś dojmującym - dodaje regionalistka i zwraca uwagę, że rzeźba posiadała dużą wartość artystyczną: - Wyszła z warsztatu miejscowego artysty Davida Tautza i jest kopią figury z mostu Karola w Pradze.

Pręgierz zabezpieczony przez społeczników z Lądeckiego Towarzystwa Historyczno-Eksploracyjnego.
Pręgierz zabezpieczony przez społeczników z Lądeckiego Towarzystwa Historyczno-Eksploracyjnego.
Źródło: Grzegorz Kopeć

Święty od powodzi był już przedmiotem licznych plotek. Najpierw pojawiła się nadzieja, że jednak ktoś zdążył go zdemontować i ukryć, potem, że jego fragmenty wyłowiono w Radochowie. Niestety nadal jest poszukiwany.

Zabytki bywają jak totemy. Budują lokalną tożsamość, dają poczucie bezpieczeństwa, zakorzenienia i swojskości. Dlatego już następnego dnia po przejściu fali lokalni pasjonaci z Lądeckiego Towarzystwa Historyczno-Eksploracyjnego zaczęli poszukiwać okruchów swojego dziedzictwa. Jeśli piaskowcowa figura miała szczęście, to czeka na odnalezienie zagrzebana w miękkim mule. Jeśli nie, to została roztrzaskana, a rwący nurt rzeki Białej Lądeckiej rozproszył jej fragmenty.

Dotychczas udało się odnaleźć połamany pręgierz oraz ozdobną kulę wieńczącą furtę ogrodzenia poczty. Społecznicy przykleili do nich kartki z napisem "Uwaga zabytek"! i powiadomili służby, żeby jakiś krewki koparkowy nie załadował cennej kamieniarki do kontenera z gruzem.

Szybko założyli też internetową zrzutkę na renowację mostu i figury. Nawet jeśli popłyną państwowe dotacje, to ten społeczny grosz będzie mieć niebagatelne znaczenie. W ten sposób lądczanie oraz ich przyjaciele wpiszą się w długą i piękną tradycję mieszczańskich fundacji. W końcu na cokole figury św. Jana można było po łacinie przeczytać, że to pomnik "sumptem mieszkańców miasta wzniesiony".

Straty w kościele Matki Boskiej Różańcowej na wyspie Piasek. 
Straty w kościele Matki Boskiej Różańcowej na wyspie Piasek. 
Źródło: Klasztor Franciszkanów w Kłodzku

Straty liczą też w Kłodzku. Podobnie jak w Lądku ucierpiały zabytkowe kamienice i zabudowa rynku, ale najbardziej przygnębiające wrażenie robiło wnętrze kościoła pw. Matki Boskiej Różańcowej oraz klasztoru Franciszkanów na wyspie Piasek.

- Powódź w górach ma to do siebie, że żywioł napiera z wielką siłą - mówi gwardian kłodzkich franciszkanów ojciec Ignacy Szczytowski. - Myśmy poustawiali worki z piaskiem, zamknęliśmy drzwi kościoła na zamek i żelazną sztabę. Mimo to woda wdarła się do środka na wysokość prawie dwóch metrów, zalewając nawet ambonę. Udało się wynieść w zasadzie tylko ruchome wyposażenie, zabytkowe ornaty, naczynia liturgiczne i dokumenty - wylicza zakonnik, zajmujący się obecnie składaniem barokowych puzzli.

Mowa o drewnianych XVIII-wiecznych ołtarzach z bocznych kaplic, które woda poprzewracała, rozłożyła na kawałki i pokryła szlamem. Zdeponowane w suchym refektarzu i zdezynfekowane czekają na interwencję konserwatorów. Kolejną, bo ostatni raz były poddawane renowacji po powodzi w 1997 roku.

- Szczerze mówiąc, myśmy do ostatniej chwili byli przekonani, że powtórki z 1997 roku nie będzie - mówi ojciec Szczytowski. - Stało się jednak inaczej. Płynie z tego też jakieś dobro, bo spotkaliśmy się z wieloma gestami wsparcia. Ludzie do pomocy przy sprzątaniu przyjeżdżali aż z Poznania i Gdańska - dodaje gwardian.

Zdążyć na czas

Komunikat o konieczności zabezpieczenia obiektów zabytkowych przez właścicieli pojawił się na stronach Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu dopiero w poniedziałek rano, gdy woda opadała.

