W tym przypadku mieliśmy do czynienia z efektem takiego domina paniki i strachu – mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 Marek Posobkiewicz, były Główny Inspektor Sanitarny, który komentował kontrowersje wokół szczepionki AstraZeneki. Do sytuacji epidemicznej w Polsce odniósł się Rafał Cudnik, dyrektor medyczny Szpitala im Św. Wojciecha i Szpitala Tymczasowego w Gdańsku.
Europejska Agencja Leków (EMA) przekazała w czwartek, że szczepionka firmy AstraZeneca nie jest powiązana ze wzrostem ryzyka przypadków zakrzepowych. Jak zapewniła dyrektor zarządzająca tej unijnej instytucji Emer Cooke, "jest to bezpieczna i skuteczna szczepionka".
Komitet agencji, który zajmował się badaniem preparatu, zapowiedział, że będzie rekomendować, by dodać ostrzeżenie do ulotek dla lekarzy i pacjentów. Działania te podjęto w związku z pojedynczymi przypadkami wystąpienia zakrzepów krwi, a czasem zgonów wśród osób zaszczepionych preparatem AstraZeneki.
Posobkiewicz: ta szczepionka przybrała ostatnio formę czarnej wołgi
O szczepionce AstraZeneki i wątpliwościach wokół tego preparatu mówił w "Faktach po Faktach" doktor Marek Posobkiewicz, Główny Inspektor Sanitarny w latach 2012-2018. - Ta szczepionka w pewnym sensie przybrała ostatnio formę czarnej wołgi, czyli wiele osób się jej bało, a tak naprawdę nikt nie widział zagrożenia – ocenił.
Powiedział, że "jest to szczepionka, która podobnie jak inne preparaty przeszła pełen cykl badań klinicznych". - Wyszczepionych zostało nią miliony ludzi na całym świecie, a doniesienia o pojedynczych pogorszeniach stanu zdrowia bądź nawet występujących zgonach nie mogą sugerować tego, że ten preparat jest niebezpieczny – stwierdził Posobkiewicz.
Podkreślał, że "zawsze trzeba dokonać dokładnej analizy, ale jeżeli te zdarzenia nie są częstsze niż normalnie występujące w codziennym życiu, nie powinny powodować paniki". - A w tym przypadku mieliśmy do czynienia z efektem takiego domina paniki i strachu – dodał.
Doktor Cudnik o trzeciej fali pandemii
Sytuację epidemiczną w Polsce komentował doktor Rafał Cudnik, dyrektor medyczny Szpitala Św. Wojciecha i Szpitala Tymczasowego w Gdańsku. Jak mówił, "druga fala już nadwyrężyła szeroko pojęty system ochrony zdrowia, ale byli to głównie ludzie starsi". - Ofiarami zakażenia SARS-CoV-2 padał personel medyczny, dziesiątkowane były oddziały, osoby na zwolnieniach, na kwarantannach czy w izolacji. Tutaj z pomocą przyszły nam szczepienia grupy zero i widzimy, że teraz jesteśmy bardziej bezpieczni – powiedział.
W ocenie doktora "skutki trzeciej fali, która nadchodzi, której szczyt mamy chyba jeszcze przed sobą, zobaczymy za kilka tygodni".
Jak wskazywał, z powodu COVID-19 hospitalizowanych jest coraz więcej młodych ludzi. - Mój ostatni dyżur w szpitalu tymczasowym w Gdańsku to są osoby 36-letnie, to jest 60-letnia matka z 36-letnim synem leżący obok siebie na respiratorze na oddziale intensywnej terapii – opisywał. - To jest młoda 33-letnia dziewczyna, która w naszych oczach się pogarszała i niestety wymagała podłączenia do respiratora – dodał.
- To są dramaty ludzkie, dramaty rodzinne i również wielkie obciążenie psychiczne dla personelu – wskazywał.
"Brytyjska mutacja zdominowała Pomorze"
Pytany o udział brytyjskiej mutacji koronawirusa w zakażeniach dr Cudnik wyjaśniał, że "szpital jako podmiot lecznicy wysyła testy do laboratoriów". - Co któraś próbka jest badana w kontekście brytyjskiej odmiany wirusa. Dane wskazują, że ta odmiana w zasadzie zdominowała Pomorze – mówił.
Jak przypuszczał, "prawdopodobnie przyszła do nas z województwa warmińsko-mazurskiego, gdzie była duża migracja zarobkowa do Anglii". - Później okres okołoświąteczny, ferie, migracje ludzi, odwiedziny i prawdopodobnie ta odmiana w dużym stopniu jest odmianą koronawirusa zarówno w warmińsko-mazurskim, jak i pomorskim – dodał.
"Niektórzy w ciągu dwóch dni lądują pod respiratorem"
Marek Posobkiewicz, który sam trafił do szpitala jako pacjent z powodu zakażenia koronawirusem podczas drugiej fali pandemii, wskazywał, że "w chwili obecnej część pacjentów trafiających do szpitali rzeczywiście od razu wymaga podłączenia pod wysokie przepływy tlenu".
- Niektórzy w ciągu jednego, dwóch dni lądują pod respiratorem. Związane jest to nie tylko z tym, że się późno zgłaszają pacjenci, ale niestety to załamanie często przychodzi bardzo gwałtownie – mówił były szef GIS.
Jak dodał, "z koronawirusem nie jest tak, że wszyscy zakażeni muszą trafić do szpitala". - Zdecydowana większość osób przechodzi łagodnie, nie wymaga żadnego leczenia, tylko wypoczynku i izolacji – powiedział.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24