W przypadku lądeckiego pręgierza czy figury św. Jana pojawiają się pytania: dlaczego ich zawczasu nie zdemontowano? Wymagałoby to stanowczej decyzji samorządu, ciężkiego sprzętu oraz działania przynajmniej z jednodniowym wyprzedzeniem. Nie spodziewano się jednak przerwania wału na zbiorniku w Stroniu Śląskim i takiego poziomu wody. Uznano więc, że lepiej przy ważących parę ton zabytkowych strukturach nie manipulować, bo mogłoby to przynieść więcej szkód niż pożytku. Dużo łatwiejsze do zabezpieczenia ruchome wyposażenie kościołów czy dokumenty także nie wszędzie wyniesiono na czas.

- Z perspektywy tego, co już wiemy o skali powodzi, pewnie telefony lub maile do właścicieli najbardziej zagrożonych zabytków należałoby zrealizować - mówi Daniel Gibski, Dolnośląski Wojewódzki Konserwator Zabytków. - Ale chciałbym jednocześnie podkreślić, że mamy dobrze opracowany wojewódzki plan ochrony zabytków na wypadek konfliktu zbrojnego i sytuacji kryzysowych. Właściciele zabytków go znają. Ten plan dotyczy także zachowań w trakcie powodzi i każdy właściciel jest świadomy tego, jak powinien się przygotować i reagować - konkluduje urzędnik.

Lądecki Chrystus Zmartwychwstały. Dzieło Michała Klahra, którego warsztat słynął w XVIII w. z najwyższej klasy sakralnych rzeźb.
Lądecki Chrystus Zmartwychwstały. Dzieło Michała Klahra, którego warsztat słynął w XVIII w. z najwyższej klasy sakralnych rzeźb.
Źródło: Ewa Zadora

- Żadnych ostrzeżeń ani od samorządu, ani od służb konserwatorskich nie otrzymaliśmy - żali się Aleksandra Góreczna z Fundacji Pałac Gorzanów, która od dziesięciu lat opiekuje się olbrzymim zamczyskiem, będącym niegdyś rodową siedzibą von Herbersteinów. - Nikt nie dostarczał też worków z piaskiem, kupowaliśmy je sami. Gdy pojechaliśmy do Kłodzka do marketu budowlanego, zostało śmieszne trzydzieści sztuk - wspomina z goryczą czas powodzi Góreczna.

Woda z Nysy i lokalnych potoczków w ciągu kwadransa podniosła się o metr, zalewając gorzanowski park i wypłukując mozaikę z barokowego Nimfeum, czyli rodzaju ozdobnego pawilonu. Dodatkowo w paru miejscach szalejąca nawałnica uszkodziła dach. Na szczęście przy pomocy folii i podstawianiu na bieżąco wiader udało się uratować przed zalaniem bajeczne polichromie i wnętrza dworskiego teatru.

- Ja wiem, że to nasz ustawowy obowiązek, ale spodziewałabym się chociaż minimalnej pomocy ze strony lokalnych władz w ratowaniu XVII-wiecznych polichromii czy absolutnie wyjątkowego teatru dworskiego - mówi rozżalona Aleksandra Góreczna.

Jak na ironię zarządzany przez jej fundację pałac dwie doby po przejściu fali stał się na kilka dni gościnną bazą noclegową dla strażaków i terytorialsów niosących pomoc ludziom na zalanych terenach. Pojawili się tam również studenci i studentki konserwacji zabytków oraz historii sztuki z całej Polski. Młodzi ludzie z własnej woli przyjechali na Dolny Śląsk, by pomóc w zabezpieczaniu zniszczonej zabytkowej substancji. Podobnym logistycznym hubem, ale na większą skalę, stał się inny sławny zabytek Dolnego Śląska. To górująca nad Kłodzkiem twierdza, która nie ucierpiała i do której z całej Polski zwieziono dary i sprzęt.

Przedstawiona powyżej grafika zawiera informacje tylko o niektórych zabytkach rejestrowych dotkniętych powodzią. Większość została nieznacznie podtopiona albo wichury obluzowały dachówki, jak w przypadku wpisanego na listę UNESCO Kościoła Pokoju w Jaworze. Są jednak i takie obiekty, jak kaplica św. Onufrego w Stroniu, które fala zmiotła z powierzchni ziemi. Straty dotyczą również zabudowy całych staromiejskich ulic, która nie jest wpisana do rejestru, ale ujęta w gminnych ewidencjach zabytków.

Zatem uszkodzonych obiektów będą łącznie setki. Do tego należy doliczyć zabytki ruchome; rzeźby, obrazy, dokumenty, meble, które uległy zalaniu. W Kotlinie Kłodzkiej ucierpiały także niektóre stanowiska archeologiczne położone najbliżej rzek. Porównując straty z 1997 roku, są one ilościowo i jakościowo mniejsze, bo woda nie wlała się do dużych miast, takich jak Wrocław czy Opole. Jednak punktowo mieliśmy do czynienia z "małymi apokalipsami". Wszędzie tam wypompowanie wody i uprzątnięcie mułu będzie dopiero pierwszym etapem konserwatorskiego wyścigu z czasem.

Kaplica Św. Onufrego w Stroniu Śląskim po przejściu powodzi.
Kaplica Św. Onufrego w Stroniu Śląskim po przejściu powodzi.
Źródło: Agnieszka Dworakowska

Festina lente

Kiedy pytam inżyniera Cezariusza Magotta, czy ma wolną chwilę, żeby porozmawiać, odpowiada, że nie, bo od dwóch tygodni odbiera przynajmniej trzydzieści telefonów dziennie. Dzwonią do niego właściciele zalanych budynków. Inżynier Magott jest rzeczoznawczą mykologicznym i od czterdziestu lat prowadzi firmę specjalizującą się w konserwacji zabytkowej architektury. Pierwsza zasada ratowania zalanego zabytku jest tyleż banalna, co uniwersalna: trzeba jak najszybciej pozbyć się wody. Chociaż w przeciwieństwie do współczesnych budowli robi się to nieco inaczej.

- Dobrze wypalone cegły czy kamienie nasiąkają powoli, ale już spoiny chłoną wodę jak gąbka, więc trzeba się spieszyć - mówi Cezariusz Magott .- Należy jednak unikać potężnych pomp o dużej mocy, by zasysana gwałtownie woda nie poczyniła dalszych szkód. Woda powinna opadać 1-2 centymetry na minutę. Należy też koniecznie odbić tynki i wybrać spoiny, jeśli oczywiście nie ma na nich cennych malowideł. One są jak mokra koszulka na ludzkim ciele, trzymają wilgoć - dodaje ekspert.

Sprzątanie pałacu biskupów wrocławskich w Nysie, gdzie mieści się lokalne muzeum.
Sprzątanie pałacu biskupów wrocławskich w Nysie, gdzie mieści się lokalne muzeum.
Źródło: Muzeum Powiatowe w Nysie

Jeśli nie pojawią się poważne uszkodzenia konstrukcyjne, to mokre ściany oraz posadzki należy zdezynfekować podchlorynem sodu, a jeśli go nie ma to nawet wapnem palonym. Potem można przystąpić do osuszania. Tu również obowiązuje zasada "spiesz się powoli".

- Drewniane konstrukcje wytracając wilgoć zbyt szybko będą się wypaczać i pękać. Jeśli używa się osuszaczy kondensacyjnych, należy, wbrew intuicji, pozamykać okna. Kiedyś widziałem, jak osuszano piwnice pod Sukiennicami w Krakowie przy pootwieranych oknach i drzwiach. W ten sposób konserwatorzy osuszali... powietrze na krakowskim rynku, a nie zabytkowe mury - śmieje się Magott. Dodaje, że to i tak postęp, bo w 1997 roku był świadkiem, jak w Raciborzu próbowano osuszać gotyckie piwnice żarem z koksowników.

W zimnych zamkowych piwnicach albo kościelnych kryptach osuszacze kondensacyjne działają mało wydajnie. Wówczas należy sięgnąć po osuszacze absorpcyjne. Stare mury, w przeciwieństwie do współczesnych budynków, mogą schnąć nawet miesiącami. Niełatwo będzie więc zakończyć osuszanie przed pierwszymi mrozami.

Zniszczone kamienice w Lądku-Zdroju.
Zniszczone kamienice w Lądku-Zdroju.
Źródło: Łukasz Widziszowski

- Najtrudniejsze w konserwacji są budynki, w których połączono dwa lub więcej materiałów - przyznaje Cezariusz Magott. - Na przykład szachulcowe, gdzie mamy drewniany szkielet wypełniony cegłą. Każdy z tych materiałów schnie w inny sposób. Dopiero gdy uda się nam osiągnąć 6-8 procent wilgotności masowej, można przystąpić do właściwego remontu. A i tak należy obiekt w pierwszych latach monitorować i liczyć się z koniecznością użycia fungicydów do zwalczania pleśni - wyjaśnia właściciel firmy konserwatorskiej.

W kościele Franciszkanów w Kłodzku użyto do wykonania niektórych posadzek zlepieńca zygmuntowskiego, skały przypominającej salceson. Swą obiegową nazwę zawdzięcza kolumnie Zygmunta III, której trzon został wykonany właśnie z tego kamienia. Posadzki w kościele na kłodzkiej wyspie Piasek pewnie są do uratowania, ale gdyby pojawiła się konieczność ich wymiany, konserwatorzy mieliby problem. Złoża zlepieńca od lat nie są już eksploatowane i bardzo trudno kupić taki materiał. To dobry przykład wyzwań, przed którymi staną właściciele zabytków i służby konserwatorskie.

- Ważne jest, aby zachować odróżnialność materiałów, tak by nowe elementy nie udawały starych - podkreśla Anna Prendke, prowadząca popularny profil Zabytkara, na którym w przystępny sposób przybliża wiedzę o zabytkach.

- Nowoczesne materiały mogą być bardziej odporne na powodzie czy inne katastrofy naturalne, ale też nie mogą być używane wszędzie. Przecież nie pokryjemy świątyni Wang blachodachówką. Ostateczna decyzja musi zależeć od konkretnego zabytku i jego stanu, ale moim zdaniem, powinniśmy szukać złotego środka, czyli połączenia tradycyjnych technik z nowoczesnymi rozwiązaniami, które mogą zapewnić dłuższą trwałość - przekonuje Anna Prendke.

Źle urodzone

Tytuł książki Filipa Springera o architekturze PRL-u równie dobrze można odnieść do zabytków Dolnego Śląska. Złośliwi twierdzą, że i bez cyklicznych powodzi tutejsza wyjątkowa substancja zabytkowa niczym filmowy Miś sama "zgnije sobie na świeżym powietrzu". Tak zwane Ziemie Odzyskane przez całe dekady traktowane były przez władzę centralną po macoszemu. Warszawscy decydenci, nie bez pewnej racji, pytali, dlaczego mają płacić za renowację pałacu arystokratów noszących "von" przed nazwiskiem, kiedy trzeba z gruzów podnieść stolicę? Suflowana przez komunistyczne władze narracja o odwiecznej słowiańskości tych ziem dobrze pasowała do reliktów plemiennych grodzisk. Ale co miał pomyśleć sobie nowy mieszkaniec Szczecina albo Wrocławia, gdy w jego mieszkaniu nawet kurki od wanny miały napis "Heiß - Kalt"?

- Jeszcze w pokoleniu moich rodziców określenie "poniemieckie" budziło negatywne skojarzenia lub w najlepszym razie obojętność - mówi Tomasz Karamon, popularyzator historii Barda. - To podejście bardzo powoli, ale jednak się zmienia, bo młode pokolenie czuje się tu u siebie. Jeździ po Europie, zaczyna rozumieć, czym jest wielokulturowość i nie posiada też bezpośredniej traumy drugiej wojny światowej - wyjaśnia autor książki "Co widziała Matka B. Opowieści z Barda" wydanej w tym roku przez wydawnictwo Dowody.

Bardo na akwaforcie Friedricha Wernera z początku XVIII w.
Bardo na akwaforcie Friedricha Wernera z początku XVIII w.
Źródło: Polona.pl

Tomasz Karamon jest też utalentowanym snycerzem, tworzącym tradycyjne drewniane formy piernikarskie. Z grupą podobnych sobie zapaleńców dziesięć lat temu dotarł w Niemczech do potomków piernikarskich rodzin z Barda. Dzięki przekazanej wiedzy do miasteczka po blisko stu latach powrócił zwyczaj wypiekania korzennych ciastek, którymi przed wiekami zajadali się pielgrzymi z całej Europy, wędrujący do bardzkiego sanktuarium maryjnego.

- Mam wrażenie, że nasza wiedza o dziedzictwie Ziemi Kłodzkiej, wszystkie ocalone historie i opowieści, to nie jest zasługa jakichś odgórnych akcji, tylko pasjonatów wykonujących mrówczą robotę. Ludzi zafiksowanych na konkretnej miejscowości czy regionie, którzy nie dostają za to złamanego grosza. To się zwykle zaczyna od zbierana starych butelek i pocztówek, a kończy na zakładaniu izb pamięci. Zresztą jedno z takich miejsc tydzień temu udało się nam uratować - dodaje snycerz.

Mowa o Kamienieckiej Izbie Pamiątek w Kamieńcu Ząbkowickim zlokalizowanej w refektarzu dawnego opactwa cystersów.

Zgromadzone są w niej różne drobiazgi związane z regionem, okruchy wielokulturowej historii Dolnego Śląska, których pod swój dach nie chcą lub nie mogą przyjąć "poważne" państwowe muzea. Znajdziemy tam setki przedmiotów, takich jak stary mundur polskiego strażaka i kufle z niemieckiej karczmy, sztandar ZSMP i buteleczki po lekach z Apotheke Camenz. Zabytki udało się ewakuować rękoma samych mieszkańców i członków stowarzyszenia prowadzącego izbę. Na dole zostały jedynie kamienne detale architektoniczne oraz niektóre meble. Refektarz został zalany do wysokości 40 centymetrów. Oprócz osuszenia murów trzeba będzie zebrać środki na nowe witryny i regały. Dla utrzymującej się ze składek członkowskich izby będzie to nie lada wyzwaniem finansowym.

- Jestem Polakiem, ale historia mojego miasteczka jest związana także z Niemcami i Czechami - mówi Tomasz Karamon. - Nie widzę powodu, by tę historię wymazywać, wręcz przeciwnie, należy ją odkrywać i o nią dbać. Brakuje mi wsparcia władz państwowych i regionalnych dla pasjonatów, którzy robią oddolnie robotę na rzecz ochrony dziedzictwa. Wrogość z czasów PRL-u zastąpiła obojętność - puentuje znawca regionu.

Stare Cieplice na akwaforcie Friedricha Tittela.
Stare Cieplice na akwaforcie Friedricha Tittela.
Źródło: Polona.pl

Piękniejący z roku na rok Wrocław czy rozsławione przez artystów Sokołowsko z jego mozolnie odnawianą architekturą uzdrowiskową to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Dolnośląskie czy lubuskie zabytki potrzebują na gwałt dofinansowania, by nie zamienić się w ruiny. Widać to w liczbach. W przeliczeniu na zabytek rejestrowy dolnośląski urząd konserwatorski otrzymuje na ich ratowanie siedem razy mniej pieniędzy niż podkarpacki czy podlaski, a o dwanaście razy mniej niż mazowiecki. W Lubuskiem ten współczynnik wypada jeszcze gorzej.

Politykom bardzo trudno porzucić etnocentryczną wizję kultury, bo uważają to za zagrożenie dla polskiego dziedzictwa. Obawiają się też, że z decyzji o przekazaniu pieniędzy na poniemiecką willę lub pałac będą musieli tłumaczyć się wyborcom. Tymczasem zdaniem zabytkoznawczyni Anny Prendke powinno być dokładnie odwrotnie.

- Przypominam, że państwo polskie jest gospodarzem na tych terenach już od ponad 70 lat! A miarą jakości państwa jest branie odpowiedzialności za zlokalizowane tam dziedzictwo - podkreśla Anna Prendke. - Dziś, zgodnie z wykładnią przyjętą chociażby przez UNESCO, powinniśmy patrzeć na te obiekty jako wspólne europejskie dziedzictwo, które wymaga ochrony niezależnie od historycznych zaszłości. Tak jak od strony ukraińskiej oczekujemy troski o polskie zabytki znajdujące się we Lwowie, tak w Polsce powinniśmy dbać o to, co zachowało się na Dolnym Śląsku. To dziedzictwo jest nasze, polskie, tak samo jak niemieckie czy czeskie, bo łączy nas historia tej ziemi - przekonuje Zabytkara.

W Bardzie woda zniszczyła pracownię rzeźbiarską.
W Bardzie woda zniszczyła pracownię rzeźbiarską.
Źródło: Tomasz Karamon/Bardo - na tropie tajemnic historii

Nysa w Bardzie wdarła się między innymi do galerii i pracowni Jana Giejsona, który tak jak Tomasz Karamon rzeźbi w drewnie. Większość polichromowanych sakralnych figur udało się szczęśliwie wywieźć jeszcze przed nadejściem fali. Ale większe świątki i kapliczki zostały zalane. To, co wydarzyło się później, dobrze ilustruje powiedzenie, że Bardo to miejsce słynące z cudów, a może i z cudowności.

- Do pomocy zgłosili się wolontariusze z Fundacji Dialog z Białegostoku, sześćset kilometrów przejechali - wspomina Tomasz Karamon. - Wśród nich było dwóch Czeczenów. Ci dwaj muzułmanie, dokładnie rzecz biorąc sunnici, podnosili kapliczki z Matką Boską, dzieła polskiego rzeźbiarza tworzącego w niegdyś niemieckim mieście. Niech ten obrazek będzie metaforą tego, jak powinniśmy odnosić się do dziedzictwa i dóbr kultury - pointuje pisarz.

Część rzeźb udało się "ewakuować" synowi Jana Giejsona.
Część rzeźb udało się "ewakuować" synowi Jana Giejsona.
Źródło: Tomasz Karamon/Bardo - na tropie tajemnic historii

Laweciarz w muzeum

Spacerując tydzień temu w okolicach kościoła pod wezwaniem św. Jadwigi Śląskiej w Krośnie Odrzańskim, można było poczuć się trochę jak na weneckim biennale. Olbrzymie góry lśniących na biało poliestrowych worków z piaskiem na tle barokowej architektury sprawiały wrażenie instalacji artystycznej. Ich cel był jednak bardzo prozaiczny.

- Workami zabezpieczaliśmy drzwi wejściowe i nisko położone otwory okienne, nie tylko w kościele, ale także w innych historycznych budynkach. Dodatkowo, jeszcze w czwartek, strażacy przenieśli kościelne ławki na podesty z europalet - relacjonowała na gorąco Anna Balcerowiak z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Zielonej Górze.

Kościół św. Jadwigi Śląskiej w Krośnie przygotowany do powodzi.
Kościół św. Jadwigi Śląskiej w Krośnie przygotowany do powodzi.
Źródło: Aleksander Przybylski

Służby działały sprawnie, bo jeszcze w czerwcu Gmina Krosno Odrzańskie przeprowadziła ćwiczenia polegające na zabezpieczeniu i ochronie zabytku w sytuacji kryzysowej. Ćwiczenia odbywały się w kościele w Łochowicach. Wypracowane wtedy sposoby łączności zadziałały w czasie powodzi.

Kościół św. Jadwigi wraz z mocno przebudowanym zamkiem pamiętającym czasy Henryka Brodatego zdają się górować nad tym małym lubuskim miastem. Jednak jest to wrażenie do pewnego stopnia iluzoryczne.

- Zabudowa tutejszej starówki została zniszczona w czasie II wojny światowej, a potem systematycznie rozbierana - mówi Anna Balcerowiak. - Czego nie wywieziono na przysłowiową "odbudowę Warszawy", to rozplantowano. Dlatego kościół otoczony jest zwałami gruzów. To powoduje problem podsiąkania gruntowego. Obawialiśmy się, że nie zobaczymy wody na ulicach, ale ona będzie przesiąkać do wnętrza świątyni od spodu W 2010 roku kościół nie był zalany od zewnątrz, ale woda wybiła w kryptach - wyjaśnia przedstawicielka lubuskich służb konserwatorskich.

Podnoszenie ławek w kościele św. Jadwigi Śląskiej w Krośnie Odrzańskim. 
Podnoszenie ławek w kościele św. Jadwigi Śląskiej w Krośnie Odrzańskim. 
Źródło: Anna Balcerowiak

Z kolei podmycia gruntu obawiano się w przypadku kościoła pw. św. Piotra i Pawła w Osiecznicy nieopodal Krosna. Unikatowa w skali Polski świątynia została zaprojektowana około 1816 roku przez słynnego berlińskiego architekta Karla Friedricha Schinkla. Z racji szkieletowej konstrukcji i drewnianego wykończenia niektórzy przezywają go stodołą. I są w błędzie, bo wystarczy chwilę mu się przyjrzeć, by z jednej strony zachwycić się jego purytańską surowością, a z drugiej lekkością formy oraz finezją geometrycznych podziałów. Dzięki determinacji nowego proboszcza oraz lokalnych samorządowców udało się zdobyć ministerialne dotacje na remont dachu i elewacji. Nie minął nawet rok od zakończenia jednego z etapów prac, a mieszkańcy Osiecznicy drżą o swój kościół.

- Budynek jest położony 300 metrów od brzegów Odry, a jeszcze bliżej płynie zazwyczaj niewielka rzeczka Biela - wyjaśnia Paweł Szymczak, sołtys Osiecznicy i miejski radny, z zawodu strażak. - Kościół jest co prawda na lekkiej górce, ale ułożyliśmy przy kościele worki od strony rzeki. Chodzi też o to, by dociążyć grunt i zminimalizować ryzyko wypłukiwania ziemi spod podwalin kościoła - wyjaśnia sołtys.

Ratowanie kościoła w Osiecznicy.
Ratowanie kościoła w Osiecznicy.
Źródło: Paweł Szymczak

Mówiąc "my", ma na myśli nie tylko swych druhów strażaków, ale także sąsiadów. Mieszkańcy Osiecznicy, tak jak w wielu miejscach w Polsce, pomagali w obronie swej miejscowości. Woda niestety podtopiła wieś, ale dzięki wytężonej pracy straty udało się zminimalizować.

- Darek dał ładowarkę, Daniela - quada, a Stefan udostępnił przyczepkę. Łącznie kilkadziesiąt osób poświęciło swój wolny czas, by napełnić tysiące worków kilkuset tonami piasku i ratować wieś oraz kościół - wylicza sołtys Szymczak.

Skoro już mowa o wielkich liczbach, to we Wrocławiu udało się w 18 godzin przenieść 5 tysięcy metrów bieżących (!) akt z tamtejszego Archiwum Archidiecezjalnego. Wolontariuszy do pomocy skrzyknął historyk dr Stanisław Jujeczka, który w swej pracy badawczej na co dzień z tych akt korzysta i dobrze wiedział, że składowane w przyziemiu budynku nad Odrą są zagrożone.

Identyczne położenie ma Muzeum Twierdzy Kostrzyn, posiadające bogatą kolekcję zabytków archeologicznych, militariów oraz pamiątek związanych ze starym Kostrzynem. Muzeum mieści się w unikatowym XVII-wiecznym bastionie i z powodu ciągłego zawilgocenia osuszacze pracują tam na co dzień. Nauczeni doświadczeniem minionych powodzi muzealnicy metodycznie i ze stoickim spokojem zdążyli zabezpieczyć zabytki przed nadejściem fali.

Z kolei Muzeum Motoryzacji w Oławie uratowało pospolite ruszenie laweciarzy, którzy pomogli wywieźć w bezpieczne miejsce kilkadziesiąt pojazdów.

Ewakuacja zbiorów Archiwum Archidiecezjalnego we Wrocławiu.
Ewakuacja zbiorów Archiwum Archidiecezjalnego we Wrocławiu.
Źródło: Instytut Historyczny Uniwersytetu Wrocławskiego

Koła ratunkowe

Bardzki snycerz i popularyzator regionalnych tradycji Tomasz Karamon patrzy na kolejną powódź w historii swego regionu okiem filozofa.

- Ja nigdy nie widziałem w Bardzie tak żywych ludzi, jak podczas powodzi. Na co dzień każdy jest zanurzony w swojej bańce, w swojej robocie, goni za różnymi doczesnymi dobrami i mija drugiego człowieka na ulicy. A teraz, wie pan, w tym błocie ujrzałem społeczność żywych, empatycznych ludzi. Takich, którzy się odwiedzają, razem płaczą, przytulają, pomagają sobie. Ktoś nawet zażartował, że powinniśmy obchodzić rocznicę powodzi. Wystawiać co roku stoły na ulice i wspólnie biesiadować, aby nie zapomnieć o tym, co nas łączy i jak potrafimy być dla siebie wsparciem - opowiada Tomasz Karamon.

Wolontariusz z Zielonej Góry na ul. Kościelnej w Lądku-Zdroju. Po zakończonej pracy przy sprzątaniu zalanych domów dał plenerowy koncert. 
Wolontariusz z Zielonej Góry na ul. Kościelnej w Lądku-Zdroju. Po zakończonej pracy przy sprzątaniu zalanych domów dał plenerowy koncert. 
Źródło: Ewa Zadora

Ewa Zadora z Lądka-Zdroju wreszcie doczekała się wymarzonej zamrażarki. Pomoc nadeszła od tych, którzy sami jej potrzebują, bowiem urządzenie dostarczył organista z klasztoru Franciszkanów w Kłodzku. Kilka dni później zamrożone dokumenty udało się przetransportować do Archiwum Państwowego w Katowicach, gdzie ich ratowaniem zajmą się specjaliści. Teraz pani Ewa obawia się o kościelne mury, które zostały uszkodzone w czasie powodzi i wymagają pilnej interwencji. Wciąż liczy też, że odnajdzie się święty Jan.

- Ta nasza kochana rzeka... To śmieszne, że mimo tego, co się stało, ja o niej tak mówię, ale ona jest kochana - łapie się sama za słowa Ewa Zadora. - Ta nasza kochana Biała potrafi być krystalicznie czysta. Wierzę, że za parę tygodni, gdy przetoczy się zawiesina z mułu, Jan objawi się nam na dnie w świetlistej aureoli - marzy regionalistka. Dodaje, że jest nadzieja także dla mostu. Chociaż dukt i balustrady zostały roztrzaskane, to wytrzymały przęsła mocno wsparte na ostrogach skalnych. Już teraz jednak wiadomo, że odbudowa przeprawy z poszanowaniem historycznych technik i materiałów pochłonie mnóstwo pieniędzy.

Późnogotycki most na rzece Białej w Lądku Zdroju. Pocztówka z początku XX w.
Późnogotycki most na rzece Białej w Lądku Zdroju. Pocztówka z początku XX w.
Źródło: Zeno.org

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zapowiedziało, że wydzieli w przyszłym roku 100 milionów złotych na osobny priorytet dedykowany zabytkom, które ucierpiały na skutek wielkiej wody. To o 100 milionów złotych mniej, niż rząd zabezpieczył na odbudowę obiektów sportowych. Od razu rodzi się pytanie, czy to wystarczające środki. Na Dolnym Śląsku tamtejszy wojewoda oszacował wszystkie straty na blisko 4 miliardy złotych. Pozostałe województwa podają mniejsze kwoty, ale łatwo się domyślić, że po ich zsumowaniu 100 milionów na samo ratowanie zabytków to niewiele. Tym bardziej że wiele uszkodzeń konstrukcyjnych może dać o sobie znać po czasie.

O szczegóły pomocy zapytaliśmy ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Czekamy na odpowiedzi.

Dolnośląski Wojewódzki Konserwator Zabytków powołał już specjalny zespół ekspercki, który właścicielom zalanych zabytków będzie służyć za darmo swoją swoją wiedzą.

- W jego skład wchodzą fachowcy wskazani przez Izbę Architektów RP oraz Stowarzyszenie Konserwatorów Zabytków - mówi Daniel Gibski. - Chodzi o dokonanie wstępnych oględzin, kosztorysów, planów naprawczych, po to, by właściciele mogli poznać zakres prac i mogli precyzyjniej wypełnić wnioski o dofinansowanie - wyjaśnia Dolnośląski Wojewódzki Konserwator Zabytków. Jednocześnie przestrzega przed pochopnymi działaniami: - Mimo stanu klęski organy państwa, w tym urząd konserwatorski, nadal mają swoje kompetencje. Zatem prace przy wpisanych do rejestru obiektach muszą być z nami uzgadnianie. Chcielibyśmy uniknąć sytuacji, gdy ktoś, wykorzystując zniszczenia powodziowe, dokona na przykład rozbiórki uszkodzonego budynku albo zrobi remont przy użyciu niewłaściwych materiałów. Z drugiej strony mogę zapewnić, że będziemy działać maksymalnie szybko i wnioski dotyczące remontów zalanych zabytków będziemy rozpatrywać priorytetowo - deklaruje konserwator.

Gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej.
Gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej.
Źródło: Aleksandra Góreczna

O zabytkach często myśli się jako o czymś danym raz na zawsze i niezmiennym. Tymczasem ochrona zabytków to proces związany z ich bieżącą konserwacją, ale też ciągle ponawianym wysiłkiem edukacyjnym, popularyzowaniem wiedzy na ich temat, badaniem nowych znaczeń i kontekstów.

- Tylko wtedy minione wieki będą do nas prawdziwie "mówić". Zabytki to nie są stare cegły czy kamienie, to są ludzie, którzy setki lat temu wpadli na pomysł, by je poukładać w taki lub inny sposób, którym przyświecała jakaś idea, którzy chcieli stworzyć coś pięknego - mówi Anna Prendke, popularyzatorka wiedzy o dziedzictwie. - Tracąc zabytki, tracimy coś więcej niż przedmioty. Tracimy łączność z minionymi pokoleniami i tym samym tracimy część siebie - przekonuje Zabytkara.

Twierdza Kłodzko zamieniona w magazyn darów i węzeł logistyczny. 
Twierdza Kłodzko zamieniona w magazyn darów i węzeł logistyczny. 
Źródło: Twierdza Kłodzko

Kilka dni temu do Ewy Zadory przyjechali wolontariusze zrzeszeni wokół filmowego Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady. Pojawili się, by pomóc w transporcie zalanych ksiąg parafialnych do katowickiego Archiwum Państwowego. Podczas załadunku z jednego z worków wysunęło się opasłe tomiszcze "Pisma Świętego w obrazach" w przekładzie ks. Józefa Kłosa z 1925 r. Jeden z wolontariuszy otworzył je na chybił trafił. Natrafił na Księgę Rodzaju, a dokładnie na fragment o potopie i budowie arki Noego. Podczas tegorocznej powodzi nie wszystkie zabytki trafiły na arkę, ale na szczęście znaleźli się ludzie, którzy rzucili im koło ratunkowe.

Ilustrowane Pismo Święte uratowane z lądeckiej parafii i otwarte w symbolicznym miejscu. 
Ilustrowane Pismo Święte uratowane z lądeckiej parafii i otwarte w symbolicznym miejscu. 
Źródło: Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady
Czytaj także: